– Pocałowałem siedmioletnie dziecko pod jemiołą -rzekł – a twój wzrok i milczenie sprawiają, że czuję się, jakbym popełnił jakieś przestępstwo. Nie podoba mi się to. Dobry Boże, mam tego dość. Juliana też tam była. Ją pocałowałem dużo śmielej.
– Nie wątpię – odrzekła sztywno.
– I nie podoba mi się, że muszę tłumaczyć się z tego, co robię z kobietą, która za tydzień będzie oficjalnie moją narzeczoną.
Odwróciła się do niego.
– Nie chciałam tego – odparła. – Przyjechałam tu z dziećmi na uprzejme zaproszenie księżnej, by spędzić Boże Narodzenie z jej rodziną. Zamierzałam odpocząć. Przykro mi, że to wszystko psujesz.
– Nieprawda! – Chwycił Isabellę za rękę i pociągnął ją za drzewo. Stanął bardzo blisko niej, opierając się dłonią o pień. – Przyjechałaś z mojego powodu. Przyjechałaś, ponieważ wiedziałaś, że tu będę. Przyjechałaś, by mi pokazać, do czego doszłaś bez mojej pomocy. Pochwalić się swą pozycją towarzyską, sławą, dziećmi ze świetnego i prawowitego małżeństwa. Chciałaś mi udowodnić to, co dawałaś mi do zrozumienia każdego dnia dziesięć lat temu: że potrzebne ci były tylko moje pieniądze.
Stała z głową przyciśniętą do drzewa.
– W zamian dużo ci dałam – odparła.
– O tak! – Oparł się drugą ręką o pień, tuż obok jej głowy. – Oddawałaś mi się, Belle, kiedy tylko miałem na to ochotę. Zresztą byłaś w tym najlepsza, jeśli chcesz wiedzieć.
– Dałam ci coś więcej – rzekła. – Albo raczej ty sobie to wziąłeś. Odebrałeś mi poczucie godności i całą pewność siebie, Jack. Sprawiłeś, że czułam się nikim. Ale pozwalałam ci na to. Zapracowałam więc na każdego pensa, jakiego mi dałeś.
Poczuł się straszliwie zraniony. I wściekły. Przecież ją kochał. A ona go zdradziła.
– Więc przyjechałaś, by mi pokazać, że myliłem się co do ciebie – powiedział. – Dlatego tu jesteś. Przyznaj się, Belle.
Popatrzyła na niego badawczo.
– Skoro tak uważasz – rzekła wreszcie. – Tak, pewnie masz rację.
– Cóż, więc udało ci się – odparł. – Jesteś zadowolona?
– To było tak dawno temu – powiedziała. – Dziewięć lat. Chyba przywiodła mnie tu ciekawość. Poświęciłam ci cały rok życia. Mam z tego czasu parę miłych wspomnień. Może nawet więcej tych dobrych niż złych. Czasami nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądasz. Chciałam cię znowu zobaczyć. Chciałam… może chciałam ci wybaczyć.
Myślę, że tak naprawdę nie chciałeś mnie skrzywdzić. A jeśli robiłeś to świadomie, nie udało ci się. Patrzył na nią.
– Ty chciałaś mi wybaczyć? – zapytał. – Po tym, co mi zrobiłaś, Belle? Po tych wszystkich przygodach z mężczyznami, którzy przychodzili do ciebie za kulisy, gdy już byłaś moją ko… moją kobietą? I ty chcesz mi coś wybaczać?
Zamknęła oczy.
– Nie mówmy już o tym – odparła. – To głupie z mojej strony, że tu przyjechałam. Głupsze, niż myślałam wtedy, kiedy zdecydowałam się przyjąć zaproszenie księżnej. Minęło już tyle lat, Jack, a i wtedy nie łączyło nas nic poważnego. To był układ. Właściwie nie wiem, dlaczego wszystko się tak dziwnie ułożyło w ostatnich dniach. To nie ma sensu.
– Być może – odrzekł chrapliwym głosem. – Jest tylko jeden sposób, by naprawić to, co się stało, Belle.
Uniosła powieki, by spojrzeć mu w oczy, i gdy dostrzegła, co w nich jest, wolno potrząsnęła głową.
– Nie – powiedziała. – Nie, Jack. Mam teraz dzieci, za które jestem odpowiedzialna, a ty powinieneś się starać o rękę Juliany.
