– Nudna jak flaki z olejem… – podsunęła.
Z dezaprobatą potrząsnął głową i podniósł się.
– Theo Martindale, trzeba porządnie popracować nad twoim poczuciem własnej wartości! – Wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. – Lepiej trzymaj się mnie, dopóki czegoś nie zrobimy z tym twoim brakiem wiary w siebie.
Jak zwykle ogarnęło ją rozkoszne ciepło, gdy poczuła jego dotyk, a potem poczucie zawodu, gdy Rhys cofnął rękę.
– Masz rację. Będę się ciebie trzymać.
Kiedy później wspominała te dwa tygodnie, każdy z dni wydawał jej się cudownie długi, prześwietlony słońcem, przeniknięty zapachem tymianku, rozwibrowany dzwonieniem cykad.
Clara i Sophie, gdyby to od nich zależało, w ogóle nie wychodziłyby z basenu, lecz czasem dawały się z niego wyciągnąć, oczywiście pod warunkiem, że potem będą mogły znowu iść do wody. Rhys najchętniej chodziłby na długie piesze wycieczki, lecz szarmancko uległ przewadze trzech kobiet żądnych słodkiego letniego nieróbstwa i przesiadywał z nimi nad basenem lub woził je na piękną pustą plażę w urokliwej zatoczce. Raz tylko – i to z wielkim trudem – udało mu się je namówić na pójście w góry. Na początku dziewczynki narzekały, przestały jednak, gdy na dnie dzikiego wąwozu zobaczyły koryto prawie zupełnie wyschniętej rzeki, które okazało się świetnym miejscem do zabawy. Bawiły się w chowanego między głazami i z upodobaniem brodziły w kałużach płytkiej wody.
Urządzili sobie piknik wśród skał i jakichś pachnących krzewów, potem dziewczynki znów zbiegły na dno rzeki, Thea zaś wyciągnęła się wygodnie wprost na ziemi, zupełnie się nie przejmując, czy się nie pobrudzi. Obserwowała profil Rhysa, wpatrującego się gdzieś w dal. W mocnym greckim słońcu doskonale widziała siateczkę zmarszczek wokół jego oczu, kilka srebrnych włosów na skroni, kiełkujący na brodzie ciemny zarost.
W pewnym momencie Rhys spojrzał na nią, jego zdumiewająco świetliste oczy były pełne ciepła.
– Podoba ci się tutaj?
– Bardzo – odparła, czując na jego widok dokładnie to samo, co poprzednio w Knossos. Na szczęście leżała, więc nie było po niej widać, jak słabo jej się zrobiło.
W ciągu tych dni coraz trudniej przychodziło jej pamiętać zarówno o Harrym, jak i o tym, że miała nie angażować się w związek w Rhysem. Nie myślała też o upływie czasu. Wakacje nieuchronnie musiały się skończyć, lecz wciąż jeszcze każdy ranek wstawał pełen słońca, Rhys czekał na tarasie, jedli śniadanie we czwórkę, potem spędzali razem praktycznie cały dzień, a wieczorem robili wspólnie kolację, po której dziewczynki zamykały się w pokoju którejś z nich, gdzie długo coś sobie opowiadały i chichotały, podczas gdy Thea i Rhys zostawali na tarasie i równie długo rozmawiali na wszelkie możliwe tematy, czasem poważne, czasem nie. Ani razu nie próbował jej dotknąć, zaś ona uparcie tłumaczyła sobie, że tak jest lepiej i że wystarcza jej jego przyjaźń.
Na dwa dni przed końcem pobytu znów pojechali na ulubioną plażę.
– Nie wchodzisz? – zawołał z wody Rhys, gdy zorientował się, że Thea jako jedyna z ich czwórki została na brzegu.
– Wchodzę, tylko na tej płyciźnie są te okropne małe rybki, które lubią człowieka podgryzać – wyjaśniła z ociąganiem. – Poprzednio potraktowały mnie jak obiad i wcale nie było to przyjemne.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że boisz się paru małych rybek?
– Nie, ale… ale nie mam ochoty znowu spotkać tych minipiranii.
