– Miałam zamiar poczytać Catherine – rzekła Jacqueline. – Lubię to robić, mamo, a ona lubi słuchać.

– No, dobrze. – Isabella jeszcze raz ją uścisnęła i pocałowała. – Wobec tego zobaczymy się później. Wiesz, że kocham cię tak mocno jak Marcela?

– Tak, mamusiu – poważnie odparła córka. – Wiem. A więc – pomyślała Isabella chwilę później, zamykając za sobą drzwi dziecinnego pokoju – zostało mi jeszcze tylko jedno do zrobienia. Uratował Marcelowi życie, ryzykując swoje własne. Wzięła głęboki oddech. Wielkie nieba, mógł przecież zginąć. Zajęta Marcelem odwróciła się doń plecami, jakby jego życie nic dla niej nie znaczyło. Nie poświęciła mu ani chwili uwagi.

Mógł zginąć za Marcela. Za jej synka. Zadrżała i zmusiła się, by zejść po schodach.

Jack leżał na łóżku, splótłszy dłonie pod głową. Wbił pięty w materac, a stopy ustawił prosto, tak że palce u nóg unosiły nieco kołdrę, tworząc z niej mały namiot. Rozsunął nogi, by powiększyć namiot. Potem ziewnął, mając nadzieję, że robi to ze zmęczenia, podczas gdy w rzeczywistości był to efekt nudy.

Na stoliku obok łóżka stała do połowy opróżniona szklanka mleka – na co mu przyszło! Co prawda mleko było wzmocnione odrobiną brandy i przez to trochę smaczniejsze, ale podejrzewał, że jeszcze coś tam dodano. Czuł jakiś gorzki smak i był pewien, że się nie myli, zwłaszcza że babka przyznała, iż sama je przyrządziła.

Nie chciał być traktowany jak dziecko tylko dlatego, że uważano go za bohatera. Wellington nie był bardziej entuzjastycznie witany po powrocie spod Waterloo niż ja po powrocie ze ślizgawki – pomyślał. Skrzywił się na samo wspomnienie. Matka dostała waporów i trzeba było ją ratować. Co by zrobiła bez swej jedynej pociechy i podpory? – zawodziła w kierunku złoconego sufitu, gdy tylko zaczęła odzyskiwać przytomność. Z upodobaniem powtarzała, że popadłaby w biedę i skończyła w przytułku, gdyby jej syn był tak niefrasobliwy i umarł przed nią. W rzeczywistości miała spory majątek i własny imponujących rozmiarów dom w Londynie. No, i w razie czego byli jeszcze Hortie i Zeb.

Jack ziewnął, aż zatrzeszczało mu w szczęce. A więc leżał sobie, otoczony nimbem bohatera. Zapędzono go do łóżka i nie śmiał wstawać z niego aż do obiadu. Dziadek pohukiwał, babka działała, a matka chlipała. Posłusznie więc powlókł się do swego pokoju.

Przez krótką chwilę żałował, że nie spędza świąt z Reggiem i jego ślicznotkami. Gdyby tam pojechał, też byłby teraz w łóżku, ale na pewno by się nie nudził.

Wreszcie zrobiło mu się cieplej. Kąpiel była boska -nikt by nie przypuszczał, że rajem może być dla kogoś wanna z gorącą wodą, a nie kwieciste łąki z aniołami grającymi na harfach. Musiał też przyznać, że uczucie to potęgują niezliczone warstwy koców, którymi przykryła go babka i które przygniatały go teraz. Może nawet poczuł się trochę śpiący? Czas szybciej by minął, gdyby udało mu się zdrzemnąć godzinę albo dłużej.

Obudził się jednak natychmiast, gdy usłyszał pukanie do drzwi – pewnie ktoś przyniósł węgiel, by dołożyć do kominka, albo chciał położyć dłoń na jego rozpalonym czole. Ktokolwiek to był, nie wszedł, lecz zapukał jeszcze raz.

– Proszę! – zawołał i odwrócił głowę, by spojrzeć, kto to.

Otworzyła po cichu drzwi, weszła do środka, zamknęła je za sobą i zatrzymała się niepewnie.

