Nic nie odpowiedziała.

– Pewnie mielibyśmy już dziecko – kontynuował. – Może nawet dwoje albo troje. – Wiedział, że sprawia jej przykrość. Chociaż nienawidziła pracy guwernantki, bardzo lubiła dzieci. Celowo dotknął czułego punktu, wspominając o ewentualnym potomstwie.

– Tak – odparła. – Pewnie masz rację.

Tak bardzo się zasmuciła, że Robert nie miał sumienia ciągnąć tematu. Uśmiechnął się szeroko i powiedział:

– Podobno ostrygi działają jak afrodyzjaki.

– Ty zapewne w to wierzysz. – Wyraźnie ulżyło jej, że zmienił temat, chociaż poruszył nieco frywolne sprawy.

– Nie tylko ja. To dość powszechna wiedza.

– Tak zwana powszechna wiedza często nie ma potwierdzenia w faktach – skontrowała.

– Słusznie. Ja sam jako człowiek nauki niczego nie przyjmuję za prawdę, jeżeli nie zostało to poddane wnikliwym eksperymentom.

Zachichotała.

– Właściwie należałoby zrobić eksperyment. – Stukał widelcem w obrus.

Spojrzała podejrzliwym wzrokiem.

– Coś proponujesz?

– Tylko tyle, że ty zjesz dzisiaj ostrygi, a ja będę miał cię pod obserwacją. – Komicznie zmarszczył brwi. – Zobaczymy, czy mnie trochę bardziej polubisz.

Nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

– Robert – powiedziała, uświadamiając sobie, że bawi się znakomicie, chociaż stara się zachować powagę. – Jeszcze nigdy nie słyszałam o bardziej zwariowanym planie.

– Możliwe. Ale nawet jeżeli się nie powiedzie, sama obserwacja sprawi mi przyjemność.

Znów się roześmiała.

– O ile oczywiście ty odmówisz sobie ostryg. Bo jeśli „trochę bardziej mnie polubisz”, to wywieziesz mnie do Francji.

– Niezły pomysł. – Udał, że poważnie go rozważa. – Mimo wszystko Ramsgate jest portem. Ciekawe, czy we Francji szybciej dostalibyśmy ślub.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła.

– Mój ociec dostałby apopleksji, gdybym ożenił się w obrządku katolickim. My, Kemblowie, zawsze byliśmy oddanymi protestantami.

– O Boże. – Do oczu napłynęły jej łzy. – A wyobrażasz sobie mojego ojca? Dobrego pastora z Bellfield? Skonałby na miejscu. To pewne.

– Sam chciałby jeszcze raz udzielić nam ślubu – rzekł Robert. – A Eleanor pobrałaby słoną opłatę.

Victoria spochmurniała.

– Och Ellie! Tak za nią tęsknię.

– Ani razu nie widziałaś się z nią? – Odchylił się, aby oberżysta mógł postawić na stole talerz ostryg.

Victoria pokręciła głową.

– Nie. Od siedmiu… Przecież wiesz. Ale regularnie do siebie pisujemy. Nic się nie zmieniła. Wspominała, że rozmawiała z tobą.

– Tak, bardzo poważnie. Ale zauważyłem, że nadal ma taki sam nieposkromiony charakter.

– O, tak. A wiesz, co zrobiła z pieniędzmi, które od ciebie dostawała?

– Nie wiem. Co?

– Najpierw wpłaciła na oprocentowane konto. Potem doszła do wniosku, że może je ulokować zyskowniej, zaczęła czytać „Timesa” i inwestować na giełdzie.

Robert głośno się roześmiał i nałożył Victorii ostrygę.

– Twoja siostra nie przestaje mnie zadziwiać. Nie sądziłem, że kobietom wolno grywać na giełdzie.

Wzruszyła ramionami.

– Mówi, że prowadzi interesy w imieniu ojca. Twierdzi, zdaje się, że ojciec jest odludkiem i nie wychodzi z domu.

– Wasz ojciec by jej pokazał, gdyby o tym wiedział.

– Nikt lepiej od Ellie nie potrafi dochować tajemnicy.

