– „Mnie – niechby piekło pochłonęło, gdybym tak postąpiła, choćby za świat cały!"

Jednak nawet wtedy nie udało jej się wczuć w graną postać. Czuła, że Jack, stojący nie opodal, przewierca ją wzrokiem. Wyobrażała sobie, jak cynicznie interpretuje wygłaszane przez nią słowa.

Claude próbował wytłumaczyć Annę, jak powinna zagrać swą rolę. Annę oczywiście nie bardzo pasowała do roli wygadanej Emilii. Była zbyt nieśmiała i zbyt słodka, by wcielić się w tak różną od siebie postać. Ale doskonale znała swą kwestię i wiedziała, kiedy ma mówić.

Jack grał dobrze. Isabellą nigdy nie przypuszczała, że taki z niego zdolny aktor, może dlatego, że nigdy nie lubił teatru i wszystkiego, co się z nim wiąże. Oczywiście nie był całkowicie naturalny i nie znał swojej kwestii. Kiedy Isabellą leżała i zamknąwszy oczy udawała, że śpi, Claude musiał mu dwa razy przypomnieć, że ma podejść bliżej i pochylić się nad nią.

– Boże drogi, człowieku – rzekł zniecierpliwiony Claude, zapominając o dwóch obecnych w sali damach -masz się pochylić i pocałować ją. Nie możesz tego zrobić stojąc dziesięć jardów dalej.

Wreszcie nad swym prawym ramieniem poczuła ciepło bijące od ciała Jacka, a jej twarz owionął znajomy oddech. Gdy słuchała wypowiadanych przez niego słów, próbowała stać się Desdemoną, a w Jacku widzieć Otella. Ale to był on, Jack – mówił nieco sztywno i trochę się mylił, ale w jego głosie brzmiał ból. Najwyraźniej granie nie sprawiało mu kłopotu.

– „Gdy zerwę różę, nie wskrzeszę jej – zwiędnie -powiedział cicho. – Trzeba jej zapach chłonąć, póki żyje…"

To naprawdę jest Otello – pomyślała. Mówi, że powinien ją zabić, ale nie chce tego, wiedząc, że potem nie będzie można niczego cofnąć. A jednocześnie jest Jackiem, który mówi jej, że to koniec, i choć nie chce, by to się skończyło, wie, że nie ma już dla nich przyszłości. W tych słowach była prawda – niebawem przecież miał ożenić się z inną.

Och, Jack!

– Na co czekasz, na zmiłowanie boskie? – spytał Claude z irytacją. – Teraz powinieneś ją pocałować, Jack.

– Zrobię to na premierze, Claude – odparł Jack.

– No, dalej – zniecierpliwił się Claude. – Boże święty, przecież Isabella nie będzie krzyczeć z oburzenia. To tylko przedstawienie. Zrób to.

To dobra rada – pomyślała Isabella, nadal leżąc z zamkniętymi oczami. Nie pamiętała, by ta stara sztuczka kiedykolwiek zawiodła. Granie zawsze było najlepszym sposobem, by uciec przed problemami czy nieszczęściem. I żeby uciec przed samym sobą.

Jego wargi lekko dotknęły jej ust. Były rozchylone. Pocałował ją cztery razy – tak jak nakazywał tekst sztuki – a ona drgnęła i powoli się przebudziła.

– „Kto to? Otello?" – zapytała sennie.

– „To ja" – odrzekł.

– „Przyjdziesz tu do mnie, mężu?" – zapytała, a ich oczy na moment się spotkały.

Wiedziała, że dla niego ta scena jest równie trudna jak dla niej. Opuściła więc wzrok na książkę, którą trzymał w ręku, i nie spuszczała go z niej, gdy Jack czytał swoją kwestię, a potem słuchał jej odpowiedzi.

Tak więc on groził jej, miotał oskarżenia i szalał, podczas gdy ona zaprzeczała wszystkiemu, błagała go i prosiła, by darował jej życie. Ale nie mogła zrozumieć Desdemony. Mimo że już kilka razy grała tę rolę, teraz nagle poczuła, że nie może wejrzeć w duszę bohaterki. Nie potrafiła wcielić się w jej postać. Miała ochotę zareagować inaczej. Chciała walczyć, tak jak walczyła dziewięć lat temu. Zrobiła już kiedyś coś takiego i chyba odniosło to skutek. Dziś przed południem chciała powiedzieć, że czasami tego żałuje. Nie, nie mogłaby być Desdemoną.

