– Stanowczo mam zamiar ożenić się z nią- odparł Jack patrząc poważnie na niego – jeśli tylko mnie zechce. A mam wrażenie, że zechce.

– A tymczasem romansujesz z hrabiną de Vacheron? -cicho dodał Alex. – Chcesz mieć rozrywkę przed ślubem? Dzisiejszej nocy spotkacie się w jej czy w twoim pokoju?

Jack dał mu cios w szczękę, a oczy Alexa zwęziły się z bólu, gdy uderzył głową o okienną ramę.

– Broń się albo przeproś – syknął Jack przez zaciśnięte zęby. – Obraziłeś damę, choć tego nie słyszała. Zabrałem ją na spacer nad jezioro. Ona nie zna tych okolic. Ja je znam. Czy trzeba ją od razu napiętnować tylko dlatego, że poszła ze mną na przechadzkę?

– Jack – Alex delikatnie dotknął swej szczęki – ja też wtedy poszedłem z Annę na spacer… przynajmniej taki miałem zamiar. Chciałem was dogonić. Na szczęście, kiedy was zobaczyłem, Annę pokazywała coś po drugiej stronie jeziora. Wierzę… mam nadzieję, że niczego nie zauważyła, choć musiała się dziwić, dlaczego tak nagle zawróciłem. Widziałem was, a wzrok mam dobry. To, co zobaczyłem, to nie były świąteczne serdeczności. Nikt nie mógłby się pomylić co do tego.

Jack opuścił ręce.

– To nie twoja sprawa – rzekł bezbarwnym tonem.

– Przeciwnie – odparł Alex. – Jest tu młoda dama, która zostałaby okrutnie zraniona i upokorzona, gdyby prawda wyszła na jaw. A dwie rodziny – w tym nasza – znalazłyby się w bardzo niezręcznej sytuacji. Nasze nazwisko zostałoby zhańbione. Tak, to bez wątpienia moja sprawa. Jeśli chcesz się łajdaczyć, poczekaj, aż wyniesiesz się z rodzinnej posiadłości. I nie mam zamiaru przepraszać nikogo za te uwagi. A jeśli znowu podniesiesz na mnie rękę, popamiętasz. Zobaczymy, czy spodobasz się swoim damom z podbitymi oczami.

Jack rozczapierzył palce i znowu je zacisnął.

– Może to głupie – dodał Alex – lecz zawiodłeś mnie, Jack. Taka jest prawda. Muszę wyznać, że hrabina także mnie rozczarowała. Myślałem, że ma więcej klasy.

– Nienawidzę takich pochopnych sądów, które często wypowiadają szacowni ludzie – powiedział Jack. – Zobaczyłeś coś i myślisz, że już wszystko wiesz. A tymczasem nic nie wiesz. Kiedyś kochałem Belle… dawno temu, zanim wyszła za mąż. Uważasz oczywiście, że nie jestem zdolny do miłości, ale ta kobieta przez rok była całym moim życiem. Nie wiedziałeś tego. Nikt nie wiedział. Traktowałem ją zbyt poważnie, by chwalić się w gronie znajomych. Ale piśnij jeszcze słówko o tym, że w jej dzisiejszym zachowaniu było coś niewłaściwego, a koniec z nami.

Alex ponownie na chwilę przymknął oczy.

– Była twoją kochanką? – zapytał. – Co za skomplikowana sytuacja. Ale to nie może się zacząć od nowa, Jack. Nie tutaj.

– Ty głupcze! – zawołał Jack. – Oczywiście, że to nie powtórzy się teraz, kiedy Belle jest tym, kim jest, a ja mam się ożenić z inną. Nie musisz się martwisz, Alex, o to przeklęte dobre imię naszego rodu. Mam zamiar poślubić Julianę i będzie to małżeństwo z prawdziwego zdarzenia. To tradycja rodzinna, czyż nie? Chociaż ty potrzebowałeś całego roku, by sprostać oczekiwaniom rodziny. Moje kawalerskie dni dobiegają końca.

Alex przeczesał palcami włosy, ale cofnął rękę, kiedy dotknął tyłu głowy.

