– Przecież możesz być w ciąży – wtrącił. – Pomyślałaś o tym?
– Nie – przyznała, z trudem przełykając ślinę. – Ale…
– Wyjdź za mnie – powtórzył, coraz mocniej ściskając jej ręce. – Dobrze wiesz, że tak powinniśmy postąpić.
– Dlaczego tak do mnie mówisz? Przecież wiesz, jak nienawidzę, gdy próbujesz mi wmawiać, że czegoś chcę.
Westchnął z lekkim rozdrażnieniem.
– Nie o to mi chodziło. Przecież wiesz.
– No wiem, tylko że…
– Że co? – zapytał łagodnie. – Co cię powstrzymuje, Torie?
Rozejrzała się dokoła, czuła się niezbyt pewnie.
– Sama nie wiem. Małżeństwo to taka poważna sprawa. A jeśli popełnię błąd?
– Jeśli to błąd, to już go popełniłaś – rzekł, spoglądając na łóżko. – Ale to nie błąd. W małżeństwie nie zawsze będzie łatwo, ale życie bez ciebie… – Pogładził ją po włosach. Widać było, że nie umie ubrać myśli w słowa. – Życie bez ciebie jest niemożliwe. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć. Zagryzła dolną wargę. Powoli zaczęła rozumieć, że ona czuje to samo. Po tym wszystkim, co przeżyli wspólnie w minionym miesiącu, nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez jego figlarnych uśmiechów, bez jego błysku w oku albo bez widoku jego wiecznie potarganej czupryny. Podniosła wzrok, patrzyli sobie w oczy.
– Mam pewne wątpliwości – zaczęła.
– To całkiem ludzkie – dodał jej otuchy.
– Ale widzę też kilka powodów, dla których myśl o małżeństwie mi się podoba. – Mówiła powoli, ważąc każde słowo. Szybko spojrzała na Roberta, spodziewając się, że znów uwięzi ją w uścisku. Ale stał nieruchomo, rozumiejąc dokładnie, że Victoria musi się wygadać.
– Przede wszystkim – mówiła – jak zauważyłeś, istnieje kwestia dziecka. Postąpiłam bardzo nieodpowiedzialnie, nie biorąc tego pod uwagę, ale stało się i teraz już nic nie można z tym zrobić. Myślę, że moglibyśmy po prostu poczekać kilka tygodni i przekonać się…
– Tego bym nie zalecał – wtrącił szybko Robert.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Nie, nie wyobrażam sobie, że pozwolisz mi wrócić do Londynu, i nie wyobrażam też sobie, że gdybym tu została…
– Szczerze przyznaję, że nie zdołam trzymać się z dala od ciebie – powiedział bez ogródek.
– Również nie będę kłamać i twierdzić, że… – zarumieniła się -… nie jestem zadowolona z uwagi, jaką mi poświęcasz. Wiesz, że zawsze tak było. Nawet siedem lat temu.
Uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Ale istnieją też inne powody, dla których powinniśmy lub nie powinniśmy brać ślubu.
– Powinniśmy.
– Słucham? – Zmarszczyła brwi.
– Powinniśmy brać ślub, a nie „nie powinniśmy”.
Z trudem powstrzymała się od śmiechu. Gdy bardzo czegoś chciał, potrafił być równie uroczy jak mały piesek.
– Obawiam się, że nie pozwolisz mi samodzielnie podjąć decyzji.
– Postaram się szanować twoje życzenia – obiecał solennie. – Jeżeli okażę się wrednym egoistą, to możesz zdzielić mnie torebką po głowie.
Wbiła w niego wzrok.
– Poproszę to na piśmie.
– Oczywiście. – Podszedł do sekretarzyka, wysunął szufladę, wyjął pióro i atrament. Victoria gapiła się z otwartymi ustami, jak pisze oświadczenie, a potem umieszcza na dole zamaszysty podpis. Wrócił do niej, wręczył jej papier i powiedział:
– Proszę bardzo.
