– Jeśli Ivan Petrovsky jeszcze nie jest na twojej liście, powinien się tam znaleźć.

– Jest na pierwszym miejscu. Ale czemu grozi chemikowi? Myślałem, że zaatakuje ciebie.

– Pewnie zabierze się i do mnie, kiedy tylko się dowie, że jestem odpowiedzialny za jego… sytuację.

Angus zmrużył oczy.

– Wytłumacz, o co chodzi. Roman poruszył się niespokojnie.

– To długa historia.

– Jak zawsze. – Jean-Luc uśmiechnął się znacząco. – I zawsze chodzi o kobietę, n’estce pas?

– W tym wypadku tak. – Roman odetchnął głęboko. – Nazywa się Shanna Whelan i jest celem Petrovskiego. Rosyjska mafia pragnie jej śmierci, a on dla nich pracuje.

– A ty udzieliłeś jej schronienia? – domyślił się Angus.

– Oczywiście. – Jean-Luc wzruszył ramionami. – Skoro to jego podwładna, ma obowiązek ją chronić.

– Laszlo dopomógł jej w ucieczce – dodał Gregori. – I dlatego Petrovsky chce go zabić.

Chemik jęknął i schylił się po urwany guzik.

– No to trzeba bronić i damy, i chemika. – Angus w zadumie bębnił palcami w stół. – Trudna sytuacja, owszem, ale to się da zrobić. Naszym podstawowym zadaniem jako przywódców klanu jest chronić naszych podwładnych.

Roman z trudem przełknął ślinę. Zaraz rozpęta się burza.

– Ona nie jest moją podwładną.

Angus i Jean-Luc przyglądali mu się przez pełnych pięć sekund.

– Śmiertelna.

Jean-Luc zamrugał. Angus zaciskał dłonie na poręczy tak mocno, aż pobielały mu knykcie. Wymienili spojrzenia. Angus odchrząknął.

– Nie dopuściłeś do śmierci zwyczajnej kobiety?

– Tak, Udzieliłem jej schronienia. Uznałem, że postępuję słusznie, bo ścigał ją wampir.

Jean-Luc oparł dłonie na złotej gałce wieńczącej laskę. Pochylił się lekko do przodu.

– Angażowanie się w sprawy śmiertelników nie jest w twoim stylu, zwłaszcza jeśli to mogłoby ściągnąć kłopoty na twój klan.

– Ja… Musiałem skorzystać z jej usług. Jean-Luc wzruszył ramionami.

– Od czasu do czasu wszyscy odczuwamy taką potrzebę. Ale mamy takie przysłowie: w nocy wszystkie koty są szare. Dlaczego ryzykować tak wiele dla jednej śmiertelniczki?

– Trudno to wyjaśnić. Ona jest… wyjątkowa. MacKay uderzył pięścią w krzesło.

– Utrzymanie naszego istnienia w tajemnicy to priorytet. Mam nadzieję, że się jej nie zwierzałeś.

– Usiłowałem wszystko przed nią ukryć. – Roman westchnął. – Niestety, mój… harem nie potrafił utrzymać języka za zębami.

Szkot zmarszczył brwi.

– Ile wie?

– Zna moje nazwisko, wie, gdzie pracuję, gdzie mieszkam i że mieszka ze mną kilka kobiet. Nie ma pojęcia, czym jesteśmy.

– Na razie. Roman nie wątpił, że jest na tyle inteligentna, by odgadnąć prawdę.

– Oby była tego warta. Jeśli Petrovsky dowie się, że ją ukrywasz…

– Już wie – wtrącił Gregori.

– Merde - sapnął Jean-Luc.

– Zaprosiłeś go na bal? – spytał Angus.

– Tak. – Roman założył ręce na piersi, pochylił się nad biurkiem. – Zaproszenia rozesłano, zanim zaczęła się ta sprawa. Zapraszam go co roku, to gest dobrej woli, ale od osiemnastu lat się nie pojawił.

