Tym razem jedna z gwiazd zamigotała, ale Victoria nie wiedziała, jak to zinterpretować. Stała w oknie jeszcze kilka minut, rozkoszując się chłodnym powiewem na skórze. W końcu zmogło ją zmęczenie, weszła w ubraniu do łóżka i zasnęła, nie zdając sobie sprawy, że przytula do siebie jedwabną, niebieską koszulę.

W odległości trzech metrów Robert stał w swoim oknie i zastanawiał się nad tym, co właśnie podsłuchał. Wiatr przyniósł mu słowa Victorii. Wbrew swojej pragmatycznej naturze skłonny był uwierzyć, że to jakiś dobry duszek pokierował wiatrem.

Może duch jego matki? A może matki Victorii? A może obydwa współpracują w niebie, aby dać swoim dzieciom szansę na szczęście?

Był już o włos od utraty nadziei, a nagle otrzymał dar cenniejszy od złota – wgląd w serce Victorii.

Uniósł wzrok do nieba i podziękował księżycowi.

16

Następny dzień przypominał sen.

Victoria obudziła się zmęczona fizycznie i psychicznie, a w sprawie uczuć do Roberta miała tyle samo wątpliwości co zawsze.

Obmyła twarz, wygładziła ubranie i zapukała do jego drzwi. Odpowiedzi nie było, ale mimo to postanowiła wejść. Doskonale pamiętała, w jakim wczoraj był stanie. Zagryzła dolną wargę i otworzyła drzwi.

I przeraziła się na widok MacDougala rozłożonego wygodnie na Roberta łóżku.

Jęknęła zaskoczona, a potem udało jej się wydukać:

– O Boże! Co pan tu robi? Gdzie hrabia Macclesfield? MacDougal uśmiechnął się przyjaźnie i wstał z łóżka.

– Poszedł dojrzyć kuni.

– Czy to nie pana obowiązek? Szkot skinął głową.

– Hrabia bardzo dba o kunie.

– Wiem – powiedziała i przypomniała sobie, jak siedem lat temu bez powodzenia uczył ją jazdy konnej.

– Czasem lubi je sam dojrzyć. Najczęściej jak się zastanawia.

Pewnie nad tym, jak się na mnie zemścić, pomyślała. Nastąpiła chwila ciszy, a potem zapytała:

– Czy pan przyszedł do tego pokoju z jakichś konkretnych powodów?

– Taa, mom paninkę odprowadzić na śniadanie.

– Ach, tak – powiedziała z nutką goryczy. – Więzień cały czas musi być pod strażą.

– Raczej gadał, że ktoś tam wczoraj paninkę nagabywał. Nie chce, coby paninka czuła się nieswojo. Samotna kobieta i te rzeczy.

Uśmiechnęła się powściągliwie.

– Możemy więc iść? Konam z głodu.

– Czy mam coś ponieść dla pani?

Chciała go poprawić i powiedzieć, że nie jest panią, ale nie miała na to siły. Robert już zapewne powiedział służącemu, że są jak małżeństwo.

– Nie – odparła. – Pan hrabia nie dał mi zbyt wiele czasu na spakowanie.

– No dobra. – MacDougal skinął głową.

Zrobiła kilka kroków do drzwi i nagle przypomniała sobie o leżącej na łóżku niebieskiej koszuli nocnej. Powinnam ją tam zostawić, pomyślała mściwie. Powinnam ją podrzeć na strzępki. Ale ten pięknie uszyty kawałek jedwabiu bardzo ją w nocy pocieszył i nie chciała się z nim rozstawać.

A poza tym gdyby ją zostawiła, usprawiedliwiała się, Robert przed wyjazdem i tak wszedłby po nią na górę.

– Chwileczkę – powiedziała i cofnęła się do swego pokoju. Zwinęła koszulę w kłębek i schowała pod pachę.

Razem z MacDougalem zeszła na dół. Szkot skierował ją do osobnej jadalni, gdzie Robert zje z nią śniadanie. O dziwo, Victoria była głodna, Przyłożyła dłoń do brzucha, bezskutecznie powstrzymując burczenie w żołądku. Dobre maniery nakazywały poczekać na Roberta, ale powątpiewała, czy powstał jakiś przepis etykiety dotyczący zachowania w tak nietypowej sytuacji.