– Powiedziano mi, że śpisz – rzekła. – Więc odparłam, że porozmawiam z tobą później. Ale szłam do swojego pokoju i pomyślałam sobie…

– Belle – powiedział – wyglądasz, jakbyś za chwilę miała zemdleć.

Pospiesznie przemierzyła pokój i stanęła obok łóżka, patrząc na niego.

– Muszę ci podziękować – rzekła. – Mógł zginąć. Mógłby być teraz martwy i zimny. – Zaczerpnęła powietrza, próbując się opanować. – Zawsze będę twoją dłużniczką.

– To brzmi nader obiecująco – zażartował.

Lecz jej twarz była blada, a oczy – smutne. I nawet nie skarciła go za te niepoważne słowa.

– Belle. – Wyciągnął do niej dłoń, a ona ujęła ją i przytuliła do swego policzka.

– Jack. – Zamknęła oczy. – Zwykłe „dziękuję" nie wystarczy, by wyrazić moją wdzięczność. Mogłeś stracić życie. Niewiele brakowało.

– Nonsens – odparł. – To bajorko jest dość płytkie, Belle. Musiałbym się bardzo starać, by w nim utonąć. To była tylko zimna kąpiel. Nic poważniejszego.

– Jack – rzekła nie otwierając oczu – nie pomniejszaj tego, co zrobiłeś. Mogłeś zginąć za mojego syna.

Odwróciła nieco twarz, by ucałować wierzch jego dłoni.

– Belle – usłyszał własne słowa – podejdź do drzwi i przekręć klucz.

Na pewno się nie zgodzi i odejdzie. I będzie po wszystkim. Na szczęście. Nie potrzeba mu czegoś takiego. I jej też.

Puściła jego rękę i cicho przeszła przez pokój, by zamknąć drzwi na klucz – i te wiodące na korytarz, i te do garderoby. A potem podeszła do łóżka i spojrzała na niego łagodnie i bez sprzeciwu.

Wielkie nieba! Nagle zdał sobie sprawę, że gotowa była spłacić dług, o jakim mówiła, i to w sposób, jaki on określił.

– Nie to miałem na myśli – rzekł wyciągając dłonie i obejmując ją w pasie. Przeniósł ją nad sobą i położył po drugiej stronie łóżka. Następnie przykrył kocem, by nie zmarzła. Trzymał rękę pod głową Belle i obejmując jej ramiona, odwrócił ją do siebie. Między nimi piętrzyła się wielka góra koców.

Delikatnie pocałował Belle w usta, policzki i oczy.

– Nie to miałem na myśli, Belle – powtórzył szeptem. – Nigdy bym cię do tego nie zmuszał. I nigdy tego nie robiłem. Zawsze było to zgodne z twoją wolą, prawda? Nigdy nie robiłaś tego dla pieniędzy?

Żałował, że zadał to pytanie. Odpowiedź mogła go zabić.

– Nigdy nie działo się to wbrew moim chęciom. -Patrzyła mu prosto w oczy w ten swój zwykły sposób. Objęła go w pasie poprzez warstwę koców. – Przecież wiesz, że tak było. Och, wiesz, że nie dla pieniędzy.

A więc dlaczego? Ale nie wypowiedział głośno tego pytania. Wszystko jedno – wcale nie chciał wiedzieć.

Leżeli tak wygodnie, w cieple, i patrzyli na siebie. Mógłbym od razu zasnąć – pomyślał Jack z pewnym zdziwieniem. To, że Belle spoczywała w jego łóżku, tym razem go nie podniecało. Było w tym jednak coś bardziej uwodzicielskiego i niebezpiecznego. Ale nie chciał myśleć o niebezpieczeństwie. Nie teraz. Chciał korzystać z tego przedziwnego daru losu i nie zastanawiać się nad nim, by nie uronić nic z jego czaru.

– Belle? – Przesunął dłonią od jej czoła po tył głowy, gładząc jedwabiste złote włosy. Nie chciał o to pytać. Ale musiał sięgnąć do przeszłości. Chciał to zrozumieć, by móc dalej żyć i zostawić za sobą ten ból, który mu towarzyszył przez dziewięć lat.

– Co?