Wtedy jego ręce znalazły się na jej gardle i zaczęła toczyć walkę o życie, z góry skazaną na porażkę. Isabella walczyłaby inaczej, bardziej podstępnie. W ostateczności odepchnęłaby go kolanami, by zadać mu ból i odwrócić jego uwagę. Ale była Desdemoną i kilka minut później, kiedy do pokoju wpadła Emilia krzycząc i miotając się, ledwie zdołała przemówić przed śmiercią.

– „Nikt – rzekła odpowiadając Emilii na pytanie, kto ją zabił. – Ja sama…- żegnaj… Pozdrów ode mnie… mego pana… żegnaj…"

Dziewięć lat temu nie było takiego pożegnania i żadnych czułych słów. Przyszedł do niej wieczorem, wiedząc, że powinna była już wrócić z teatru, i jej nie zastał. Czekał na nią. Wróciła o trzeciej nad ranem. Była na kolacji z lordem i lady Stapleton oraz grupką przyjaciół. Potem grali w karty. Lord Stapleton zaprosił ją na lato do swej wiejskiej posiadłości, gdyż chciał wystawić tam jakieś przedstawienie – jeszcze nie zdecydował jakie. Z żalem odmówiła.

I po powrocie do domu zastała czekającego na nią Jacka. Był blady z wściekłości i nie chciał wcale słuchać jej wyjaśnień. Zdradziła go. Czy uważa go za głupca? Czy sądzi, że on nie wie, iż jest zwykłą kokotą? Żądał, by się przyznała. Chciał, by choć raz w życiu powiedziała prawdę i przyznała, że była z mężczyzną.

Krzyczeli i kłócili się jeszcze jakiś czas, zanim wreszcie wyrzuciła z siebie tę odpowiedź, którą chciał usłyszeć, wygłaszając mu ją prosto w oczy i z satysfakcją obserwując wyraz jego twarzy. Tak, zdradziła go tej nocy i niezliczenie wiele razy przedtem – powiedziała mu. Chyba nie sądził, że wystarczy jej tylko jeden mężczyzna?

Wyraz jego twarzy sprawił jej przyjemność. I to, że Jack bez słowa, w szale wybiegł z domu.

Nie, nie było żadnego pożegnania. Nazajutrz wyjechała z Londynu. W ciągu tygodnia opuściła Anglię.

– „Nie, ona kłamała! Z kłamstwem na ustach runie w ogień piekieł. – Usłyszała słowa wypowiadane przez Jacka. – Zabójcą jestem ja".

– Och, Isabello – rzekła Annę z westchnieniem. -Chciałabym grać choć w połowie tak dobrze jak ty.

Otworzywszy oczy i usiadłszy, Isabella poczuła się nieswojo.

– Nie wypadło tak źle – powiedział Claude niepewnie. – Ty, Isabello, byłaś oczywiście wspaniała. Jack, musisz nauczyć się swojej kwestii. Zawsze robiłeś to w ostatnim momencie i chyba nie powinienem się spodziewać, że tym razem będzie inaczej. Ale mógłbyś mieć większy wzgląd na stan mego żołądka. Annę, było nieźle, ale pamiętaj, że Emilia nie jest potulną owieczką.

– Postaram się, Claude – obiecała Annę. – Przypominam sobie, jak to zrobiłam ostatnim razem. Udawałam, że jestem Kate Hardcastle. Czy ty też tak robisz, Isabello?

– Dokładnie tak samo – odrzekła Isabella i było to szczere. Czasami rzeczywiście miała wrażenie, że staje się graną postacią.

– Ale poprzednio było łatwiej – dodała Annę – gdyż Kate była dla mnie osobę godną podziwu i chciałabym być kimś takim.

– Muszę już iść – powiedział Jack. – Obiecałem zabrać Julianę na zimowy spacer, gdy tylko skończy się próba. Prawie się dzisiaj nie widzieliśmy.

