To nie on jednak był jej przeznaczony na męża, lecz Jack. Nie miała nic przeciwko niemu, poza tym że zawsze w jego obecności czuła się skrępowana. Był przystojny i oczywiście czarujący, miły i tak dalej… o tak, to niewątpliwie. Miał też piękną posiadłość – był bogaty -i młody… no, w każdym razie jeszcze dość młody. Wprost wymarzony mąż. Kiedy jej powiedziano, że ma go poślubić, była zadowolona, a nawet trochę podekscytowana tym faktem.

Problem jednak polegał na tym, że Juliana często uciekała przed rzeczywistością w marzenia. Wolała marzyć o Jacku niż z nim obcować. Jego pocałunek – tylko pocałunek! – wywołał u niej panikę.

Przyszedł czas, by pokierować swym życiem – stwierdziła, kiedy po powrocie do Portland House znalazła się w pokoju i przebierała się, by pomóc przy dekorowaniu domu. Nie miała ochoty zejść na dół, ale pomyślała, że byłby to z jej strony unik, który i tak niczego by nie zmienił. Jeśli teraz wstydzi się spojrzeć Jackowi w twarz, to wieczorem przy obiedzie będzie jej jeszcze trudniej.

Poślubię Jacka – powiedziała swemu lustrzanemu odbiciu, wygładzając wyimaginowane fałdki sukni. Zamierzała go poślubić nie dlatego, że tak życzyli sobie jej ojciec i babcia, ale ponieważ sama tego chciała. Postanowiła, że w najbliższych dniach będzie zachowywać się w jego towarzystwie tak swobodnie, jak w obecności Fitza. Postanowiła też, że się w Jacku zakocha. Zawsze marzyła, iż wyjdzie za mąż za kogoś, kogo pokocha. Jutro – i przez resztę życia – będzie go traktowała jak kobieta mężczyznę.

Nie była już dzieckiem. Miała dziewiętnaście lat. Większość kobiet w jej wieku wyszła już za mąż. Od tej chwili nie będzie się zachowywać jak dziecko. Jest przecież kobietą.

Kiedy więc weszła do sali balowej i zastała tam mnóstwo ludzi krzątających się żwawo między stosami choiny i pudłami ze wstążkami, bombkami i dzwoneczkami, stłumiła w sobie chęć, by przyłączyć się do grupy, gdzie stali jej ojciec, Howard, Fitz i Rosę. Zamiast tego poszukała wzrokiem Jacka, który razem z wicehrabią Merrick i panem Lynwoodem patrzył w sufit.

Potem zebrała się na odwagę i zrobiła jak dotąd najtrudniejszą rzecz w życiu. Przeszła przez salę, dotknęła ramienia Jacka i uśmiechnęła się.

– Jak mogłabym pomóc, Jack? – zapytała.

Wyglądał na zdziwionego, ale odpowiedział uśmiechem, ujął jej dłoń i zatrzymał w swojej ręce. Z trudem powstrzymała się, by nie cofnąć dłoni i nie spuścić wzroku. Zauważyła, że ma piękne ciemne oczy. Może był w nich cynizm, ale wyraźnie dostrzegła też życzliwość i ciepło.

– Po prostu przyglądaj się i bądź piękna – odpowiedział. – Ale to, jak przypuszczam, byłoby dla ciebie dość nudne, nieprawdaż?

Niewiarygodne, ale od razu przyszła jej do głowy właściwa odpowiedź.

– To zależy, czemu miałabym się przyglądać. Dopiero teraz zauważyła, że był w samej koszuli. Oczy Jacka błysnęły zainteresowaniem.

– Właśnie miałem wejść na górę. Zdecydowano, że na żyrandolach nie może zabraknąć wstążek i dzwonków, i mnie powierzono zadanie umieszczenia ich tam. Zwykle robi to Freddie, ale tym razem wymówił się wiekiem i tuszą.

– No, niezupełnie, Jack – odezwał się Freddie. – Ruby boi się, że mógłbym spaść, panno Beckford, a nie chcę, by się niepotrzebnie denerwowała.

