– Specjalna dyspensa.

Victoria zdawała sobie sprawę z niestosowności swojego zachowania, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

Robert położył ręce na biodrach i odwrócił się w jej stronę.

– To nie jest śmieszne.

– Przepraszam – powiedziała, chociaż w jej głosie nie było słychać żalu. – Ale ty tak… O rany! – Znów zaniosła się śmiechem.

– Musiała zostać w drugiej torbie – rzekł. – Cholera! Otarła załzawione oczy.

– A gdzie masz drugą torbę?

– W Londynie.

– Rozumiem.

– Najdalej za godzinę musimy wyjechać. Zdumiała się bezgranicznie.

– Do Londynu? Teraz?

– Nie widzę innego wyjścia.

– Ale jak my się tam dostaniemy?

– Zanim MacDougal wyjechał do Londynu, ćwierć mili stąd zostawił karetę. Miejscowy dziedzic to człowiek gościnny. Na pewno znajdzie dla nas wolnego konia.

– Chcesz powiedzieć, że tylko ja nic nie wiedziałam o twoich planach?

– Nie pytałaś. – Wzruszył ramionami. – A teraz proponuję, żebyś się ubrała. Chociaż wyglądasz wspaniale, na dworze jest trochę chłodno.

Szczelnie okryła się pościelą.

– Sukienkę mam w drugim pokoju.

– Udajesz skromnisię?

Zmarszczyła brwi, markując oburzenie.

– Przepraszam, ale nie jestem taka postępowa jak ty. Nie mam doświadczenia w tego typu sprawach.

Uśmiechnął się i z uczuciem pocałował ją w czoło.

– Przepraszam. No, przepraszam. Za dobrze się bawisz, żeby się boczyć. Zaraz przyniosę ci sukienkę. I… – dodał otwierając drzwi: -… nie będę przeszkadzał, gdy się będziesz przebierać.

Pół godziny później jechali już do Londynu. Robert z trudnością powstrzymywał się od śpiewania. Wracając z karetą pod domek, dosłownie wykrzyczał „Alleluja” Haendla. Pewnie nawet udałoby mu się dokończyć pieśń, gdyby nie spłoszył koni. Teraz się uspokoił, bo uznał że lepiej nie narażać na takie tortury uszu narzeczonej… Swojej narzeczonej! Uwielbiał to słowo. Uwielbiał o tym myśleć.

Tak go rozpierała radość, że nie potrafił stłumić jej w sobie i gdy tylko się zapomniał, zaczynał wesoło podgwizdywać.

– Nie wiedziałam, że umiesz gwizdać – powiedziała Victoria.

– Nie umiem śpiewać – odparł – więc sobie gwiżdżę.

– Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam, żebyś podgwizdywał… – Zastanowiła się. – Nie pamiętam.

Uśmiechnął się.

– Od wielu lat nie byłem taki szczęśliwy.

Po chwili milczenia powiedziała:

– Och. – Wyglądała na zadowoloną, a on czuł się zadowolony, że ona tak wygląda.

Kilka następnych minut gwizdał, fałszując, a potem uniósł głowę i zapytał:

– Zdajesz sobie sprawę, jak wspaniale znowu czuć taką spontaniczność?

– Słucham?

– Gdy się poznaliśmy, biegaliśmy nocą po lesie. Byliśmy dzicy i beztroscy.

– Było wspaniale – przyznała.

– A teraz… Sama wiesz, jakie prowadzę uporządkowane życie. Tak jak wspomniałaś, jestem najlepiej zorganizowanym człowiekiem w Wielkiej Brytanii. Zawsze układam plany, zawsze je realizuję. Miło znów zrobić coś spontanicznego.

– Porwałeś mnie – wytknęła mu. – To całkiem spontaniczne.

– Niezupełnie. Zapewniam cię, że wszystko skrupulatnie zaplanowałem.

– Hm, ale o jedzeniu zapomniałeś – zauważyła z nutką złośliwości.

– A tak, o jedzeniu – bąknął. – Drobne przeoczenie.

– Przedtem wcale nie wydawało się takie drobne.

– Nie umarłaś z głodu, no nie?

