Jak poślubić wampira milionera

How To Marry A Millionaire Vampire

Miłość na kołku tom: 1

Tłumaczyła: Ewa Spirydowicz

Moim kolegom po piórze, dzięki którym nie tracę humoru

w trudnych chwilach i celebruję szczęśliwe momenty,

z wyrazami wdzięczności i sympatii – MJ Selle,

Vicky Dreiling, Vicky Yelton i Sandy Weider.

A także wspaniałym kobietom – mojej agentce,

Michelle Grajkowski, i mojej redaktorce, Erice Tsang.


Rozdział 1

Roman Draganesti wiedział, że ktoś wszedł do jego gabinetu. Wróg czy przyjaciel? Przyjaciel, zdecydował. Wróg nie przedarłby się przez kordon ochroniarzy, strzegących wejścia do jego kamienicy na Upper East Side na Manhattanie, i nie uszedłby uwagi strażników stale obecnych na pięciu piętrach budynku.

Przypuszczał, że w ciemności widzi lepiej niż tajemniczy gość, a utwierdził się w tym przekonaniu, gdy intruz wpadł na sekretarzyk w stylu Ludwika XVI i zaklął cicho.

Gregori Holstein. Przyjaciel, który działa mu na nerwy. Wiceprzewodniczący Romatech Industries odpowiedzialny za marketing podchodził do wszystkiego z niesłabnącym entuzjazmem. W jego towarzystwie Roman czuł się stary. Bardzo stary.

– O co chodzi, Gregori?

Przybysz odwrócił się gwałtownie, wytężył wzrok, wpatrzony w stronę, z której dochodził głos.

– Dlaczego siedzisz po ciemku?

– Hm… trudne pytanie. Pewnie dlatego, że chciałem być sam. Po ciemku. Powinieneś czasami spróbować. Nie widzisz tak dobrze w ciemności, jak powinieneś.

– Niby dlaczego miałbym ćwiczyć widzenie w ciemności, skoro miasto zalewają w nocy potoki świateł? – Gregori po omacku szukał kontaktu. Pokój rozjaśnił się złotym blaskiem. – No, teraz lepiej.

Roman rozparł się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu. Upił łyk z kieliszka. Zapiekło go w gardle. Paskudztwo.

– Zjawiłeś się tu w konkretnym celu?

– Oczywiście. Wyszedłeś z pracy wcześniej, a chcieliśmy ci pokazać coś ważnego. Będziesz zachwycony.

Roman odstawił kieliszek na mahoniowy blat biurka.

– Doświadczenie nauczyło mnie, że mamy mnóstwo czasu.

– Więcej entuzjazmu, proszę – żachnął się Gregori. – Wymyśliliśmy coś rewelacyjnego. – Zauważył napełniony do połowy kieliszek Romana. – Uważam, że jest powód do świętowania. Co pijesz?

– Nie będzie ci smakować. Gregori podszedł bliżej.

– Niby dlaczego? Mam niezbyt wyrafinowany gust? – Sięgnął po karafkę i nalał sobie trochę czerwonego płynu. – Piękny kolor.

– Posłuchaj mojej rady: weź sobie nową butelkę z lodówki.

– Ha! Skoro ty możesz to pić, ja też mogę! – Pociągnął spory łyk, odstawił kieliszek i triumfalnie spojrzał na Romana. Ale po chwili wydawało się, że oczy wyjdą mu z orbit. Zazwyczaj blady, nagle poczerwieniał, zacharczał, a potem zaczął się krztusić. Kaszlał, prychał, klął pod nosem. Oparł się ciężko o bufet i chciwie chwytał powietrze.

Paskudztwo, w rzeczy samej, pomyślał Roman.

– Już dobrze?

– Co to było? – wzdrygnął się Gregori.

– Dziesięcioprocentowy sok z czosnku.

– Co? – Wyprostował się gwałtownie. – Czyś ty oszalał?

– Chciałem się przekonać, ile jest prawdy w starych legendach. – Roman się uśmiechnął. – Jak widać, niektórzy z nas są na to szczególnie wrażliwi.