– To nie ma nic wspólnego z dziećmi czy Juliana! -wykrzyknął. – Chodzi o wspomnienia i nasze dawne uczucia. – Był już tak blisko, że prawie jej dotykał. Zamknął oczy. – Chodzi o mnie i o ciebie, Belle… Może to ciekawość…? Jaka jesteś teraz? Jaki ja jestem? Masz rację. To były dobre czasy. Nadal moglibyśmy być razem. Może udałoby się nam zapomnieć tamto gorzkie rozstanie, jeżeli…
Belle uniosła ku niemu usta i nie pozwoliła mu dokończyć. Przywarł do niej całym ciałem, tak że musiała o-przeć się o pień drzewa. Poczuła jego udo napierające na jej kolana. Na nowo niecierpliwie poznawali dłońmi swe ciała, a ich gwałtowne usta złączyły się w chciwym, namiętnym pocałunku. Poczuł, że ogarnął ją podobny ogień, jaki trawił jego. Trwało to minutę, może dwie.
A potem zastygli bez ruchu i stali przytuleni do siebie, z ustami na ustach, z zamkniętymi oczami, upajając się chwilą, która jeszcze trwała. Jack z wolna odchylił głowę i spojrzał jej w oczy. Były martwe.
– Wybacz mi – rzekł miękko.
– Dobre stare czasy nie wrócą, Jack – powiedziała. -Było w nich za dużo bólu. I tyle lat już minęło. To ja cię przepraszam. Przepraszam, że tu przyjechałam. Nie przypuszczałam, iż coś takiego może się znowu zdarzyć.
Ale zdarzyło się. Wciąż rozpaczliwie ją kochał i pragnął jej. I ciągle miał to dziwne uczucie, że jest nieosiągalna. Żył z nią przez rok, miał ją tyle razy. Opiekował się nią, szalał z zazdrości i wściekłości. Obrażał ją, chcąc zadać jej ból, poniżyć, by potem wynieść na nieznane wyżyny. Jego kochanka – a jednak tak samo niedostępna jak słońce i gwiazdy.
– Przepraszam – powtórzył. – Przepraszam za tę zuchwałość. Wybacz mi, Belle. – Odsunął się od niej i odwrócił. – Ale nie musisz się bać o Jacqueline. Traktuję ją jak siostrzenicę albo… córkę. Jeśli mi kiedykolwiek wierzyłaś, uwierz mi i teraz.
– Wierzę ci – powiedziała bezbarwnym głosem. -Naprawdę, Jack. Czy chcesz, bym wróciła do Londynu? Wymyślę jakiś pretekst i jutro wyjadę, jeśli sobie tego życzysz. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. To wszystko moja wina.
– Belle – rzekł – jesteśmy dorosłymi ludźmi i powinniśmy zachowywać się w racjonalny, cywilizowany sposób. Zostań. Moi dziadkowie bardzo się cieszą, że tu jesteś. Podobnie zresztą jak wszyscy pozostali. A twoje dzieci powinny spędzić święta w odpowiednim gronie. – Znowu odwrócił się do niej. Ciągle stała oparta o drzewo. W jej oczach zobaczył udrękę. – Lepiej wróćmy do innych. Nie przyjęła ramienia, które jej podał, i szła obok niego.
– Ach, miałem z tobą jeszcze o czymś porozmawiać -rzekł. – Chodzi o naukę gry na skrzypcach. Podobno powiedziałaś, że się nad tym zastanowisz, ale Jacqueline nie wie, czy to znaczy „tak", „nie" czy „może".
– Myślę, że to znaczy „tak" – odparła ze znużeniem. – Chciałam uchronić ją przed takim życiem, jakie ja wiodłam, Jack. Chciałam, by była normalną dziewczyną: w odpowiednim czasie wyszła za mąż i zamieszkała z mężem i dziećmi w jakimś przytulnym domu.
– Może tak będzie – odrzekł. – Na razie to jeszcze dziecko, które lubi grać na skrzypcach.
– Słyszałeś, jak gra. Zeszłego wieczora wyczułam w twoim głosie, że wiesz, o co chodzi. Ona pójdzie w moje ślady. Jej talent zaprowadzi ją tam, gdzie ja zaszłam.