Ze śmiechem zawrócił przez płyciznę i nim Thea zdążyła się zorientować, co on zamierza zrobić, porwał ją na ręce i zaniósł w stronę głębszej wody.
Na poły rozbawiona, na poły zakłopotana, odruchowo otoczyła ramionami szyję Rhysa. Dotyk jego nagiej skóry działał na nią tak, że ledwo mogła myśleć, ledwo mogła oddychać, ale śmiała się również, zarażona jego wesołością.
Płycizna się skończyła, woda sięgnęła Rhysowi do talii, zatrzymał się. Thea pomyślała, że zamierzał wrzucić ją do morza. Objęła go mocniej.
– Nie rób tego – poprosiła bez tchu.
– To znaczy czego?
– Nie wrzucaj mnie do wody. – Z figlarnym uśmiechem posłała mu przesadnie błagalne spojrzenie. – Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko mnie nie wrzucaj.
– Wszystko?
– Tak. Obiecuję.
Rhys spoważniał w ułamku sekundy.
– Będę o tym pamiętał – rzekł dziwnym głosem. Thei śmiech zamarł na ustach.
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, Rhys bardzo powolutku zaczął cofać rękę spod jej kolan, tak że w rezultacie Thea równie powoli zsuwała się po jego ciele, aż dotknęła stopami dna. Stali bez ruchu, ramiona Thei nadal oplatały szyję Rhysa, jego dłonie spoczywały na jej plecach, dookoła nich łagodnie kołysały się fale.
Pocałuj mnie, błagała go w duchu, widząc, jak jego oczy ciemnieją. Pocałuj.
Wiedziała, że też tego pragnął, ale przecież nie mógł tego zrobić na oczach Sophie i Clary, które płynęły w ich stronę. Może więc zrobi to wieczorem na tarasie, gdy one pójdą spać?
Puścił ją i obrócił się ku dziewczynkom, które stanowczo zażądały, żeby bawił się z nimi w ich ulubiony sposób. Złapał więc Clarę za rękę i nogę, okręcił się dookoła i puścił ją, aż poszybowała i plusnęła między fale.
– Teraz ja! – zapiszczała Sophie.
Tymczasem Thea położyła się na plecach i odpłynęła kawałek dalej, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie było co dłużej mydlić sobie oczu, że wystarczy jej jego przyjaźń. Nie wystarczała. Pragnęła Rhysa do nieprzytomności, chciała dotykać go całego, czuć dotyk jego ust na swojej skórze, wyobrażała to sobie ze szczegółami i tak intensywnie, że jej ciało reagowało bolesnym napięciem, domagając się tego mężczyzny tu i teraz. Już!
To tylko czyste pożądanie, to nic poważnego, tłumaczyła sobie. Pewnie zbyt często widywała go niemal nagiego, stąd lęgły się podobne fantazje. Gdy się ubiorą, wszystko wróci do normy.
Niestety, gdy siedzieli z powrotem w samochodzie, Thea w sukience, Rhys w długich spodniach i koszuli z krótkim rękawem, nic się nie zmieniło. Umierała z pragnienia, by go rozebrać, całować, czuć, jak jej ciało otwiera się dla niego… Dość tego! Nakazała sobie spokój i kurczowo splotła dłonie, by nie ulec pokusie i nie dotknąć go.
Gdyby przynajmniej okazał, że on też przechodzi przez coś podobnego, byłoby jej łatwiej, lecz on traktował ją najzupełniej zwyczajnie, jakby tamta pełna napięcia chwila w ogóle nie miała miejsca.
– Jest dopiero wpół do czwartej – rzekł, spojrzawszy na zegarek. – A gdybyśmy się wybrali do Agios Nikolaos? To bardzo ładny stary port, możemy tam coś zjeść. Jutro wieczorem jesteśmy zaproszeni do Paine’ów, więc to nasza ostatnia szansa na miłą wspólną kolację.
Ostatnia szansa… Thea zmartwiała. Jak mógł powiedzieć to tak lekkim tonem?
– A są tam sklepy? – zapytała Clara.
– Całkiem sporo.
– Super! Muszę kupić prezent dla mamy.
– Ja też chcę iść po pamiątki! – zadeklarowała Sophie.
– Theo, a ty chcesz jechać?
