– Kawy, herbaty, palto? – Naczelny szerokim gestem pokazuje, żebym usiadła.

Siadani.

– Pani Judyto, mam co do pani pewne plany… – zawiesza głos. – Tak patrzę i patrzę na to, co się dzieje na świecie, my tu gazety nie zrobimy… takiej prawdziwej… no, ale zrobimy inną…

Matko Przenajświętsza! Nieprawdziwą? A jaką? Pornograficzną?

– Ciężko jest teraz na rynku wydawniczym… – Naczelny opiera się o fotel i lekko zaczyna się huśtać… – Target nam się rozłazi, bez giftów nakład spada… Reklamodawcy uciekają, ludzie nie mają pieniędzy… Musimy wprowadzić jakieś obostrzenia… no i tak pomyślałem o pani… Bo te listy…

Wiedziałam. Na pierwszy ogień pójdą ci na zleceniach, czyli ja. Bezrobotna Judyta. Bez zasiłku. Z dzieckiem przed maturą, psem Borysem, kotami oraz narzeczonym w Ameryce. Komu potrzebne odpowiedzi na listy? Nikomu. Kogo obchodzi, że w Pliskach Dolnych mąż bije żonę i ona nie wie, co ma robić? Nikt nie zainteresuje się tym, że rodzice dziecka, które trafiło do sekty, nie mają żadnej pomocy i nie wiedzą, gdzie się zwrócić. Tylko biedne rybiki ocaleją. Już nie odpowiem listem z wykazem trucizn. Rozplenia się i rybiki, i szczury, i karaluchy. A na to wszystko przyjdą mrówki faraona. I mszyce. I cóż z tego? No cóż, skoro opowiedział pierwszy raz w życiu dowcip o mężczyznach, mogłam zacząć podejrzewać już w windzie, że przygotowuje eleganckie wymówienie.

– Pomyślałem o pani, pani Judyto, bo może byśmy przestali ludziom w głowach mieszać? Traktować ich jak idiotów? Skoro nakład nam maleje, to może parę dobrych reportaży? Jakieś prawdziwe historie mówiące o dramatycznym losie naszego społeczeństwa? Pani się kontaktuje z ludźmi… oni pisząc o swoich problemach… Ale to nie wystarczy… Może utworzyć taką komórkę interwencyjną? Zrobimy coś dobrego, potem to opiszemy… Ludziom da się trochę nadziei, bo przecież w tych czasach to każdemu nielekko… Co pani o tym myśli?

Co ja o tym myślę? Przyklasnąć Naczelnemu, dać się wyrzucić, zdychać z głodu, przepisywać znowu prace dyplomowe na komputerze, stracić niezłą pracę na rzecz jakichś mrzonek o lepszych gazetach? Mądre czasopismo? Nie takie, co pisze, jak zrobić mu przyjemność na sto dziewięćdziesiąt siedem sposobów i jak szukać wytrwale przez parę miesięcy w każdym numerze pisma punktu G lub jakiej innej literki? Po prostu dać się zredukować? I jeszcze te jego manipulacje, żebym sobie sama pętlę na szyję założyła… Że przecież Judyta też jest za zlikwidowaniem swojej posady… Bardzo piękne metody, jak za dawnych czasów. O nie, niech sam mnie wyrzuca! Nie ułatwię mu niczego.

Ale gdyby to nie był mój Naczelny, gdyby nie chodziło o mnie, tylko o pomysł zrobienia czegoś dobrego, to przecież przyklasnęłabym z radością! Może ludzie dlatego przestają kupować czasopisma, że tam jest tylko sieczka? Że następnego dnia nie pamięta się o tym, co wczoraj napisano? Że to tylko marność nad marnościami?

Uważam, że to świetny pomysł – mówię otwarcie i jestem z siebie dumna, choć wizja samotnego serka w lodówce nieco tę dumę osłabia. – Trochę szkoda tych listów, bo ludzie naprawdę nie wiedzą, gdzie szukać pomocy… ale skoro coś za coś…

Ależ ja nie zamierzam zlikwidować listów! Jest baza danych! Przekaże ją pani pani Karnie i dział listów dalej będzie działał, tylko w ograniczonym zakresie! Przygotujemy takie wydruki z radami i to będziemy wysyłać! – radośnie mówi Naczelny.

