– Zobaczy pani, że nasze biura w Weronie dysponują najnowocześniejszą aparaturą.

– Wer… – urwała, rozpaczliwie poszukując kontrargumentu. – Ale dlaczego Werona? Jestem pewna, że w Anglii są dziesiątki kursów komputerowych i że nie muszę…

– A ma pani jakiś szczególny powód, by nie opuszczać Anglii? – przerwał szorstko. – Przyjaciel… może kochanek?

Jak na faceta, który zawsze pokazuje się w towarzystwie pięknych kobiet, to wyjątkowo bezczelne pytanie, z wściekłością pomyślała Elyn. Ale, rzecz dziwna, uznała za punkt honoru, by nie dowiedział się, że w okolicach Pinwich i Bovington nie ma zbyt wielu frapujących mężczyzn. Toteż odparła:

– Naturalnie, że mam tu wielu przyjaciół.

– Ale nikogo w szczególności – zareagował błyskawicznie.

– Wciąż nie ustaję w staraniach.

– Może pani kontynuować swoje wysiłki w czasie pobytu we Włoszech – odparował, a Elyn odpowiedziała mu wymownym spojrzeniem. Nie chciała wyjeżdżać i próbowała znaleźć jakiś sposób, by temu zapobiec. Zorientowała się jednak, że nie uszło to uwagi Włocha, który, najwyraźniej świadom, jak dalece zależy jej na pracy, spokojnie napomknął: – Naturalnie pani pobyt w Weronie będzie opłacany przez firmę, a pensja przekazywana na pani konto w banku.

To świństwo! – pomyślała z oburzeniem, ale nie wiedziała, jak się bronić. Potrzebowała tych pieniędzy. Była więc od niego zależna. Słysząc jednak, że jej pensja ma wpływać na konto bankowe, zaczęła się zastanawiać, ile czasu pochłonie to szkolenie.

– Na jak długo miałabym wyjechać? – zdobyła się na pytanie, choć wszystko się w niej buntowało na myśl o wyjeździe.

Chłodnym wzrokiem ogarnął jej pozbawioną uśmiechu twarz, po czym, jakby sprawiało mu to ogromną przyjemność, oznajmił łagodnie:

– Mamy fachowych instruktorów. Jestem pewien, że do Wielkanocy opanuje pani nowoczesną technikę komputerową.

Wielkanoc! Myślała w kategoriach dni, nie tygodni!

– Kiedy mam wyjechać? – spytała, szukając w myślach wykrętu, który w ostatniej chwili pozwoliłby jej zostać.

W odpowiedzi Zappelli zerknął na zegarek.

– Odlatuję do Werony dzisiaj wczesnym wieczorem. Mogę panią zabrać ze sobą, jeśli…

– Nie zdążę się spakować! – wykrzyknęła. To wszystko działo się zbyt szybko. Chciała samodzielnie decydować o swoim życiu, a ten człowiek porywał ją ze sobą niczym fala przypływu. – Nawet gdybym wyszła z biura teraz, w tej chwili, nie…

– Rozumiem – przeciął, ale zanim doznała ulgi, bo jednak skapitulował, wznowił nacisk. – Rozumiem. W takim razie jutro – powiedział.

Otwarła usta, żeby zaprotestować, ale nie dopuścił jej do głosu.

– Proszę teraz wracać do domu. Czeka panią sporo roboty.

Cóż za wielkoduszność! Miała rzucić ledwie rozpoczętą pracę i pakować się, żeby wyjechać jutro na nie wiadomo jak długo.

– Przecież nie znam włoskiego!

Maximilian Zappelli wstał.

– Pięć dodać pięć równa się dziesięć w każdym języku – powiedział krótko.

Rozmowa była skończona.

W godzinę później Elyn wracała pociągiem do domu. Głowa jej pękała od spraw, o których powinna była wiedzieć, lecz nic nie wiedziała. Myślała jednocześnie, że to idiotyczne bronić się przed wyjazdem, podczas gdy większość ludzi dałaby wszystko za możliwość podróży do Włoch i szansę na takie szkolenie. Ilekroć próbowała wyszukać powód, dla którego sprzeciwiała się temu, nie mogła znaleźć właściwej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że instynktownie broni się przed tym wyjazdem.