Odczekała dwie minuty, a gdy kiszki mocniej zagrały marsza, zrezygnowała z dobrych manier i sięgnęła do talerza z grzankami.

Po kilku minutach, dwóch jajach i pysznym kawałku pasztetu z cynaderek usłyszała, jak Robert otwiera drzwi i mówi:

– Smakuje ci?

Spojrzała na niego. Był uprzejmy, przyjaźnie nastawiony i nad podziw pogodny. Natychmiast ogarnęły ją podejrzenia. Czy to ten sam człowiek, który wczoraj wypchnął ją z pokoju?

– Umieram z głodu – oznajmił. – Jak jedzenie? Jest to, co lubisz?

Ugryzła grzankę umoczoną w herbacie.

– Dlaczego jesteś dzisiaj taki miły?

– Bo cię lubię.

– W nocy nie lubiłeś – mruknęła.

– W nocy byłem, że tak powiem, niedoinformowany.

– Niedoinformowany? A przez ostatnie dziesięć godzin zebrałeś tak dużo informacji?

Uśmiechnął się szelmowsko.

– Tak, zebrałem.

Wolno i dokładnie odstawiła filiżankę herbaty na talerzyk.

– I chciałbyś teraz podzielić się ze mną nową wiedzą?

Spojrzał na nią uważnie i po ułamku sekundy powiedział:

– Podaj mi, proszę, kawałek tego pasztetu z cynaderek.

Victoria chwyciła tacę z pasztetem i przysunęła do siebie, aby nie mógł dosięgnąć.

– Za chwilę.

Roześmiał się.

– Grasz nieczysto, moja pani.

– Nie jestem twoją panią. I chcę wiedzieć, czemu ci dzisiaj tak wesoło. Jak wytłumaczysz wczorajsze zachowanie?

– Chcesz powiedzieć, że mój wczorajszy gniew był uzasadniony?

– Nie! – Słowo to zabrzmiało nieco dobitniej, niż zamierzała.

Wzruszył ramionami.

– Nieważne. Dzisiaj już się nie gniewam.

Przyglądała mu się osłupiała.

Sięgnął po tacę z pasztetem.

– Już mogę?

Z ledwie dosłyszalnym fuknięciem podsunęła mu pasztet, a przez następne dziesięć minut obserwowała, jak Robert zajada śniadanie.

Droga z Faversham do Ramsgate powinna zająć im cztery godziny, ale ledwie wyruszyli, Robert wpadł na jakiś znakomity pomysł i zapukał w ścianę, dając MacDougalowi znak do zatrzymania.

Kareta powoli wyhamowała i Robert wyskoczył na zewnątrz z energią i wesołością, które niepokoiły Victorię. Zamienił kilka słów z woźnicą i wrócił do powozu.

– Co się stało? – zapytała.

– Mam dla ciebie niespodziankę.

– Trochę za dużo niespodzianek jak na jeden tydzień.

– Nie przesadzaj. Ale musisz przyznać, że dzięki mnie twoje życie stało się atrakcyjniejsze.

Prychnęła.

– Tylko wtedy, drogi panie, gdy porwanie nazwać atrakcją.

– Wolę, gdy mówisz do mnie „Robercie”.

– Twój pech. Nie urodziłam się po to, żeby spełniać czyjeś zachcianki.

Tylko się uśmiechnął.

– Uwielbiam sprzeczać się z tobą.

Zacisnęła pięści. Świetnie bawi się jej kosztem. Wyjrzała przez okno i zauważyła, że MacDougal zboczył z drogi do Canterbury. Odwróciła się do Roberta.

– Dokąd my skręciliśmy? Mówiłeś, że jedziemy do Ramsgate.

– Zgadza się. Tylko zrobimy sobie mały wypad do Whitsable.

– Do Whitsable? A po co? Pochylił się z figlarnym uśmieszkiem.

– Na ostrygi.

– Na ostrygi?

