– Neville! – Nie, błagam, tylko nie tam. Nigdy nie nauczyła się wychodzić z labiryntu.
– W labiryncie, kretynko.
Victoria jęknęła i mruknęła pod nosem:
– Nienawidzę być guwernantką.
To była prawda. Naprawdę nienawidziła tej pracy. Nienawidziła udawania pokory, nienawidziła pilnowania rozwydrzonych dzieci. Ale najbardziej nienawidziła faktu, że jest do tego zmuszona. Nie miała żadnego wyboru. Ani przez chwilę nie uwierzyła ojcu Roberta, że nie zacznie rozpuszczać o niej złośliwych plotek.
Musiała więc wyjechać i podjąć pracę.
Weszła do labiryntu.
– Neville? – powiedziała ostrożnie.
– Tutaj!
Głos dobiegał z lewej strony. Zrobiła kilka kroków w tamtym kierunku.
– Ej, Lyndon – krzyknął dzieciak. – Założę się, że mnie nie znajdziesz!
Victoria skręciła za róg, potem za następny i za kolejny.
– Neville! – krzyknęła. – Gdzie jesteś?
– Tutaj, Lyndon.
Chciało jej się wyć z bezsilności. Miała wrażenie, że chłopak znajduje się tuż za żywopłotem po prawej stronie. Problem jednak w tym, że kompletnie nie wiedziała, jak się tam dostać. Może za tamtym rogiem…
Jeszcze kilka razy skręciła, zawróciła i wreszcie uświadomiła sobie, że się zgubiła. Nagle usłyszała znienawidzony głos.
– Jestem wolny, Lyndon.
– Neville! – krzyknęła zdenerwowana. – Neville!
– Idę do domu – oznajmił. – Dobrej nocy, Lyndon.
Osunęła się na ziemię. Jak tylko się stąd uwolni, zabije bachora. I zrobi to z największą przyjemnością.
Osiem godzin później Victoria jeszcze nie znalazła wyjścia. Po dwóch godzinach poszukiwań usiadła i rozpłakała się. Ostatnio coraz częściej płakała z bezradności. Z pewnością zauważono w domu jej nieobecność, ale nie przypuszczała, aby Neville przyznał się, że zwabił ją do labiryntu. Na pewno ten rozbestwiony dzieciak wysłał w przeciwnym kierunku każdego, kto ruszył na jej poszukiwanie. Będzie miała szczęcie, jeżeli uda jej się spędzić na dworze tylko jedną noc.
Westchnęła i spojrzała w niebo. Zapewne dochodziła dziewiąta, ale jeszcze panował półmrok. Dzięki Bogu, że takie zabawy nie przyszły Neville'owi do głowy zimą, gdy dni są krótsze.
Z oddali dobiegały dźwięki muzyki zwiastujące, że przyjęcie już trwało. Zaginioną guwernantką oczywiście nikt się nie przejmował.
– Nienawidzę być guwernantką – mruknęła dwudziesty raz tego dnia. Wypowiadanie tych słów na głos w niczym nie pomagało, ale się nie przejmowała.
I w końcu, kiedy już zaczęła się zastanawiać, jaki skandal wybuchnie za trzy miesiące, gdy Hollingwoodowie znajdą w labiryncie jej trupa, usłyszała jakieś głosy.
Dzięki Bogu. Jestem uratowana. Zerwała się na równe nogi i już otwierała usta, żeby zawołać, gdy nagle zaczęły do niej docierać poszczególne słowa.
Zasłoniła usta. Oj.
– Choć tu, ty mój wielki rumaku – szczebiotał damski głosik.
– Zawsze masz takie niekonwencjonalne podejście, Helenę. – W głosie mężczyzny słychać było znużenie, ale także nutkę zainteresowania tym, co dama zamierza mu zaoferować.
To się nazywa mieć pecha. Po ośmiu godzinach w labiryncie pierwsi napotkani ludzie okazują się parą kochanków na schadzce. Nie przypuszczała, aby ucieszyli się na jej widok. A poza tym z pewnością uznają, że to ona postawiła ich w niezręcznej sytuacji.