– Odkąd wprowadziłeś na rynek syntetyczną krew – dodał Jean-Luc. – Pamiętam, jak zareagował. Był wściekły. Nie chciał nawet spróbować, wybiegł jak opętany, krzyczał i miotał obelgi na wszystkich, którzy odrzucali jego staroświecką ideologię.

Jean-Luc mówił, a MacKay rozpiął marynarkę i wyjął pistolet z kabury pod pachą. Upewnił się, że jest naładowany.

– Niech no tylko się pojawi. Srebrne kule. Roman się skrzywił.

– Proszę cię, nie zabijaj moich podwładnych. Szkot uniósł brew.

– Idę o zakład, że się zjawi. Przecież wie, że masz dziewczynę. Jest tu?

– Już jej nie mam. Uciekła.

– Co? – Angus zerwał się na równe nogi. – Chcesz powiedzieć, że uciekła podczas zmiany moich chłopców?

Roman i Gregori wymienili spojrzenia.

– No, tak. Jean-Luc zachichotał.

– Naprawdę jest wyjątkowa, n’estce pas?

MacKay zmełł przekleństwo w ustach i schował broń do kabury. Przechadzał się nerwowo po gabinecie.

– Nie do wiary. Śmiertelniczka przechytrzyła moich Szkotów? Kto był dowódcą zmiany? Obedrę drania żywcem ze skóry!

– Connor – odparł Roman. – Ale bystra dziewczyna zdawała sobie sprawę, że musi go unikać. Wybrała strażnika, który jej nie znał, przebrała się, udawała, że towarzyszy Simone. Podobno bardzo dobrze naśladowała francuski akcent.

– Coraz bardziej mi się podoba – mruknął Jean-Luc. Angus burknął coś gniewnie, wciąż chodząc w tę i z powrotem.

Rozdzwonił się telefon Gregoria.

– Odbiorę na zewnątrz. – Wyszedł.

– A skoro mowa o Simone… – Roman spojrzał na Jean-Luca spod ściągniętych brwi. – Dlaczego wysłałeś ją wcześniej? Sprawia same kłopoty.

Francuz wzruszył ramionami.

– Sam odpowiedziałeś na swoje pytanie, mon ami. Simone sprawia same kłopoty. Musiałem odpocząć.

– Pierwszej nocy zdemolowała nocny klub. A wczoraj groziła śmiercią moim… damom.

– Oczywiście, la jalousie, zazdrość. Doprowadza kobiety do szaleństwa. – Jean-Luc położył sobie laskę na kolanach. – Na szczęście Simone nie należy do mojego klanu. Wystarczy mi, że ją zatrudniam. Gdyby była moją podwładną, oszalałbym. I bez tego mam dość problemów z haremem.

Angus przechadzał się nerwowo, ze wzrokiem wbitym w podłogę.

– Rozważam, czy nie pozbyć się swojego haremu – powiedział. Nagle zdał sobie sprawę, że przyglądają mu się uważnie. Zatrzymał się, wyprostował szerokie plecy. – Nie chodzi o to, że nie cieszy mnie ich towarzystwo. O nie, sprawia mi wielką przyjemność. A dzierlatki nigdy nie mają dość.

– Ach, ja także. – Jean-Luc skinął głową i spojrzał na Romana.

– Prawda – odparł Roman po angielsku. Ciekawe, czy przyjaciele też skłamali.

Angus podrapał się w podbródek.

– Trudno zadowolić tyle niewiast. Uważają, że moim obowiązkiem jest towarzyszyć im co noc. Nie rozumieją, że prowadzę firmę.

– Oui, exactement, dokładnie – mruknął Jean-Luc. – Czasami zastanawiam się, czy to nie egoizm, trzymanie tylu pięknych kobiet dla siebie; na świecie przecież jest wielu samotnych wampirów.

Roman nie wierzył własnym uszom. Obaj przywódcy klanów, tak jak on byli znużeni haremem. Może Radinka ma rację, może czas porzucić stare zwyczaje. On przekonał większość pobratymców do zmiany nawyków żywieniowych.

Gregori wrócił do gabinetu. Schował komórkę do kieszeni.

– Dzwonił Connor. Petrovsky i jego świta wyszli z domu, jadą na północ, w stronę New Rochelle. Connor ich śledzi.

