Litości. Szkoci zainteresowali się cholernymi snobami, a Shanna czmychnęła przez otwarte drzwi i znalazła się w sali balowej. Pary w biało-czarnych kreacjach tańczyły menueta – jakby żywcem przeniesione z osiemnastego wieku. Inni goście przechadzali się, gawędzili, popijali coś z kieliszków.

Przeciskała się przez tłum. Wszyscy się za nią oglądali. Bomba. Ubrana od stóp do głów na różowo, demonstrowała, że tu nie jest jej miejsce. Musi znaleźć Radinkę, i to szybko. Minęła stół, na którym królowała wielka lodowa rzeźba. Nietoperz. Nietoperz? Przecież to nie Halloween? Po co komu nietoperze na wiosnę?

Zastygła w pół kroku, zszokowana, gdy zobaczyła otwartą trumnę przy stole. Służyła za lodówkę. To chore! Przepychała się przez tłum. Gdzie ta Radinka? I czy to Roman wchodzi na podest? Na pewno ją zobaczy. Ukryła się za potężnym mężczyzną w czarnej koszulce z napisem „DVN”. Trzymał kamerę cyfrową.

– Wchodzisz. – Dał znak kobiecie o bujnych piersiach.

– Tu Corky Courrant na żywo w programie Na żywo z nieumarłymi. Co za ekscytujący wieczór! Jak widzicie, za moimi plecami – wskazała za siebie – na scenę wchodzi Roman Draganesti, by powitać nas na dwudziestym trzecim corocznym balu otwierającym konferencję. Wszyscy zapewne wiecie, że Roman to naczelny dyrektor Romatechu, twórca linii fusion i przywódca najpotężniejszego klanu w Ameryce Północnej.

Jak to: klanu? Co za klanu? Czy to przykrywka dla czegoś innego? Sekty wyznawców czarnej magii? Czy to wszystko czarnoksiężnicy? To by tłumaczyło czarne stroje i zamiłowanie do upiornych dekoracji, takich jak lodówka w kształcie trumny.

– Coś do picia? – Zatrzymał się przy niej kelner z czarną tacą zastawioną kieliszkami.

Czy on także jest czarnoksiężnikiem? I Radinka? Roman?

– Ja… poproszę coś lekkiego.

– Ależ oczywiście! Najnowsze dzieło pana Draganestiego. – Kelner podał jej kieliszek. – Smacznego. – Odszedł.

Shanna zajrzała do kieliszka. Czerwony płyn. Jej uwagę zwrócił głos Romana. Boże, ależ seksowny. Sukinsyn.

– Witam wszystkich… – Przeczesywał wzrokiem tłum. Shanna usiłowała zminimalizować się za facetem z DVN, ale do cholery, w różowym stroju mogła równie dobrze machać czerwoną płachtą.

– …na corocznym balu… – Urwał.

Wyjrzała zza olbrzyma. O Boże, Roman patrzył prosto na nią. Skinął ręką i przy nim zjawił się Ian. Młody Szkot rozejrzał się i zobaczył Shannę. Zbiegł ze stopni, szedł w jej stronę.

– Miłej zabawy – zakończył Roman. Ruszył za łanem.

– Cudownie! – pisnęła dziennikarka. – Roman Draganesti idzie do nas. Porozmawiajmy z nim! Och, Roman!

Cholera. I co teraz? Zaufać Szkotowi, który sypia w trumnie? Kobieciarzowi Romanowi, czarnoksiężnikowi od siedmiu boleści?

Mężczyzna z DVN cofnął się i wpadł na nią.

– O, przepraszam.

– Nie ma sprawy – mruknęła. Nagle przypomniała sobie logo i slogan na ekranie telewizora: DVN. 24/7. Bo gdzieś kiedyś zawsze jest noc. Zawsze jest noc? Co to za stacja? Dla czarnoksiężników?

– Przepraszam, co znaczy skrót DVN? Facet się żachnął.

– Gdzieś ty się podziewała przez ostatnie pięć lat? – Zmrużył oczy. – Chwileczkę. Jesteś śmiertelna. Co ty tu robisz?

Shanna przełknęła ślinę. Jeśli tylko ona jest śmiertelna, kim są ci wszyscy ludzie? Cofnęła się o krok. – Co znaczy skrót DVN?