– Nienawidzę być guwernantką – stęknęła, siadając z powrotem na ziemi. – I nienawidzę arystokracji.
Ucichł kobiecy chichot.
– Słyszałeś to?
– Daj spokój, Helenę.
Victoria westchnęła i złapała się za czoło. Oczywiste było, że ta parka ma się ku sobie, chociaż mężczyzna okazywał swego rodzaju leniwą oschłość.
– Nie. Jestem pewna, że coś słyszałam. A jeśli to mój mąż?
– Helene, twój mąż cię dobrze zna.
– Chcesz mnie obrazić?
– A obraziłem?
Victoria wyobrażała sobie, że mężczyzna siedzi oparty o żywopłot i trzyma ręce złożone na piersi.
– Jesteś nieprzyzwoity, wiesz? – powiedziała Helenę.
– Najwyraźniej lubisz mi o tym przypominać.
– Przy tobie sama czuję się nieprzyzwoicie.
– Nie sądziłem, że do takiego uczucia potrzebujesz towarzystwa.
– Ty mnie jeszcze popamiętasz!
O nie, błagam, myślała Victoria, zsuwając rękę na oczy. Helenę jeszcze raz zachichotała wysokim głosikiem.
– Złap mnie, jeśli zdołasz!
Victoria usłyszała przyspieszone kroki. Nagle odgłosy kroków zaczęły się przybliżać. Właśnie w momencie, gdy podnosiła głowę, ujrzała wybiegającą zza rogu blondynkę. Nie miała nawet czasu krzyknąć, bo Helenę potknęła się o nią i niezgrabnie runęła na ziemię.
– Ki czort? – pisnęła.
– Oj, oj, Helene – zza rogu dobiegł męski głos. – Takie słowa w twoich ustach?
– Zamknij się, Macclesfield. Tu jest jakaś dziewucha. – Helenę odwróciła się do Victorii. – Coś ty za jedna, do diabła? Mój mąż cię nasłał?
Ale Victoria jej nie słyszała. W jej uszach brzmiało tylko słowo „Macclesfield”. Macclesfield? Przerażona zamknęła oczy. O mój Boże. Tylko nie Robert. Każdy, tylko nie on. Błagam.
Zza narożnika zbliżały się ciężkie kroki.
– Helene, o co ci chodzi?
Victoria powoli otworzyła oczy i struchlała.
Robert.
Zaschło jej w ustach. Nie mogła oddychać. O Boże, to Robert. Postarzał się. Jak zawsze miał silną i władczą posturę, ale na twarzy pojawiły się zmarszczki, których nie miał siedem lat temu. W jego spojrzeniu dominowała surowość. Początkowo jej nie zauważył, koncentrując uwagę na rozzłoszczonej Helenę.
– To pewnie ta zaginiona guwernantka, o której wspominali Hollingwoodowie. – Odwrócił wzrok na Victorię. – Podobno nie ma jej od…
Zbladł.
– To ty.
Victoria nerwowo zacisnęła zęby. Nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy, i nie przygotowała się na taką chwilę. Czuła się dziwnie i niczego nie pragnęła tak bardzo, jak zapaść się pod ziemię.
No, może nie do końca. Pragnęła też wykrzyczeć swoją złość i podrapać mu paznokciami twarz.
– Co ty tu, do diabła, robisz? – zapytał ostro. Victoria odzyskała równowagę i spojrzała buńczucznie.
– Jestem zaginioną guwernantką. Helene trąciła ją w bok.
– Ty lepiej mów do niego „panie hrabio”, jeśli zależy ci na posadzie. To hrabia i nie powinnaś o tym zapominać.
– Dobrze wiem, kto to jest. Helene odwróciła głowę do Roberta.
– Ty ją znasz?
– Znam.
Victoria wykorzystała całą siłę woli, żeby nie skulić się pod lodowatym dźwiękiem jego głosu. Ale była teraz mądrzejsza niż siedem lat temu. Mądrzejsza i silniejsza. Podniosła się, stanęła wyprostowana i spojrzała mu prosto w oczy.
– Robert.