Spojrzała na tekst i przeczytała:
– „Jeżeli okażę się wrednym egoistą, to pozwalam swojej ukochanej żonie, Victorii Mary Lyndon Kemble… „ – Podniosła wzrok. – Kemble?
– Tak, o ile mam coś do powiedzenia. – Wskazał na papier. – Pozwoliłem sobie wpisać późniejszą datę, czyli z przyszłego tygodnia. Do tego czasu będziesz już nazywać się Kemble.
Victoria wstrzymała się od komentarza na temat jego pewności siebie i czytała dalej:
– Popatrzmy: „… Victorii Mary Lyndon, hm, Kemble zdzielić mnie po głowie dowolnie wybranym przez nią przedmiotem”. – Podniosła zdziwiony wzrok. – Dowolnym przedmiotem?
Wzruszył ramionami.
– Jeżeli naprawdę okażę się wrednym egoistą, to możesz mnie okładać nawet czymś cięższym niż torebka.
Tłumiąc śmiech, przeszła do noty końcowej:
– „Podpisano, Robert Phillip Arthur Kemble, hrabia Macclesfield”.
– Nie znam się za bardzo na prawie, ale to chyba legalny dokument.
Victoria popłakała się ze śmiechu. Wolną ręką szybko otarła łzy.
– Właśnie dlatego chcę za ciebie wyjść – powiedziała, trzymając w górze kartkę papieru.
– Dlatego, że pozwoliłem ci okładać się po głowie dowolnym przedmiotem?
– Nie – powiedziała, głośno pociągając nosem. – Bo nie wiem, co by się ze mną stało, gdybyś ty mnie nie rozśmieszał. Stałam się zbyt poważna. Ale nie zawsze tak było.
– Wiem – rzekł łagodnie.
– Nie mogłam się śmiać przez siedem lat. Zapomniałam, jak to się robi.
– Ja ci przypomnę. Pokiwała głową.
– Wiem, Robercie. Wiem o tym.
Usiadł na brzegu łóżka i czule ją do siebie przytulił.
– Potrzebuję cię, kochana Torie. Dobrze o tym wiem.
Po chwili rozkoszowania się ciepłem jego ramion odsunęła się i zapytała:
– Mówiłeś poważnie o tym, żeby dzisiaj wziąć ślub?
– Całkiem poważnie.
– Przecież to niemożliwe. Najpierw trzeba dać zapowiedzi.
Uśmiechnął się przebiegle.
– Załatwiłem specjalną dyspensę.
– Co? – ze zdziwienia otworzyła usta. – Kiedy?
– Ponad tydzień temu.
– Trochę przedwcześnie, nie sądzisz?
– W końcu wszystko się udało, prawda?
Starała się zrobić surową minę, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu w oczach.
– Obawiam się, mój panie, że za takie postępowanie ktoś mógłby cię uznać za wrednego egoistę.
– Mógłby czy uznaje? Muszę to wiedzieć, bo od tego zależy dobro mojej czaszki.
Nie mogła się powstrzymać od chichotu.
– Sam wiesz. Ale chyba mogłabym zgodzić się zostać twoją żoną.
– Czy to znaczy, że wybaczasz mi porwanie?
– Jeszcze nie.
– Naprawdę?
– Tak. Wstrzymam się z wybaczeniem aż do chwili, kiedy będę to mogła w pełni wykorzystać.
Tym razem Robert wybuchnął śmiechem. Gdy próbował opanować oddech, szturchnęła go w ramię i powiedziała:
– Tak czy inaczej dzisiaj nie możemy się pobrać.
– A to dlaczego?
– Mamy już późne popołudnie. A ślub powinien odbyć się rano.
– Niemądra zasada.
– Mój ojciec zawsze jej przestrzega. Wiem to dobrze, bo gdy udzielał ślubu, musiałam napełniać powietrzem miechy organów.
– Nie wiedziałem, że w naszej wiosce są organy.
– Nie ma. To było w Leeds. Ale zdaje się, że zmieniasz temat.