– Było aż tak źle? – zapytał. – Nie musiałaś tego robić, Belle. Mogłaś zostać ze mną. Albo uwić sobie przytulne gniazdko z Vacheronem. Ale ty chciałaś czegoś więcej. Ona także dokona wyboru.
– Nie rozumiesz tego, prawda? – zauważyła. – Nigdy nie rozumiałeś. Ja nie miałam wcale wyboru. Coś zmuszało mnie, bym podążała za swymi marzeniami, coś pchało mnie naprzód. Zawsze chciałam grać, zawsze chciałam to robić jak najlepiej. Ale też pragnęłam innych rzeczy. Miłości, namiętności i… Och, jakie to ma znaczenie? Ale nie mogłam mieć wszystkiego. Jestem kobietą, a jeśli kobieta nie poświęci się wyłącznie małżeństwu i macierzyństwu, uważa się ją za dziwaczkę albo… kurtyzanę.
Dlaczego dziesięć lat temu tak z nim nie rozmawiała? Dlaczego nagle miał wrażenie, że jej w ogóle nie znał?
– Jack – powiedziała – chciałam, aby Jacqueline była inna. Próbowałam ją ochronić. Och, czemu nie można ukształtować swych dzieci tak, jak by się chciało? Kocham Jacqueline. Nie masz pojęcia, jak bardzo.
Mimo jej wcześniejszego sprzeciwu ujął ją pod rękę. Nakrył jej dłoń swoją dłonią.
– I kochaj ją, Belle – powiedział impulsywnie. Był jakoś dziwnie poruszony. – Tylko tyle możesz zrobić, moja droga. Zawsze ją kochaj. Bez względu na wszystko.
Tak właśnie powinien był kochać Belle.
Kiedy na nią spojrzał, zobaczył, że w jej oczach lśnią łzy.
Dzieci wciąż bawiły się nad jeziorem. Niektórzy z dorosłych jeszcze grzali się przy dogasającym ognisku. Jack pochwycił spojrzenie Alexa, które ze zdziwieniem uniósł brwi.
Tego popołudnia Juliana podjęła postanowienie – zamierzała sama pokierować swoim życiem. Miała dziewiętnaście lat, więc był na to najwyższy czas. Do tej pory lękała się życia i ludzi i dlatego biernie pozwalała, by rodzice i babcia podejmowali za nią decyzje i planowali jej życie.
To nie był wcale bunt. Gdyby się zbuntowała, co by potem zrobiła? Nic nie wiedziała o życiu i trudnych wyborach, jakie ze sobą niesie. Bardzo podziwiała Rosę Fitzgerald za to, że miała odwagę odrzucić dwie propozycje małżeństwa i zostać guwernantką. Nie mogła sobie wyobrazić siebie w podobnej sytuacji. Zresztą nie chciałaby być guwernantką.
Juliana była bardzo niewinna i nieśmiała i tych cech właśnie u siebie nienawidziła. Było jej wstyd i głupio, że tak zareagowała na pocałunek pana Frazera wtedy pod drzewem… pocałunek Jacka – specjalnie powtórzyła to w myśli. Niebawem mieli się przecież zaręczyć, nie było więc w tym nic niestosownego – niepotrzebna była im nawet jemioła. Nie miała wprawdzie pojęcia, czy wypada, by ją w ten sposób całował, ale pewnie tak… Przecież zrobił to niemal na oczach wszystkich.
Wszystkiemu winien jej brak obycia. Odskoczyła w tył i zrobiła z siebie prowincjuszkę. Wdzięczna była niebiosom za to, że zjawiła się Jacqueline i wybawiła ją z niezręcznej sytuacji.
Potem od razu skorzystała z okazji i umknęła z Howardem, Rosę i panem Fitzgeraldem do domku nad jeziorem. Za nic w świecie nie chciała wracać do domu z panem… z Jackiem. I to też była dziecinada. Podobnie jak podniecenie i radość, które ją ogarnęły w czasie spaceru na przystań i potem w drodze powrotnej.
Wtedy właśnie stwierdziła, że wolałaby, aby to Fitz -prosił, by tak do niego mówiła – został jej narzeczonym. Nie dlatego, że był szczególnie przystojny czy bardzo jej się podobał. Po prostu przy nim czuła się swobodnie, łatwo jej się z nim rozmawiało, śmiała się naturalnie. Fitz był taki… niegroźny.
"Gwiazdka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka" друзьям в соцсетях.