Inne dzieci także były obecne, z wyjątkiem Kennetha, który spał w pokoju dziecinnym. Księżna zarządziła, że taka atrakcja nie może ich ominąć, a poza tym było Boże Narodzenie, a to przecież rodzinne święto.
Jack usiadł obok Juliany, a ona wzięła go za rękę. Ich ślub miał się odbyć na wiosnę w kościele Świętego Jerzego przy Hanover Square w Londynie. Wicehrabia Holyoke uznał za stosowne, by jego córka przed ślubem została wprowadzona do towarzystwa i przedstawiona królowej. Pobiorą się w maju. Za pięć miesięcy. Jack miał więc jeszcze dużo czasu, by przyzwyczaić się do zmian, które zajdą w jego życiu.
To ta piękna istota ma zmienić jego życie. Ubrana była w różową suknię, przy której ślicznie wyglądały zaróżowione policzki. Jej mała, drobna dłoń spoczywała na jego ramieniu. Ze zdziwieniem przyjął wiadomość, że Juliana ma dziewiętnaście lat. Musiał zmienić swój stosunek do niej. Nie była wcale dziewczynką ze szkolnej ławy. Była kobietą.
Wszyscy oczywiście wiedzieli, że tego dnia się oświadczył i został przyjęty i że poczyniono ustalenia dotyczące ślubu i małżeństwa. Wszyscy też wiedzieli, iż jutro zostaną ogłoszone ich zaręczyny – podczas balu, jak zdecydowano. Wprawdzie już tydzień wcześniej zaaranżowano to małżeństwo, lecz oficjalnie rodzina dowiedziała się o tym dopiero teraz. Oczywiście nikt tego nie komentował. Jutrzejsze zaręczyny miały być niespodzianką.
– Denerwujesz się?
Jack nakrył ręką jej małą dłoń.
– Serce bije mi tak mocno, że chyba zaraz wyskoczy z piersi – odparła.
– Znam to uczucie. – Uśmiechnął się. Zerknął na Jacqueline, która siedziała milcząca i blada obok Belle. Choć wyraźnie zdenerwowana, nie drżała, lecz wyglądała, jakby była w transie. Czy żałowała swej decyzji? A może zrobił jej krzywdę proponując, by w tak młodym wieku wystąpiła przed publicznością? Wyglądała nawet ładnie w niebieskiej odświętnej sukience i wielkiej kokardzie w ciemnych włosach. Kiedy dorośnie, będzie pięknością – ze zdziwieniem pomyślał Jack.
Starał się omijać wzrokiem Belle – śliczną w swej prostej białej jedwabnej sukni. Obejmowała ramieniem Marcela, który machał nogami i rozglądał się wokół z zainteresowaniem.
W pewnej chwili babka dostojnie skinęła głową i Martin podniósł się ze swego miejsca – sprawiał wrażenie, jakby miał za mocno zawiązany fular. Prue zaczęła zginać palce. Koncert miał się zacząć od jej solowej gry na harfie.
Wszystko szło gładko. Prudence nie straciła czucia w dłoniach, palce Jacka nie poplątały się podczas gry na fortepianie, głos Juliany nie drżał, kiedy śpiewała z Howardem, a sześciorgu śpiewakom madrygałów udało się nie pomylić swych partii, kukali zatem wesoło i jakimś cudem zdołali jednocześnie dobrnąć do końca.
A potem przyszła kolej na Jacqueline.
Gdzieniegdzie rozległy się zdziwione, pobłażliwe uśmieszki, kiedy dziewczynka oparła skrzypce o podbródek i wzięła w dłoń smyczek. Wyglądała z nimi na jeszcze mniejszą. Potem dały się słyszeć uprzejme „ciii", podczas gdy Jacqueline stała przez chwilę ze wzrokiem utkwionym w podłogę tuż przed sobą.
Jack zdał sobie sprawę, że siedzi pochylony do przodu i nie wiedzieć kiedy puścił dłoń Juliany. Serce biło mu mocno, aż czuł pulsowanie w uszach. No, dalej – mówił w myśli do dziecka – zapomnij, że tu jesteśmy. Pokaż nam, czym jest prawdziwa muzyka.
Dotknęła smyczkiem strun i zamknęła oczy.