Przekażę swoją bazę Karnie… Od A do Z. Od aksamitu czyszczenie, sztruksu i butów zamszowych, owsiki, konfitur robienie, do zdrady. Zdrajca Naczelny. Taki sam, jak wszyscy inni faceci. Oprócz Niebieskiego oczywiście.

Podnoszę się i nie patrzę na niego.

– Bardzo się cieszę, bardzo – mówi Naczelny i uśmiecha się szeroko, wyciąga do mnie rękę, podaję mu swoją, nie będę odgrywała obrażonej dziewczynki, trudno, dobrze, że nie pracowałam w kopalni i że właśnie tej kopalni nie zamknięto. I tak mam więcej szczęścia niż statystyczny górnik. Uważam tylko za głęboko niestosowne zachowanie Naczelnego. Ale czego się spodziewać po mężczyźnie? – To proszę się zgłosić do księgowości… Tam już czekają…

Wychodzę, sekretarka patrzy na mnie przyjaźnie.

– Przydałby się pani urlop, pani Judyto – słyszę. Odpocznę sobie, oczywiście, będę miała dużo wolnego czasu, jędza, przecież wie zawsze pierwsza, co się dzieje w firmie, a udaje dobrą znajomą. Trudno. Nie zamierzam wyjaśniać, że właśnie wróciłam z urlopu.

– Nie cieszy się pani?

Patrzę na nią i powoli ogarnia mnie fala furii. Nie od razu dociera do mnie sens pytania, ale pani Jaga ma doskonale przyklejony uśmiech na twarzy. Wredna suka!

– Cieszyć się? – Nachylam się nad jej biurkiem i już wiem, że nie wytrzymam. – Jak mam się cieszyć, skoro tyle mojej pracy pójdzie na marne! Nie odpowiada się chłodnym wydrukiem z komputera, takim samym do wszystkich! Jeśli ktoś nie ma choćby dwóch komórek w mózgu, które by mu podpowiedziały, że człowieka, nawet anonimowego, nie traktuje się w ten sposób, to nic nie poradzę! Jak komuś nie działają synapsy i nie kojarzy, że każdy człowiek musi być traktowany poważnie i indywidualnie… A on mnie odsyła do księgowości!

– Szkoda, że nie ma pani odwagi, żeby mi to powiedzieć wprost, pani Judyto.

Naczelny stoi za mną i teraz rozumiem, dlaczego Jaga poczerwieniała po moich pierwszych słowach. Nie na mój widok, niestety, poczerwieniała, jak myślałam. Odwracam się jak na filmie sprzed stu lat, powoli, absolutnie powoli, wolałabym się zapaść pod ziemię, ale nie ma gdzie i nie majak.

– Ja naprawdę lubiłam swoją pracę i uważam, że wielu ludziom pomogłam. – W życiu nie powiedziałam czegoś tak odważnego. Podnoszę wzrok, Naczelny błądzi swoim w okolicach okna. – A za dwie komórki i połączenia przepraszam – dodaję i nagle diabeł chyba mnie podkusza – ale nie jest dobrze, kiedy się podsłuchuje rozmowy pracowników. – Naczelny patrzy na mnie uważnie i wiem, że strzeliłam największą gafę w życiu, więc próbuję natychmiast ją naprawić słowo – tokiem: – To znaczy umówmy się, każdy mówi to, co myśli, to znaczy czasami… i pan sam na pewno o dyrektorze wydawniczym… na pewno panu również zdarzyło się powiedzieć, że to idiota, wtedy, kiedy nikt nie słyszał i…

Jaga drętwieje za swoim biurkiem, w oczach Naczelnego pojawia się wyraz zaciekawienia, a ja czuję, jak zapadam się na pewno już po łydki w podłogę pokrytą wykładziną.

