I zaraz mina jej zrzedła.

– Dobry wieczór, lady Macclesfield.

– Lord Eversleigh! – Ze zdziwienia otworzyła usta. To ten drań, który zaatakował ją w domu Hollingwoodów.

– Zapamiętałaś mnie – rzucił z ironicznym uśmieszkiem. – Jestem zaszczycony.

– Co pan tu robi? To damska toaleta.

Wzruszył ramionami.

– I tak drzwi są zamknięte na klucz. Wszystkie chętne mają szczęście, że w drugiej części domu Lindworthy zrobili jeszcze jedną łazienkę.

Victoria minęła go i dopadła drzwi. Nie ustąpiły.

– Poszukaj sobie klucza – powiedział beztrosko. – Jest u mnie.

– Szaleniec!

– Nie – rzekł, przyciskając ją do ściany. – Jestem tylko wściekły. Nikt nie będzie ze mnie robił durnia.

– Mój mąż cię zabije – powiedziała ściszonym głosem. – Wie, gdzie jestem. Jak cię tu znajdzie…

– To dojdzie do wniosku, że przyprawiamy mu rogi – dokończył za nią, gładząc jej nagie ramię z odpychającą delikatnością.

Victoria wiedziała, że Robert nigdy tak o niej nie pomyśli. Zwłaszcza że zna Eversleigha.

– Zabije cię – powtórzyła.

Przesunął dłonią w dół i objął ją w talii.

– Ciekawe, jak ci się udało zaciągnąć go przed ołtarz? Szczwana z ciebie guwernantka.

– Łapy przy sobie – syknęła.

Zignorował ją i gładził po biodrze.

– Rzeczywiście jesteś urocza – mówił. – Ale za bardzo nie nadajesz się na żonę dziedzica tytułu markiza.

Victoria starała się ignorować ucisk w żołądku.

– Powtarzam: zabierz ode mnie swoje łapska.

– A bo co? – rzekł z wesołym uśmieszkiem. Nie wierzył, że Victoria może mu w jakikolwiek sposób zaszkodzić.

Z całej siły nadepnęła mu na stopę, a gdy zawył zaskoczony, uderzyła go kolanem w krocze. Natychmiast padł na podłogę. Jęcząc. Victoria otrzepała ręce i uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.

– Nauczyłam się co nieco od poprzedniego razu – oznajmiła.

Zanim zdążyła coś dodać, rozległo się walenie do drzwi. Pomyślała, że to Robert, zaraz też usłyszała, jak woła ją po imieniu.

Szarpnęła klamką, ale drzwi nie ustąpiły.

– Cholera – zaklęła, przypomniawszy sobie, że to Eversleigh je zamknął. – Chwileczkę, Robert.

– Co się tam, do diabła, dzieje? – zapytał. – Całe wieki cię nie ma.

W rzeczywistości wcale nie minęło dużo czasu, ale Victoria nie zamierzała się sprzeczać. Zależało jej tylko na tym, żeby wydostać się z toalety.

– Wszystko w porządku – powiedziała do drzwi. Potem odwróciła się i spojrzała na Eversleigha wijącego się na podłodze. – Dawaj klucz.

Mimo żałosnego stanu, ten tylko szyderczo się uśmiechnął.

– Z kim ty rozmawiasz? – krzyknął Robert.

Zignorowała go.

– Klucz! – zażądała, spoglądając wściekle na Eversleigha. – Bo przysięgam, że kopnę jeszcze raz.

– Co tam kopniesz? – dopytywał się Robert. – Victorio, nalegam, abyś otworzyła drzwi.

Zniecierpliwiona Victoria położyła dłonie na biodrach i odkrzyknęła:

– Jakbym miała cholerny klucz, to bym otworzyła! – I zwróciła się do Eversleigha: – Klucz!

– Nigdy.

Już zamierzała spełnić groźbę, gdy Robert krzyknął:

– Torie, odsuń się od drzwi. Wyważam.

– Robert, nie musisz… – Odskoczyła w ostatniej chwili, aby nie oberwać drzwiami.

