Jego twarz rozjaśniła się.

– Mówisz bardzo mądre rzeczy jak na osobę, która nie ma własnych dzieci.

– Czuję się, jakbym miała ich całą gromadkę, ponieważ często zajmuję się pociechami przyjaciół.

– Szkoda, że przyjechałaś tu dopiero wczoraj. Gdybyś była od początku, zaoszczędziłabyś mi naprawdę trudnego i niewesołego tygodnia.

– Ale wtedy wpadlibyśmy w szpony Kate, nim zdołalibyśmy się obejrzeć – zauważyła przytomnie. – Wtedy byłoby za późno na wymyślenie sprytnego planu. W sumie dobrze się złożyło, że przyjechałam później.

Popatrzył na jej zaróżowioną od opalania twarz, na niesforne, splątane loki, na ciepłe szare oczy, na skłonne do uśmiechu usta.

– Bardzo dobrze – rzekł.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Masz znakomite podejście do dzieci – ciągnął po chwili milczenia. – Chciałabyś mieć własne?

– Tak. Wczoraj u Kate i Nicka mówiłam najzupełniej szczerze, że chciałbym mieć dużą rodzinę. Ale do tego potrzebne są dwie osoby, tymczasem ja wciąż jestem sama, a czas ucieka… – Melancholijnie zapatrzyła się przed siebie. – Wszyscy mi powtarzają, że jestem niepoprawną romantyczką, ale czy ja tak wiele wymagam? Chciałabym tylko, żeby ktoś kochał mnie dla mnie samej, trwał przy mnie również w trudnych chwilach, żeby nie przeszkadzały mu moje wiecznie potargane włosy i parę kilo nadwagi. Ktoś, kto nie będzie kochał mnie ani trochę mniej, jeśli jeszcze przytyję. Ktoś, z kim można się dobrze czuć.

Rhys opuścił nogi na ziemię i usiadł na leżaku przodem do Thei.

– Wszystko się ułoży, zobaczysz. Harry na pewno zrozumie, jak wyjątkowa z ciebie kobieta. Gdybym był na jego miejscu, kupiłbym bilet na samolot i przyleciał tutaj. Kto wie, czy on właśnie nie jest w drodze?

– Nawet nie ma pojęcia, dokąd wyjechałam.

– Wystarczy spytać twoją siostrę.

– Ona go nie lubi.

– Gdyby ją przekonał, że naprawdę mu na tobie zależy, dałaby mu twój adres – zawyrokował z całym przekonaniem. – I jeśli on ma choć trochę oleju w głowie, to powinien się tu zjawić i na kolanach błagać cię o wybaczenie. Przynajmniej ja bym tak zrobił.

Uśmiechnęła się smutno. Harry na kolanach? Może przed Isabelle…

– On nie jest taki jak ty, Rhys.

Wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili.

– Nie wątpię. Wybacz, nie zamierzałem go krytykować. Kochasz go, a czasami ludzie, których kochamy najbardziej, najmocniej nas ranią.

Czy myślał o sobie i Lyndzie?

– Ale przecież przez to nie przestajemy ich kochać, prawda? – dodał.

Próbowała sobie przypomnieć, jak bardzo kocha Harry’ego, lecz widziała przed sobą dobre, jasne oczy Rhysa i jego usta, o których dotyku marzyła. Nie rozumiała, jak jakaś kobieta mogła go porzucić.

Spuściła wzrok.

– Prawda – rzekła niepewnie, gdyż naraz poczuła się tak, jakby grunt usuwał jej się spod nóg.

– Nie martw się, proszę. – Bez zastanowienia wziął ją za rękę i uścisnął, starając się dodać jej otuchy. – Trzeba mieć nadzieję. Może właśnie dzięki twojej nieobecności Harry zrozumie, ile dla niego znaczysz.

– Może… – mruknęła bez przekonania, skoncentrowana bez reszty na dotyku Rhysa.

– Wiesz co? Wybierzmy się jutro we czwórkę na wycieczkę – zaproponował, puszczając jej dłoń.

Stłumiła westchnienie żalu.