Uśmiechnął się Z nostalgią.

– Wiem. Chętnie poradziłbym się jej w niektórych sprawach finansowych.

Spojrzała z zainteresowaniem.

– Naprawdę?

– Co naprawdę?

– Naprawdę poprosiłbyś ją o radę?

– Czemu nie? Nie znam nikogo, kto miałby lepszą smykalkę do pieniędzy. Gdyby była mężczyzną, zostałaby dyrektorem Banku Angielskiego. – Podniósł ostrygę, którą przedtem musiał odłożyć. – Po ślubie… Nie, nie, nie musisz przypominać, że odrzuciłaś moje zaręczyny, bo o tym pamiętam. Chcę tylko powiedzieć, że powinnaś ją zaprosić, aby zamieszkała z nami.

– Naprawdę byś mi na to pozwolił?

– Victoria, nie jestem potworem. Nie wiem, czemu sobie ubzdurałaś, że po ślubie będę rządził domem żelazną ręką. Z całą przyjemnością podzielę się z tobą hrabiowskimi obowiązkami. A to dość ciężka praca.

Popatrzyła na niego zamyślona. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że uprzywilejowana pozycja Roberta wiąże się także z pełnieniem obowiązków. Chociaż do śmierci ojca nosi tylko tytuł honorowy, to zarządzanie włościami przysparza mu sporo zajęcia.

Wskazał na talerz.

– Nie lubisz ostryg? – Uśmiechnął się zawadiacko. – A może boisz się sukcesu mojego eksperymentu naukowego?

Ocknęła się z zamyślenia.

– Nigdy nie jadłam ostryg. Nie wiem, jak się do nich zabrać.

– Nic do wiary, że masz takie braki w edukacji kulinarnej. Daj, przygotuję ci. – Wziął ostrygę ze środka talerza, wcisnął cytrynę, dodał chrzan i podał Victorii.

Podejrzliwie spojrzała na jadalnego mięczaka.

– I co teraz?

– Przyłóż do ust i wypij.

– Wypić? Bez gryzienia? Uśmiechnął się.

– Nie. Musisz trochę pogryźć. Ale najpierw toast ostrygowy. Rozejrzała się dokoła.

– Chyba nie zamawialiśmy tostów.

– Chodzi o toast na jakąś cześć. Na zdrowie. Na szczęście i tak dalej.

– Ostrygą? – Spojrzała podejrzliwie. – Na pewno nie ma takiego zwyczaju.

– No to go wprowadźmy. – Uniósł przed sobą ostrygę. – Ty też.

Uczyniła to samo.

– Głupio się czuję.

– Niepotrzebnie. Od czasu do czasu należy nam się odrobina rozrywki.

Uśmiechnęła się krzywo. Rozrywki. Pomysł rodem z książek.

– No dobrze. Za co pijemy?

– Oczywiście za nas.

– Robert…

– Ale nietakt. W takim razie za szczęście!

Stuknęli się muszlami.

– Za szczęście. – Przyjrzała się, jak Robert wychyla muszlę, a potem mruknęła po cichu: – Raz się żyje. – I wypiła.

Patrzył z rozbawioną miną.

– I jak ci smakuje?

– O Boże, to najdziwniejszy smak, jaki kiedykolwiek czułam.

– Trudno się z tego zorientować, czy ci smakowało, czy nie.

– Mnie też się trudno zorientować. – Wyglądała na zdziwioną. – Sama nie wiem, czy to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadłam, czy absolutnie najgorsza.

Głośno się roześmiał.

– Może spróbujesz jeszcze jedną?

– A nie mają tu wołowiny?

Pokręcił głową.

– Więc jak nie chcę głodować przez resztę dnia, muszę zjeść ostrygę.

Przygotował jej następną.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Rzuciła mu powątpiewające spojrzenie.

– Zrobię ci przysługę i tym razem zrezygnuję z ciętej riposty.

– Zdaje się, że to właśnie była riposta.

Zjadła drugą ostrygę, otarła usta serwetką i uśmiechnęła się szeroko.

– Była? Naprawdę?

