Isabella zebrała gałązki jemioły i wszystkie ozdoby, jakie były im potrzebne, po czym wydała dyspozycje sporej grupie pomocników. Dzieci rozprawiały z podnieceniem o śniegu, bałwanach, łyżwach, bożonarodzeniowych prezentach i świątecznym puddingu.

Tak, to wspaniały okres – pomyślała Isabella. Nie mogłaby spędzić świąt z sympatyczniejszą rodziną. W ostatnie Boże Narodzenie byli sami – ona i dzieci. W tym czasie zawsze najbardziej tęskniła za Maurice'em.

Jack wspinał się po wysokiej drabinie ustawionej pośrodku sali i wieszał dekoracje na żyrandolu. Juliana stała obok, przyglądając się temu. Patrzyła na Jacka wzrokiem właścicielki. Bo też należeli do siebie. Dla nich będzie to najwspanialsze Boże Narodzenie w życiu.

Isabella skupiła się, by pomóc Kitty zawiązać kokardkę z czerwonej wstążki na pęku jemioły.

Zdjął surdut i kamizelkę. Wyglądał bardzo atrakcyjnie w koszuli, spodniach i wysokich butach z cholewami. Niewiele się zmienił. I przed południem czuła się przy nim tak jak dawniej. Jego ciało i usta wydawały się jej niepokojąco znajome.

– Nie, nie – zwróciła się do Marcela. – Nie układaj całej jemioły w jeden bukiet. Postaraj się rozłożyć gałązki.

O, tak. – Opuściła rękę i zmierzwiła mu czuprynkę. -Dobry chłopiec.

Dziewięć lat temu zastanawiała się, czy będzie potrafiła żyć bez Jacka. Pokusa, by mimo wszystko zostać z nim, dopóki się nią nie znudzi, była wręcz nie do przezwyciężenia. Ale wiedziała, że choć może nie będzie mogła żyć bez niego, życie z nim jest dla niej niemożliwością. Nigdy jej nie szanował. Potrzebna mu była tylko z jednego powodu. I coraz częściej tracił panowanie nad sobą, stawał się gwałtowny i zazdrosny. Sytuacja mogła się już tylko pogarszać.

Resztki godności, jakie jej jeszcze zostały, skłoniły ją do odejścia. I stwierdziła, że potrafi żyć dalej – i to nie wegetować, lecz właśnie żyć. Zaczęła nowe życie, znacznie lepsze od dotychczasowego.

Zawsze nienawidziła tej dotkliwej tęsknoty za Jackiem – próbowała ją zwalczyć, ale bez skutku. I nadal nienawidziła tego uczucia.

– No – rzekła Annę – skończyłyśmy. Wspaniale wygląda. Czyż nie jest śliczny, Jacqueline? – Objęła dziewczynkę ramieniem. – Masz zdolną mamę. Gdzie jest Kenneth? Ach, stoi tam z Prue i Alice – nic mu się nie stało. Zaniesiemy jemiołę do salonu?

O, tak – pomyślała Isabella wstając. Gdziekolwiek, byle nie zostawać w sali balowej. Jack należy już do innej. A nawet gdyby tak nie było, nie chciała w nic się angażować. Za późno na to. Nie, właściwie nie o to chodzi. Dla niej i dla Jacka nigdy nie było odpowiedniego czasu. Ich związek to nieporozumienie. Od początku do końca.

W salonie zebrało się już mnóstwo ludzi – dorosłych i dzieci – którzy zmienili ten zwykle dostojny i wytworny pokój w barwną, pachnącą komnatę jak z bajki. Lady Sara Lynwood i matka Jacka właśnie ustawiały w oknie żłóbek, a inni zajęci byli dekorowaniem ścian. Wszyscy jednak przerwali pracę, by podziwiać pęk jemioły i przyglądać się, jak zostaje zawieszony pośrodku pokoju. Zebediah, Howard i Anthony powiesili go według wskazówek Isabelli.

Potem wszyscy stanęli dookoła, patrząc z podziwem na jej dzieło, Isabella zaś pomyślała, że to jeden z najładniejszych pęków, jakie ułożyła. Nie sama oczywiście, gdyż miała całą armię pomocników.

– To zasługa Isabelli – mówiła Annę. – Ja nigdy dotąd nie układałam jemioły.