– Dokąd? Do muzeum archeologicznego, jak dzisiaj Hugo i Damian?

– Ciepło, ciepło… – odparł z uśmiechem. – Mam na myśli Knossos. To dość daleko, ale w sumie wstyd być na Krecie i nie zobaczyć słynnego pałacu-labiryntu.

Nell powiedziała to samo.

– Obie z Clarą mamy w nosie jakieś nudne ruiny – odparła jej wtedy Thea. – Wakacje są po to, żeby nic nie musieć! Będziemy się kąpać, opalać, chodzić na zakupy i na tym koniec!

Gdy jednak propozycję zwiedzania jakichś nudnych ruin złożył Rhys, pomyślała, że może wcale nie będzie to takie nudne, więc czemu by nie spróbować?

– Ale to ty bierzesz na siebie wyciągnięcie dziewczynek z basenu na cały dzień – zastrzegła się.

Rhys poruszył kwestię wycieczki przy kolacji. Sophie trochę wydłużyła się buzia, ale Clara ani na moment nie zapomniała o tym, jak nie znosi Harry’ego, za to lubi wujka Rhysa, który świetnie pasuje do cioci Thei, w dodatku jest tatą jej nowej przyjaciółki, więc zakrzyknęła natychmiast:

– Bomba!

Jak zwykle Sophie uległa entuzjazmowi Clary.

Zwiedzanie Knossos okazało się nawet całkiem ciekawe. Co prawda Thea nie potrafiła docenić walorów architektonicznych pałacu i w ogóle nie pojmowała, na co komu była potrzebna taka gmatwanina pomieszczeń i przejść, jednak sama starożytność tego miejsca zrobiła na niej spore wrażenie.

Rhys w pewnym momencie zauważył ocienione miejsce z dala od głównych atrakcji turystycznych, a więc i od największych tłumów. Usiedli tam, a wtedy opowiedział Sophie i Clarze o tym, jak Dedal na polecenie króla Minosa wybudował labirynt, gdzie zamknięto strasznego, pożerającego ludzi Minotaura, którego w końcu pokonał wielki bohater Tezeusz.

Dziewczynki miały oczy jak spodki. – I to wszystko było… tutaj? – spytała Clara, chyba po raz pierwszy w życiu tracąc pewność siebie.

– Ale tu już nie ma żadnych potworów, prawda? – Przestraszona Sophie przysunęła się bliżej do ojca.

Objął ją, a ona pozwoliła się przytulić.

– Nie, nie ma. I to od dawna – zapewnił.

– Opowiedz nam coś weselszego – zażądała.

Thea przymknęła oczy i nie zwracając uwagi na sens słów, czerpała przyjemność z samego słuchania spokojnego, ciepłego głosu. W odróżnieniu od Harry’ego, który mówił dużo i ze swadą, Rhys był człowiekiem powściągliwym i pełnym umiaru. Harry łatwo się zapalał, miał wiele namiętności. Co wzbudzało namiętność w sercu Rhysa? Oczywiście oprócz skał magmowych…

Zaczęła sobie wyobrażać, jak by to wyglądało, gdyby spędzali te wakacje sami. Żadnych Paine’ów dookoła. Nawet bez dziewczynek Tylko oni i… i wielkie łoże w jego lub jej domku. Spieszyłby się, nie mogąc się powstrzymać, czy też uwodziłby ją powoli? Wyobraziła sobie, jak całowałby jej ciało, jak ona całowałaby jego. Byliby poważni, czy też uśmiechaliby się lekko? Jak by to było poznawać go całego, poczuć go w sobie?

Zrobiło jej się tak gorąco w dole brzucha, że aż wciągnęła powietrze i gwałtownie otworzyła oczy.

Pozostała trójka przyglądała jej się z niepokojem.

– Theo, nic ci nie jest? – spytał z troską Rhys.