W wejściu stanął Robert. Na jego twarzy malował się wysiłek pomieszany ze złością. Drzwi kołysały się na zawiasach.

– Nic ci się nie stało? – zapytał, dopadając jej. W tej samej chwili spojrzał pod nogi. Niemal spurpurowiał z wściekłości. – Co on robi na podłodze? – wycedził przez zęby.

Victoria nie zdołała powstrzymać się od śmiechu.

– Ja go powaliłam – oznajmiła z dumą.

– Jak tego dokonałaś? – zapytał zaskoczony.

– Pamiętasz podróż karetą z Ramsgate?

– Ze szczegółami.

– Ale na początku – szybko dodała zarumieniona. – Gdy… Eee… Gdy przez przypadek uderzyłam cię…

– Pamiętam – przerwał jej. Mówił surowym głosem, ale Victoria słyszała w nim nutkę rozbawienia.

– No właśnie. Uznałam, że to samo zadziała w przypadku Eversleigha.

– Nie potrzeba więcej wyjaśnień – mówił przez śmiech Robert. – Zawsze byłaś pomysłowa, moja droga. I za to cię kocham.

Westchnęła, kompletnie zapominając o obecności Eversleigha.

– Ja też cię kocham. Bardzo cię kocham.

– Jeśli mogę przerwać tę ujmującą scenkę… – odezwał się Eversleigh.

– Nie możesz, bo cię uciszę – rzucił i odwrócił wzrok do żony. – Och, Victorio, naprawdę?

– Całym sercem.

Chciał ją objąć ramieniem, ale uznał, że Eversleigh nie musi na to patrzeć.

– Jest tu gdzieś okno? – zapytał, rozglądając się po łazience.

Victoria skinęła głową.

– Wystarczy, żeby zmieścił się człowiek? Wydęła usta.

– Raczej tak.

– Jakie szczęście. – Robert podniósł Eversleigha za kołnierz i pasek od spodni, a potem zataszczył do okna. – Chyba ci mówiłem, że jeśli jeszcze raz zaatakujesz moją żonę, to rozniosę cię na kawałki.

– Wtedy nie była twoją żoną – wtrącił Eversleigh.

– Masz dużo szczęścia, ty łajdaku. Ślub wprawił mnie w wyborny humor i tylko dlatego cię nie zabiję. Ale jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do mojej żony, to poślę ci kulkę w łeb. Czy to jasne?

Być może Eversleigh skinął głową, ale trudno było powiedzieć, bo wisiał już za oknem.

– Czy to jasne? – zagrzmiał Robert.

Victoria zrobiła krok do tyłu. Nie miała pojęcia, że jej mąż jest tak rozwścieczony. Zwykle potrafił znakomicie panować nad emocjami.

– Tak. I niech cię cholera! – wrzasnął Eversleigh.

Robert go puścił.

Victoria podskoczyła do okna.

– Wysoko tu jest? – zapytała.

Robert wyjrzał na dwór.

– Nie za bardzo. Ale nie wiesz czasem, czy Lindworthyowie mają psy?

– Psy? Nie wiem. Dlaczego pytasz?

Uśmiechnął się.

– Z ciekawości. Straszny gnój tam na dole. Lokaj się napracuje, gdy będzie Eversleighowi mył włosy.

Obydwoje parsknęli śmiechem. Victorii udawało się przerwać tylko po to, aby nabrać powietrza.

– Przesuń się, też chcę popatrzeć! – rzuciła ze śmiechem Victoria.

Wyjrzała przez okno w chwili, gdy Eversleigh odchodził, potrząsając głową i przeklinając. Odwróciła się tyłem do okna.

– Pewnie strasznie śmierdzi – powiedziała.

Robert spoważniał.

– Victorio – zaczął nieśmiało. – Czy to, co mówiłaś… Czy…

– Tak, mówiłam poważnie. – Wzięła go za ręce. – Naprawdę cię kocham. Tylko wcześniej nie było okazji, żeby to powiedzieć.

Zmrużył oczy.

– Musiało dojść do takiego incydentu, żebyś mogła mi wyznać miłość?