– A niektórzy za bardzo gustują w niebezpiecznym stylu życia!

Z twarzy Romana zniknął uśmiech.

– Twoja uwaga byłaby bardziej na miejscu, gdybyśmy jeszcze żyli.

Gregori podszedł bliżej.

– O rany, chyba nie zaczniesz znowu jęczeć, że jesteśmy przeklęci i skazani na potępienie?

– Spójrzmy prawdzie w oczy: żyjemy, bo odbieraliśmy życie przez stulecia. Jesteśmy zakałą Ziemi.

– Nie będziesz tego pić. – Gregori zabrał mu szklankę i odstawił na bufet. – Posłuchaj, żaden wampir nie zrobił tyle dla ochrony ludzkości, ile ty.

– Jasne, i teraz jesteśmy najniewinniejszymi demonami na Ziemi. Super. Dzwoń do papieża, czekam na beatyfikację.

Zniecierpliwienie Gregoria przerodziło się w ciekawość.

– A więc to prawda, co mówią? Że byłeś mnichem?

– Wolałbym nie żyć przeszłością.

– Nie jestem tego taki pewien.

Roman zacisnął pięści. Przeszłość to osobista sprawa, z nikim nie będzie o tym rozmawiać.

– Mówiłeś coś o nowym wynalazku?

– Ach, tak. Ojej, Laszlo czeka w holu. Chciałem, że się tak wyrażę, przygotować grunt.

Roman odetchnął głęboko, powoli się odprężył.

– Więc zaczynaj. Noc nie trwa wiecznie.

– No właśnie, a później wychodzę. Simone właśnie przyleciała z Paryża i…

– Skrzydełka się jej zmęczyły. Ten tekst był stary już sto lat temu. – Roman znów zacisnął pięści. – Nie zmieniaj tematu, bo za karę zamknę cię w trumnie.

Gregori spojrzał na niego z rozbawieniem.

– Pomyślałem, że może zechcesz do nas dołączyć. To lepsza rozrywka niż siedzenie w samotności i popijanie trucizny. – Poprawił czarny jedwabny krawat. – Wiesz, że Simone od dawna na ciebie leci… Ba, nie tylko ona, inne damy też chętnie dotrzymałyby ci towarzystwa.

– Nie wydają mi się zbyt zabawne. O ile pamiętam, wszystkie są martwe.

– No cóż, skoro to ci przeszkadza, spróbuj z żywą.

– Nie. – Roman zerwał się na równe nogi, wziął kieliszek z bufetu i z wampiryczną szybkością podszedł do barku. – Nigdy więcej żywej. Nigdy.

– Oj, chyba trafiłem w czuły punkt.

– Koniec dyskusji. – Wylał do zlewu resztkę mikstury krwi i wyciągu z czosnku, opróżnił karafkę. Już dawno przekonał się, że związek z kobietą śmiertelną kończy się tragedią i złamanym sercem, dosłownie. A nie miał ochoty skończyć z kołkiem w sercu. Niezły wybór – martwa wampirzyca albo żywa kobieta, która będzie życzyć mu jak najgorzej. I to się nie zmieni. Taka egzystencja czeka go jeszcze przez wiele stuleci. Nic dziwnego, że jest w depresji.

Był naukowcem i zazwyczaj potrafił się czymś zająć. Ale zdarzało się, jak chciałby dziś, że to mu nie wystarczało. Co z tego, że jest o krok od wynalezienia specyfiku, dzięki któremu wampiry będą mogły funkcjonować w dzień? Co zrobi z dodatkowym czasem? Będzie więcej pracować? I tak ma przed sobą setki lat w laboratorium.

Tego wieczoru dotarła do niego gorzka prawda. Jeśli nie będzie spał w ciągu dnia, nie będzie miał nawet z kim pogadać. Tylko przedłuży samotność tak zwanego życia. Wtedy dał sobie spokój i pojechał do domu. Chciał być sam, w ciemności, wsłuchany w monotonne bicie zimnego, samotnego serca. Ukojenie nadejdzie wraz ze świtem, gdy słońce zatrzyma jego serce i znów będzie martwy. Niestety, ostatnio wciąż czuł się martwy.