Isabella zauważyła, że do salonu przyszedł nawet książę. Stał nie opodal, wsparty mocno na lasce. Zjawił się także Jack. Juliana trzymała go pod rękę. Nadal był bez surduta i kamizelki.

– Wobec tego hrabina pierwsza musi zostać pocałowana pod jemiołą – stwierdził książę tak rubasznym tonem, że zabrzmiało to, jakby wyznaczał jakąś surową karę. -Pani, proszę, podejdź tu i pozwól, że mnie przypadnie ten zaszczyt.

Isabella zaczęła sobie uświadamiać, że mimo pozorów szorstkości książę był łagodnym i dobrodusznym człowiekiem. Stanęła pod jemiołą i uśmiechnęła się swym scenicznym uśmiechem – tym najbardziej promiennym. Miała bolesną świadomość, że przed paroma godzinami całowała się z Jackiem, i to wcale nie pod jemiołą. A teraz on stał z tą słodką dziewczyną wspartą na jego ramieniu.

– Cała przyjemność po mojej stronie, wasza wysokość – odrzekła nadstawiając policzek do pocałunku, a książę cmoknął ją jak z dubeltówki. Potem położyła dłonie na ramionach starszego pana, by oddać całusa. Zaśmiała się słysząc, jak ktoś – chyba Peregrine, pomyślała – gwizdnął z uznaniem.

– Właśnie po to jest jemioła – powiedział ktoś inny ze śmiechem, gdy Isabella wzięła księcia pod ramię i odprowadziła na bok. – Co za interesujący pomysł!

Pod jemiołą stanął teraz Howard Beckford, pociągając za sobą Rosę Fitzgerald. Pocałował ją głośno, a ona się zarumieniła.

– Uważaj, Beckford! – zawołał Bertrand Fitzgerald. -Bo będziesz musiał zadeklarować swe zamiary wobec mojej siostry.

Ale jak zauważyła Isabella, uśmiechał się szeroko.

Wszyscy byli w wybornych nastrojach. Kilkoro z nich pocałowało się pod jemiołą – „żeby sprawdzić, czy to działa", jak powiedział Alex chichocząc, kiedy cmoknął Annę w policzek.

– Ciekawe – Isabella pochwyciła słowa Juliany – czy jest tu ta gałązka, którą wcześniej trzymałeś mi nad głową?

Gdyby nie to, że nadal wspierała się na ramieniu księcia, Isabella odsunęłaby się od nich albo nawet wyszła z salonu. Jednak nie mogła tego zrobić.

– Wątpię, czy byłbym w stanie ją rozpoznać – odparł Jack z rozbawieniem. – Wyznam ci, że wtedy myśli miałem zajęte zupełnie czymś innym. Idziemy tam?

– Chyba powinniśmy – odrzekła.

Juliana sprawiała wrażenie, jakby pozbyła się już rezerwy i nieśmiałości. Bez wątpienia uległa czarowi Jacka i zaczęła się w nim zakochiwać.

Isabella musiała więc patrzeć, jak się całują, i słuchać towarzyszących temu gwizdów. Miała wrażenie, iż był to bardzo śmiały pocałunek – i nic w tym dziwnego. Za kilka dni Juliana i Jack mieli się przecież oficjalnie zaręczyć.

Książę wydał z siebie dudniący pomruk, w którym Isabella rozpoznała śmiech.

– Za moich czasów, hrabino – rzekł – nie darowalibyśmy tak łatwo ładnej dziewczynie. Pod jemiołą "można sobie pozwolić na więcej niż zwykle. Bądź tak dobra, moja droga, i podejdź ze mną do krzesła. Stan i Perry pomogą mi usiąść.

Bożonarodzeniowy nastrój prysł, zanim Isabella zdążyła spełnić jego prośbę. Rozejrzała się rozpaczliwie, by coś z tego jeszcze uratować. A wtedy Marcel pociągnął ją za rękę.

– Chcę cię pocałować, maman – rzekł. – W zeszłym roku powiedziałaś, że jestem teraz głową rodziny.

– Bo jesteś – odparła z uśmiechem, pozwalając się zaprowadzić pod jemiołę. Kiedy schyliła się, by ucałować jego miękkie usteczka, poczuła znajomy, niemal bolesny przypływ czułości. Do niego i do Jacqueline, która stała w pobliżu.