Być może – rozważała – dzieje się tak dlatego, że spotkała się z żądaniem, a nie z prośbą. Max Zappelli nigdy o nic nie prosił. Żądał i dostawał. A to jej się nie podobało. Wysiadając z pociągu w Bovington, Elyn westchnęła. Miała nadzieję, że zakłady w Weronie są dostatecznie duże, by co pięć minut nie musiała na niego wpadać.

– Wcześnie wróciłaś do domu! – wykrzyknęła matka, witając ją w holu.

– Mam dużo roboty – zaczęła Elyn, wchodząc z nią do salonu, gdzie siedziała już reszta rodziny.

Powiedziała o wyjeździe, starając się nie wymieniać nazwiska Zappelli. Zdziwiła się jednak, że jej matka i ojczym przyjęli wiadomość znacznie lepiej, niż oczekiwała. Ale nie jej przyrodni brat…

– Po co, u diabła, masz tam jechać!? – pytał z ponurą miną.

– Już ci mówiłam – odparła, tłumacząc cierpliwie – moja sprawność w obsłudze komputerów jest dość ograniczona.

– I dlatego wchodzisz do obozu wroga? – przerwał jej z gniewem.

– O, Guy, nie bądź taki… – prosiła Elyn. – Wiesz, że potrzebuję tej pracy.

– Wcale jej nie potrzebujesz. Masz jeszcze pieniądze, które zostały po sprzedaży twojego samochodu.

Tak. Miała je. Ale śmiertelnie bała się długów. I odłożyła te pieniądze na kolejne rachunki, a także na wypadek nieoczekiwanych wydatków.

Nie chciała jednak kłócić się z Guyem. Był jej tak bliski jak prawdziwy brat.

– Lepiej pójdę się pakować. Sporo jeszcze zrobię przed kolacją – powiedziała.

– Nie zapomnij o zimowych butach! – z wojowniczą miną rzucił Guy.

Elyn zostawiła ich i poszła do swojego pokoju. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że Werona o tej porze roku może być pokryta lekką warstwą śniegu. Guy nie chciał jej w niczym pomagać, ale jego uwaga sprawiła, że postanowiła zabrać do Włoch swoje zimowe buty.

Prawie godzinę zajęło jej układanie rzeczy, które następnie wsadzała do walizki leżącej na łóżku. Zappellemu łatwo było powiedzieć: Pojedzie pani do Włoch! Mógłby chociaż określić, jakim samolotem ma lecieć i gdzie się zatrzymać po wylądowaniu.

Przez dłuższy czas pałała skierowaną ku niemu nienawiścią. W końcu jednak zaczęło dochodzić w niej do głosu poczucie sprawiedliwości, choć nie znosiła tego poczucia, tak jak nie znosiła Zappellego. Proponował jej przecież miejsce w swoim samolocie, zapewne prywatnym odrzutowcu firmy. To ona nie mogła zdążyć. Poza tym, prawdę mówiąc, sama podtrzymała opinię Hugha Burrella na temat roli, jaką odgrywała w zakładach Pillingera. Nie powinna więc oskarżać Zappellego o to, że uznał ją za osobę zdolną samodzielnie zamówić bilet lotniczy i zarezerwować miejsce w hotelu.

Gdy wychodziła na obiad, w jej pokoju zadzwonił telefon. Zawróciła i podniosła słuchawkę.

– Czy mogę mówić z panną Elyn Talbot? – odezwał się kobiecy głos z cudzoziemskim akcentem.

– Słucham – powiedziała Elyn.

– Mówi Felicita Rocca. Jestem sekretarką pana Zappellego.

– O, dzień dobry! – wykrzyknęła zdziwiona Elyn.

– Dzień dobry – odrzekła Felicita, a jej głos wskazywał na to, że się uśmiecha. Przystąpiła do wykładania racji, dla których dzwoni. – Na polecenie signora Zappellego zarezerwowałam pani miejsce w samolocie. Czy ma pani pióro? – zapytała.