– Tak. Najlepsze na świecie.

– Nie chcę żadnych ostryg. Jedźmy prosto do Ramsgate. Uniósł brwi.

– Nie wiedziałem, że tak ci spieszno, aby spędzić ze mną kilka dni sam na sam. Każę MacDougalowi czym prędzej wracać na drogę do Ramsgate.

Wyprowadzona z równowagi Victoria niemal podskoczyła na siedzeniu.

– Nie o to mi chodzi. Dobrze o tym wiesz.

– Więc mamy jechać dalej do Whitsable? Poczuła się jak kot zaplątany w kłębek wełny.

– Zupełnie nie słuchasz, co do ciebie mówię. Natychmiast spoważniał.

– Nieprawda. Zawsze uważnie słucham twoich słów.

– Gdyby rzeczywiście tak było, to nie lekceważyłbyś moich opinii i nie robiłbyś, co ci się podoba.

– Victorio, jedyna rzecz, jaką zrobiłem wbrew twej woli, to zabrałem cię z najgorszej dziury w Londynie.

– Wcale nie najgorszej – burknęła bardziej z nawyku niż z przekonania.

– Nie będę więcej o tym dyskutował.

– Bo nie chcesz usłyszeć, co mam do powiedzenia!

– Nie. Ale ten temat już „wałkowaliśmy wiele razy. Nie pozwolę ci narażać się na niebezpieczeństwo.

– Nie masz prawa „pozwalać mi i nie pozwalać” na coś.

– Nie zawsze jesteś tak stuknięta, żeby bez sensu wystawiać się na niebezpieczeństwo. – Założył ręce na piersi i zacisnął usta. – Zrobiłem, co uznałem za najlepsze.

– I mnie porwałeś – powiedziała z goryczą.

– Przypomnij sobie, że zaproponowałem ci mieszkanie u mojej cioci, a ty odmówiłaś.

– Chcę być niezależna.

– Nie trzeba być samotnym, aby być niezależnym.

Nie znalazła odpowiedniej riposty, więc zamilkła.

– Chcę, abyśmy byli małżeństwem, w którym mąż i żona mają równe prawa – mówił łagodnie. – Będę radził się ciebie w spawach zarządzania majątkiem i dzierżawami.

Będziemy razem podejmować decyzje co do chowania dzieci. Nie wiem, skąd to przekonanie, że pokochać mnie oznacza utracić siebie.

Odwróciła głowę, żeby nie pokazać emocji malujących się w oczach.

– Pewnego dnia zrozumiesz, co znaczy być kochaną. – Westchnął głęboko. – Mam nadzieję, że dojdzie do tego szybko.

Zastanawiała się nad tym zdaniem przez resztę drogi do Whitsable.

Na posiłek zatrzymali się w uroczej oberży ze stolikami na świeżym powietrzu. Robert spojrzał w niebo.

– Chyba popada – stwierdził. – Ale nie wcześniej niż za godzinę. Zjemy na dworze?

Posłała mu niepewne spojrzenie.

– Słońce pięknie przygrzewa.

Podał jej ramię i poprowadził do małego stolika z widokiem na morze. Czuł przypływ optymizmu. Miał wrażenie, że rozmowa w karecie stanowiła jakiś przełom. Victoria jeszcze nie była gotowa przyznać się do miłości, ale on czuł, że od wczoraj zbliżył się do tego punktu.

– Już w czasach starożytnych Rzymian wioska Whitsable słynęła z ostryg – powiedział, gdy siadali.

– Naprawdę? – Nerwowo rozkładała swoją serwetkę.

– Tak. Sam nie wiem, dlaczego nie przyjechaliśmy tu siedem lat temu.

Uśmiechnęła się smutno.

– Ojciec by mi nie pozwolił. A poza tym to kawał drogi.

– Zastanawiałaś się kiedyś, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy wtedy się pobrali?

Zacisnęła palce na serwetce.

– Przez cały czas – szepnęła.

– Na pewno niejeden raz jedlibyśmy tu ostrygi – rzekł Robert. – Nie wytrzymałbym siedmiu lat bez świeżych ostryg.