Bez słowa skinęła głową. Pójście na zakupy mogło jej pomóc zapomnieć o problemach. Zawsze pomagało.
Agios Nikolaos rzeczywiście okazało się urocze. Pomalowane na jaskrawe kolory łodzie rybackie kołysały się przy nabrzeżu, sklepy i sklepiki dosłownie pękały w szwach od pamiątek, z licznych restauracji płynęły kuszące zapachy. Rhys z anielską cierpliwością znosił pomysły opętanych ideą zakupów trzech kobiet, a gdy wszystkie już miały upragnione prezenty, zabrał je do sympatycznej małej tawerny, z której tarasu roztaczał się widok na port.
Dziewczynki przez chwilę siedziały spokojnie, pijąc sok i porównując zakupy, ale zaraz znowu zaczęło je nosić.
– Niebawem wrócimy – przekonywała Clara. – Jak tylko kelner przyjdzie z jedzeniem, będziemy z powrotem.
– A nie możecie raz grzecznie posiedzieć przy stole? – spytała z rezygnacją Thea.
– Oj, ciociu, zgódź się! – przymilała się, ściskając ją mocno. – Będziemy blisko, naprawdę.
– Lepiej niech idą, bo nie dadzą nam spokoju – zawyrokował Rhys.
– Dzięki, tatku. Chodź, Clara – rzekła szybko Sophie i już ich nie było.
Zapanowało milczenie. Rhys nie kwapił się do przerwania go, jakby wcale mu nie przeszkadzało. Siedział, wpatrując się w linię horyzontu. Jego opalona ręka spoczywała na stole, mocne palce obejmowały szklankę z wodą. Thea, nawet nie patrząc na niego, była doskonale świadoma każdego jego ruchu, każdego szczegółu wyglądu. Odbierała jego obecność całą sobą, całym ciałem, każdą komórką, każdym nerwem.
Wyciągnąć rękę, dotknąć go…
– Zupełnie zapomniałam o tym zaproszeniu Paine’ów – rzekła, nie mogąc dłużej znieść tej ciszy. – I nawet nie dotarło do mnie, że to będzie nasz ostatni wieczór tutaj.
– Ja też nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopiero Kate mi to uświadomiła. Lepiej byłoby mieć go dla siebie, lecz nie mogłem odmówić, bardzo nalegała. I tak przez dwa tygodnie udało nam się unikać składania im wizyt.
– Cóż, możemy się poświęcić na jakieś dwie godziny – zgodziła się. – Oby tylko Clara umiała się zachować! Kate już i tak ma ją za małą buntowniczkę, która wywiera zły wpływ na jej synów.
– Fakt, odkąd twoja siostrzenica przejęła ster rządów w swoje ręce, Hugo i Damian przestali być tacy grzeczni.
Zaśmiali się zgodnie, ich spojrzenia spotkały się i znowu zapadła cisza. Thea głowiła się, co powiedzieć tym razem, na szczęście przybiegła Sophie.
– Tato, masz dwa euro? Potrzebne nam dwie monety.
– Po co?
– Tam są „Usta Prawdy”. – Wskazała na drugi koniec tarasu, gdzie Clara niecierpliwie czekała przy wmurowanej w ścianę kamiennej masce. – Czyta przyszłość z ręki i drukuje na komputerze. Można wybrać, czy się chce po grecku czy po angielsku!
Rhys westchnął.
– Sophie, przecież to jest nabieranie naiwnych, jesteś dużą dziewczynką, powinnaś o tym wiedzieć. Na tym wydruku będą bzdury wyssane z palca.
– Tak, tak – przytaknęła, nie słuchając ani słowa. – To co? Dasz nam dwa euro?
Przewrócił oczami, ale sięgnął do kieszeni i po chwili Sophie odbiegła w podskokach. Thea przyglądała jej się z przyjemnością. W ciągu tych dwóch tygodni dziewczynka rozkwitła w oczach. Nabrała zdrowego wyglądu, jadła bez grymasów i znakomicie dogadywała się z ojcem.
"Gwiazdkowi nowożeńcy" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdkowi nowożeńcy". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdkowi nowożeńcy" друзьям в соцсетях.