– Siedziałeś obok niej podczas śniadania i lunchu -rzekł Claude uśmiechając się złośliwie – a Stanley mówił, że cały czas przechwalałeś się tym bałwanem, którego razem z nią ulepiłeś przed południem. Ale „prawie się nie widzieliście". Czyż miłość nie jest zadziwiająca, Isabello?

– Myślę, Claude – delikatnie, lecz stanowczo powiedziała Annę – że nie powinniśmy pokpiwać z biednego Jacka. To nieładnie. Idź do Juliany, Jack. Jestem pewna, że nie może się już ciebie doczekać.

Wyszedł więc, ratując Isabellę przed koniecznością włączenia się do rozmowy. Zabierze Julianę na spacer -pomyślała – i pewnie zechce ją ogrzać swym ramieniem. Z pewnością znajdzie też okazję, by ją pocałować, tak jak to zrobił pod jemiołą w lesie, a potem w salonie.

Jack i Juliana. Jako małżeństwo. Mieszkający razem. Sypiający ze sobą. Mający dzieci. Coraz bardziej ze sobą zżyci. Starzejący się razem.

– Chodź, Isabello – zwrócił się do niej Claude, podając jej ramię – wystarczająco dużo pracowałaś jak na jeden dzień. Zasłużyłaś na herbatę i najsłodsze ciastko ze wszystkich na tacy.

– Och – zaśmiała się. – Proszę mnie tam zaprowadzić, a nie dam się długo namawiać.

Annę szła z jej drugiej strony.

– Pamiętam, że podczas ostatniego przedstawienia pozwoliłam się Alexowi pocałować – rzekła. – Myślałam, że umrę, a przecież to mój mąż. To musi być jedna z najtrudniejszych rzeczy w twojej pracy: pozwalać się całować obcym mężczyznom. Tak jak dziś Jackowi. Chociaż on nie jest dla ciebie całkiem nieznajomy, prawda? Babcia mówiła, że poznaliście się już wcześniej.

– Tak. – Isabella się uśmiechnęła. – Znaliśmy się przelotnie wiele lat temu, zanim jeszcze wyjechałam do Francji.

Och, Jack! Przelotna znajomość! Annę zaśmiała się.

– Jacka trudno zapomnieć – rzekła. – Czasami nawet myślę, że jest zbyt przystojny.

Nie, nie zapomniałam Jacka – pomyślała Isabella. Nie zapomniałaby go na pewno, nawet gdyby po tej okropnej kłótni już nigdy w życiu nie miała go zobaczyć.

Jack po zakończeniu próby nie znalazł Juliany i już nie widział jej przed obiadem. Po południu przyszli Rosę i Bertrand Fitzgeraldowie, prawdopodobnie chcąc odwiedzić Ruby, Freddiego i swego siostrzeńca Roberta. Na pewno spędzili obowiązkowe dwadzieścia minut w pokoju dziecinnym.

– Chodź, Julie – powiedział Howard do siostry, którą odnalazł w bibliotece pochyloną nad książką. – Fitz i Rosę są w pokoju dziecinnym. Podsunąłem Freddiemu pomysł, by posłać kogoś na plebanię i zaprosić ich do nas. Muszą się tam u siebie straszliwie nudzić. – Uśmiechnął się niewyraźnie. – My też moglibyśmy zajrzeć do dzieci.

Juliana zmarszczyła czoło.

– Od kiedy tak bardzo lubisz dzieci? – zapytała.

– Nie bądź złośliwa – odrzekł zabierając jej książkę, nie pomyślawszy o tym, by włożyć zakładkę. – Zamierzam znowu zabrać Rosę na przechadzkę, a ty i Fitz jesteście mi potrzebni jako przyzwoitki.

– Ale ja nie mogę iść – zaprotestowała. – Jack chciał pójść ze mną na spacer, gdy tylko skończy się próba.

– Julie – powiedział Howard, ujmując jej nadgarstek i ciągnąc ją, by wstała – próba będzie trwała parę godzin, tak jak przed południem. Zdążymy wrócić dużo wcześniej i jeszcze będziecie mieli z Frazerem czas na to wasze gruchanie. A przy okazji – jesteście już ze sobą po imieniu? Widzę, że robicie postępy. No, chodź. Zrób to dla mnie. Tylko pół godzinki.