– Jak to? Nie rozpoznał śmiertelnej kobiety?
– Ubrała się jak twoje damy. Mówiła, że przyjechała z Simone. Upierała się, że musi wyjść, to ją wypuścił.
Dlaczego chciała odejść? Zaledwie godzinę temu się całowali. Chyba że…
– Chcesz powiedzieć, że poznała kobiety?
– Aye, sir. Przedstawiły się jako twój harem.
– Cholera! – Roman odszedł parę kroków i odsunął telefon od ucha. Mógł się domyślić, że nie będą trzymać języka za zębami. Shannie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
– Jeżeli Rosjanie ją dopadną… – Gregori zawiesił głos. Roman uniósł telefon do ucha.
– Connor, wyślij kogoś przed dom Ivana Petrovskiego. Jeśli porwie Shannę, zabierze ją do siebie.
– Aye, sir.
– I zawiadom cały klan. Może ktoś gdzieś ją zobaczy. – Jego podwładni byli rozsiani po całym Nowym Jorku, pracowali na nocną zmianę. Niewykluczone, że ktoś ją dziś widział. Mało prawdopodobne, ale to ich jedyna szansa.
– Ja… Bardzo mi przykro, panie. – Głos Connora się załamał. – Polubiłem ją.
– Wiem. – Rozłączył się. Cholerny świat. Jego cudowna Shanna. Gdzie ona jest, do licha?
A Shanna stała przed sklepem z zabawkami na Times Square. To miejsce było zawsze dobrze oświetlone i pełne ludzi, uznała więc, że jest najbezpieczniejsze z możliwych. Turyści pstrykali zdjęcia i gapili się na budynki oklejone wielkimi ekranami wideo. Na ulicach handlarze oferowali podrabiane torebki.
Po drodze przyszło jej do głowy, że rozpaczliwie potrzebuje gotówki, i to gotówki, której nie sposób wykryć. Nie mogła zwrócić się ani do krewnych, ani do przyjaciół, nie chciała narażać ich na niebezpieczeństwo. Zresztą jej rodzina przebywała za granicą. W lecie przyjechali na wakacje do Bostonu, ale potem wrócili na Litwę. A starzy przyjaciele mieszkali w innym stanie.
Dzwoniła więc do nowych przyjaciół – chłopaków z pizzerii Carlo’s. Carlo widział, co się wydarzyło w gabinecie stomatologicznym i chciał jej pomóc. Umówiła się tu z Tommym.
Przylgnęła plecami do muru, żeby nie zniosła ją rzeka ludzi. Zauważyła Tommy’ego, zawołała go, zamachała.
– Cześć! – Dostawca pizzy z uśmiechem mijał przechodniów. Niósł wielkie pudło z pizzą.
– Cześć, Tommy.
– Przepraszam, że tyle to trwało. – Dżinsy zsunęły się nisko na biodra, odsłoniły bokserki ze Scooby Doo.
Uściskała go.
– Wielkie dzięki. I podziękuj też Carlowi ode mnie.
– Nie ma sprawy. – Nachylił się do jej ucha. – W pudełku pod pizzą jest forsa. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli dostawa będzie wyglądać autentycznie.
– Och tak, świetny pomysł. – Wyjęła z torebki książeczkę czekową. – Ile jestem winna?
– Za pizzę? – zapytał głośno, a ciszej dodał: – Cztery enchilady, więcej nie mogliśmy. – Chyba bawiła go cała sytuacja i czuł się tak, jakby nagle trafił do obsady filmu szpiegowskiego.
– Domyślam się, że to oznacza cztery setki. – Wypisała czek na pizzerię i podała chłopakowi. – Byłabym wdzięczna, gdybyście go zrealizowali mniej więcej za tydzień.
– Co się dzieje, pani doktor? – Otworzył torbę izolacyjną, wyjął pudełko z pizzą. – Wielcy kolesie z rosyjskim akcentem byli dziś u nas i pytali o panią.
– O nie! – Rozejrzała się nerwowo przerażona, że za nim pojechali.
– Spoko, nic nie powiedzieliśmy.
– Och. Wielkie dzięki, Tommy.
– Czego chcą?
Shanna westchnęła. Nie chciała w to wciągać niewinnych ludzi.