– Poza tym – dodał Jack -jeśli Freddie zdjąłby surdut, poraziłaby nas jego kamizelka. Moglibyśmy oślepnąć. Jak byś określił jej odcień, Freddie, przyjacielu? Słoneczny czy musztardowy?

– Niech mnie kule biją- rzekł Freddie patrząc na swoją kamizelkę – to bardzo ładny kolor, nieprawdaż? Cieszę się, Jack, że ci się podoba.

Alex zaśmiał się i klepnął go w ramię;

– Gdybyś zaczął nosić kamizelki w bardziej stonowanych kolorach, Freddie – zauważył – wszyscy by pomyśleli, że coś jest z tobą nie tak. To dobrze, że Ruby nie tłumi twojej indywidualności.

Juliana posłała Jackowi uśmiech. Jej dłoń spoczywała nadal w jego dłoni.

– Jeśli będziesz patrzyła, jak wchodzę po drabinie -rzekł – na pewno postaram się, by wyglądało to na trudniejsze i bardziej niebezpieczne, niż jest w rzeczywistości.

– Tak jak wtedy w lesie? – zapytała starając się nie dać po sobie poznać zmieszania, jakie odczuwała na myśl o tamtej upokarzającej scenie.

Spojrzał na nią uważnie. W jego oczach widać było rozbawienie.

– Wiedziałaś od początku? – zapytał. – Przeliczyłem się, dosłownie i w przenośni. Skąd wiedziałaś? Taki ze mnie kiepski aktor?

– Ja i Howard ciągle wspinamy się na drzewa – odparła. – W każdym razie robiliśmy to jeszcze parę lat temu.

– Do diabła! – zawołał. – A więc wyszedłem na kompletnego głupca, czyż nie?

Nawet dobrze się bawiła. To nie było takie trudne, jak jej się wydawało.

– Nie obawiaj się, nikomu o tym nie powiem – obiecała.

– Może wybierzesz największe i najładniejsze ozdoby i przyniesiesz je tu? Alex będzie mi je podawał. Dobrze? Kobiety lepiej znają się na takich rzeczach niż mężczyźni.

Wszyscy byli czymś zajęci – zauważyła Juliana podchodząc do najbliższego pudła z ozdobami. Niektóre sprzęty zostały wyniesione do salonu i jadalni, a w sali wieszano gałązki ostrokrzewu, choinę i bombki. Hrabina, Annę i kilkoro dzieci układały jemiołę w wielki pęk, który miał zawisnąć w salonie, maluchy raczkowały po podłodze piszcząc z radości, a na środku stała księżna, która dyrygowała wszystkimi niczym dowódca kompanii.

Juliana wybrała ozdoby i zaniosła je tam, gdzie pod największym z trzech kandelabrów ustawiono wysoką drabinę. Trzymali ją Alex i Freddie, a Jack wspinał się po niej dużo pewniej niż kilka godzin wcześniej po drzewie, na które wchodzi się znacznie łatwiej. Dziewczyna uśmiechnęła się na to wspomnienie i na myśl, że przyznała się, iż przejrzała jego podstęp.

Dobrze było przekomarzać się z nim i żartować. Naprawdę jej się to podobało. Może postanowienie nie będzie tak trudne do zrealizowania. Stała teraz i przyglądała się Jackowi. Kiedy nie miał na sobie surduta i kamizelki, widać było, jakie ma szerokie ramiona i wąskie biodra. Cokolwiek robił, by ćwiczyć muskuły, przynosiło to efekty. Widziała, jak pod cienkimi spodniami napinają mu się mięśnie, gdy wchodził po drabinie. Pamiętała, że poczuła je przez suknię, kiedy przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Poczuła się trochę zawstydzona uświadomiwszy sobie, że szczególnie uważnie przygląda się Jackowi, kiedy jest on bez surduta, i że ten widok sprawia jej przyjemność. Potem jednak przesunęła wzrok nieco niżej i umknęła spojrzeniem w bok. Właśnie to, że był taki męski, sprawiało, iż na początku czuła się przy nim przestraszona. Przywołała się jednak do porządku i spojrzała w górę, pozwalając unieść się wyobraźni.