– Piękne powitanie – powiedział powoli.
– Co to ma znaczyć? – zapytała Helenę. – Co to za jedna? Dlaczego ty… – Patrzyła to na Victorię, to na Roberta. – Ona mówi ci po imieniu?
Robert ani na chwilę nie odrywał wzroku od Victorii.
– Helene, lepiej idź stąd.
– Ani mi się śni. – Założyła ręce na piersiach.
– Helene. – W jego głosie pojawiła się ostrzegawcza nuta.
Victoria słyszała w tym słowie furię, ale blondynka widocznie nie wyczuwała takich niuansów, bo powiedziała:
– Nie mogę sobie wyobrazić, o czym będziesz rozmawiał z taką… taką… guwernantką.
Robert odwrócił się do Helene.
– Odejdź stąd! – warknął. Zrobiła nadąsaną minę.
– Nie znam drogi.
– W prawo, dwa razy w lewo i znów w prawo. Helene otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale najwyraźniej się rozmyśliła. Ostatni raz obrzuciła Victorię pogardliwym spojrzeniem i odeszła. Victoria chciała natychmiast ruszyć za nią.
– W prawo, dwa razy w lewo i znów w prawo – powtórzyła do siebie.
– Nigdzie nie pójdziesz – oznajmił stanowczo.
Jego ton przekonał Victorię, że nie ma szans na uprzejmą konwersację.
– Przepraszam bardzo – powiedziała, próbując go ominąć. Z prędkością błyskawicy złapał ją za ramię.
– Wracaj tu, Victoria.
– Nie rozkazuj mi – odkrzyknęła. – I nie mów do mnie takim tonem.
– Co za wrażliwość – szydził. – Zachciało się szacunku. Dość dziwne jak na kobietę, której idea wier…
– Przestań! – krzyknęła. Nie wiedziała, o co mu chodzi, ale nie mogła dłużej znieść jego ostrego tonu. – Przestań!
Niespodziewanie zamilkł. Sprawiał wrażenie, jakby jej wybuch go poruszył. Nie dziwiła się. Dziewczyna, którą znał siedem lat temu, nigdy nie podnosiła głosu. Nie miała powodu. Oswobodziła ramię i powiedziała:
– Zostaw mnie, proszę.
– Nie mam zamiaru. Uniosła głowę.
– Co ty powiedziałeś?
Wzruszył ramionami i zmierzył ją od stóp do głów pożądliwym wzrokiem.
– Ciekawe, co mnie minęło siedem lat temu. Ładna jesteś.
– Gdybym wiedziała…
– Wtedy nie odmówiłabyś mi tak pochopnie – przerwał jej. – Oczywiście na ślub nie miałaś co liczyć, ale teraz nie ma już obawy, że zostanę wydziedziczony. Teraz, moja droga, jestem przeraźliwie bogaty.
Jego ojciec też zwracał się do niej „moja droga”. I tym samym wyniosłym tonem. Powstrzymała się, żeby nie splunąć Robertowi w twarz.
– A to się cieszysz – powiedziała tylko.
Puścił jej słowa mimo uszu.
– Muszę przyznać – ciągnął – że nie spodziewałem się spotkania w takich okolicznościach.
– Ja miałam nadzieję, że nigdy do niego nie dojdzie.
– Guwernantka – mówił, udając zamyślenie. – Jakież ważne i interesujące zajęcie. I jaka pozycja w domu: ani rodzina, ani służba.
Zmarszczyła brwi.
– Wątpię, żebyś wiedział tyle co ja na temat tego „ważnego i interesującego zajęcia”.
Z udawaną sympatią potrząsnął głową.
– Od jak dawna tym się zajmujesz? Zabawne, że angielska elita powierza ci moralną edukację swoich dzieci.
– Na pewno mnie wychodzi to lepiej, niż wychodziłoby tobie.
Wybuchnął nagłym śmiechem.
– Ale ja nigdy nie udawałem szczerości i dobroci. Nie udawałem, że zamierzam spełnić sny innego człowieka. – Pochylił się i grzbietem dłoni pogładził ją po policzku.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.