Kręciło jej się w głowie, wciąż jeszcze miała wrażenie, że czuje go na sobie, w sobie, nie wiedziała, co odpowiedzieć, przepełniona pragnieniem, rozbudzona…

– Nie, nic. Ja tylko… tylko…

Umilkła bezradnie, niezdolna wykrzesać z siebie nic sensownego. Co takiego było w tym zwyczajnym w sumie mężczyźnie, że mogła myśleć jedynie o tym, by jej dotknął, by ją pocałował, by położył się z nią za murkiem, na którym siedzieli i kochał się z nią wprost na ziemi zasłanej żółtymi sosnowymi igłami?

Przy Harrym nigdy nie odczuwała równie silnego pożądania, które zdawało się przeszywać całe ciało. Uszczęśliwiał ją sam fakt podobania się komuś tak szaleńczo atrakcyjnemu. Cały czas nie mogła w to uwierzyć, więc nigdy nie pozbyła się obawy, czy to aby nie sen.

To, co właśnie odczuwała w obecności Rhysa, było najzupełniej realne i intensywne prawie do bólu.

– Ten upał musiał ci zaszkodzić – uznał Rhys. – Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć. Lepiej pochyl się i potrzymaj głowę między kolanami, powinno pomóc.

Wątpiła, by pomogło, lecz posłuchała, gdyż wolała wyjść na nieprzytomną z upału niż z pożądania. Siedziała więc przez ładnych parę minut z pochyloną głową, a Rhys opiekuńczym gestem trzymał dłoń na jej karku – co bynajmniej nie działało na nią uspokajająco!

– Lepiej? – spytał, gdy wreszcie się wyprostowała.

– Tak – skłamała. – Nie wiem, co mi się stało… – Rozejrzała się. – Gdzie dziewczynki?

– Zobaczyły jakieś koty i poleciały do nich. – Wskazał zaciszny zakątek ruin, gdzie zachwycone dziewczynki wydawały z siebie „ochy” i „achy”. – Pewnie są dzikie i mają pchły, ale wytłumacz to tym uparciuchom!

– Nie przejmuj się pchłami, dziewczynki tyle siedzą w basenie, że nawet jeśli zabiorą jakieś na sobie, to szybko je utopią.

– Oby tylko nie przekazały ich chłopcom Paine’ów, bo Kate da nam popalić!

Wybuchnęła śmiechem, dzięki czemu poczuła się trochę lepiej.

– Żadna pchła nie ośmieli się skoczyć na Paine'a, uwierz mi. Już Kate palnęłaby jej kazanie na temat niestosowności podobnego zachowania!

– Wiesz co? Przy tobie można naprawdę odpocząć – powiedział nieoczekiwanie Rhys.

– Jak to?

– Większość kobiet, jakie znam, natychmiast odgoniłaby dzieci od tych kotów. Bałyby się, że dziewczynki czymś się od zwierząt zarażą albo co najmniej zostaną podrapane, nalegałyby na zwiedzanie z przewodnikiem i obejrzenie wszystkiego, potem miotałyby się, urządzając piknik albo szukając odpowiedniego lokalu, w którym można zjeść lunch, przynaglałyby do powrotu, bo niedobrze jeździć po ciemku… – wyliczał, po czym nagle uśmiechnął się ciepło.

– Nie masz pojęcia, o ile przyjemniej jest jechać na wycieczkę z kimś takim jak ty. Nie robisz zamieszania, nie wprowadzasz nerwowej atmosfery, siedzisz sobie spokojnie na murku i przyjmujesz rzeczy takimi, jakie są.

– Co po prostu oznacza, że jestem leniwa – skwitowała melancholijnie. – Przynajmniej tak uważa Harry.

Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, jak często Harry wyrzucał jej lenistwo. Równie często, jak próbował wpłynąć na jej wygląd. Chciał, by wyglądała bardziej elegancko, namawiał ją na kupienie sobie nowych ubrań, wyregulowanie brwi, zrobienie balejażu… Krótko mówiąc, miała choć trochę upodobnić się do Isabelle! Czemu wcześniej to do niej nie dotarło?

– Nie wiem, czy jesteś leniwa. Za to na pewno jesteś wyrozumiała, niekonfliktowa, wielkoduszna, spokojna…

Przesadził, zwłaszcza z tym ostatnim, bo spokój był ostatnią rzeczą, jaką mogła odczuwać w jego obecności.