Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł potężny mężczyzna w średnim wieku. Podobnie jak Phil nosił spodnie khaki i granatową koszulkę polo. Pas z narzędziami na jego biodrach zawierał oprócz broni także latarkę. Wyglądał jak emerytowany sportowiec, miał nawet wielki, niekształtny nos, chyba nieraz złamany. Wyglądałby groźnie, gdyby nie komiczna zaczeska na łysej czaszce i błyski rozbawienia w oczach.
– Panna Whelan? – Mówił przez nos, zapewne skutek wielu złamań. Jego chrapanie pewnie było słychać w okolicznych stanach. – Howard Barr, szef dziennej zmiany. Jak się pani miewa?
– Żyję, czego nie można powiedzieć o waszym chlebodawcy. Zerknął na łóżko.
– On nie żyje, Phil? – strażnik zrobił wielkie oczy.
– Nie, skądże.
– Dobrze. – Zacierał ręce. – Sprawa załatwiona. Może zejdzie pani do kuchni na małą kawkę?
Shanna zamrugała szybko.
– Słucham? Czy pan… nie obejrzy ciała? Howard poprawił pas i podszedł do łóżka.
– Jak na moje oko, wygląda świetnie, ale dziwne, że tu śpi. Nigdy nie widziałem, żeby pan Draganesti spał w cudzym łóżku.
Zacisnęła zęby.
– On nie śpi.
– Chyba wiem, co się stało – zaczął Phil. – Widziałem go rano, chwilę po szóstej, schodził ze schodów z panią w ramionach.
W głowie Shanny zrodziła się przerażająca myśl.
– Niósł mnie?
– Tak. Dobrze, że się napatoczyłem, bo strasznie się męczył. Wstrzymała oddech. O nie.
Phil wzruszył ramionami.
– Chyba nie miał siły wrócić do siebie.
Shanna osunęła się na posłanie u stóp Romana. O Boże, była dla niego za ciężka. Przyprawiła go o atak serca.
– To straszne. To ja… Ja go zabiłam.
– Panno Whelan. – Howard spojrzał na nią niespokojnie. – Nie mogła pani go zabić, bo on żyje.
– Nieprawda. – Spojrzała na jego ciało, zaledwie kilka centymetrów od niej. – Nigdy więcej nie tknę pizzy.
Ochroniarze wymienili zdumione spojrzenia. W tej chwili zapiszczały ich krótkofalówki. Howard zareagował pierwszy.
– Tak?
Ciszę wypełnił ochrypły głos:
– Przyszła Radinka Holstein z zakupami. Proponuje, żeby panna Whelan spotkała się z nią w salonie.
– Świetny pomysł. – Howardowi jakby spadł kamień z serca. – Phil, zaprowadzisz pannę Whelan do salonu?
– Oczywiście. – Philowi chyba też ulżyło. – Tędy, proszę pani.
Shanna zawahała się, spojrzała na Romana.
– Co z nim zrobicie?
– Proszę się nie obawiać. – Howard poprawił pas na biodrach. – Zaniesiemy go do jego pokoju, a za kilka godzin obudzi się i oboje będziecie się z tego śmiać.
– Akurat. – Poszła za Philem.
W milczeniu schodzili po schodach. Zaledwie wczoraj pokonywała tę drogę z Romanem. Było w nim coś takiego, co kazało jej robić wszystko, by go rozbawić. Kiedy śmiał się naprawdę serdecznie, wydawał się tym zaskoczony, a ona czuła podwójną satysfakcję.
Cholera, ledwo go zna, a już wiedziała, że będzie go jej brakować. Był silny a zarazem delikatny, inteligentny, stanowczy. Nieugięty macho w uporze, by się nią opiekować. I mało brakowało, a pocałowałby ją. Dwukrotnie. Shanna westchnęła. Już nigdy się nie dowie, jakie to uczucie. Nie zobaczy jego laboratorium, nie usłyszy o kolejnym przełomowym odkryciu. Nigdy z nim nie porozmawia. Zanim doszli na parter, była w czarnej rozpaczy. Współczucie na twarzy Radinki przelało czarę. Poczuła łzy pod powiekami.
– Radinko, tak mi przykro. On nie żyje.