– Przez ciebie, Jack, mam guza jak jajo – powiedział. – I opuchniętą szczękę, co będę musiał w jakiś sposób wytłumaczyć. Dobry Boże, kiedy ostatnio się biliśmy? Tym razem nie miałem nawet tej satysfakcji, że mogłem ci oddać. Zawsze za powód do chwały uważałem to, że już w pierwszej minucie udawało mi się rozkwasić ci nos.

– I zawsze boleśnie obijałeś sobie knykcie – odciął się Jack. – Zagramy w bilard, skoro już się tu pofatygowaliśmy?

– Jeśli zniesiesz porażkę… – rzekł Alex potrząsając głową, jakby chciał się uwolnić od jakichś myśli, a zaraz potem wykrzywił usta z bólu. – Czy mi się wydaje, czy ostatnio byłem od ciebie lepszy w tej grze?

Jack wybrał kij i pomyślał o Julianie. I o Belle. Poczuł, że robi mu się dziwnie słabo.

Całą noc padał gęsty śnieg i nie przestał delikatnie sypać jeszcze następnego ranka. Lekki puch pokrył ziemię, sprawiając, że trawniki, rabaty kwiatowe, ścieżki i droga zamieniły się w jeden biały dywan. Duże czapy śniegu leżały także na gałęziach drzew.

– Czyż to nie najpiękniejsza świąteczna sceneria, jaką kiedykolwiek widzieliście? – zauważyła Constance splótłszy palce z palcami Sama, kiedy przyłączyli się do reszty rodziny zgromadzonej w salonie na śniadaniu. – Czy mogłoby być śliczniej?

Nikt nie podjął rozmowy.

Perry, Martin i Freddie mieli spędzić przedpołudnie w sali balowej na próbie wybranych scen z Isabellą. Parę innych osób z podnieceniem wyglądało przez okno.

– Świeży, puszysty śnieg – odezwał się Stanley – jest najlepszy do lepienia bałwana.

– I robienia śnieżek – dodał Jack.

– Zresztą i tak nie mamy żadnego wyboru – powiedział Zeb. – Oboje z Hortense, schodząc na dół, zajrzeliśmy do pokoju dziecinnego, by sprawdzić, czy któreś z maluchów już się obudziło. Powiedz im, Hortense.

– Wszystkie co do jednego aż piszczą z uciechy -rzekła. – No, może oprócz Jacqueline. I wszystkie podskakują niecierpliwie, domagając się, by natychmiast -jeśli nie szybciej – zabrać je na dwór. Zeb musiał jak zwykle zagrozić im klapsem… choć nigdy jeszcze nie spełnił swej groźby, prawda, kochanie?… by zgodziły się najpierw zjeść śniadanie.

– A przedtem jeszcze się ubrać – dodał jej mąż.

Tak więc niespełna godzinę później wszystkie dzieci bez wyjątku wybiegły z domu, a za nimi podążyła zaskakująco liczna grupka dorosłych.

– Obecność dzieci w domu – powiedział Jack do Juliany – jest oczywiście doskonałym pretekstem dla dorosłych. Sami mogą się wtedy zachowywać jak dzieci, gdy tylko zobaczą coś tak kuszącego jak świeży śnieg.

Zaczęli zabawę od radosnej bitwy na śnieżki, podczas której dorośli wystawiali się na cel, mrucząc i krzywiąc się, kiedy dosięgła ich jakaś śnieżna kula. Dzieci natomiast, uszczęśliwione celnym uderzeniem, piszczały z zachwytu i popychając się, uciekały w strachu przed odwetem dorosłych. Potem wszyscy podzielili się na cztery grupy, by lepić bałwany. Zespół, który ulepi największego – ogłosił Alex – w nagrodę będzie mógł się tym chwalić przez całe Boże Narodzenie.

Jackowi, Julianie, Stanleyowi i Celii przydzielono jako pomocników Marcela, Jacqueline, Davy'ego i Roberta. Jacqueline i Davy zabrali się do dzieła ze stanowczym zamiarem zdobycia nagrody. Roberta najbardziej bawiło zakopywanie się w śniegu. Natomiast Marcel ani na chwilę nie przestawał mówić.

