Jack się nie poruszył.

– Co ty sobie wyobrażasz stojąc tu z tym! – wykrzyknęła, oskarżycielskim gestem wskazując skrzypce. -Wiesz, że nie wolno ci grać na skrzypcach, Jacqueline. Nigdy. Jesteś krnąbrnym, nieposłusznym dzieckiem.

Na policzkach dziewczynki pojawiły się dwie łzy.

– To ja poprosiłem, by coś zagrała – odezwał się cicho Jack. – Przecież nic się nie stało. Na insomnię nie zawsze pomaga leżenie w łóżku i czekanie na sen.

Isabella nagle przypomniała sobie, że Jack cierpiał często na insomnię. Czasami przychodził do niej w środku nocy, zmęczony i zirytowany, błagając, by utuliła go do snu. Rankiem następnego dnia opowiadał ze swym zwykłym leniwym uśmiechem, jak to jej kołysanki w cudowny sposób pomagają mu zasnąć.

Nie spojrzała na niego i nie uczyniła żadnego znaku świadczącego, że usłyszała to, co powiedział.

– Wracaj do pokoju i kładź się do łóżka – poleciła córce. – Zaraz tam do ciebie przyjdę. I ciesz się, że nie dostałaś porządnego klapsa.

Nigdy nie uderzyła żadnego z dzieci – nie mogła nawet powstrzymać łez, kiedy Marcel musiał ukarać któreś z nich. Zdziwiło ją więc, że przed chwilą tak dała się ponieść gniewowi.

– Dobrze, mamo – powiedziała Jacqueline cienkim, płaczliwym głosikiem.

Isabella miała ochotę przytulić córeczkę i zapłakać razem z nią.

– I odłóż to – rzekła chłodno. – W przyszłości nie chcę cię już z tym widzieć, Jacqueline. Słyszysz?

– Tak, mamo.

Dziewczynka musiała stanąć na palcach i wysoko unieść rączki, by z nabożeństwem położyć skrzypce na fortepianie. Potem odwróciła się i z opuszczoną głową wyszła z pokoju.

Isabelli krajało się serce. Ale gniew jeszcze jej nie przeszedł.

– Jak śmiałeś! – Spojrzała wreszcie na Jacka błyszczącymi oczami. – Jak śmiałeś!

Złożył ręce z tyłu. Patrzył na nią poważnym wzrokiem.

– Nie bardzo rozumiem – powiedział.

– Jak śmiałeś przebywać sam na sam z moją córką -wyjaśniła. – Jak śmiałeś z nią rozmawiać!

– Belle – rzekł cicho. – Ona ma siedem lat. Tak mi powiedziałaś dziś rano. Siedmioletnie dziecko. Za kogo ty mnie uważasz?

Spojrzała na niego. Umiała poznać, kiedy był zagniewany – zaciskał wtedy szczęki.

– Myślisz, że uwodzę małe dziewczynki? – zapytał. Zaczerpnęła głęboko powietrza.

– To jest dom moich dziadków – powiedział. – Ona jest tu gościem. Ja jestem ich wnukiem. A poza tym to przecież dziecko.

Te słowa w niewytłumaczalny sposób spotęgowały jej gniew. Czuła, że aż mdli ją z nienawiści.

– Nie życzę sobie, abyś zbliżał się do moich dzieci -rzekła. – A zwłaszcza do Jacqueline. Nie życzę sobie, byś z nimi rozmawiał czy patrzył na nie. I nie życzę sobie, abyś przebywał z nimi w jednym pokoju. Nie chcę, żeby znały ciebie i twoje nazwisko. Rozumiesz?

A przecież sama je przywiozłam, wiedząc, że on może tu być – pomyślała. Mając nadzieję, że on tu będzie. I bojąc się tego.

Jack ciągle był denerwująco spokojny.

– Gdybym już nie stał, to czy w tym momencie nie powinienem wstać i zacząć klaskać, Belle? – zapytał. -I krzyczeć „brawo, bis!" A może jeszcze nie skończyłaś swojej kwestii?

Próbowała oddychać powoli, by się uspokoić.

– Trzymaj się od nich z daleka – powtórzyła. – To moje dzieci. Oddałabym za nie życie.