Szturchnęła go w ramię.

– I zapomniałeś o specjalnej dyspensie. Jeśli przyjąć, że najważniejszym celem porwania było doprowadzenie do ślubu, to można uznać, że to poważna luka w planie.

– Nie zapomniałem o specjalnej dyspensie, tylko zapomniałem jej zabrać. Ale miałem taki zamiar.

Wyjrzała przez okno. Na dworze zaczynało się zmierzchać. Nie mieli szans, aby tego wieczoru dotrzeć do Londynu, ale mogli pokonać ponad połowę drogi.

– Właściwie to się cieszę, że zapomniałeś tej dyspensy.

– Pewnie chcesz jak najdłużej odkładać to, co i tak jest nieuniknione – powiedział. Żartował, ale wyczuła, że odpowiedź będzie dla niego ważna.

– Wcale nie – odparła. – Jak już podejmę decyzję, to chcę jak najszybciej wprowadzić ją w życie. Ale miło czasem popatrzeć, jak się nie układa.

– Jak to? Wzruszyła ramionami.

– Jesteś taki doskonały, przecież wiesz.

– Coś mi to nie brzmi jak komplement. A poza tym wcale nie jestem doskonały. Gdyby tak było, to dlaczego tyle czasu zajęło mi przekonanie cię do ślubu?

– Właśnie dlatego, że jesteś doskonały – powiedziała z uśmiechem. – Zaczynałam się niepokoić. Bo po co miałabym robić cokolwiek, skoro ty i tak zrobisz to lepiej?

Uśmiechnął się i przytulił ją do siebie.

– Znam wiele rzeczy, które robisz lepiej.

– O, naprawdę? – Starała się zbytnio nie podniecać tym, że gładzi ją po udzie.

– Uhm. Lepiej całujesz. – Na dowód tych słów zbliżył usta do jej ust.

– Twoja szkoła.

– Lepiej wyglądasz bez ubrania.

Zarumieniła się, ale w jego obecności czuła się wystarczająco swobodnie, aby powiedzieć:

– To kwestia gustu. Odchylił się i westchnął.

– No dobrze. Lepiej szyjesz. Zmrużyła oczy.

– Masz rację.

– I Z pewnością więcej wiesz na temat dzieci – dodał. – Gdy zostaniemy rodzicami, zawsze będę polegał na twoim zdaniu. Ja bym wyuczył dzieci wszystkich trzech praw Newtona, zanim jeszcze wyszłyby z kołyski. To nie na miejscu. Musisz mnie nauczyć dziecięcych rymowanek.

Jego słowa ściskały Victorii serce. Kiedy pracowała w zakładzie, przekonała się, ile radości może dać jej samodzielność. Bała się, że w małżeństwie może to utracić. A teraz Robert mówi, że liczy się z jej zdaniem.

– Poza tym masz złote serce – powiedział, dotykając jej policzka. – Ja często zamykam się w sobie. A ty zawsze najpierw dostrzegasz potrzeby innych ludzi. To rzadki i wspaniały dar.

– Och, Robert. – Przytuliła się do niego, bo nagle zatęskniła za ciepłem jego ramienia. Jednak zanim ją objął, kareta wpadła w dziurę na drodze i Victoria upadła.

– Och! – zawołała zaskoczona.

– Auuu! – zawył Robert z bólu.

– Co ci się stało? – zapytała pospiesznie.

– Twój łokieć – jęknął.

– Co? A, przepraszam… – Kareta jeszcze raz podskoczyła na wyboju, a jej łokieć wbił mu się jeszcze głębiej w brzuch. A przynajmniej jej się wydawało, że to brzuch.

– Błagam… zabierz… szybko…

Zaczęła się gramolić i udało jej się zabrać łokieć.

– Przepraszam – powtórzyła. Przyjrzała mu się uważniej. Był zgięty wpół i mimo półmroku widziała, że zzieleniał na twarzy. – Robert? – zapytała niepewnie. – Nic ci się nie stało?

– Zaraz mi przejdzie.

Bacznie obserwowała go przez kilka sekund, a potem zapytała:

– Uderzyłam cię w brzuch? To był przypadek. Nie prostując się, odpowiedział:

– Victoria, to męski ból.

