Postękując z rozkoszy, stopniowo zanurzała się w kąpieli. Obserwowała, jak rozpuszczają się białe plamki soli na skórze. Zanurzyła się pod wodę i zmoczyła włosy. Po dłuższej chwili radosnego moczenia lewą nogą spróbowała oderwać mydło od dna.
Ani drgnęło.
– No dalej – mruknęła. – Minęło już dwadzieścia minut.
Wiedziała, że rozmawia z kostką mydła, ale uznała, że po wszystkim, co przeszła przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, ma prawo do odrobiny dziwactwa. Zmieniła nogi i naparła prawą stopą.
– Ruszże się! – rozkazała, zapierając się piętą o kostkę mydła. Ale ono było śliskie i stopa spadała.
– A niech to diabli! – zaklęła i usiadła. Musiała jednak użyć rąk. Wbiła w oporne mydło paznokcie i pociągnęła. Po chwili wpadła na lepszy pomysł i przekręciła śliską kostkę. W końcu już jej się wydawało, że mydło zaczyna się odrywać. Po dalszych kilku sekundach ciągnięcia i kręcenia nareszcie kawałek urwała.
– No! – zawołała z triumfem w głosie, chociaż przeciwnikiem była głupia kostka mydła. – Zwycięstwo! Zwycięstwo! Zwycięstwo!
– Victoria! Zamarła.
– Victoria, z kim ty rozmawiasz?
To Robert. Jak mu się udało w tak krótkim czasie pokonać drogę do miasteczka i z powrotem? A przecież jeszcze musiał zrobić zakupy. Zajęło mu to zaledwie godzinę. A może minęły już dwie?
– Ze sobą! – odkrzyknęła. Boże on już wrócił, a ona nie zdążyła nawet umyć włosów. Do licha. Musi to zrobić. Na schodach rozległy się kroki.
– Nie ciekawi cię, co kupiłem?
Nie miała do tego głowy. Musiała się umyć. Wyrywając się z myślowej pustki, krzyknęła po prostu:
– Nie wchodź tutaj! Kroki umilkły.
– Co się stało?
– Nic… Ja… Ja tylko…
Minęła dłuższa chwila, a w końcu doleciały z dołu słowa Roberta:
– Planujesz jakoś zakończyć to zdanie?
– Kąpię się. Znów długa cisza i:
– Rozumiem.
– Wolałabym, żebyś nie… – Zakrztusiła się.
– Żebym nie co?
– No, żebyś mnie nie widział.
Jęknął tak głośno, że wyraźnie usłyszała przez drzwi. Siedząc w wannie, nie mogła o nim nie myśleć i…
– Podać ci ręcznik?
Przestraszyła się. Najbardziej tego, że on może odkryć jej myśli, które wędrowały w niebezpiecznym kierunku.
– Nie – odparła. – Mam.
– Jaka szkoda.
– Zrobiłam sobie z prześcieradła – odezwała się głównie dlatego, że czuła się w obowiązku coś powiedzieć.
– Chcesz mydło?
– Było w wannie.
– A może coś zjesz? Przyniosłem paszteciki. Kiszki zagrały marsza, ale odparła:
– Zjem później, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Chcesz czegokolwiek? – w jego głosie słychać było niemal rozpacz.
– Nie, raczej nie. Chociaż…
– Chociaż co? – zapytał natychmiast. – Czego ci potrzeba? Przyniosę ci z radością. Z rozkoszą. Zrobię wszystko, żeby ci dogodzić.
– Kupiłeś mi może sukienkę? Muszę się w coś przebrać. Mogłabym założyć tę starą, ale cała przesiąkła solą.
– Jedną chwileczkę. Nie ruszaj się. Nigdzie nie odchodź.
– Gdzie ja miałabym pójść w takim stanie? – powiedziała do siebie, patrząc na nagie ciało.
Chwilę później usłyszała Roberta wbiegającego na korytarz.
– Już jestem! – powiedział. – Oto sukienka! Mam nadzieję, że będzie pasować.
– Każda lepsza od tej starej.;. Ach… – Otworzyła usta na widok poruszającej się klamki. – Co ty wyprawiasz? – krzyknęła.
