– To niemożliwe. Byłaś dzieckiem. – Do Romana wróciły wspomnienia, które, jak sądził, już dawno umarły. – Tęskniłaś za rodziną.

– Na początku bardzo, ale potem poznałam Karen. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Ona pierwsza zapragnęła zostać dentystką. Nabijałam się z niej, że chce zarabiać na życie grzebaniem w ludzkich ustach. Ale kiedy trzeba było wybierać, też zdecydowałam się na stomatologię.

– Rozumiem.

– Chciałam pomagać ludziom i stać się częścią społeczności, no wiesz, dentystką z naszej ulicy, która wspiera finansowo dziecięcy klub sportowy. Chciałam zapuścić korzenie i żyć normalnie. Żadnej włóczęgi po świecie. I chciałam leczyć dzieci. Zawsze je lubiłam. – W jej oczach zalśniły łzy. – A teraz nie odważę się ich mieć. Cholerni Rosjanie. – Pochyliła się, podniosła szklankę z whisky i wychyliła jednym haustem.

– Wynajmowałyśmy z Karen mieszkanie w Bostonie. Co piątek szłyśmy do pizzerii. Zamawiałyśmy pizzę, ciasto czekoladowe i wieszałyśmy psy na facetach, bo żadna z nas nie miała chłopaka. Aż pewnego wieczoru… – Wzdrygnęła się. – To było jak w starych gangsterskich filmach.

Romana zaintrygowało, czemu nie miała chłopaka. Śmiertelnicy są chyba ślepi. Wziął ją za rękę.

– Mów dalej. Już teraz cię nie skrzywdzą. Jej oczy znów wypełniły się łzami.

– Krzywdzą mnie każdego dnia. Codziennie przed snem widzę, jak Karen umiera. Na moich oczach. I nie sprawdzam się jako dentystka! – Wyciągnęła rękę po whisky. – Rany, nie znoszę alkoholu!

– Spokojnie. – Odebrał jej szklaneczkę. – Jak to: nie sprawdzasz się jako dentystka?

– Powiedzmy sobie szczerze, straciłam zawód. Jak mam pracować, skoro mdleję na widok krwi?

Ach, tak. Boisz się krwi. Zapomniał o tym.

– No właśnie, ten strach… Czy to zaczęło się tamtej nocy w pizzerii?

– Tak. – Wytarła oczy. – Byłam w łazience, kiedy rozległy się krzyki. I strzały, w całym lokalu. Słyszałam, jak kule roztrzaskują się o ściany. I wrzaski rannych ludzi.

– To Rosjanie?

– Tak. Ogień ustał, więc wymknęłam się z łazienki i zobaczyłam Karen. Leżała na podłodze. Ona… dostała w brzuch i w klatkę piersiową. Żyła jeszcze i kręciła głową, jakby chciała mnie ostrzec.

Shanna zakryła oczy dłonią.

– Wtedy ich usłyszałam. Stali za piecem do pizzy i krzyczeli coś po rosyjsku. – Opuściła rękę, spojrzała na Romana. – Nie znam rosyjskiego, ale rozumiem przekleństwa. Mieliśmy z bratem taką zabawę – kto zna więcej przekleństw w jak największej liczbie języków.

– Rosjanie cię widzieli?

– Nie. Kiedy ich usłyszałam, schowałam się za wielką donicą. Potem padły strzały w kuchni. I wtedy wyszli. Zatrzymali się przy Karen, patrzyli na nią. Widziałam ich twarze, zanim odeszli.

– Czy przy innych ofiarach też się zatrzymywali? Shanna zmarszczyła brwi. Usiłowała sobie przypomnieć.

– Nie, na pewno nie. Oni… – Tak?

– Otworzyli jej torebkę i sprawdzili prawo jazdy. Wkurzyli się, klęli na czym świat stoi, cisnęli jej torebkę na ziemię. To było dziwne. No bo przecież zabili tam dziesięć osób. Niby dlaczego zawracali sobie głowę sprawdzaniem tożsamości Karen?

No właśnie, dlaczego? Romanowi nie podobały się wnioski, które same się nasuwały, ale nie chciał niepokoić Shanny, póki nie nabierze pewności.

– Zeznawałaś przeciwko nim i dostałaś nową tożsamość?

