Intruz z Werony

Rozdział 1

Elyn stała ze słuchawką w ręku, czekając niecierpliwie na połączenie z pokojem hotelowym, w którym zatrzymali się jej matka i ojczym.

– Niestety, nikt nie odpowiada – poinformowała telefonistka. – Jeśli zechce pani zostawić wiadomość, otrzymają ją natychmiast po powrocie.

Miły głos telefonistki sprawił, że Elyn zdołała jakoś opanować rosnącą panikę.

– Nazywam się Elyn Talbot. Proszę przekazać, że czekam na telefon w bardzo pilnej sprawie – powiedziała, zdobywając się na równie miły ton.

Odłożyła słuchawkę, uświadamiając sobie, że aczkolwiek zawsze była osobą zrównoważoną i opanowaną, tym razem ogarnął ją prawdziwy popłoch.

Ponownie, po raz nie wiadomo który, przejrzała stronice zapełnione rzędami cyfr. Ogarnęła ją gwałtowna potrzeba oderwania się od buchalteryjnych zestawień. Schowała do szuflady biurka bilans wyników. Sytuacja firmy była fatalna. Wkładając płaszcz i wychodząc na krótki spacer, miała wszakże płonną nadzieję, że, być może, po jej powrocie prawda okaże się mniej zatrważająca.

Pragnęła podzielić się z kimś tą przygnębiającą wieścią. Ruszyła więc w stronę pracowni projektowej, w poszukiwaniu swojego brata przyrodniego. Guy, oczywiście, nie mógł w niczym pomóc, ale ciężar ponurej prawdy zbyt ją przytłaczał, by mogła unieść go sama.

Gdyby Samuel Pillinger, jej ojczym, a zarazem właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera, był na miejscu, natychmiast zaalarmowałaby jego. Wszystko wskazywało na to, że pod koniec miesiąca nie będą mieli funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o dostawcach. Ale ojczym był nieobecny. Mimo że już wcześniej sygnalizowała mu złą sytuację, postanowił dotrzymać obietnicy, którą złożył wcześniej jej matce, i wyjechali wspólnie do Londynu na kilkudniowe wakacje.

Wakacje! Byli bankrutami! – rozważała ponuro Elyn, naciskając klamkę w drzwiach pracowni projektowej.

– Jest tu Guy? – spytała Hugha Burrella. Człowiek ten nie cieszył się jej sympatią, mimo iż był niezłym fachowcem.

Hugh Burrell odwzajemniał jej niechęć, ó czym dobrze wiedziała. Zaczęło się to dwa lata temu, kiedy to próbował się z nią umówić, a ona odpowiedziała odmownie. Nazwał ją wtedy zarozumiałą snobką, choć nie zasługiwała na żadne z tych określeń. Odmówiła nie tylko dlatego, że w jego spojrzeniu widziała jakiś fałsz, który ją zniechęcał. Po prostu przestrzegała zasady, by nie umawiać się ze swoimi pracownikami. Zdarzyło się tak tylko raz, a mężczyzna, z którym się umówiła, uznał, że daje mu to prawo do szczególnych przywilejów w pracy.

– Jest u dentysty – odparł Hugh Burrell, obrzucając swoim lisim spojrzeniem jej zgrabną figurkę i długie włosy barwy miodu.

– Dziękuję – mruknęła.

W zdenerwowaniu zapomniała, że Guy uprzedzał ją przy śniadaniu o zamówionej na dziś rano wizycie. Spojrzenie Burrella wprawiało ją w zakłopotanie, toteż czym prędzej wyszła.

Dziesięć minut później dotarła do parkowej części Bovington, zwolniła kroku i pomimo chłodu październikowego dnia opadła na jedną z licznych ławek. Niestety, spacer nie przyniósł ulgi jej skołatanym nerwom.

Nie przestawała zadręczać się myślą o tym, jak od początku roku usiłowała ostrzec Sama Pillingera, że sprawy fumy wyglądają bardzo niepomyślnie. Jednakże on, człowiek o usposobieniu artysty, podobnie jak i jego syn, albo nie wierzył, iż sytuacja wygląda aż tak źle, albo sądził, że wydarzy się coś, co ich ocali.

