– Plastik… – Krew ciekła Romanowi z ust. Cholera, traci lunch. – Plastik jest twardy, gumiasty, zupełnie inny niż ludzka skóra.

– O rany. – Laszlo zaatakował kolejny guzik na kitlu. – To okropne. Z wierzchu skóra jest taka naturalna, że nie pomyślałem… Bardzo mi przykro…

– To teraz nieważne. – Roman wyjął kieł z plastikowej szyi. Później im powie, do jakich wniosków doszedł. Najpierw jednak musi odzyskać kieł.

– Ciągle krwawisz. – Gregori podał mu białą chusteczkę.

– Bo otworzyła się żyła, która prowadzi od kła do żołądka.

– Roman przyciskał chusteczkę do dziury po zębie. – Choleła.

– Może zdoła pan zamknąć ranę własnymi siłami – podsunął Laszlo.

– Ale wtedy zasklepi się na zawsze i zostanę wampirem z jednym kłem. – Roman wyjął zakrwawioną chusteczkę i wsunął kieł na miejsce.

Gregori zajrzał w otwarte usta.

– Teraz chyba dobrze.

Roman usiłował schować kły. Lewy zadziałał bez zarzutu, prawy natomiast wypadł mu z ust, na brzuch Vanny.

– Sir, radziłbym wizytę u dentysty. – Laszlo z szacunkiem podniósł kieł i podał Romanowi. – Podobno potrafią wstawić ząb.

– Jasne. – Gregori się żachnął. – I co, wpadnie do gabinetu i powie: przepraszam bardzo, jestem wampirem i wypadł mi kieł, kiedy kąsałem lalkę z sexshopu? Wątpię, czy to łykną.

– Potfebny mi dentysta wampirów – wybełkotał Roman.

– Wprafdźcie w Czarnych Ftronach.

– Czarnych Stronach? – Gregori podszedł do biurka Romana i po kolei otwierał szuflady. – Wiesz, że seplenisz?

– Przecież mam w uftach zakrwawioną szmatę! W dolnej fufladzie!

Gregori znalazł wampiryczną książkę telefoniczną w czarnej okładce i zaczął ją przeglądać.

– No dobra. A… Aaaaaby kryptę mieć nowoczesną… B… Boskie trumny… C… cmentarne kwatery… Dobra, mam: Darmowa dostawa, ultranowoczesne trumny. Brzmi ciekawie…

– Głegołi! – wysapał Roman.

– Dobrze już, dobrze. Na d już nie ma, szukam na s, jak stomatolog. Studio tańca, tańcz jak latynoski kochanek, swojska ziemia, dostawy ziemi cmentarnej z wszystkich zakątków świata…

Roman jęknął.

– No to mam płoblem. – Przełknął ślinę i skrzywił się, czując smak starej krwi. Posiłek smakuje lepiej za pierwszym razem.

Gregori szukał dalej.

– Nic z tego. Nie ma ani dentysty, ani stomatologa.

– Więc muszę iść do człowieka. – Opadł na fotel.

Cholera. Będzie musiał posłużyć się hipnozą, a potem zatrzeć wszystkie wspomnienia lekarza, w innym wypadku nikomu nie udzieli pomocy.

– Nie wiem, czy znajdziemy gabinet czynny o tej porze. – Laszlo podbiegł do barku i wziął plik serwetek. Starł krew z Vanny i spojrzał na Romana. – Sir, może lepiej będzie, jeśli zatrzyma pan kieł w ustach.

Gregori przeglądał książkę telefoniczną.

– Jejku, mnóstwo dentystów. – Wyprostował się nagle i uśmiechnął. – Mam! Klinika dentystyczna SoHo Promienny Uśmiech! Przyjmuje pacjentów całą dobę w mieście, które nigdy nie śpi! Bingo!

Laszlo odetchnął z ulgą.

– Kamień spadł mi z serca. Co prawda nigdy nie słyszałem o podobnym wypadku, ale obawiam się, że jeśli zabieg nie odbędzie się dziś, jutro będzie już za późno.

Roman wyprostował się gwałtownie.

– Jak to?

Chemik cisnął zakrwawione serwetki do kosza na śmieci przy biurku.