– Tak, mniej więcej dwa miesiące temu stałam się Jane Wilson i zamieszkałam w Nowym Jorku. – Westchnęła. – Właściwie nikogo tu nie znam. Poza dostarczycielem pizzy. Fajnie jest mieć z kim pogadać. Umiesz słuchać.

Zerknął na zegarek na kominku. Jeszcze tylko cztery minuty. Może zaufała mu na tyle, że go wpuści do swego umysłu.

– Wiesz, Shanno, umiem nie tylko słuchać. Ja… jestem ekspertem od terapii hipnozą.

– Cofasz ludzi do poprzednich wcieleń? – Szeroko otworzyła oczy.

Uśmiechnął się.

– Pomyślałem, że moglibyśmy spróbować hipnozy, żeby pokonać twój strach przed widokiem krwi.

– Och. – Zamrugała. Usiadła gwałtownie. – Mówisz poważnie? Myślisz, że można to wyleczyć?

– Tak. Musisz mi tylko zaufać…

– Jasne. – Łypnęła na niego podejrzliwie. – Ale nie kazałbyś mi robić coś głupiego? Na przykład, nie wiem, rozbierać się i piać jak kogut, ilekroć ktoś zagwiżdże na taksówkę?

– Nie mam ochoty słuchać, jak piejesz. A reszta… – Pochylił się i szepnął jej do ucha: – Brzmi ciekawie, ale wolałbym, żebyś rozebrała się z własnej woli.

Spuściła głowę czerwona jak burak. – Aha.

– Zaufasz mi?

– Chcesz to zrobić teraz?

– Tak. – Siłą woli zmusił ją, by nie uciekała spojrzeniem. – To proste. Musisz się tylko odprężyć.

– Odprężyć? – Patrzyła mu w oczy. Wzrok jej nieco zmętniał.

– Połóż się. – Delikatnie ułożył ją na szezlongu. – Cały czas patrz mi w oczy.

– Tak – szepnęła. Zmarszczyła czoło. – Masz dziwne oczy.

– A ty piękne.

Uśmiechnęła się i zaraz skrzywiła z bólu.

– Zimno mi.

– Zaraz przejdzie, wszystko będzie dobrze. Shanno, czy chcesz pokonać swój strach?

– Tak. Tak, bardzo chcę.

– To ci się uda. Będziesz silna i pewna siebie. Nic już nie stanie na przeszkodzie, żebyś była wspaniałą dentystką.

– Brzmi super.

– Jesteś odprężona i bardzo, bardzo śpiąca.

– Tak. – Jej powieki opadły.

Wszedł. Coś takiego, jakie to proste. Otworzyła mu drzwi na oścież. Wystarczyła odpowiednia motywacja. Musi to sobie zapamiętać, na wypadek gdyby w przyszłości miał do czynienia z innymi trudnymi śmiertelnikami. Kiedy jednak zagłębiał się w jej myśli, wiedział, że Shanna jest jedyna w swoim rodzaju.

Pozornie jej umysł był świetnie zorganizowany, lecz za uporządkowaną fasadą kryły się potężne emocje. Otaczały go, zasysały. Strach. Ból. Rozpacz. Wyrzuty sumienia. A jeszcze głębiej – uparta chęć przetrwania, mimo wszystko, za wszelką cenę. Znał je wszystkie, a jednak u Shanny wydawały się inne, były świeże, bolesne. Jego przyschły, obumierały przez ponad pięćset lat. Boże drogi, znowu czuć z taką siłą. Emocje uderzały do głowy, upajały. Kryła się w niej pasja, zdawała się czekać na odpowiedni moment, by się uwolnić. Na niego. Mógłby otworzyć jej serce tak samo, jak otworzył umysł.

– Roman. – Gregori patrzył na zegarek. – Masz czterdzieści pięć sekund.

Otrząsnął się z zadumy.

– Shanna, słyszysz mnie?

– Tak – szepnęła, nie otwierając oczu.

– Będziesz miała cudowny sen. Znajdziesz się w gabinecie dentystycznym. Nowym, bezpiecznym gabinecie. Ja będę twoim pacjentem, poproszę, żebyś mi wstawiła ząb. Zwyczajny ludzki ząb. Zrozumiałaś?

Powoli skinęła głową.