– Brawo! – mruknął.

Zrobiła w jego stronę kilka kroków.

– Jack – rzekła błagalnie. – Proszę cię. Proszę, nie używaj tego słowa w ich obecności. Nie nazywaj mnie tak przy nich. Niech nadal myślą o mnie jak…

– Mój Boże, Belle. – Podszedł do niej i ujął ją za ramiona. Boleśnie mocno. – Masz o mnie doprawdy dziwne mniemanie.

Wywarło to na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłaby się spodziewać, więc po prostu zamarła i patrzyła mu w oczy. Na udach czuła jego twarde, umięśnione uda, na piersiach – jego pierś. Czuła na twarzy oddech Jacka i zapach wody kolońskiej, jakiej zawsze używał. Nagle wydało jej się, że nie są sobie obcy – jakby te wszystkie lata, które minęły od ich ostatniego uścisku, zniknęły bez śladu.

– Jack, proszę cię… – powiedziała.

Już nie wiedziała, o co go chciała prosić. Spojrzała w znajome ciemne oczy w znajomej pociągłej, pięknej twarzy, otoczonej znajomymi mocnymi, ciemnymi włosami.

Jack. Och, Jack!

Nic nie powiedziawszy odchyliła głowę, by mógł ją pocałować. Oczekiwała tego pocałunku. On jednak po chwili cofnął się o krok i uwolnił jej ramiona z uścisku. Obszedł fortepian i palcem uderzył w klawisz.

– Belle – powiedział – dlaczego dziewczynka nie uczy się gry na skrzypcach? Jest niezwykle utalentowana.

– Wcale nie – odparła szybko. – Marcel zbyt wcześnie rozbudził w niej zainteresowanie muzyką. Bawiło go, że mała potrafiła wydobyć ton z jego instrumentu, zanim jeszcze umiała chodzić. Kazał dla niej zrobić specjalne skrzypce – takie mniejsze, by mogła je utrzymać. Grała na nich, zamiast bawić się jak inne dzieci. To wprost niedorzeczność. Po śmierci Maurice'a zabroniłam jej tego.

Kiedy tak słuchała swych wyjaśnień, poczuła, że brzmią nieprzekonująco. Nie powiedziała o swych obawach. Nie musiała mu przecież niczego tłumaczyć. W końcu to ona jest matką.

Zamknął wieko fortepianu i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

– Nigdy nie słyszałem, by dziecko grało z taką pasją -powiedział. – Niemal jakby nie mogła powstrzymać się od gry. Jesteś z pewnością na tyle zamożna, by zaangażować dla niej najlepszego nauczyciela. Bo jej jest potrzebny ktoś naprawdę dobry.

– Co ty wiesz? – Poczuła nowy przypływ gniewu. -Co ty w ogóle wiesz o dzieciach i ich potrzebach? Jacqueline potrzeba tylko trochę szczęścia i beztroski. Powinna się bawić i korzystać z dzieciństwa. Powinna w nocy spać. Nie można jej pozwolić na takie fanaberie.

– Fanaberie? – Zmarszczył brwi. – Sądziłem, że kto jak kto, ale ty, Belle, potrafisz docenić prawdziwy talent i rozumiesz konieczność jego rozwijania. Ośmielę się twierdzić, że jej talent jest równy twojemu, choć w innej dziedzinie, i że mógłby w przyszłości przynieść jej sławę równą twojej.

Wolałaby, aby nie zostało to wypowiedziane. Czy nie zdawał sobie sprawy, że ona jest ostatnią osobą, która chciałaby mieć utalentowane dziecko?

– Jesteś o nią zazdrosna, Belle? – zapytał cicho.

– Nic nie rozumiesz – rzekła z mocą. – Ty i twoje łatwe, wygodne życie! Nie musisz nawet kiwnąć palcem, by wszystko mieć. Zawsze dostawałeś, co tylko chciałeś i kiedy chciałeś.