– Nasze rany zasklepiają się, gdy śpimy. Jeśli świt zastanie pana bez kła, rana zabliźni się na dobre.

Roman wstał.

– A fatem trzeba to frobić dziś.

– Tak jest, sir. – Laszlo nerwowo bawił się guzikiem. – Przy odrobinie szczęścia będzie pan w pełni sił na corocznej konferencji.

A niech to! Roman przełknął ślinę. Jak to możliwe, że zapomniał o corocznym wiosennym zjeździe wampirów? Wielki bal powitalny odbędzie się za dwie noce. Zjawią się wszyscy liczący się mistrzowie klanów z całego świata. On był głową największego klanu w Ameryce, był gospodarzem imprezy. Jeśli wystąpi bez kła, będzie obiektem żartów przez najbliższe sto lat.

Gregori nabazgrał adres na skrawku papieru.

– Masz. Chcesz, żebyśmy ci towarzyszyli?

Roman wyjął z ust i chusteczkę, i ząb, by mówić wyraźniej:

– Laszlo mnie zawiezie. Zabierzemy Vannę, żeby wszyscy myśleli, że odwozimy ją do laboratorium. Ty, Gregori, wyjdź z Simone, zgodnie z planem. Wszystko ma wyglądać normalnie, jakby nic się nie stało.

– Dobrze. – Gregori podał szefowi adres kliniki stomatologicznej.

– Powodzenia. W razie problemów dzwoń.

– Poradzę sobie. – Zmierzył podwładnych surowym wzrokiem. – Nikomu ani słowa o tym incydencie, jasne?

– Tak jest, sir. – Laszlo podniósł Vannę.

Roman patrzył na jego dłoń, obejmującą pełny pośladek. Na miłość boską, nawet po tym wszystkim, co się stało, był podniecony. Jego ciało pulsowało pożądaniem, pragnęło krwi kobiety. Oby dentysta okazał się mężczyzną. Niech Bóg ma w swej opiece kobietę, która teraz wejdzie mu w drogę. Miał już tylko jeden kieł, ale obawiał się, że mógłby go użyć.

Rozdział 2

Zanosiło się na kolejną śmiertelnie nudną noc w gabinecie dentystycznym. Shanna Whelan wyprostowała plecy na oparciu trzeszczącego fotela i wbiła wzrok w białe kafelki. Ciągle widziała ślad zacieku. Zadziwiające, że dopiero po trzech dniach obserwacji dostrzegła, że plama ma kształt jamnika. Co za życie.

Przy akompaniamencie zgrzytów fotela zerknęła na zegar na wyświetlaczu radia. Wpół do trzeciej nad ranem. Jeszcze sześć godzin do końca nocnej zmiany. Włączyła radio. Gabinet wypełniała instrumentalna wersja Strangers In the Night, nudna i mdła jak muzyczka w windzie. Nieznajomi w nocy, akurat. Na pewno spotka tajemniczego nieznajomego i zakocha się po uszy. Nie w tym życiu. Wczoraj punktem kulminacyjnym nocy była chwila, gdy udało jej się zsynchronizować zgrzyty fotela z muzyką.

Oparła się o biurko i położyła głowę na rękach. Jak to było? Uważaj, czego pragniesz, bo twoje życzenia mogą się spełnić. No i proszę. Chciała nudy i ją ma. Pracuje tu od sześciu tygodni; w tym czasie miała tylko jednego pacjenta: chłopca z aparatem ortodoncyjnym. W środku nocy druty się obluzowały, więc przerażeni rodzice przywieźli go, żeby umocowała uszkodzony aparat. W przeciwnym razie druciki mogłyby kaleczyć, a nawet rozedrzeć dziąsło i wtedy popłynęłaby… krew.

Shanna się wzdrygnęła. Na samą myśl o krwi robiło jej się niedobrze. Wspomnienia Zajścia powracały z ciemnych zakamarków umysłu, upiorne krwawe obrazy, które ją prześladowały, czaiły się tuż na progu świadomości. O nie, nie pozwoli, żeby zepsuły jej humor. I nowe życie. To wspomnienia z innej epoki i innej kobiety. Wspomnienia dzielnej, odważnej dziewczyny, którą była przez pierwsze dwadzieścia siedem lat, póki nie rozpętało się piekło. Teraz, za sprawą programu ochrony świadków, jest nudną Jane Wilson, która prowadzi nudne życie, mieszka w nudnym mieszkaniu, w nudnej dzielnicy i co noc wykonuje nudną pracę.