– Nie przestraszysz się, nawet jeśli pojawi się krew. Nie zawahasz się. Będziesz pracować dalej, spokojnie, pewnie, do końca. A potem prześpisz dziesięć godzin i o wszystkim zapomnisz. Obudzisz się wypoczęta i szczęśliwa. Zrozumiałaś?

– Tak.

Odgarnął jej włosy z czoła.

– A teraz śpij. Wkrótce zacznie się sen. – Roman wstał. Shanna spała smacznie z dłonią pod policzkiem, otulona bordowym kocem. Wydawała się taka niewinna, taka ufna.

Zadzwonił telefon. Connor odebrał.

– Chwileczkę, włączam głośnik.

– Halo? Słyszycie mnie? – Sądząc po glosie, Laszlo był zdenerwowany. – Przypuszczam, że jesteście gotowi. Nie mamy czasu, jest już za piętnaście piąta.

Romana zaciekawiło, czy chemikowi zostały jeszcze jakieś guziki na kitlu.

– Słyszymy cię, Laszlo. Zaraz tam będę. Z dentystką.

– Współpracuje?

– Tak. – Roman spojrzał na Gregoria. – Sprawdź, o której dokładnie wschodzi słońce i zadzwoń do nas do gabinetu na pięć minut przed wschodem, żebyśmy zdążyli teleportować się z powrotem.

Gregori się skrzywił.

– To ryzykowne. Nie zdążę wrócić do siebie.

– Możesz spać tu.

– Ja też? – dopytywał się Laszlo przez głośnik.

– Tak. Nie martwcie się, mam mnóstwo pokoi gościnnych. – Roman wziął śpiącą Shannę na ręce.

– Sir. – Connor wstał zza biurka. – Jeśli chodzi o jej ojca… Wygląda na to, że ten człowiek nie istnieje. Może CIA coś wie. Wyślę Iana do Langley, niech poszpera.

– Dobrze. – Roman mocniej objął Shannę. – Laszlo, mów, póki do ciebie nie dotrzemy.

– Tak jest sir. Jak pan sobie życzy, sir. Ja… No cóż, wszystko już gotowe. Umieściłem pański ząb w specjalnym pojemniku, zgodnie z poleceniem dentystki. O, właśnie sobie przypomniałem, był taki film o dentyście sadyście, jakże się nazywał ten aktor…

Głos chemika płynął, ale Roman nie rejestrował poszczególnych słów. Traktował głos jak kierunkowskaz, szukał go umysłem, aż znalazł. Utarte trasy, jak z domu do firmy, miał wyryte w pamięci, ale jeśli nie znał czy to punktu wyjścia, czy też celu podróży, wielką pomocą przy teleportacji okazywał się wskaźnik zmysłowy. Jeśli zobaczył miejsce, mógł tam dotrzeć. Jeśli słyszał glos, szedł jego śladem. Bez tych drogowskazów, mógłby się zmaterializować w niewłaściwym miejscu, na przykład w środku muru albo w pełnym słońcu.

Gregori zostanie w gabinecie, a potem zadzwoni, żeby ich ściągnąć z powrotem. Pokój niknął mu przed oczami. Roman podążył za głosem Laszlo do gabinetu stomatologicznego. Zmaterializował się i usłyszał, jak mały chemik wzdycha z ulgą. Gabinet był mdły, utrzymany w różnych odcieniach beżu. Powietrze przepełniał zapach środków dezynfekujących.

– Dzięki Bogu, sir. Proszę, tędy. – Laszlo podreptał do gabinetu.

Roman upewnił się, że Shannie nic się nie stało. Spała spokojnie w jego ramionach. Szedł za Laszlem, ciekaw, czego Ian dowie się o jej ojcu. Może zadarł z rosyjską mafią za granicą – to tłumaczyłoby, dlaczego chcą zemsty. A nie mogąc dopaść ojca, uderzają w córkę. To tłumaczyłoby także, dlaczego sprawdzili tożsamość Karen i wpadli w złość. Mocniej objął Shannę. Oby się mylił, ale instynkt podpowiadał, że ma rację.

Rosjanie nie polowali na Shannę tylko dlatego, że była świadkiem masakry w Bostonie. Już wtedy ona była ich celem. Nie spoczną, póki jej nie dopadną.