Gdy po kilku minutach Elyn schodziła ze schodów, znacznie pogodniej myślała o jutrzejszym wyjeździe.

– W jakim hotelu się zatrzymasz? – zapytała matka, gdy siedli do stołu.

Elyn uśmiechnęła się.

– Nie wiem jeszcze, ale ktoś będzie na mnie czekać na lotnisku w Weronie. Lecę do Mediolanu, a tam przesiadam się na lot czarterowy do Werony.

Wróciła do pokoju, by skończyć pakowanie. Zastanawiała się jednocześnie, kto ją spotka. Pewnie szofer firmy, pomyślała.


Następnego popołudnia okazało się, że ze względów technicznych samolot z Mediolanu odleci z opóźnieniem. Elyn martwiła się przez chwilę, że ktoś będzie musiał na nią zbyt długo czekać. Ale gdy znalazła się w samolocie, myśli jej zaczęły krążyć wokół Zappellego. Wcale tego nie chciała, lecz nie mogła się temu przeciwstawić. Spoglądała przez okno i po chwili przestała już dostrzegać ciemniejące na zewnątrz niebo. To on się przed nią jawił. Zastanawiała się nad tym, czy gdyby w istocie wierzył, że jest złodziejką, ściągałby ją do Włoch. Czy sprowadzałby ją tam, gdzie stale pracował?

Samolot kołował nad malutkim lotniskiem w Weronie. Nagle w myśli jej wdarł się głos pilota, który informował, że ze względu na mgłę będą lądować w innej miejscowości. O Boże! Elyn przeraziła się. Co robić? Ktoś miał czekać na nią w Weronie, tymczasem ona wyląduje Bóg wie gdzie. Pilot wymienił jakąś nazwę, ale nie zapamiętała jej. Wkrótce potem samolot zaczął podchodzić do lądowania.

Kiedy już wysiadła z samolotu, przestawiła zegarek na czas środkowoeuropejski i jednocześnie zdała sobie sprawę, że o tej porze biura Zakładów Zappellego są już nieczynne. Zastanawiając się, co teraz robić, posuwała się w kierunku stanowiska kontroli paszportów i odprawy celnej.

Gdy już zmierzała z bagażem do wyjścia, przyszło jej nagle na myśl, że ktoś, kto czekał na nią w Weronie, zapewne przekazał jakąś wiadomość telefonicznie.

Przystanęła, postawiła walizkę i torbę lotniczą, po czym obróciła się i zaczęła szukać biura obsługi pasażerów albo jakiegoś pracownika lotniska, który mógłby ją tam skierować.

Wtem, niczym muzyka, w jej uszach zabrzmiał głos, który rozpoznałaby wszędzie. Padły magiczne słowa:

– Witaj, Elyn!

W mgnieniu oka obróciła się. Przeniknęło ją szczególne doznanie szczęścia, a uśmiech, którego nie zdołała powstrzymać, rozświetlił całą jej twarz.

– O, dzień dobry! – powiedziała lekko ochrypłym głosem i stanęła, uśmiechając się jak idiotka, podczas gdy Max Zappelli z powagą i w milczeniu przyglądał się jej delikatnej cerze, pięknym zielonym oczom i rozkosznemu wykrojowi ust. Po czym, wciąż nie spuszczając wzroku z jej rozpromienionej twarzy, oświadczył spokojnie:

– Jest pani bardzo piękna, panno Talbot.

Jego komplement był tak nieoczekiwany, że nie wiedziała, jak zareagować.

– Wydobyła się pani z tarapatów i ten uśmiech ulgi dodaje pani blasku – powiedział, by w następnej chwili chwycić jej walizkę i torbę lotniczą, rzucając: – Zaparkowałem w niedozwolonym miejscu.

Lekko zbita z tropu Elyn biegła w ślad za nim, podczas gdy on posuwał się wielkimi krokami. Wyglądał bardzo atrakcyjnie, ale prędzej odgryzłaby sobie język, niżby mu to powiedziała.