Nic się jednak nie wydarzyło. W końcu zgodził się przejrzeć razem z Elyn dane z ostatniego miesiąca. Sądziła, że wreszcie zdołała uświadomić mu stopień zagrożenia. Tymczasem usłyszała: „Więc jest aż tak źle?” – i Sam pogrążył się w myślach, przygryzając fajkę. Elyn oczekiwała jakiejś konstruktywnej rady, która pozwoliłaby im przetrwać, w przypadku gdyby plotki o bankructwie ich największego kontrahenta okazały się prawdą, ale dowiedziała się tylko, że właśnie takie plotki stają się często przyczyną bankructwa. Sam dorzucił jeszcze kilka gorzkich uwag, upatrując przyczyn swoich niepowodzeń w pojawieniu się na rynku nowej firmy, która należała do obcokrajowca o nazwisku Maximilian Zappelli.

W rzeczywistości jednak, przypominała sobie Elyn, jakieś dwa lata temu Zappelli przejął chylącą się ku upadkowi firmę Gradburna w pobliskim miasteczku Pinwich i w krótkim czasie postawił ją na nogi! On sam zaś prowadził we Włoszech znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo, zajmujące się ceramiką i marmurami. Uznał więc zapewne – myślała Elyn – że utworzenie w Anglii jego filii, to z handlowego punktu widzenia właściwe posunięcie. Okazało się wszakże, iż w efekcie przekształcenia dawnej firmy Gradburnów w prężnie rozwijający się koncern, Zappelli znacznie ograniczył rynek zbytu dla wyrobów Pillingera, a ponadto przyciągnął do swoich zakładów w sąsiednim Pinwich znaczną część wysokiej klasy fachowców.

Już choćby z tego powodu – w odczuciu Elyn – zasługiwał na niechęć. W końcu ci pracownicy zostali wyszkoleni przez Pillingera, a on ich podkupił.

W odruchu obiektywizmu uznała jednak, że skoro Zappelli większość czasu spędzał we Włoszech, najlepszych fachowców Pillingera podkupił zapewne nie on, lecz kierownik tutejszego oddziału.

Zirytowanym gestem wepchnęła dłonie w kieszenie, a jej piękne zielone oczy patrzyły przed siebie nic nie widząc. Mimo wszystko daleka była od sympatii do Zappellego. Nigdy go wprawdzie nie poznała i nie miała na to najmniejszej ochoty, wiedziała jednak dobrze, co to za typ. Jego zdjęcie znów pojawiło się we wczorajszych gazetach. Jak na Włocha, który na ogół mieszkał we własnym kraju, cieszył się w Anglii znaczną popularnością, stwierdziła ponuro.

Bez trudu przypomniała sobie, że nie był na zdjęciu sam. Nigdy, na żadnym zdjęciu nie był sam! Z łatwością odtworzyła z pamięci jego fotografię – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce, w wieczorowym stroju, z uwieszoną na jego ramieniu elegancką, piękną kobietą. To jasne, iż zawsze asystowała mu jakaś kobieta i że zawsze była to kobieta piękna, choć nigdy nie ta sama, z którą afiszował się poprzednio.

Uwodziciel i kobieciarz, zaszeregowała go Elyn. Tacy mężczyźni wzbudzali w niej instynktowną niechęć. Najgorsze było to, że kobiety z reguły traciły głowę dla takich jak on. Nie musiała szukać przykładów daleko. Wystarczała jej przyrodnia siostra, Loraine.

Wprawdzie Loraine nigdy nie spotkała Zappellego, ale miała niewątpliwie wrodzoną słabość do mężczyzn w typie Casanovy i wciąż padała ofiarą kolejnych rozpaczliwych związków.