– Nie! – Ale po chwili lepiej zastanowiła się nad jego słowami. – A właściwie w pewien sposób tak. Zawsze bardzo się bałam zależności od innych. Ale zrozumiałam, że życie u twego boku nie oznacza, że nie mogę sama dbać o siebie.

– Z Eversleighem nieźle ci poszło.

Zadarła lekko głowę i pozwoliła sobie na uśmieszek satysfakcji.

– Prawda, nie? A wiesz, że bez ciebie to by mi się nie udało?

– Victoria, sama tego dokonałaś. Przecież mnie tu nie było.

– A właśnie, że byłeś. – Położyła jego rękę na swoim sercu. – Tutaj. Stąd dodawałeś mi sił.

– Torie, jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam.

Nawet nie próbowała powstrzymać łez, które popłynęły po policzkach.

– Z tobą jest o wiele lepiej niż bez ciebie. Robert, tak bardzo cię kocham.

Pochylił się, żeby ją pocałować, ale przypomniał sobie o wyważonych drzwiach. Podszedł do głównych drzwi i zamknął je na klucz.

– No – odezwał się swawolnym tonem. – Teraz mam cię całą dla siebie.

– Bez dwóch zdań, panie hrabio. Bez dwóch zdań.

Po kilku minutach Victorii udało się przerwać pocałunek i odsunąć.

– Robert – odezwała się. – Czy wiesz…

– Ciii. Próbuję cię całować, a tu cholernie mało miejsca.

– Tak, ale czy wiesz…

Uciszył ją pocałunkiem. Victoria poddawała się przez kolejną minutę, ale w końcu znów się odsunęła.

– Chcę ci powiedzieć…

– Co? – zapytał z teatralnym westchnięciem.

– Któregoś dnia dzieci zapytają nas o najważniejszy moment w życiu. Będą chciały wiedzieć, gdzie do niego doszło.

Robert uniósł głowę i rozejrzał się po ciasnej toalecie.

– Kochanie, będziemy musieli skłamać. – Zachichotał. – Powiemy, że wyjechaliśmy do Chin, bo inaczej nie uwierzą.

Jeszcze raz ją pocałował.

Epilog

Kilka miesięcy później przez okno karety Victoria obserwowała płatki śniegu. Razem z Robertem wracali z kolacji w Castleford. On nie chciał składać ojcu wizyty, ale ona twierdziła, że powinni pojednać się z rodzinami, skoro myślą o założeniu swojej własnej.

Ze swoim ojcem Victoria pogodziła się dwa tygodnie wcześniej. Początki były trudne i nadal nie dało się powiedzieć, że stosunki pomiędzy nimi układają się dobrze, ale przynajmniej pierwsze lody zostały przełamane. Po wizycie w Castleford wyczuwała, że Robert ze swoim ojcem osiągnęli ten sam etap porozumienia.

Westchnęła cicho i odwróciła się do wnętrza karety. Robert spał, jego długie rzęsy sięgały policzków. Gdy wyciągnęła rękę, żeby odgarnąć mu z czoła kosmyk włosów, otworzył oczy.

Ziewnął.

– Zasnąłem?

– Tylko na chwileczkę – powiedziała, po czym sama ziewnęła. – To chyba zaraźliwe.

– Ziewanie? – Uśmiechnął się. Z otwartą buzią skinęła głową.

– Nie spodziewałem się, że tak długo zabawimy – rzekł. – Ja się cieszę. Chciałam, żebyś spędził trochę czasu z ojcem. To dobry człowiek. Trochę zagubiony, ale cię kocha. A to najważniejsze.

Przysunął ją do siebie.

– Victorio, nigdy w życiu nie spotkałem kogoś z większym sercem niż twoje. Jak możesz mu przebaczyć, skoro cię tak potraktował?

– Ty mojemu przebaczyłeś – zauważyła.

– Tylko dlatego, że mi kazałaś.

Puknęła go w ramię.

– W najgorszym razie możemy wyciągnąć jakąś naukę z ich błędów. Przecież będziemy mieć własne dzieci.