– Po pierwsze – mówi Naczelny i jego wzrok jest wbity we mnie jak skalpel – po pierwsze nie wiedziałem, że pani tak bardzo zależy na tych odpowiedziach. Brałem pod uwagę zmianę w sposobie porozumiewania się z czytelnikami, ale chciałem, żeby pani skupiła się na nowym dziale. Po drugie, jeśli podoła pani obowiązkom, to bardzo proszę, tylko ani słowa skargi. Po trzecie, dyrektor wydawniczy nie jest idiotą, o czym wszyscy wiemy, po czwarte, jeśli pani chciała ze mną ustalać wynagrodzenie, to należało to powiedzieć, a nie skarżyć się pani Jadze, po piąte, owszem, zdarzyło mi się pomyśleć, że moje synapsy nie działają, na przykład w tej chwili, bo w ogóle nie wiem, dlaczego jeszcze z panią rozmawiam. Ale nie zapłacę pani jak za dwa etaty! Może dostać pani trochę więcej, ale na pewno nie za dwa!

Muszę wyglądać jak idiotka, bo w oczach Naczelnego pojawia się takie samo rozbawienie, jakie gości czasami w oczach mojego ukochanego socjologa. Stoję jak wryta i nic nie rozumiem, zupełnie nic nie rozumiem. Wyrzuca mnie, dając mi etat? Zwalnia mnie czy nie? Muszę to natychmiast wyjaśnić.

– To zwalnia mnie pan? – pytam i robi mi się gorąco.

– Pani Jago – Naczelny zwraca się do sekretarki – niech pani wytłumaczy pani Judycie resztę, bo ja nie mam siły. Ja jestem żonaty, j a to mam w domu, dlaczego ja pracuję w babskiej redakcji? Dlaczego ja nie jestem naczelnym „Playboya”? Dlaczego ja się na to zgodziłem? Dlaczego ja nie robię tego, co lubię? A najbardziej lubię łowić ryby… w samotności, na Śniardwach… – rozmarza się Naczelny. – Niech pani powie pani Judycie, że jutro o dziesiątej u mnie narada z dyrektorem wydawniczym, tym idiotą. Trzeba go będzie przekonać do stworzenia nowego działu. Żegnam panie.

Zostajemy same. Opadam na fotel pod drzwiami, Jaga zaczyna nerwowo chichotać.

O co chodzi? – pytam przyjaźnie i robi mi się ciepło i sennie.

O panią! Będzie nowy dział interwencji, jeszcze nie wiadomo, jak się będzie nazywał, a pani będzie jego podporą za dużo większe pieniądze! To po co pani listy?

Wracam na miękkich nogach do pokoju. Karna i Ewa podskakują do mnie.

– Niedobrze mi – mówię i czuję, że zaraz puszczę pawia. – Wody…

– Zwolnił cię…

Patrzę na nie nieprzytomnym wzrokiem, wypijam duszkiem wodę niegazowaną i zaczynam się histerycznie śmiać.

– To reakcja nerwicowa na zwolnienie, nie martw się, w „Pani i Panu” szukają redaktorów, polecę cię mówi Karna, a ja nie mogę się przestać śmiać.

– Judyta! – Ewa z troską pochyla się nade mną.

– Co on ci zrobił? Co ci zrobił ten sukinsyn?

– Awansował mnie! – wykrztuszam z siebie i wiem, że życie jest piękne.

W drodze powrotnej do domu kupiłam szampana, i to nie tego najtańszego za dziewięć złotych, tylko za dwadzieścia cztery. Tosi kupiłam rajstopy w siatkę, przez które na pewno będzie miała zapalenie jajników, ale za to są modne, albo mi się wydaje, że są modne, a ja bym w życiu czegoś takiego nie włożyła, więc powinna się cieszyć. Niebieskiemu kupię pióro prawdziwe wieczne, o którym marzy, i może będzie przesyłał mi własnoręcznie pisane listy. Którymi się będę mogła rozkoszować do końca życia. Albo w kryzysach małżeńskich. Tak postanowiłam. A sobie kupię aparat do masażu podwodnego, na który mnie Ula namawia od nowego roku. Dostała taki od męża. Nie wiem, dlaczego ja mam kupować, skoro ona dostała, ale trudno, żeby jej mąż mi kupował aparat do masażu.

Niebieski widział to domowe jacuzzi Uli, ale jakoś nie pobiegł do sklepu, żeby zainwestować w naszą wannę. I może słusznie, bo teraz ja, jako kobieta zamożna, bardzo dobrze zarabiająca, z perspektywami, mogę właśnie sobie zrobić luksusową przyjemność. Podpisałam nową umowę i w życiu nie śniłam nawet, żeby tyle zarabiać, razem z listami, które będę ciągnąć!