Na szczęście klamka zamarła w bezruchu. Najwyraźniej nawet Robert znał granice przyzwoitości.
– Przyniosłem ci sukienkę – oznajmił. Ale w jego głosie wyczuła nutkę pytającą.
– Uchyl trochę drzwi i wrzuć sukienkę do środka – poinstruowała.
Nastąpiła chwila milczenia, a potem:
– Nie mogę wejść? – Nie!
– Ech! – stęknął jak rozczarowany uczniak.
– Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci wejść, gdy się kapię.
– Miałem nadzieję… – Jego słowa przeszły w ciężkie westchnienie.
– Wrzuć sukienkę do środka. Spełnił jej polecenie.
– A teraz zamknij drzwi.
– Może chcesz, żebym przyniósł też paszteciki?
Jednym spojrzeniem oceniła dystans pomiędzy drzwiami a wanną. Żeby odebrać paszteciki, musiałaby wyjść z wanny. Nie podobał jej się ten pomysł, ale na myśl o pasztecikach żołądek odzywał się głośnym burczeniem.
– Możesz je położyć na podłodze?
– Nie ubrudzą się?
– Nic nie szkodzi. – Taka była głodna, że naprawdę jej to nie przeszkadzało.
– No dobrze. – Kilka centymetrów nad podłogą pojawiła się jego ręka. – W którą stronę?
– Słucham?
– W którą stronę popchnąć, żebyś je dosięgła?
Zdaniem Victorii proste zadanie zamieniło się w skomplikowane przedsięwzięcie i zastanawiała się, czy w drzwiach nie ma czasem jakiejś dziurki. Może Robert ją zagaduje i cały czas podgląda? Może widzi jej nagość? Może…
– Victoria?
Przypomniała sobie, że on do wszystkiego, co robi, podchodzi z naukową precyzją. I teraz pyta, w którą stronę przesunąć paszteciki.
– Jestem na godzinie pierwszej – powiedziała, wyjęła rękę z wanny i otrząsnęła z wody.
Ręka Roberta powędrowała w prawą stronę, a potem popchnęła tacę z pasztecikami po drewnianej podłodze. Taca zatrzymała się tuż przy metalowej ściance wanny.
– Strzał w dziesiątkę! – zawołała. – A teraz możesz zamknąć drzwi.
Zero reakcji.
– Mówiłam, że możesz zamknąć drzwi!
Rozległo się kolejne głębokie westchnięcie, a po nim szczęk opadającej klamki.
– Poczekam w kuchni – poinformował słabym głosem.
Nie mogła odpowiedzieć z pełnymi ustami.
Robert ciężko usiadł na stołku i ponuro spuścił głowę nad kuchennym stołem. Najpierw był przemarznięty. Potem był głodny. A teraz… szczerze mówiąc, teraz znajduje się w znakomitej formie, Victoria leży naga w wannie, a on…
Stęknął. Źle się czuł w takiej sytuacji.
Zajął się rozpakowywaniem zakupionych produktów. Do Ramsgate rzadko przywoził ze sobą wielu służących i choć nie był przyzwyczajony do prac domowych, tutaj bardziej czuł się jak w domu niż w Castleford lub Londynie. Poza tym niewiele miał do wypakowania. Większość towarów zamówił z dostawą do domu, a ze sobą zabrał tylko produkty gotowe do natychmiastowego zjedzenia.
Rozpakowywanie zakończył wrzuceniem dwóch bułek do pojemnika na pieczywo, z powrotem usiadł na stołku i starał się nie wyobrażać sobie, co Victoria robi na górze.
Bezskutecznie. Poczuł przypływ takiego gorąca, że musiał otworzyć okno.
– Nie musisz myśleć cały czas o niej – mówił po cichu. – Nie ma takiej potrzeby. Po świecie chodzą miliony kobiet, a ona jest tylko jedną z wielu. Poza tym są jeszcze planety:
Merkury, Wenus, Ziemia, Mars…
Szybko skończyły mu się planety i żeby odciągnąć czymś myśli od Victorii, zaczął recytować systematykę Linneusza.