– Wszystko w porządku, Roman? – Gregori obserwował go czujnie. – Słyszałem, że takie stare wampiry jak ty czasami łapią doły.

– Dzięki, że mi przypomniałeś. A skoro nie młodnieję, zawołaj Laszlo.

– Ach, zapomniałem. – Gregori poprawił mankiety eleganckiej białej koszuli. – No dobra, chciałem cię wprowadzić w odpowiedni nastrój. Pamiętasz założenie Romatech Industries? Niech świat stanie się bezpieczny i dla śmiertelników, i dla wampirów.

– O ile mnie pamięć nie myli, sam to napisałem.

– Masz rację. Największym zagrożeniem dla pokoju są biedni i Malkontenci.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

Nie wszystkie nowoczesne wampiry były tak nieprzyzwoicie bogate jak Roman, i choć jego firma produkowała sztuczną krew i sprzedawała ją po przystępnych cenach, uboższe wampiry wolały jednak darmowy posiłek z szyi śmiertelnika. Roman usiłował je przekonać, że nie ma nic za darmo. Śmiertelnik zazwyczaj przeżywał szok, wynajmował domorosłych naśladowców Buffy, a ci mordowali każdego napotkanego wampira, nawet spokojnego, wzorowego krwiopijcę, który nawet pchły nie ukąsił. Smutna prawda jest taka, że póki wampiry atakują ludzi, żaden z nich nie jest bezpieczny.

Draganesti wrócił do biurka.

– Miałeś zająć się sprawą biednych, tak ustaliliśmy.

– Pracuję nad tym. Za kilka dni zaprezentuję efekty. A tymczasem Laszlo wpadł na genialny pomysł, jak zaspokoić Malkontentów.

Roman opadł na krzesło. Malkontenci stanowili najbardziej niebezpieczną grupę wampirów. To sekretne stowarzyszenie o nazwie Prawdziwi odrzucało zdroworozsądkowe podejście współczesnego wampira. Malkontentów było stać na najlepszą, najsmaczniejszą krew produkowaną przez Romatech. Mieli dość pieniędzy, by kupować najbardziej egzotyczne, wyszukane koktajle z linii fusion. Gdyby chcieli, mogli pić z najpiękniejszych, najdroższych kryształów. Tylko że nie chcieli.

Ich zdaniem najcudowniejsze w piciu krwi jest nie sama krew, ale ukąszenie. Nie wierzyli, że istnieje większa rozkosz niż zanurzenie kłów w ciepłej, miękkiej skórze śmiertelnika.

W minionym roku komunikacja między współczesnymi wampirami a Malkontentami zanikała, aż w powietrzu zawisła niewypowiedziana wojna. Wojna, która oznaczałaby utratę wielu istnień zarówno ludzkich, jak i wampirycznych.

– Niech Laszlo wejdzie.

Gregori podszedł do drzwi i je uchylił.

– Jesteśmy gotowi.

– Najwyższy czas! – Laszlo wydawał się zdenerwowany. – Strażnik już się szykował do rewizji osobistej naszego specjalnego gościa.

– Och, ładniutka dzierlatka! – mruknął strażnik ze szkockim akcentem.

– Zostaw ją! – Laszlo wmaszerował do gabinetu Romana z kobietą w ramionach. Wyglądali, jakby tańczyli tango. Nieznajoma była wyższa niż niski chemik. Co więcej, była całkiem naga.

Roman zerwał się na równe nogi.

– Sprowadziłeś tu kobietę? Śmiertelniczkę? Nagą?

– Spokojnie, Roman, ona nie jest prawdziwa. – Gregori podszedł do Laszla. – Szef nerwowo reaguje na kobiety śmiertelne.

– Nie reaguję nerwowo, Gregori. Moje nerwy umarły przed wiekami. – Roman widział tylko plecy lalki, ale długie jasne włosy i krągłe pośladki wyglądały bardzo naturalnie.

Laszlo posadził lalkę w fotelu. Jej nogi sterczały, więc pochylił się, by je zgiąć. Uległy z cichym trzaskiem. Gregori ukucnął obok.