Nuda jest dobra. Nuda to bezpieczeństwo. Jane Wilson musiała pozostać niewidzialna, musiała rozpłynąć się w oceanie niezliczonych twarzy na Manhattanie po to, żeby przeżyć. Niestety, jak się okazało, nawet nuda wywołuje stres. Za dużo czasu na myślenie. Na wspomnienia.

Zgasiła radio, wstała, wyszła do pustej poczekalni. Osiemnaście krzeseł obitych, na przemian, zielonym i niebieskim materiałem, jasnoniebieskie ściany. Reprodukcja Lilii wodnych Moneta miała zapewne wpływać kojąco na zdenerwowanych pacjentów. Shanna wątpiła, czy to działa. Ona w każdym razie była podminowana jak zawsze.

W ciągu dnia gabinet tętnił życiem, w nocy zamierał. I bardzo dobrze. Gdyby ktoś przyszedł z poważną sprawą, nie miała pewności, czy zdołałaby mu pomóc. Kiedyś była dobrą dentystką, ale to czasy przed… Zajściem. Nie myśl o tym. Wciąż jednak powracało pytanie, co zrobi, jeśli ktoś przyjdzie z nagłym problemem? W zeszłym tygodniu zacięła się przy goleniu nóg. Wystarczyła mała kropelka krwi, by kolana się pod nią ugięły. Musiała się położyć.

Może powinna zmienić zawód. Co z tego, że lata nauki pójdą na marne? I tak straciła już wszystko inne, łącznie z rodziną. Departament Sprawiedliwości postawił sprawę jasno: w żadnym wypadku nie wolno jej kontaktować się z rodziną czy przyjaciółmi. Ryzykowałaby nie tylko swoje życie, ale i los najbliższych.

Nudna Jane Wilson nie miała krewnych ani przyjaciół. Miała tylko oficera służb specjalnych, z którym mogła się kontaktować. Nic dziwnego, że w ciągu minionych dwóch miesięcy przytyła pięć kilo. Jedzenie to jedyne, co jej zostało. Jedzenie i rozmowa z przystojnym roznosicielem pizzy. Przyśpieszyła kroku, krążąc po poczekalni. Jeśli co wieczór będzie jadła pizzę, upodobni się wielkością do wieloryba, a wtedy zabójcy jej nie rozpoznają. Do końca życia pozostanie gruba i bezpieczna. Jęknęła. Bezpieczna, gruba, znudzona i samotna.

Pukanie do drzwi sprawiło, że zatrzymała się w pół kroku. Pewnie chłopak z pizzą, ale i tak serce stanęło jej na chwilę w piersi. Głęboko odetchnęła, podeszła do okna i wyjrzała zza białych żaluzji, które zawsze opuszczała, żeby nikt nie zaglądał do środka.

– To ja, pani doktor! – zawołał Tommy. – Przyniosłem pizzę.

– W porządku. – Otworzyła drzwi. Klinika jest w nocy otwarta, ale Shanna i tak wolała zachować wszelkie środki ostrożności. Otwierała drzwi tylko pacjentom. I dostawcy pizzy.

– Witam. – Tommy wszedł do środka z szerokim uśmiechem. Od dwóch tygodni co wieczór przywoził jej pizzę i jego nieporadne zaloty sprawiały Shannie tyle samo przyjemności co smakołyk. Szczerze mówiąc, stanowiły punkt kulminacyjny jej dnia. Nieźle, robi się coraz bardziej żałosna.

– Cześć, Tommy, jak leci? – Podeszła do biurka, sięgając po portmonetkę.

– Mam dla pani kiełbaskę. Wielką. – Tommy poprawił pasek w luźnych dżinsach, aż opadły lekko, odsłaniając bokserki w Scooby Doo.

– Zamawiałam małą.

– Nie o pizzy mowa, pani doktor! – Puścił do niej oko i postawił pudełko na biurku.