Przyniosłam herbatę i siadłam przy nim.
Nie powinnaś była pytać, czy to prawda – powiedział Adam. – Podałaś w wątpliwość moje słowa.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Może ma rację, teraz się okaże, że tego nie wytrzyma, wyobrażał sobie, że będzie inaczej, że wszyscy go będą kochali, nie będzie awantur z dorastającą panną i w ogóle, i po co mu taka nowa rodzina, w której mu się krzyczy, że nie jest ojcem.
Ale ja też się zachowałem jak idiota – powiedział po chwili. – Sam powinienem był z nią porozmawiać, a nie biec do ciebie.
No wiesz – oburzyłam się – powinnam wiedzieć!
Nie tak – machnął ręką. – Nie jestem w dobrej formie, trochę się już tą podróżą denerwuję. No cóż, ma rację, nie jestem jej ojcem.
Podniosłam się i poszłam do Tosi. Zapukałam. Cisza.
Tosia? – Cisza.
Tosia, chcę z tobą porozmawiać!
Ale ja nie chcę! – warknęła Tosia.
Kolację jedliśmy osobno. To znaczy ja nie jadłam, bo mi się żołądek zwinął. Adam zrobił sobie kanapki i poszedł do komputera, Tosia zeszła do kuchni, obrażona, zrobiła kanapki i poszła do siebie na górę.
Porozmawiam z nią jutro, jak będę w stanie coś sobie przyswoić, z moich światłych rad, których mam pełen komputer.
Tosię mi zostaw w spokoju!
Poprosiłam w redakcji o trzy dni urlopu – ale jaki to urlop, kiedy i tak muszę zrobić korektę tekstów sprzed tygodnia. Adama nie ma, znowu pojechał „coś załatwić”, a ja tak bym chciała posiedzieć z nim zwyczajnie, spokojnie spędzić trochę czasu, napalić w kominku i po prostu pobyć. Myślałam, że przez te ostatnie dni będziemy razem – Niebieski, Tosia i ja. Ale już na wieczór zapowiedziała się Agnieszka z Grześkiem – bo trzeba Adaśka pożegnać, a jutro wpadną Renka i Ula z mężami. Pojutrze wydaję obiad rodzinny na pożegnanie i tyle tego bycia razem. Ech, życie… Może i lepiej, bo Tosia obrażona, a mnie dusi z przerażenia.
I jeszcze ten cholerny, wstrętny Jakub, na którego się tak nabrałyśmy. Skąd w młodych ludziach taka potrzeba zdradzania pięknej dziewczyny? Muszę w końcu iść na górę i porozmawiać z Tosią jak kobieta z kobietą.
Drzwi zamknięte. Pukam.
Nie chcę z tobą rozmawiać! – mówi moja córka urodzona przeze mnie w bólach.
Tosia, proszę cię!
Stoję pod drzwiami i zastanawiam się, czy robię słusznie. Ale, jak mawia Adam, to nieważne, że ona cię nie wpuszcza, może kiedyś sobie przypomni, że ty pod tymi drzwiami stałaś.
Co chcesz? – Drzwi się uchylają.
Tosia, pogadajmy – podejmuję raz jeszcze próbę – tak nie może być.
Ojciec po mnie przyjedzie i zabierze mnie na obiad – mówi Tosia. – On mnie rozumie.
Wycofuję się.
Nie mogę być zazdrosna o kontakty Tosi z ojcem. Nie mogę i nie powinnam.
Ale, do cholery, JESTEM! Co to znaczy ojciec po mnie przyjedzie? Czy był przy nas, jak miałyśmy jeden zdechły serek w lodówce? Czy obchodziło go, jak sobie radzimy? Czy miał czas spotykać się ze swoją córką, jak leciał na Jolę? Dopiero teraz, kiedy Jola, zdaje się, odrobinę zmądrzała i już nie jest uzależnioną żoną, przypomniał sobie, że ma dziecko? Dorosłe? Nieledwie kobietę? Kiedy trzeba iść na wywiadówkę, to nie ma czasu, ale popisać się córką w knajpie może? I kiedy ten beznadziejny Jakub, który nigdy mi się nie podobał, spotyka się z jakąś Ewką, Tosia chce o tym rozmawiać z ojcem, który jest nie lepszy?