– Oooo – zachłysnęła się. – Nie miałam pojęcia.

– Nic dziwnego – mruknął.

Minęła kolejna minuta i Victoria wpadła na przerażającą myśl.

– Ale to tak chyba nie na zawsze? Pokręcił głową.

– Błagam, nie rozśmieszaj mnie.

– Przepraszam.

– Przestań przepraszać.

– Ale jest mi przykro.

– Chłód, głód, a potem śmiertelna rana – mówił, wstrzymując oddech. – Czy ktoś mógł mieć większego pecha niż ja?

Victoria nie widziała powodu, żeby odpowiadać. Wyglądała uważnie przez okno i obserwowała hrabstwo Kent. Przez prawie dziesięć minut Robert nie wydawał żadnego dźwięku, a potem, gdy już myślała, że zasnął, poczuła klepnięcie na ramieniu.

– Tak? – Odwróciła się. Miał roześmianą twarz.

– Już mi lepiej.

– A, to dobrze – odparła. Nie była pewna, jaki komentarz pasuje do takiej sytuacji.

Przysunął się bliżej, w jego oczach czaiło się pragnienie.

– Właściwie czuję się o wiele lepiej. Wolałaby, żeby przestał być tak tajemniczy.

– No dobrze, cieszę się.

– Nie jestem pewien, czy rozumiesz.

Chciała odpowiedzieć, że jest pewne, że nie rozumie, ale zanim zdążyła otworzyć usta, Robert podciągnął jej nogi na siedzenie i położył ją na plecach. Spróbowała wyszeptać jego imię, ale uciszył ją pocałunkiem.

– Jestem w znacznie lepszej formie – powiedział przy jej ustach. – Znacznie… – Pocałunek. – Znacznie… – Pocałunek. -… lepszej. – Uniósł głowę i obdarzył ją rozmarzonym uśmiechem. – Mam ci zademonstrować?

21

– Tutaj? – zachichotała. – W karecie?

– Czemu nie?

– Bo… Bo… Bo to nieprzyzwoite! – Starała się usiąść z powrotem. – Na pewno nieprzyzwoite.

Robert uniósł głowę. W jego niebieskich oczach błyskały figlarne ogniki.

– Czyżby? Nie sądzę, aby twój ojciec wygłaszał na ten temat kazanie.

– Robert, jestem pewna, że to nieobyczajne.

– Oczywiście – powiedział, głaszcząc jej szyję. Była ciepła, miękka i wciąż pachniała jego mydłem o zapachu drewna sandałowego. – Normalnie nie folgowałbym sobie w karecie, ale chcę ci zapewnić spokój ducha.

– A, więc to dla mego dobra?

– Tak bardzo się bałaś, że zrobiłaś mi krzywdę.

– Ależ skąd – odparła, próbując złapać oddech. – Zapewniam cię, że jestem w stu procentach pewna, że wy – dobrzałeś.

– Ale ja chcę, żebyś nie miała żadnych wątpliwości. – Sięgnął dłońmi do jej kostek i zaczął przesuwać do góry, zostawiając na pończochach dwa gorące ślady.

– Wierzę ci!

– Ciii, pocałuj mnie. – Pochylił się do jej ust, dłońmi gładził już łagodne zaokrąglenie jej bioder. Potem wsunął ręce pod nią i ścisnął miękkie pośladki.

– Myślałam… – Odchrząknęła. – Myślałam, że nie chcesz powtarzać tego przed ślubem.

– Tak, ale wtedy – mówił do kącika jej ust – byłem pewien, że wieczorem będziemy już małżeństwem. Wtedy było miejsce i czas na skrupuły.

– A teraz nie ma?

– W żadnym razie. – Znalazł nagą skórę na udzie, lekko uścisnął i usłyszał westchnienie zachwytu. Nic tak nie rozpalało jego namiętności, jak westchnienia i jęki rozkoszy Victorii. Czuł, że przywiera do niego całym ciałem, wsunął ręce pod jej plecy i nerwowo zaczął odpinać guziki. Potrzebował jej… Potrzebuje jej w tej chwili.