Grała Beethovena tak jak tamtego wieczoru, gdy Jack słyszał japo raz pierwszy. Grała z pasją i oddaniem, a całe jej ciało poruszało się w harmonii z pięknymi dźwiękami, jakie wydobywała ze skrzypiec. Jack wiedział, że zapomniała o publiczności. Potem on też zapomniał o wszystkim. Nie było nic poza muzyką i Jacqueline. Poczuł suchość w gardle i swędzenie u nasady nosa – nie chciał przyznać przed samym sobą, że to łzy, nawet gdy zamrugał oczami, próbując je powstrzymać.
Kiedy skończyła grać, na chwilę zapanowała cisza, a potem rozległy się oklaski – znacznie gorętsze, niżby nakazywała uprzejmość – oraz okrzyki zdziwienia i uznania.
Jack nie klaskał. Siedział pochylony do przodu, uśmiechając się do Jacqueline, która wyglądała na przestraszoną. Po chwili oblała się rumieńcem i uważnie odłożyła skrzypce. Kiedy ponownie uniosła głowę, spojrzała na niego i posłała mu jeden ze swych nielicznych uśmiechów. Jack wyciągnął rękę, a gdy dziewczynka do niego podeszła, uścisnął ją mocno.
– Byłaś wspaniała, Jacqueline – powiedział.
– Dziękuję panu. – W jej głosie brzmiało niezwykłe podniecenie. – Dziękuję, że pozwolił mi pan zagrać.
– Jesteś niezwykle utalentowana jak na siedmioletnie dziecko – rzekł.
W pokoju znowu zaległa cisza.
– Ja mam osiem lat – odparła. Nagle jej oczy się rozszerzyły i dziewczynka przykryła rączką usta. – Och, zapomniałam. Miałam tego nie mówić.
Odwróciwszy się, pobiegła na swoje miejsce obok matki.
Martin wstał, jednocześnie zerkając do programu. Lecz zanim zdążył zapowiedzieć następnego wykonawcę, Isabella podniosła się i pospiesznie wyszła z pokoju. Martin uprzejmie zaczekał, aż zamknęły się za nią drzwi.
Jack nie potrafiłby powiedzieć, kto i co potem grał.
„Mam osiem lat. Miałam tego nie mówić". Patrzył nie widzącym wzrokiem na matkę i ciotkę, które śpiewały w duecie – partia sopranu była zbyt wysoka dla jego ciotki. „Mam osiem lat. Miałam tego nie mówić".
– Przepraszam – rzekł po cichu do Juliany, gdy rozległy się oklaski po występie duetu. – Za chwilę wrócę.
W hallu było dwóch lokajów.
– W którą stronę poszła hrabina de Vacheron? – zapytał ich.
– Do sali balowej, sir – odrzekł jeden z nich, wskazując palcem kierunek. – Nie wzięła świecy, sir, mimo że wołałem za nią.
Jack także nie zabrał świecy. Nie słyszał nawet, co powiedział lokaj.
„Mam osiem lat. Miałam tego nie mówić".
Alex poruszył się niespokojnie na krześle.
– Mam wrażenie, że niebawem rozpęta się piekło -mruknął żonie do ucha.
Spojrzała na niego, uniósłszy brwi ze zdziwienia.
– Czyż to nie Perry zauważył, że Jacqueline Gellee jest bardziej podobna do naszej rodziny niż niektóre z naszych własnych dzieci?
– Dlaczego miała mówić, że ma siedem lat, a nie osiem? – szepnęła Annę nic nie rozumiejąc.
– Dlatego że osiem lat i dziewięć miesięcy temu Isabella nie była jeszcze żoną de Vacherona – odparł.
– Och, Alex. – Zafrasowała się. – To nie nasza sprawa.
– Ona i Jack byli kochankami – rzekł, jakby nie słysząc tego, co powiedziała Annę.
Spojrzała na niego bez słowa.
W pokoju znowu zrobiło się cicho i wstał Martin.
Isabella instynktownie skierowała się do sali balowej. Kiedy już tam doszła, pomyślała, że lepiej było pójść do swego pokoju. Mogłaby zamknąć się w nim na klucz i byłaby bezpieczna. Ale może nie zależało jej na bezpieczeństwie. Może wiedziała, że już nigdy nie będzie się czuła bezpiecznie.