Powiedzmy, że widziałam coś, czego nie powinnam.
– Może FBI ci pomoże. No jasne, to na pewno byli oni!
– Kto?
– Faceci w czerni. Oni też o ciebie wypytywali.
– No cóż, stałam się bardzo popularna. – Musi jak najszybciej zadzwonić do Boba Mendozy.
Oby tym razem odebrał telefon.
– Możemy jeszcze coś dla ciebie zrobić? – W oczach Tommy’ego pojawił się błysk. – Fajna sprawa.
– To nie zabawa. Nikomu nie mów, że mnie widziałeś. – Otworzyła torebkę. – Poczekaj, dam ci napiwek.
– O nie, potrzebne ci pieniądze.
– Boże, Tommy, jak ja ci się odwdzięczę? – Cmoknęła go w policzek.
– O rany, pani doktor, to wystarczy! Spokojnie! – Odszedł z szerokim uśmiechem.
Shanna zabrała swoje rzeczy i ruszyła w drugą stronę. Weszła do drogerii, z automatu zadzwoniła do Boba.
– Mendoza. – Wydawał się zmęczony.
– Cześć, Bob, tu… Jane. Jane Wilson.
– Co za ulga. Bardzo się martwiłem. Gdzie byłaś?
Coś jest nie tak. Nie potrafiła tego określić, ale w jego głosie nie było ani niepokoju, ani ulgi.
– Powiedz, gdzie jesteś.
– W drodze. A co myślałeś? Muszę się wydostać z Nowego Jorku.
– Nadal tu jesteś? A gdzie dokładnie?
Poczuła ukłucie w karku. Rozsądek podpowiadał, że musi zaufać agentowi federalnemu, ale instynkt ostrzegał, że coś jest nie tak.
– W sklepie. Przyjechać do ciebie do biura?
– Nie, podjadę po ciebie, powiedz tylko, gdzie jesteś. Przełknęła ślinę. W jego głosie było coś dziwnego, coś obcego, mechanicznego.
– Wiesz co… Wpadnę do ciebie do biura, jutro.
Chwila ciszy. Shannie się wydawało, że słyszy głos w tle. Kobiecy.
– Dobrze. Podam ci adres bezpiecznego domu. Bądź tam jutro wieczorem, o wpół do dziewiątej.
– Dobra. – Zapisała adres. Gdzieś w New Rochelle. – Do zobaczenia jutro.
– Chwileczkę! Powiedz, gdzie byłaś? Jakim cudem udało ci się uciec?
Czyżby usiłował przytrzymać ją na linii? Oczywiście, w ten sposób można ją namierzyć.
– Do jutra. – Rozłączyła się. Drżały jej ręce. Dobry Boże, popada w paranoję. Nawet agent federalny wydaje się jej podejrzany. Jeszcze kilka dni i będzie pleść bzdury o kosmitach i nosić kapelusz z folii aluminiowej.
Spojrzała do góry, jakby chciała przesłać niebiosom niemy jęk frustracji. Dlaczego akurat ja? Jedyne, czego pragnęłam, to normalnie żyć!
Kupiła farbę do włosów i nylonową siatkę na swój skromny dobytek. Znalazła tani hotelik na Siódmej Alei, wzięła pokój pod fałszywym nazwiskiem, zapłaciła gotówką. Z westchnieniem ulgi weszła do pokoju. Udało się. Uciekła Rosjanom, wyrwała się z łap Króla Świni – Romana i jego domu strachów. Nie wiedziała, co przerażało ją bardziej, te upiorne kobiety czy trumny w piwnicy. Fuj! Wzdrygnęła się.
– Zapomnij o nich, myśl o przyszłości, o tym, jak przeżyć.
W łazience położyła sobie farbę i odczekała przepisowe pół godziny. Zajadała pizzę, skakała po kanałach, aż jej uwagę zwrócił serwis informacyjny. O rany, przecież to klinika dentystyczna SoHo Promienny Uśmiech. Wybite szyby, odłamki szkła między żółtą policyjną taśmą.
Włączyła dźwięk. Spiker tłumaczył, że do zniszczenia kliniki doszło poprzedniej nocy. Policja bada sprawę w związku z morderstwem, do którego doszło w pobliżu.