Eksio ostatnio spędza z Tosia sporo czasu, zupełnie jakby ją dopiero teraz poznał. Powinnam się cieszyć, cieszyć, cieszyć, ale do diabła z radością! Teraz mi ją zabiera, ot co! Może jeszcze pozwala jej palić!
Ściągam ze strychu walizki. Nie wiem, w którą spakuje się Adam. Pół roku minie jak z bicza trząsł, ale w jednej walizce? Może wziąć moją, postmałżeńską – prezent od Eksia, jest co prawda żółta, ale za to ma kółeczka. W dwie może jakoś go spakuję. Wcale się nie cieszę, że przyjdzie Agnieszka i Grzesiek. Wcale. Powinni siedzieć w domu i w ogóle nie zajmować się wyjazdem mojego Adasia. Tylko ja się powinnam tym zajmować.
Wczoraj kupiłam mu przepiękny sweter. Jest taki mięciutki i cudowny, że aż mnie skręca na myśl, że będzie w nich chodził nie przy mnie. Ale mój dobry charakter wziął górę nad moim beznadziejnym egoizmem i dam mu teraz, a nie kiedy wróci.
A w ogóle, co to za pomysły, żeby Eksio tutaj przyjeżdżał po Tosię? To nie jest małe dziecko. Mogli się umówić gdziekolwiek, na przykład na przystanku kolejki. Albo, jeszcze lepiej, w mieście. I najlepiej wtedy, kiedy Adam wyjedzie, przecież Tosia wie, że zostało nam tak niewiele czasu, ale co ją to obchodzi. Wszystko przez tego obrzydliwego Jakuba. A Adam nie powinien chcieć wyjeżdżać, ot co. Zostaję sama jak palec w taką obrzydliwą pogodę, i to wtedy, kiedy trzeba wykopać bulwy dalii, bo się zmarnują, a na dodatek wtedy, kiedy nieubłaganie zbliżam się do czterdziestki. Taka jest prawda.
Adam dzwoni, że będzie po siódmej. W taki oto właśnie sposób mój trzydniowy urlop okazuje się marnotrawstwem. Jutro jedzie do Szymona, bo obiecał mu coś jeszcze załatwić przed wyjazdem, konto założyć czy coś w tym rodzaju, i musi być w radiu, żeby się pożegnać, i wszystko jest ważniejsze niż j a.
Ale nie będę przecież zazdrosnym dzieckiem, skoro jestem dojrzałą kobietą. Stawiam walizki w sypialni i biegnę do kuchni. Zrobię na dzisiejszy wieczór coś bardzo niezdrowego, czego na pewno nie ma w Ameryce. Zapiekankę, którą Adam uwielbia, z ziemniaków i boczku parzono – wędzonego, z bazylią i czosnkiem.
Ciekawe, kiedy zrozumiem, że nie należy się wtrącać do własnych dzieci, nawet jeśli na pierwszy rzut oka potrzebują tego. Mam na to dowód niezbity. Tosia wyfrunęła z Eksiem, ja zajęłam się czynnościami pożytecznymi, takimi jak krojenie boczku parzono – wędzonego przy współudziale kotów i Borysa, który odzyskuje węch natychmiast, jak wyjmuję boczek z lodówki, a tu proszę bardzo, brzęczyk domofonu. I przez okno widzę, jak Jakub wysportowanym krokiem sunie w kierunku drzwi jak gdyby nigdy nic. Z kawałkiem boczku w dłoni rzuciłam się do drzwi. Cóż za śmiałość! Trudno to sobie wyobrazić! Uśmiech na przystojnej gębie, już by lepiej było, żeby może jakaś ospa – i jak gdyby nigdy nic, kłania się grzecznie i serdecznie zagaja:
– Dzień dobry pani Judyto, jest moje słońce?
– Zachmurzyło się – mówię ostrożnie – więc nie ma.
– Umawialiśmy się, stało się coś?
Ty psie – warczę – nic się nie stało! Nic, oprócz tego, że spotykasz się z jakąś Ewką, że oszukałeś niewinną istotę, która wiązała z tobą niedojrzałe (mam nadzieję) uczucie, nic się nie stało, ale ja nie pozwolę ci krzywdzić mojego dziecka, nie będziesz tutaj stał sobie w progu jak gdyby nigdy nic – i prask go połciem boczku z lewej strony, i prask z prawej – nie pokazuj mi się więcej na oczy! Możesz inne dziewczyny sobie zwodzić, ale moją Tosię zostaw w spokoju! Otwieram oczy i przyglądam się boczkowi, który trzymam w ręku.