Mogła zostać nauczycielką czy guwernantką. Albo mogła poślubić jednego z tych młodzieńców z jej warstwy, którzy okazywali jej zainteresowanie, zanim jeszcze wyjechała do Londynu. Ale nie – zawsze chciała grać, chciała udowodnić sobie i światu, że może być najlepszą z najlepszych. Wiedziała dobrze, co znaczy pasja i talent. I wiedziała, dokąd to prowadzi. Prowadzi do świata, gdzie nie ma miejsca dla kobiet… dam… Do świata, gdzie kobiety traktuje się jak ladacznice. I do takich związków, w jakim ona żyła z Jackiem. Prowadzi też do pewnego rodzaju ostracyzmu, jakiego zaznała ze strony rodziny Maurice'a, kiedy ten złamał konwenanse i wprowadził ją w wyższe sfery. I wiedzie do samotności. Wiecznej samotności. Nie pamiętała czasów, kiedy nie była samotna, może tylko z wyjątkiem pierwszych miesięcy z Jackiem, gdy sądziła, że znalazła swoją przystań.

Jacqueline ma szansę zostać damą mimo pochodzenia matki. Może mieć normalne, szczęśliwe życie. Jeśli tylko będzie sieją trzymać z dala od tych przeklętych skrzypiec.

– Jacqueline uczy się grać na fortepianie – rzekła. – Ta umiejętność bardziej przystoi damie.

– Dobrze gra? – zapytał.

– Owszem – odrzekła. – Ale ma dopiero siedem lat.

Prawda jednak była taka, że dziewczynka nie przejawiała zainteresowania grą na fortepianie i nie lubiła ćwiczyć. Grała poprawnie, lecz bez polotu.

– Belle. – Szukał wzrokiem jej spojrzenia. – Robisz błąd.

– A kim ty jesteś, by mnie pouczać? – Usłyszała, że jej głos drży. – No, kim?

Wolno pokiwał głową.

– Tylko człowiekiem, który niegdyś żył z bardzo utalentowaną kobietą. Który miał jej za złe ten talent i chciał ją sobie podporządkować, aż wreszcie zrozumiał, że nie da rady – rzekł. -I człowiekiem, który dziś musi przyznać, iż nie miał racji. Nie widziałem cię ostatnio na scenie, Belle, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że jesteś wyjątkową aktorką.

Przypomniała sobie, jak bardzo Jack chciał, by zrezygnowała z aktorstwa, i jak się wściekał, kiedy chodził na przedstawienia, podczas których rozzuchwalona męska widownia w niewybredny sposób dawała wyraz swemu uznaniu dla niej. Po takich spektaklach kochał się z nią o wiele gwałtowniej niż zwykle. Wtedy chyba nie rozumiał, że aktorstwo to dla niej nie tylko praca.

Ktoś kiedyś jednak powinien był ją powstrzymać. Może rodzice. Próbowali, ale im się nie udało.

– Muszę iść do pokoju dziecinnego. Sprawdzić, czy Jacqueline leży już w łóżku.

– Tak – odrzekł. – Idź. – Odwróciła się, lecz coś w jego głosie sprawiło, że się zatrzymała. – Belle, nie karz jej tak surowo. Insomnia to okropna przypadłość. A jeśli czegoś się bardzo pragnie i cierpi z tego powodu, niełatwo sobie z tym poradzić. Zwłaszcza dziecku.

Spojrzała na niego przez ramię. Jak on śmie – pomyślała kolejny raz ze znużeniem. Co wie o uczuciach matki czy ojca? Co wie o marzeniach i lękach dotyczących dziecka, szczególnie dziecka tak niepodobnego do innych? Czy zna ten nieustanny niepokój? Albo ten największy ze wszystkich strach, by nie zrobić czegoś źle i nie unieszczęśliwić dziecka na całe życie?

Jednak nic nie powiedziała. Bo po co.

Lecz jego słowa ciążyły jej, gdy szła po schodach do dziecinnego pokoju.

Jacqueline leżała w łóżeczku -jej oczy i policzki były zaczerwienione. Miała przymknięte powieki, choć Isabella wiedziała, że córeczka nie śpi. Pochyliła się więc i dotknęła dłonią jej czoła, odgarniając włosy. I wtedy pod wpływem impulsu wzięła dziewczynkę w objęcia. Drobna dziwna Jacqueline, tak inna od Marcela – zarówno pod względem urody, jak i usposobienia. Taka ukochana.