– Nie – powiedział, przysuwając twarz do jej szyi. – To tylko krótka dygresja. A co do porannych ślubów, to przypuszczam, że ta zasada dotyczy zwyczajnych ślubów. A ze specjalną dyspensą możemy robić, co nam się podoba.
– Chyba powinnam być wdzięczna losowi, że zesłał mi tak zorganizowanego mężczyznę.
Robert westchnął radośnie.
– Przyjmuję twoje komplementy niezależnie od formy, w jaką je ubierasz.
– Naprawdę chcesz jeszcze dzisiaj wziąć ślub?
– Nie potrafię wymyślić ciekawszego zajęcia. Nie mamy kart do gry, a wszystkie książki z biblioteczki już przeczytałem.
Uderzyła go poduszką.
– Mówię poważnie.
Sekundę zabrało mu złapanie ją za nadgarstki i przygniecenie do łóżka całym ciężarem ciała. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Ja też.
Odetchnęła i uśmiechnęła się.
– Wierzę ci.
– Poza tym jeśli dzisiaj się z tobą nie ożenię, znów grzech cudzołóstwa.
– Czyżby?
– Oczywiście. A ty jesteś bogobojną kobietą, było nie było córką pastora, więc też nie chcesz grzeszyć. – Nagle zrobił poważną minę. – Zawsze sobie przysięgałem, że jeśli będziemy się kochać, to jako mąż i żona.
Uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.
– No i nie udało się dotrzymać postanowienia.
– Ale jeden raz to żaden grzech. – Zajął się jej uchem. – Powinienem jednak włożyć ci obrączkę na rękę, zanim ponownie ogarnie mnie pożądanie.
– A teraz cię nie ogarnia? – zapytała z powątpiewaniem, wyczuwając, jak bardzo jest podniecony.
Znów się roześmiał. Błądził ustami w okolicach jej podbródka.
– Wesoło mi będzie z tobą w małżeństwie.
– No… To chyba wystarczający powód do oświadczyn. – Westchnęła, próbując ignorować ogarniający ją spazm rozkoszy.
– Uhmmm… tak. – Całując namiętnie, drażnił ją i doprowadzał do drżenia. Nagle odwrócił się i wstał z łóżka. – Lepiej teraz przestać – rzekł z przebiegłym uśmiechem – bo za moment się nie opanuję.
Victoria chciała krzyknąć, że nic ją to nie obchodzi, ale zadowoliła się rzuceniem w niego poduszką.
– Nie chcę cię więcej wykorzystywać – powiedział, odpierając jej atak. – I muszę przypomnieć – pochylił się i ostatni raz pocałował ją w usta – o tym. Na wypadek, gdybyś chciała się rozmyślić.
– Właśnie to rozważam – odparła. Była pewna, że wyraźnie widać jej bezradność.
Robert roześmiał się i przeszedł na drugą stronę pokoju.
– Na pewno milo ci będzie się dowiedzieć, że czuję się tak samo niezręcznie i tak samo nienasycony jak ty.
– Mnie absolutnie nic nie jest – oznajmiła, zadzierając nosa.
– Ależ oczywiście, że nic – drażnił się z nią, sięgając po torbę podróżną, którą pozostawił na stole. Victoria już miała błysnąć ciętą ripostą, gdy Robert spochmurniał i zaklął:
– Cholera!
– Czegoś zapomniałeś? – zapytała. Podniósł głowę i spojrzał w jej stronę.
– Brałaś coś z tej torby?
– Ależ skąd… – Zaczerwieniła się na wspomnienie, że myszkowała w jego rzeczach. – No tak, właściwie przeglądałam tu różne rzeczy, ale zanim dotarłam do tej torby, znalazłam wannę.
– Nic mnie to nie obchodzi – rzekł lekceważąco. – Możesz sobie wyrywać nawet klepki z parkietu. Co moje, to twoje. Ale w tej torbie były ważne dokumenty. I zniknęły.
Victorię ogarnęło niespodziewane uczucie zadowolenia.
– Co to za dokumenty?
Zanim odpowiedział, rzucił jeszcze jedno przekleństwo.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.