Sala balowa pogrążona była w mroku. Przez francuskie okna wpadało jednak światło księżyca, a śnieg lśnił dziwnym blaskiem. Zasłony nie były zaciągnięte.
Isabella podeszła szybkim krokiem do okna – tego najbardziej oddalonego od drzwi. Jedną ręką oparła się o ramę okienną, drugą zacisnęła na gałce, a czoło przyłożyła do chłodnej szyby. Zamknęła oczy.
Dziwnie nie myślała o niczym i niczego nie czuła. Miała wrażenie, jakby od stóp do głowy ogarnęła ją jakaś martwota. Czekała.
Drzwi się otworzyły i zaraz cichutko zamknęły. Ze skupieniem słuchała, jak się zatrzaskują. A potem echo jego kroków rozbrzmiało głucho w pustej sali, gdy szedł w jej stronę. Wiedziała, że to on. To nie mógł być nikt inny. Mimowolnie się zgarbiła, oczekując jego dotknięcia.
Odwróciła się, zanim do niej podszedł, i oparła plecami i głową o ścianę. Położyła też na niej dłonie. Spojrzała na Jacka.
Zbliżył się i stanął naprzeciw niej. Ale jej nie dotknął. Oparł jedną rękę o ścianę obok głowy Isabelli. Dzieliła ich tylko odległość ramienia. Przez chwilę myślała, że Jack się nie odezwie, ale nie była w stanie sama przerwać ciszy.
– Ile czasu po twoim odejściu się urodziła, Belle? -zapytał wreszcie cichym głosem.
Nie mogła odpowiedzieć. Nie mogła otworzyć ust i wydać żadnego dźwięku. Ale on czekał cierpliwie.
– Sześć miesięcy – wyszeptała.
Tak długo stał cicho, nic nie mówiąc, że aż się przestraszyła. Lecz nadal nie była w stanie się poruszyć ani przemówić.
– Jacqueline – rzekł miękko. – To nie francuskie imię, nadane ze względu na męża Francuza. To Jackline.
– Tak.
To słowo znalazło się na jej ustach, ale go nie słyszała. Przymknął oczy.
– Belle – rzekł. Pochylił głowę, opierając czoło na jej ramieniu. – Och, Belle!
Serce podeszło jej do gardła. Stała w milczeniu, przygryzając aż do bólu górną wargę, a on płakał. Ze zdziwieniem poczuła na twarzy i szyi także własne łzy. Przechyliła głowę i przytuliła policzek do jego włosów. Uniosła ramiona i objęła go. Stali tak przez długą chwilę.
– Dlaczego? – Podniósł głowę i w ciemnościach patrzył w jej twarz. – Dlaczego, Belle?
– Musiałam odejść – rzekła. – Czy tego nie rozumiesz, Jack? Nie mogłam żyć w ciągłym poniżeniu. Zawsze byłabym twoją utrzymanką, a ona byłaby bękartem. Gdybym ci o niej powiedziała, przede wszystkim zapytałbyś, czyim jest dzieckiem. Musiałam odejść dla własnego dobra. I ze względu na nią.
– Kochałem cię – powiedział. – Byłaś moim życiem.
– Wierzę ci – odparła – choć wtedy nie miałam takiej pewności. Ale to nie była dobra miłość, Jack. Stała się zbyt zaborcza i pełna zazdrości. To była miłość bez wzajemnego zaufania i szacunku.
– A twoje uczucie do mnie – rzekł – pozbawione było litości. Odebrałaś mi dziecko, Belle. Nawet mi o nim nie powiedziałaś. Pozwoliłaś, by nosiło nazwisko innego.
– To nie była dobra miłość – powtórzyła smutno. -Musiała się skończyć.
Nigdy w jego oczach nie widziała takiego bólu.
– Miłość nie umiera, Belle – rzekł. – Miłość się pogłębia, wzrasta i dojrzewa. Albo staje się cierpka, gorzka i cyniczna i pozostają z niej tylko żądza i pozamałżeńskie przygody. Gdybyś mi powiedziała, że spodziewasz się dziecka, nasza miłość mogłaby być bogatsza.
"Gwiazdka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka" друзьям в соцсетях.