To przemiły dzieciak – pomyślał Jack, dobrodusznie przysłuchując się paplaninie malca. Przypomniał sobie, że Belle nie chciała, by zbliżał się do jej dzieci. Ale wczoraj wszystko sobie wyjaśnili i od tej chwili odnosili się do siebie nader poprawnie. Tylko że ostatniej nocy znowu mu się śniła – przypomniał sobie nagle. Leżała w łóżku obok niego, wsparta na łokciu, z głową opartą na dłoni, a jej złociste włosy rozsypały się na jego ramionach i łaskotały go. Śmiała się i śmiała radośnie, dopóki nie uniósł ręki, nie przyciągnął jej głowy do siebie i nie złączył swych ust z jej ustami. Wtedy umilkła. Ale to mu się tylko śniło. Obudził się i poczuł bolesną pustkę.

Tak ją zapamiętał z ich pierwszych dni. Prawie już zapomniał, że dużo się śmiali, zazwyczaj z absurdalnych historyjek, które zawsze miał w zanadrzu. Później śmiali się już coraz rzadziej.

– Potem weszliśmy na wielki statek – ciągnął Marcel – i wszyscy się pochorowali, bo bardzo kołysało. Ale ja nie chorowałem. Opiekowałem się mamą i Jacąuie, ponieważ jestem głową rodziny. Tak mówi mama. Mój tata nie żyje. Podoba mi się, że jestem głową rodziny, ale czasami wolałbym, żeby tata był z nami. Często brał mnie na barana. Pamiętam to. I mówił po francusku.

Ich drużyna wygrała zawody dzięki temu, że Davy, siedząc na ramionach Stanleya, dolepił bałwanowi jajowatą głowę.

– No, dobrze, Davy – zwrócił się do niego ojciec -możesz chwalić się tym w pokoju dziecinnym, dopóki inne dzieciaki nie zaczną rzucać w ciebie butelkami z mlekiem, a w salonie – dopóki ktoś nie wyleje na mnie herbaty. Mam tylko nadzieję, że ta herbata zdąży ostygnąć.

Robert wyczołgał się ze swojego igloo i z radością powitał wiadomość, że został jednym ze zwycięzców.

Przyszedł czas, by wracać do domu. Wszyscy mieli już czerwone nosy i zgrabiałe palce. Rękawiczki, szaliki i palta były całe w śniegu.

Marcel dreptał obok Jacka i Juliany.

– Jeślibyś chciał, mógłbyś mnie wziąć na barana. Jack przystanął i spojrzał na niego. W głosie malca wyczuł tęsknotę. Chyba bardzo brakuje mu ojca. Musiał mieć zaledwie trzy lata, kiedy umarł Vacheron, a mimo to go pamiętał. I to dziecko prosi go teraz, by wziął je na barana – tak jak to robił ojciec? Jack poczuł dziwny uścisk serca. Schylił się, podniósł chłopca i posadził go sobie na ramionach.

Marcel mówił przez całą drogę do domu. A z kolei Jacqueline, jak zauważył Jack, szła cicho obok.

Był lekko wzruszony. I także skonsternowany. Miał nadzieję, że Belle nie wyjrzy przez okno i nie zobaczy ich. Co prawda, szła z nimi również Juliana, którą dzieci poznały jeszcze w pokoju dziecinnym, ale Jack miał wrażenie, że Marcel i Jacqueline lgnęły raczej do niego.

Ale nie to było najgorsze. Kiedy wrócili do domu, Jack postawił Marcela na ziemi, a malec pomknął za grupką innych dzieci, które pod przewodem Ruby szły na górę, skuszone obietnicą gorącego mleka. Ktoś tymczasem pociągnął Jacka za połę płaszcza. Jacqueline patrzyła na niego wielkimi oczami, w których kryła się prośba.

– Mogę pójść do pokoju muzycznego? – szepnęła. Dobry Boże!

– Spytałaś o to mamę?

– Mama powiedziała, że będę brała lekcje – odparła. -I obiecała, że kupi mi nowe skrzypce. Mogłabym tam iść i pograć? Proszę…

Nigdzie w pobliżu nie było widać ani Belle, ani Per-ry'ego, Martina czy Freddiego. Pewnie próba się jeszcze nie skończyła.

– Ominą cię gorące napoje – powiedział. – Czy nie byłoby lepiej poczekać i zapytać mamę o pozwolenie?