– Spokojnie. – Pani Holstein objęła ją serdecznie i mówiła cichym, kojącym głosem z cudzoziemskim akcentem: – Nie martw się, moje dziecko. Wszystko będzie dobrze. – Zaprowadziła ją do pomieszczenia po prawej stronie holu.
Było puste. Shanna myślała, że będzie pełne kobiet, jak wczoraj w nocy. W pokoju królowały trzy skórzane kanapy, między którymi stał niski stolik. Na ścianie wisiał wielki telewizor plazmowy.
Shanna osunęła się na kanapę.
– Nie mieści mi się w głowie, że już go nie ma. Radinka postawiła torebkę na stoliku.
– Moja droga, on się obudzi.
– Nie sądzę. – Po jej policzku spływała łza.
– Oni śpią jak zabici. Gregori, mój syn, jest taki sam, kiedy zaśnie, nie sposób go dobudzić.
Shanna otarła łzy.
– Nie, on nie żyje.
Radinka strzepnęła niewidoczny pyłek z eleganckiego kostiumu.
– Może poczujesz się lepiej, kiedy powiem ci wszystko. Byłam tu już rano i Gregori mi opowiedział, jak Roman zabrał cię do przychodni dentystycznej i wstawiłaś mu ząb.
– To niemożliwe. – Wspomnienie obcego gabinetu czaiło się tuż na krawędzi świadomości, a jednak poza zasięgiem. – Ja… Myślałam, że to sen.
– Nie, to prawda. Roman cię zahipnotyzował.
– Co?
– Gregori mnie zapewniał, że zgodziłaś się na to. Shanna zamknęła oczy, usiłowała sobie przypomnieć. Tak, rzeczywiście, leżała na szezlongu w gabinecie Romana, kiedy zaproponował hipnozę. A ona się zgodziła. Za wszelką cenę chciała ratować swój zawód, pragnęła walczyć o szansę na normalne życie, za którym tak tęskniła.
– Naprawdę mnie zahipnotyzował?
– Tak. Na wasze szczęście, twoje i jego. On potrzebował dentysty, a ty musiałaś się uporać ze strachem na widok krwi.
– Wiesz… Wiesz o tym?
– Tak. Opowiedziałaś Romanowi o tej tragedii w restauracji. Gregori tam był, wszystko słyszał. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że mi powiedział?
– Nie, chyba nie. – Opadła na oparcie, opuściła głowę na zagłówek. – I zajęłam się zębem Romana?
– Tak. Pewnie niewiele pamiętasz, ale z czasem wszystko wróci.
– Nie spanikowałam na widok krwi? Nie zemdlałam?
– Z tego, co mi wiadomo, świetnie się spisałaś. Shanna się żachnęła.
– Nie wiem, jakim cudem mogłam zrobić cokolwiek pod wpływem hipnozy. Co dokładnie zrobiłam?
– Wstawiłaś mu ząb. Usiadła gwałtownie.
– Chyba nie ten wilczy kieł? Nie mów, że mu wstawiłam zwierzęcy ząb! O Boże! – Opadła na poduszki. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Facet i tak nie żyje.
Radinka się uśmiechnęła.
– Zwyczajny ząb.
– Dobrze. Już sobie wyobrażam minę koronera, gdyby znalazł wilczy kieł w ustach nieboszczyka. – Biedny Roman. Za młody, by umrzeć. Za przystojny.
Pani Holstein westchnęła.
– Oddałabym wiele, byle cię przekonać, że żyje. Hm. – Przycisnęła palec o czerwonym paznokciu do zamkniętych ust. – Podawałaś mu znieczulenie?
– Skąd mam wiedzieć? Może śpiewałam arie operowe w samej bieliźnie. Nie mam pojęcia, co wyprawiałam. – Potarła czoło. Usiłowała sobie przypomnieć.
– Mówię o tym tylko dlatego, że niewykluczone, iż to tłumaczy jego niespotykanie mocny sen.
– O Boże! A jeśli zabiłam go znieczuleniem? Radinka szeroko otworzyła oczy.
– Nie to miałam na myśli. Shanna się skrzywiła.
– Rzeczywiście, może przedawkowałam. Albo byłam dla niego za ciężka. Nieważne, w jaki sposób, sądzę, że to ja go zabiłam.