– Nie ma i, jak sądzę, to dość śmiałe, przychodzić tutaj po tym wszystkim…
– Po jakim wszystkim?
Proszę, nawet młody chłopaczyna już jest wprawiony w grach i zabawach płciowych. O mały włos ja, dorosła kobieta, dałabym się nabrać na tę niewinność drzemiącą w błękitnych oczkach, ale nie daję.
– Sam pan chyba najlepiej wie, o czym mówię.
Co prawda, już mówiłam mu na ty, ale na ty mogę być z przyjacielem mojej córki, z wrogiem będę zawsze na pan.
Co się stało?
Przepraszam, ale jestem zajęta.
Wyciągam przed siebie boczek i nóż, Jakub cofa się nareszcie. Zamykam drzwi i już przez okno w kuchni widzę, jak zamyka za sobą furtkę.
Żegnaj, Niebieski
A więc jednak wyjeżdża. Właściwie dopiero wczoraj to do mnie dotarło. Może mimo wszystko miałam jakąś wredną nadzieję, że coś się wydarzy. Na przykład Adam stanie w drzwiach, rozejrzy się i powie: nigdzie nie jadę, nie chcę się z tobą rozstawać.
Tosia pogodziła się z Adamem, przeprosiła, przysięgła, że nie będzie palić, ale była zdenerwowana. Adam ją przeprosił, że nie załatwił tego z nią, tylko ze mną. Oczywiście teraz razem są przeciwko mnie, ale to jest lepsze, niż gdyby byli przeciwko sobie; uściskali się, ale jakoś mnie serce boli.
My nie spaliśmy przez całą noc. Walizki stoją w przedpokoju, moja żółta i Adasia w kratę niebieską, paszport i bilet na stole, żeby nie zapomnieć, o siódmej przyjedzie po nas Grzesiek i odwiezie na lotnisko. Skończyliśmy się pakować o drugiej, nie wiem, dlaczego wszystko zawsze na ostatnią chwilę. A potem siedzieliśmy w wannie czterdzieści minut, razem, aż wystygła woda. A potem poszliśmy do łóżka. A potem zrobiła się piąta trzydzieści i Adam się podniósł, a ja razem z nim. Siedziałam na brzegu wanny i patrzyłam, jak się goli.
Pędzel z borsuka, krem do golenia, Niebieski używa normalnej maszynki, a ja gapię się, jak ostrze wędruje pod brodą, po policzkach, raz i jeszcze raz; jak Adam naciąga skórę i śmiesznie podnosi głowę, żeby się widzieć w lustrze. Lubię patrzeć, jak się goli. Odkłada maszynkę, bierze znowu pędzel, maże mój nos
– Tylko Szymon, jak był mały, to lubił patrzyć, jak się golę – mówi i dalej skrobie po sobie maszynką, a mnie łzy stają w oczach, bo oto mój mężczyzna szykuje się do wyjazdu, a ja nic nie mogę zrobić, żeby go zatrzymać.
Adam wyciera ręcznikiem twarz, a ja idę do kuchni i przygotowuję ostatnie nasze wczesne śniadanie.
I tak oto siedzimy w kuchni przy zapalonym świetle, i kawie, i herbacie, i to nasz ostatni poranek. Adaśko ubrany w cudowny nowy sweter, w którym wygląda bosko i z którego się bardzo ucieszył.
Oczywiście poryczałam się w nocy jak jakaś głupia baba, co nie potrafi żyć bez faceta. A wcale nie chciałam niszczyć Adaśkowi tego wyjazdu, tylko jakoś smutno mi się zrobiło, że jednak jedzie. Pół roku to jedna osiemdziesiąta mojego dotychczasowego życia, a gdybym miała jeszcze na przykład żyć rok, to byłaby jedna druga mojego przyszłego życia. A już jedna druga życia, które mi pozostało, to nie w kij dmuchał. Próbowałam to wytłumaczyć Adasiowi, ale dostał takiego ataku śmiechu, że nie sądzę, żeby wiele zrozumiał. Więc najpierw płakałam, ale potem trochę się też śmialiśmy.
"Ja wam pokażę!" отзывы
Отзывы читателей о книге "Ja wam pokażę!". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Ja wam pokażę!" друзьям в соцсетях.