– Królestwo, gromada, potem…
Przerwał. Czy to jej kroki? Nie, musiało mu się wydawać. Westchnął i kontynuował.
– … rząd, rodzaj, a dalej… – Cholera, co było dalej?
Aby ożywić pamięć, zaczął walić pięścią w stół.
– Cholera! Cholera! Cholera! – klął przy każdym uderzeniu. Zdawał sobie sprawę, że trochę za bardzo denerwuje się z tak błahego powodu, ale naprawdę gryzło go coś o wiele bardziej skomplikowanego. Tam na górze w wannie siedzi Victoria, a on… – Typ! – zawołał. – Typ, a potem gatunek!
– Co mówiłeś?
Odwrócił się za siebie. W drzwiach stała Victoria z jeszcze mokrymi włosami. Sukienka, którą kupił, była na nią wyraźnie za długa i ciągnęła się po podłodze, ale poza tym pasowała doskonale. Odchrząknął.
– Wyglądasz… – Musiał jeszcze raz odchrząknąć. – Wyglądasz zabójczo.
– Bardzo dziękuję – odpowiedziała. – O czym tu mówiłeś?
– O niczym.
– Przysięgłabym, że słyszałam, jak mówisz o jakimś typie, co miał pakunek.
Patrzył na nią przekonany, że część rozumu uciekła mu z głowy w podbrzusze, bo nie miał zielonego pojęcia, co ona powiedziała.
– Co takiego?
– Nie wiem. To ty mówiłeś.
– A skąd. Ja mówiłem „typ i gatunek”.
– A. – Zawahała się. – Teraz wszystko jasne. Tylko chyba nadal nic nie rozumiem.
– To są… – Spojrzał na nią. Czekała na odpowiedź z nieco rozbawioną miną. – To są terminy naukowe.
– Rozumiem – powiedziała niespiesznie. – Ale czy istnieją jakieś powody, dla których wykrzykiwałeś je na całe gardło?
– Tak – odparł, koncentrując wzrok na jej ustach. – Jak najbardziej.
– Naprawdę?
Zrobił krok w jej stronę. Potem następny.
– Tak. Bo widzisz, chciałem oderwać myśli od pewnej rzeczy.
Nerwowo oblizała wargi i zaczerwieniła się.
– Ach, rozumiem.
Podszedł bliżej.
– Ale nie udało się. Podszedł jeszcze bliżej.
– Nic a nic? – zapytała cicho.
Pokręcił głową. Byli już tak blisko siebie, że niemal stykali się nosami.
– Nadal cię pragnę. – Przepraszająco wzruszył ramionami. – Nic na to nie poradzę.
Stała nieruchomo i tylko patrzyła. On uznał, że to lepsze niż jednoznaczne odrzucenie. Położył jej dłoń na biodrze.
– Szukałem w drzwiach jakiejś dziurki. Nie wyglądała na zaskoczoną, gdy szepnęła:
– Znalazłeś? Pokręcił głową.
– Nie. Ale mam bujną wyobraźnię. Oczywiście… – Pochylił się i musnął jej wargi delikatnym pocałunkiem. -… nie umywa się do rzeczywistości. Ale wystarczyło, żeby doprowadzić mnie do obecnego stanu skrajnego i przedłużającego się dyskomfortu.
– Dyskomfortu? – powtórzyła. Popatrzyła bez zrozumienia.
– Uhm. – Pocałował ją raz jeszcze. Również delikatnie, bez narzucania się.
I tym razem nie cofnęła się przed nim. Jego nadzieje rosły równie mocno jak podniecenie. Trzymał jednak swoje żądze na wodzy. Czuł, że aby uwieść Viktorię, musi posłużyć się zarówno czynami, jak i słowami. Pogładził ją po policzku i szepnął:
– Mogę cię pocałować? Okazała zdziwienie.
– Już pocałowałeś. Niespiesznie się uśmiechnął.
– Teoretycznie chyba można… – Jeszcze raz musnął ustami jej wargi. -… to uznać za pocałunek. Ale zbrodnią przeciwko mowie jest nazywanie również pocałunkiem tego, co mam na myśli.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.