Wydarzenia ostatnich dni nie były snem. Wszystko działo się naprawdę. Jeśli zaręczyny zostaną ogłoszone w czasie świąt, papa będzie chciał, by ślub odbył się niebawem, prawdopodobnie już na wiosnę. Za kilka miesięcy stanie się kobietą. Będzie dzielić z Jackiem łoże za każdym razem, gdy on tego zechce. Pozna jego ciało i oswoi się z nim.

A było to naprawdę piękne ciało. Kiedy na nie patrzyła, zauważyła, że zaczyna szybciej oddychać j dzieje się z nią coś dziwnego. Poczuła w środku falę gorąca. Tak, to bardzo piękne ciało. Nietrudno będzie się zakochać w tym mężczyźnie. Już częściowo tak się stało.

Kiedy Jack skończył wieszać ozdoby i zszedł z drabiny, sala była już udekorowana – pozostało tylko posprzątać. Uśmiechnął się więc do Juliany i potoczył wzrokiem dokoła.

– Gotowe – rzekł. – Możemy już świętować. Dobrze się spisaliśmy. Zajrzymy do salonu i jadalni, by sprawdzić, jak wyglądają?

Położył lekko dłoń na jej ramieniu i skierowali się do drzwi. Ich matki, jak zauważyła Juliana, stały obok siebie, uśmiechały się i kiwały głowami z aprobatą.

Cóż, niech myślą, że to one zaaranżowały – pomyślała. W pewnym sensie tak było. Ale teraz wszystko zależało od niej samej i Jacka. To nie było już coś, co działo się bez jej woli. Skoro wiedziała, czego chce, sama zamierzała pokierować swym życiem.

– Ciekawe, kto będzie się całował pod jemiołą -powiedziała. – Annę i lady de Vacheron bardzo się starały, by ją ładnie ułożyć. Zamierzały powiesić cały pęk w salonie.

Czuła, że rumieniec oblewa jej policzki, ale zmusiła się, by spojrzeć na Jacka.

– Więc musimy pójść tam i zobaczyć – odparł.

Rozdział jedenasty

Isabelli nie udało się uciec do swego pokoju zaraz po powrocie do domu. Marcel skakał w hallu wokół niej, prosząc, by razem ułożyli jemiołę, jak to mieli w zwyczaju, a Davy i jego siostry patrzyli na nią wyczekująco. Nawet Jacqueline wzięła ją za rękę, spoglądając prosząco w oczy.

– Powiedziałem Davy'emu, Meggie i Kitty, że nikt tak pięknie nie układa jemioły jak ty, maman – mówił Marcel.

Trzy starsze damy, w tym matka Jacka, które spędziły popołudnie na poddaszu wybierając pudła z ozdobami, usłyszały słowa Marcela i lady Maud uśmiechnęła się przymilnie.

– Ależ, droga hrabino, musisz to dla nas zrobić -rzekła. – Powiem mamie, że zgłosiłaś się na ochotnika.

Isabella musiała więc iść razem ze wszystkimi do sali balowej. Ale nie było tak źle – stwierdziła, kiedy wokół niej i Annę zebrała się gromada dzieciaków, które koniecznie chciały pomagać przy układaniu jemioły. Mogła wrócić następnego dnia do Londynu, ale Jack powiedział, że powinni zachowywać się jak dorośli, rozsądni ludzie.

I przypomniał, że znalazła się tu na wyraźne zaproszenie księcia i księżnej Portland.

Nareszcie mieli okazję porozmawiać. Wszystko z siebie wyrzucili: frustrację spowodowaną obecną sytuacją, cały gniew i podejrzenia. Teraz więc, choć przebywali pod jednym dachem, mogli w spokoju świętować Boże Narodzenie – każde z nich oddzielnie.

– To będzie wspaniała zabawa – zauważyła Annę, kiedy przeszły w ten kąt sali, który księżna wyznaczyła do układania jemioły. – Och, uwielbiam Boże Narodzenie. To najmilsze dni w roku. I wszyscy zgodnie twierdzą, że tej nocy spadnie śnieg. Nie śmiem nawet o tym marzyć!