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał. – Musiałaś wiedzieć, że będę żałował tego, co powiedziałem, i że będę potrzebował twego przebaczenia. Musiałaś wiedzieć, jaki to był dla mnie cios, gdy po powrocie nie zastałem cię w domu, a tyle rzeczy wymagało wyjaśnienia. Dlaczego ode mnie odeszłaś?

Przez chwilę myślał, że Belle nie odpowie. Ale wreszcie się odezwała.

– Był na to najwyższy czas, Jack – rzekła. – Wszystko, co dobre, skończyło się. Zacząłeś mnie niszczyć. By jeszcze uratować poczucie godności i wiarę w siebie, musiałam odejść. Nie mogłam tak po prostu z tobą zerwać. Nie miałabym dość siły na to. Musiałam wyjechać tam, gdzie byś mnie nie znalazł i skąd nie mogłabym do ciebie wrócić.

– Ja cię niszczyłem. – Dłoń, którą gładził jej włosy, zastygła. – Czy wiesz, jaką męką była dla mnie myśl, że nie jesteś mi wierna? To, że ci nie wystarczam?

Wreszcie zamknęła oczy.

– Często mówi się okropne rzeczy, by zranić tych, których się kocha – rzekła. – Jack, byłeś dla mnie jedynym mężczyzną. Zawsze.

– A więc dlaczego? – zapytał cicho. Słyszał ból w swoim głosie. Chyba stracił już całą dumę. – Po co ci więc byli inni mężczyźni?

– Powiedziałam ci wtedy to, co chciałeś usłyszeć -odparła otwierając ponownie oczy. – Nigdy mi nie wierzyłeś, kiedy temu zaprzeczałam. I w tej ostatniej, okropnej kłótni chciałam zadać ci ból. Chciałam cię zranić tak głęboko, jak ty raniłeś mnie całymi tygodniami, a nawet miesiącami. Chyba mi się to udało.

– Co ty mówisz?! – szepnął znowu.

– Jack – rzekła. – W swoim życiu byłam tylko z dwoma mężczyznami. Tym drugim był mój mąż.

Teraz on zamknął oczy. Powinien odczuć ulgę, zadowolenie, triumf, szczęście. Ale doznał tylko straszliwego bólu – bólu, który był niebezpiecznie blisko rozpaczy. Zwykłe kłamstwo zniszczyło wszystko i zmarnowało mu dziewięć lat życia. A teraz? Nie było żadnego „teraz" -no, może tylko ta chwila. Nie było niczego poza tym pokojem i tą minutą. Nie było jutra.

– A ci przede mną? – zapytał.

– Przed tobą? – W jej głosie było zdziwienie. Nie musiał otwierać oczu, by to wiedzieć. – Przecież wiesz, że przed tobą nie miałam nikogo, Jack. Byłam dziewicą, wiesz o rym.

Otworzył szeroko oczy.

– Nie wiedziałeś? – Jej źrenice się rozszerzyły. – A to moje zawstydzenie, ból… Krew na prześcieradle.

– Skąd mogłem wiedzieć? – zapytał. – To także był mój pierwszy raz. Krew? Nie zauważyłem jej. Od razu bardzo starannie zaścieliłaś łóżko.

Patrzyli na siebie przez chwilę i oboje zaśmiali się nerwowo.

– Ale dlaczego? – zapytał, kiedy już się uspokoili. -Byłaś w aż tak rozpaczliwej sytuacji, Belle? Czy to była straszna decyzja – by mi się sprzedać?

– Miałam środki do życia – rzekła. – I wreszcie robiłam to, o czym zawsze marzyłam i co zawsze mnie pociągało. Poszłam z tobą, bo tego chciałam. Bo cię ko… Och, dlaczego tego nie powiedzieć? Oddałam ci się, bo cię kochałam i byłam głupią, beznadziejną romantyczką. Kochałam cię bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę, Jack, nawet bardziej niż… Cóż, byłam bardzo przywiązana do Maurice'a, a on był dla mnie dobry.

Objął mocniej jej ramiona, a drugą dłonią przyciągnął jej podbródek i oparł na swej piersi.

– Nie wiedziałem tego, Belle – rzekł. – Bóg mi świadkiem, nie wiedziałem. Tak jak ty pewnie nie wiedziałaś, że byłaś moją jedyną miłością i całym życiem.