– Nie wygłupiaj się, moje dziecko. Dlaczego siebie obwiniasz?
– Nie wiem, zawsze to robię. – Oczy Shanny znów zaszły łzami. – Obwiniam się za to, co spotkało Karen. Powinnam była jakoś jej pomóc. Żyła jeszcze, kiedy ją znalazłam.
– To twoja przyjaciółka, która zginęła podczas strzelaniny w restauracji?
Pociągnęła nosem i skinęła głową.
– Bardzo mi przykro. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale kiedy znieczulenie przestanie działać, Roman obudzi się i sama się przekonasz, że nic mu nie jest.
Shanna z płaczem osunęła się na kanapę.
– Bardzo go lubisz, prawda? Westchnęła. Wpatrywała się w sufit.
– Tak, ale nie wiążę zbyt wielkich nadziei z nieboszczykiem.
– Pani Holstein? – zawołał męski głos od progu.
Shanna spojrzała w tamtą stronę – kolejny strażnik w spodniach khaki i granatowym polo. A gdzie kilty? Brakowało jej Szkotów, ich barwnych strojów i charakterystycznego akcentu.
– Przyszły paczki ze sklepu Bloomingdale. Dokąd je zanieść?
Radinka wstała zwinnie.
– Kilka tu, resztę do pokoju pani Whelan.
– Do mojego pokoju? Dlaczego?
– Bo są dla ciebie, moja droga. – Uśmiechnęła się.
– Ja… ja nie mogę nic przyjąć. I proszę nie kłaść żadnych rzeczy w moim pokoju, póki są tam zwłoki.
Strażnik przewrócił oczami.
– Przenieśliśmy go do jego sypialni.
– Świetnie. A więc czekamy. – Radinka usiadła. – Mam nadzieję, że ci się spodoba, co dla ciebie wybrałam.
– Mówię poważnie. Nie mogę przyjmować prezentów. Wystarczy, że udzieliliście mi schronienia na jedną noc. Ja… zadzwonię do Departamentu Sprawiedliwości i załatwię to inaczej.
– Roman chce, byś tu była. I chce, żebyś miała te wszystkie rzeczy. – Spojrzała na strażnika z naręczem pudeł. – Proszę je postawić na stoliku.
Shanna przyglądała się im niepewnie. Kusiły ją. Nie odważy się teraz wrócić do domu, więc ma tylko to, co na sobie. Ale przecież nie przyjmie prezentów.
– Doceniam twoją hojność, ale…
– Hojność Romana. – Radinka położyła sobie na kolanach małą paczuszkę i otworzyła. – Ach, tak. Śliczny komplecik. Podoba ci się? – Na białej bibułce leżały czerwony koronkowy stanik i majtki.
– O rany. – Shanna wyjęła stanik. O wiele ładniejszy niż te, które nosiła. I o wiele droższy. Spojrzała na metkę. – Trzydzieści sześć B. Dobry.
– Tak. Roman zapisał mi twoje rozmiary.
– Co? Skąd je znał?
– Zapewne mu powiedziałaś pod wpływem hipnozy. Przełknęła ślinę. Cholera. Może jednak śpiewała arie operowe w samej bieliźnie.
– Proszę bardzo. – Radinka szukała czegoś w torebce. – Chyba mam tę kartkę. – Podała jej Shannie.
– Ojej. – To pewnie ostatnie, co napisał przed śmiercią. Przebiegła wzrokiem liścik: „Rozmiar dwunasty, biust trzydzieści sześć B. Proszę o kolory”. Rzeczywiście wiedział, jaki nosi rozmiar. Powiedziała mu to pod wpływem hipnozy? Co jeszcze wtedy zrobiła? „Kup jej ciastka czekoladowe”. Wstrzymała oddech. Oczy zaszły jej łzami.
– Co się stało, kochanie?
– Ciastka czekoladowe. Jest taki kochany. – Pomyłka – był kochany. – Nie uważał, że powinnam schudnąć?
"Jak poślubić wampira milionera" отзывы
Отзывы читателей о книге "Jak poślubić wampira milionera". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Jak poślubić wampira milionera" друзьям в соцсетях.