– A Shanna? – dopytywał Roman.

Nie ma jej. Mieli na sobie eleganckie kreacje. Czerń i biel.

– Spojrzał z niepokojem na chemika.

Rany boskie, wybierają się na bal, pomyślał Roman.

– Co mam robić? – Laszlo rozglądał się nerwowo. – Nie mogę tu zostać.

– Nie panikuj, spokojnie. – Angus złapał go za ramię.

– Włos ci z głowy nie spadnie. Moi chłopcy są w stanie najwyższej gotowości.

Roman patrzył, jak wyjmuje pistolet. Jean-Luc odkręcił gałkę w eleganckiej laseczce i wyjął długą, ostrą szpadę. Cholera. To ma być bal czy jatka?

Drzwi otworzyły się nagle. Szkot wycelował broń.

Ian zamrugał.

– A niech mnie. Nie takiego powitania się spodziewałem. MacKay roześmiał się i schował pistolet do kabury.

– Ian, bracie. Jak tam?

– Świetnie. – Poklepał szefa po plecach. – Wróciłem z Waszyngtonu.

– W odpowiedniej chwili. Jedzie tu Ivan Petrovsky. Zanosi się na kłopoty.

Ian pokiwał głową.

– I to gorsze niż Petrovsky. – Zerknął na Romana. – Dobrze, że pojechałem do Langley. Przynajmniej wiemy, co się dzieje.

– W czym rzecz? – zainteresował się Angus.

– Sprawdzałem ojca doktor Whelan.

Roman wstał.

– Pracuje dla CIA?

– Aye. Ostatnio stacjonował w Rosji, trzy miesiące temu wrócił do Waszyngtonu i objął kierownictwo nowego projektu. Dane były zaszyfrowane, ale udało mi się większość zrozumieć.

– Mów.

– Objął operację pod kryptonimem „Trumna”. Szkot wzruszył ramionami.

– To popularna nazwa w tych kręgach.

– Nie w tym znaczeniu. – Ian zmarszczył czoło. – Mają swoje logo. Nietoperz przebity kołkiem.

– O cholera – sapnął Angus.

– Aye. Mają listę obiektów do zlikwidowania. Jest na niej Petrovsky i kilka osób z jego klanu. – Ze smutkiem spojrzał na Romana. – I ty.

– Chcesz powiedzieć, że wszyscy na liście to wampiry?

– Aye. - Ian się skrzywił. – Wiecie chyba, co to znaczy. Roman ciężko opadł na fotel.

– Wiedzą o nas – wyszeptał.

Rozdział 15

Ivan Petrovsky spojrzał na adres, który podała mu Katia. – Tu, Vlad. Zatrzymaj się. Vladimir wypatrzył miejsce do parkowania kilkanaście metrów od bezpiecznego domu w New Rochelle. Po obu stronach słabo oświetlonej uliczki wyrosły wąskie piętrowe domy z małymi gankami i jeszcze mniejszymi ogródkami. W większości budynków paliły się światła, ale dom, do którego zmierzali, spowijały ciemności.

Nie ma innej wampirzycy, którą Ivan darzyłby takim szacunkiem jak Katię; po raz kolejny dowiodła, że jest warta swojej wagi w złocie. Od dawna należała do jego klanu i była równie bezwzględna jak jej pan. Odnalazła i uwiodła agenta federalnego, który opiekował się Shanną Whelan. Mając go w swojej władzy, zastawiła pułapkę.

Ivan kazał Vladowi zostać w aucie, a sam szybko podszedł do budynku. Przy tylnych drzwiach czekał, aż Alek i Galina, kobieta z jego haremu, do niego dołączą. Weszli do środka. Doskonale widzieli w ciemnościach, nie musieli zapalać światła. Minęli kuchnię, pokonali wąski korytarzyk i znaleźli się w saloniku. Katia i jej agent siedzieli na kanapie, czy raczej Katia siedziała okrakiem na mężczyźnie. Miała spódnicę zakasaną do pasa.

– Dobrze się bawisz? – zapytał Ivan. Wzruszyła ramionami.