Miłość do dzieci nadawała sens jej życiu. Nigdy nie powinna o tym zapominać. Zbliża się Boże Narodzenie. Musi się postarać, by były to dla nich radosne święta. Bo tak naprawdę dla niej liczą się tylko dzieci.

Co powiesz na partię bilardu, Jack? – Alex położył rękę na ramieniu kuzyna. Było to późnym wieczorem, gdy jedni udali się do pokoju muzycznego, by ćwiczyć przed koncertem wigilijnym, a pozostali zajęli się w salonie grą w karty. – Musimy nauczyć się ról, jutro czekają nas próby. Powinniśmy więc wykorzystać każdą wolną chwilę, by się trochę rozerwać.

Jack poszedł z Alexem do sali bilardowej, by od razu się zorientować, że nie o grę tu chodzi. Alex podszedł do okna i stał tam, patrząc na śnieg sypiący w ciemnościach. Jack domyślił się, po co został tu zaproszony. Obaj kuzyni nadal byli sobie tak bliscy jak w dzieciństwie. Czasami nawet potrafili czytać nawzajem w swoich myślach. Jack cztery lata temu wiedział na przykład, że nie ma szans u Annę, bo Alex – wbrew pozorom – nadal ją kochał.

– Z tego, co wiem, głową rodziny wciąż jest dziadek – odezwał się Jack ostrożnie. – Chyba nie zamierzasz zastępować go w tej roli, co, Alex? Chcesz wygłosić mi kazanie?

– Jestem członkiem rodu – odparł Alex nie odwracając się. – To wystarczający powód. Mam na względzie uczucia i honor rodziny. Nie skompromitujesz nas w te święta, Jack!

– A jak miałbym to zrobić? – zapytał Jack udając, że nie wie, o co chodzi. Nienawidził, kiedy Alex przybierał wobec niego mentorski ton. Nie tak dawno temu kuzyn był tak samo niesforny jak on. Nawet podobały im się te same kobiety. Tylko że ten przeklęty Alex wychodził z owej rywalizacji zwycięsko. – Czyżbym zbyt gorliwie całował Julianę pod jemiołą? Do tego właśnie służy jemioła. Jak zauważyłem, ty także śmiało sobie tam poczynałeś z Annę.

– Jack – powiedział Alex – to piękna kobieta. Wprost niespotykanie. Ma w sobie jakiś magnetyzm, który sprawia, że wzrok wszystkich zawsze kieruje się na nią.

– Annę nie byłaby zachwycona słysząc to – zauważył Jack. Nie musiał nawet pytać, by wiedzieć, że Alex nie ma na myśli ani Annę, ani Juliany.

– Moje uczucie do Annę jest tak stałe i głębokie, że nie muszę udawać, iż nie zauważam urody innych kobiet – odciął się kuzyn. – Rozumiem, że jesteś nią oczarowany, Jack. I choć to osoba godna najwyższego szacunku, jest aktorką. A niektórzy mężczyźni od razu myślą, że…

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż dwie żelazne ręce gwałtownie go odwróciły i chwyciwszy za klapy surduta, niemal uniosły nad podłogę. Plecami uderzył o ramę okienną.

– Dobrze ci radzę, nie kończ tego zdania – powiedział Jack głosem ostrym jak nóż. – Chyba że chcesz połknąć zęby albo zbierać je z podłogi przez następną godzinę.

Alex nic nie odpowiedział. Jack stopniowo zwolnił uścisk i puścił kuzyna. Stali tak mierząc się wzrokiem. Jack oddychał ciężko.

– Przypuszczam, że nie prosiłeś babci, by znalazła ci żonę – rzekł Alex. – Kiedy tu przyjechałeś, pewnie nie zdawałeś sobie w pełni sprawy, że wybór już został dokonany, a tobie pozostało tylko zalecać się do dziewczyny i oświadczyć jeszcze podczas świąt. Babcia rzeczywiście trzyma wszystko żelazną ręką i nie pyta nikogo o zdanie. Ale prawda jest taka, Jack, że dziewczyna przyjechała tu z pewnymi nadziejami, a ty już na wstępie dałeś to zrozumienia, że są uzasadnione. Gdybyś tego nie zrobił, nikt nie mógłby cię winić, chociaż i tak sytuacja byłaby niezręczna. Ale ty sam zrobiłeś pierwszy krok.