Facet uśmiechnął się powoli.

– Digital Vampire Network.

Shanna jęknęła. Nie, to jakiś chory dowcip. Przecież wampiry nie istnieją naprawdę. Podszedł do niej Ian.

– Proszę za mną, panno Whelan. Tu nie jest pani bezpieczna.

Szarpnęła się.

– Zostaw mnie. Ja wiem… wiem, gdzie śpicie. – Wdziałam trumny. A w trumnach sypiają wampiry.

Zmarszczył czoło.

– Proszę mi dać ten kieliszek. Pójdziemy do kuchni, zje pani coś normalnego.

Normalnego? Więc co to niby jest? Uniosła kieliszek i pociągnęła nosem. Krew! Z krzykiem rzuciła go na ziemię. Rozprysł się o posadzkę, jego zawartość pochlapała wszystkich dokoła.

– No i zobacz, co narobiłaś! – wrzasnęła jakaś kobieta. – Krwawe plamy na nowiutkiej sukni! Ty… – Spojrzała na nią i syknęła.

Shanna się cofnęła. Rozejrzała się. Wszyscy sączyli coś z kieliszków. Pili krew. Przycisnęła torbę do piersi. Wampiry.

– Shanna, proszę. – Roman zbliżał się powoli. – Chodź ze mną. Ochronię cię.

Uniosła drżącą dłoń do ust.

– Ty… ty też. – Miał nawet czarną pelerynę, jak Dracula. Facet z DVN zawołał głośno:

– Corky, musimy to mieć! Dziennikarka przepychała się przez tłum.

– Nieoczekiwane wydarzenie na balu w Romatechu! Na imprezie wampirów zjawiła się kobieta śmiertelna! – Podsunęła Shannie mikrofon pod nos. – Powiedz, jakie to uczucie znaleźć się w tłumie wygłodniałych wampirów?

– Idź do diabła! – Shanna odwróciła się na pięcie i spojrzała na drzwi. Stali tam Rosjanie.

– Pójdziesz ze mną. – Roman złapał ją żelaznym uściskiem i otulił oboje peleryną.

Otoczyła ją ciemność.

Rozdział 16

W pierwszej straszliwej chwili Shanna nie czuła gruntu pod nogami. Dryfowała, zagubiona, półprzytomna, świadoma tylko bliskości Romana. Otaczała ją ciemność, groźna, myląca. Nagle szarpnięcie i stała. Właściwie potykała się.

– Ostrożnie. – Podtrzymał ją. Odsunął pelerynę i Shanna poczuła na policzku lekki wiaterek. Uderzył ją zapach ziemi i kwiatów.

Byli na zewnątrz, w ogrodach otaczających Romatech. Reflektory ogrodowe wyczarowywały z mroku dziwne kształty. Skąd się tu wzięła? Na dodatek jest sama z Romanem Draganestim. Z Romanem, czyli z… z… Nie, nie mogła o tym myśleć. To zbyt straszne.

Wyrwała się z jego objęć, poślizgnęła się na żwirkowej alejce. Nieco dalej z okien sali balowej padał blask. – Jak? Jak się tu…?

– Teleportacja – odparł miękko. – To był najszybszy sposób, jaki przyszedł mi do głowy.

Magia. A więc Roman naprawdę jest wampirem. Wzdrygnęła się. Niemożliwe. Nigdy nie wierzyła we współczesne romantyczne wampiry. Takie stwory z samej definicji są obrzydliwe. Paskudy, mają cuchnący oddech, gnijące ciało i długie szpony. Niemożliwe, żeby wampir był seksowny i inteligentny jak Roman. Niemożliwe, żeby wampir tak całował. O Boże, całowała się z nim. Wymieniała płyny ustrojowe z potworem z piekła rodem. No bomba, nieźle to zabrzmi na spowiedzi. A pokuta? Dwie zdrowaśki i zero kontaktów z pomiotem piekielnym?

Weszła na trawę, schroniła się w cieniu wielkiego drzewa. Widziała jedynie zarys postaci Romana. Wiatr rozwiewał czarną pelerynę.