Dziwne, że matka Elyn, która za sprawą męża kobieciarza miała na swoim koncie wiele gorzkich doświadczeń, nie znajdowała współczucia dla swojej przybranej córki. Sam Pillinger również nie potrafił jej pocieszyć, gdy tonęła we łzach z powodu kolejnego miłosnego rozczarowania. Tak więc za każdym razem rola pocieszycielki spadała na Elyn.

– A ja myślałam, że on mnie kocha! – zawodziła Loraine. Elyn uciszała ją i koiła jej ból dopóty, dopóki siostra nie doszła do siebie na tyle, by wdać się w następną niepomyślną dla niej przygodę.

Elyn pozostawało wtedy tylko czekać i obserwować. Doskonale potrafiła ocenić typ donżuana. Nie tolerowała mężczyzn tego rodzaju. Taki właśnie był jej ojciec – mnóstwo wdzięku i ani cienia charakteru.

Wspominała dzieciństwo jak prawdziwy koszmar. Była spokojnym, wrażliwym dzieckiem, które kochało oboje rodziców i drętwiało w obliczu gwałtownych awantur. Jej rodzice bowiem albo nie widzieli poza sobą świata, albo obrzucali się naczyniami i głośno krzyczeli. Pamiętała, jak często widywała matkę samotną i pogrążoną w rozpaczy, podczas gdy Jack Talbot znikał na całe tygodnie. Gdy wracał, następowały kolejne awantury, nowe wybuchy łez i oskarżeń. Kochała swojego ojca, toteż, będąc jeszcze dzieckiem, z bólem stwierdziła, że pod jego nieobecność życie toczy się dużo spokojniej.

Miała dwanaście lat, gdy ojciec zniknął po raz kolejny. Był to jego ostatni wybryk. Ann Talbot zażądała rozwodu. Elyn, kryjąc cierpienie głęboko w sercu, nigdy go już więcej nie zobaczyła.

Dopiero dużo później dowiedziała się o wszystkich sprawkach, które matka mu wybaczała, o wszystkich przysięgach miłości i obietnicach wierności, którym raz po raz ufała, by w końcu, po jego kolejnym miłosnym wybryku, uznać, że przekroczył już miarę.

Matka pracowała w tym czasie w niepełnym wymiarze godzin w Zakładach Pillingera – fabryce artystycznych wyrobów z ceramiki. Obie przeżyły ciężki okres oczekiwania na należne alimenty, zanim rzeczywistość potwierdziła podejrzenia, że ojciec nigdy ich nie wyśle. Latami, z najwyższym trudem, wiązały koniec z końcem, walcząc rozpaczliwie o to, by nie zalegać z rachunkami, co nie zawsze im się udawało. Były w długach, gdy Ann Talbot zdołała wreszcie otrzymać pełny etat u Pillingera i dzięki temu spłaciła w końcu należności.

Sprawy z wolna zaczęły przybierać pomyślniejszy obrót. W jakiś czas potem matka przedstawiła ją swojemu pracodawcy, Samuelowi Pillingerowi, który był wdowcem, a niebawem zapytała, czy córka potrafiłaby go uznać za przybranego ojca.

– Chcesz za niego wyjść? – spytała Elyn, szeroko otwierając oczy. Miała wówczas piętnaście lat i bardzo romantyczny obraz świata. – Ty go kochasz?

– Znam już cenę miłości. Pillinger to najlepsza oferta, jaka mi się trafia, i czas najwyższy, żebym z niej skorzystała.

Elyn nie winiła matki o to, że od czasu, gdy ze łzami wzruszenia w oczach zawierała pierwsze małżeństwo, serce jej stwardniało. Opanowała się i powiedziała:

– Chcę żebyś była szczęśliwa.

– Będę – stanowczo oświadczyła jej matka.

W miesiąc później Ann poślubiła swego pracodawcę i wraz z Elyn przeprowadziła się z wynajmowanego mieszkania do wielkiego, pięknego, starego domu, w którym Samuel Pillinger mieszkał ze swoim piętnastoletnim synem i siedemnastoletnią córką, a także z gospodynią, panią Munslow.