Robert przez chwilę milczał, a potem stwierdził:

– To działa.

– Słucham?

– Mam na myśli ostrygi. Chyba już lubisz mnie trochę bardziej.

– Nie. – Z całych sił powstrzymywała się od uśmiechu. Złapał się za piersi.

– Złamałaś mi serce.

– Nie wygłupiaj się.

– A może… – Z zamyśloną miną podrapał się po głowie. – A może nie polubiłaś mnie bardziej, bo już lubisz mnie najmocniej, jak się da.

– Robert!

– Wiem, wiem. Żarty sobie stroję twoim kosztem. Ale ty też dobrze się bawisz.

Nic nie odpowiedziała.

– Gniewasz się jeszcze, że zboczyliśmy do Whitsable?

Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, a potem Victoria pokręciła głową.

Robert nie zdawał sobie sprawy, że najpierw wstrzymał oddech, a potem z ulgą wypuścił powietrze. Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę.

– Tak może być zawsze – wyszeptał. – Zawsze możesz być tak szczęśliwa.

Otworzyła usta, ale nie pozwolił jej nic powiedzieć.

– Widziałem w twoich oczach, że dzisiaj przeżyłaś więcej radości niż przez ostatnie siedem lat.

Serce protestowało, ale rozsądek nakazał, by cofnęła dłoń.

– Nie widzieliśmy się przez te siedem lat. Nie wiesz co i jak czułam.

– Wiem. – Zawahał się. – I to rani mi serce.

Aż do końca posiłku żadne z nich nie powiedziało ani słowa.

Droga do Ramsgate zajęła ponad trzy godziny. Ku zdziwieniu Roberta w karecie Victoria zasnęła. Wydawało mu się, że jest zbyt spięta, aby spać, ale z drugiej strony być może była po prostu zmęczona. Nie przeszkadzało mu to – lubił patrzeć, jak śpi.

Poza tym miał okazję, aby po przyjeździe zanieść ją do domku na rękach. Była miękka, ciepła i dokładnie taka, jak pragnął. Ostrożnie ułożył ją na łóżku w drugiej sypialni i okrył kocem. Niewygodnie spać w ubraniu, ale pewnie nie byłaby zadowolona, gdyby ją rozebrał.

On oczywiście nie miałby nic przeciwko temu… Wzruszył ramionami i pokręcił głową. Teraz nieważne, czy miałby coś przeciwko, czy nie. Na samą myśl robiło mu się gorąco i niespodziewanie krawat zaczął go uciskać.

Westchnął i wyszedł z pokoju. Postanowił, że jak najszybciej wykąpie się w zimnym oceanie.

17

Po przebudzeniu Victoria poczuła zapach słonego powietrza. Ziewnęła, przetarła oczy, przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Zaraz zdała sobie sprawę, że to musi być domek Roberta. Ciekawe, kiedy go kupił. Siedem lat temu na pewno go nie miał.

Usiadła na łóżku i rozejrzała się po sypialni. Była ładnie urządzona w różnych odcieniach niebieskiego i brzoskwiniowego. Trudno było ocenić, czy przeznaczono ją dla kobiety, czy dla mężczyzny, ale Victoria miała pewność, że pomieszczenie nie należy do Roberta. Odetchnęła z ulgą. Nie sądziła, aby był tak nietaktowny, żeby zanieść ją do swego pokoju, ale trochę się bała.

Wstała i postanowiła rozejrzeć się po domu. W środku panowała cisza. Robert albo spał, albo wyszedł. Tak czy inaczej zapewnił jej znakomite warunki do myszkowania. Boso wyszła na korytarz. Domek był mały, solidny, z kamiennymi ścianami i drewnianym dachem. Na piętrze znajdowały się tylko dwa pomieszczenia, ale w każdym był kominek. Victoria zajrzała do drugiego i uznała, że należy do Roberta. Męskie łóżko na czterech mocnych nogach stało naprzeciw okna ze wspaniałym widokiem na cieśninę Dover. Przy oknie stał teleskop. Robert zawsze lubił oglądać gwiazdy.