Nie myślała, puściła się szaleńczym biegiem w stronę świateł przy bramie. Biegła, ile sił w nogach, nie pozwoliła, by torebka i siatka spowolniły sprint. W jej żyłach buzowała adrenalina. Jeszcze tylko kilka metrów i…

Szum i ruch za nią, a w alejce przed nią wyrósł cień. Roman. Zatrzymała się gwałtownie. Nie chciała na niego wpaść. Chciwie łapała ustami powietrze. Stał nieruchomo.

Pochylił się.

– Nie uciekniesz mi.

– Zauważyłam. – Przyglądała mu się bacznie. – Mój błąd. Dopiero w tej chwili do mnie dotarto, że nie powinnam robić nic, co wzbudziłoby twój apetyt.

– Nie przejmuj się tym. Ja nie…

– Nie gryziesz? Czyżby? – Przed oczami stanął jej wilczy kieł. – O Jezu. Ten ząb, który ci wstawiłam… To był kieł, prawda?

– Tak. Bardzo ci dziękuję za pomoc. Żachnęła się.

– Wyślę ci rachunek. – Odchyliła głowę do tyłu, patrzyła w rozgwieżdżone niebo. – Niemożliwe, że to się dzieje naprawdę.

– Nie możemy tu zostać. – Wskazał salę balową. – Rosjanie mogą nas zobaczyć. Chodź. – Podszedł do niej.

Odskoczyła do tyłu.

– Nigdzie z tobą nie idę.

– Nie masz wyboru.

– Wydaje ci się. – Poprawiła siatkę na ramieniu, otworzyła torebkę. Roman westchnął ze zniecierpliwieniem.

– Nie możesz mnie zastrzelić.

– Oczywiście, że mogę. Nawet nie oskarżą mnie o morderstwo. Przecież ty już nie żyjesz. – Wyjęła berettę.

Błyskawicznie wyłuskał pistolet z jej dłoni i cisnął w krzaki.

– Jak śmiesz! Potrzebna mi do obrony.

– Pistolet cię nie uratuje. Ja – tak.

– No proszę, jakiż jesteś wielkoduszny! Rzecz w tym, że ja od ciebie nic nie chcę. A już na pewno nie chcę mieć śladów po kłach.

Sapnął nerwowo. Irytuje go? A to pech. Cóż, przez niego jest w szoku.

Wskazał palcem salę balową.

– Nie widziałaś tam Rosjan? Ich przywódcą jest Ivan Petrovsky, mafia wynajęła go, żeby ciebie zabił. To zawodowiec, cholernie dobry.

Shanna się cofnęła. Drżała na lekkim wietrze.

– Przyszedł na twoje przyjęcie. Znasz go.

– Zwyczaj nakazuje zapraszać wszystkich przywódców klanów. – Roman podchodził do niej. – Ma ciebie zabić wampir. Twoją jedyną szansą jest pomoc innego wampira. Moja pomoc.

Głęboko zaczerpnęła tchu. Sam to powiedział. Nie mogła dłużej wmawiać sobie, że jest inaczej, choć bardzo tego chciała. Prawda jest przerażająca.

– Musimy iść. – Złapał ją mocno. Zanim zdążyła zaprotestować, spowiła ją ciemność. To wirowanie było okropne. Nie czuła własnego ciała. Kiedy odzyskała świadomość, stała w ciemnym pomieszczeniu. Potknęła się, straciła równowagę.

– Ostrożnie. – Roman ją podtrzymał. – Trochę trwa, zanim człowiek przyzwyczai się do teleportacji.

Odepchnęła go.

– Nie rób tego więcej! Nie podoba mi się to.

– No dobrze. Porozmawiajmy. – Chwycił ją za łokieć.

– Przestań. – Wyrwała mu się. – Nigdzie z tobą nie idę.

– Nie słyszałaś, co powiedziałem? Tylko ja mogę cię uchronić przed Petrovskim.

– Nie jestem bezradna! Do tej pory sama sobie świetnie radziłam! Zresztą mogę liczyć na pomoc rządu.

– Na przykład na agenta federalnego w New Rochelle? Nie żyje.

Wstrzymała oddech. Bob nie żyje?

– Chwileczkę. Skąd o tym wiesz?

– Connor obserwował dom Petrovskiego na Brooklynie. Pojechał za Rosjanami do New Rochelle i tam widział twojego agenta. Nie miał szans wobec czterech wampirów. Podobnie jak ty.