Wstrzymała oddech, gdy na ekranie pojawiła się twarz młodej jasnowłosej kobiety. Jej zwłoki znaleziono w zaułku niedaleko kliniki. Oficjalnie nie podano jeszcze przyczyny zgonu, ale krążyły plotki o dziwnych ranach, dwóch ukłuciach na karku, jakby po ukąszeniu zwierzęcia. Okoliczni mieszkańcy obwiniali o tę zbrodnię grupę nastolatków, którym wydawało się, że są wampirami.
Wampirami? Shanna się żachnęła. Słyszała o takich stowarzyszeniach – znudzone dzieciaki, które nie mają nic do roboty, wymyśliły sobie, że będą pić krew i namawiać dentystów, by piłowali im zęby na kształt wampirycznych kłów. To chore. Żaden szanujący się stomatolog nie zrobiłby czegoś takiego.
A jednak, wbrew jej woli, powróciły wspomnienia. Wilczy kieł w ręku Romana. Jego bezwładne, martwe ciało na łóżku, piwnica pełna trumien.
Przeszył ją dreszcz. Nie, wampiry nie istnieją. Przeżyła zbyt wiele, popada w paranoję, i tyle. Ludzie tylko bawią się w wampiry.
To wszystko ma racjonalne wytłumaczenie. Oglądała ząb Romana i okazał się normalny. No dobra, może bardziej ostry, ale to też można wyjaśnić – nietypowe geny. Zdarza się przecież, że człowiek rodzi się z błoną między palcami, co wcale nie znaczy, że jest syreną.
A trumny? O Boże. Jak to wytłumaczyć? Wróciła do łazienki, spłukała farbę, wysuszyła włosy, przejrzała się w lustrze. Platynowy blond, jak Marilyn Monroe. Niezbyt pocieszające porównanie. Marilyn przecież umarła młodo. Shanna przyglądała się sobie niespokojnie. Była bardzo podobna do kobiety z wiadomości.
Blondynki zamordowanej przez wampiry.
– Nie znam się na tym, sir. – Laszlo bawił się guzikiem nowiutkiego kitla.
– Nie przejmuj się. – Byli w laboratorium. Roman przysiadł na stołku. – Niby co możesz mi zrobić? I tak już jestem martwy.
– Cóż, sir, technicznie rzecz biorąc, jeszcze nie do końca. Pański mózg funkcjonuje.
Mój mózg nie nadaje się do niczego, stwierdził Roman, ale wolał nie mówić tego głośno. Odkąd dowiedział się, że Sharma zniknęła, nie mógł myśleć o niczym innym.
– Świetnie się spisałeś, montując Vannę. Ze mną też sobie poradzisz.
Laszlo wziął przecinak do drutu, lecz zmienił zdanie i sięgnął po obcęgi.
– Nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać.
– Po prostu wyjmij mi cholerne druty.
– Tak jest, sir. – Podszedł do niego. – Z góry przepraszam za wszelkie niedogodności.
– Och. – Roman skinął głową.
– Doceniam, że pokłada pan we mnie takie zaufanie – paplał Laszlo. Dobrał się do odratowanej szczęki. – I cieszę się, że mam coś do roboty, bo inaczej myślałbym cały czas o… – Opuścił rękę, zmarszczył brwi.
– Aargh. – Roman miał druty w ustach, to nieodpowiedni moment, by Laszlo dumał nad swoim losem.
– Och, bardzo przepraszam. – Zajął się pracą. – Mój samochód został przed gabinetem dentystycznym, z Vanną w bagażniku. Tak więc dziś nie mam nad czym pracować.
Roman przypomniał sobie, do jakich niefortunnych wniosków doszedł po pierwszej próbie z lalką. Zabawka obudziła w nim żądzę krwi. Uzmysłowi każdemu, jaką rozkoszą jest picie krwi żywego człowieka. Nie chciał jednak rozczarować chemika i powiedzieć, że jego projekt trafi do kosza, zwłaszcza teraz. Może po konferencji.
"Jak poślubić wampira milionera" отзывы
Отзывы читателей о книге "Jak poślubić wampira milionera". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Jak poślubić wampira milionera" друзьям в соцсетях.