Do zakładu wkroczyła pani Brightbill, ciągnąc za sobą Harriet.
– Panna Lyndon – zaszczebiotała. – O, i Robert.
– Miałam przeczucie, że cię tu zastaniemy, kuzynie – odezwała się Harriet.
Victoria dygnęła uprzejmie.
– Dzień dobry, pani Brightbill, dzień dobry, panno Brightbill.
Harriet kiwnęła ręką.
– Mów mi Harriet. Przecież i tak będziemy krewniaczkami.
Robert ukłonił się kuzynce.
Victoria wbiła wzrok w podłogę. Wolałaby posłać groźne spojrzenie Harriet, ale jako pracownica zakładu musiała zachowywać się odpowiednio w stosunku do klientek. A przecież przez cały ranek przekonywała Roberta, że nie chce stracić tu pracy, prawda?
– Przyszłyśmy zaprosić cię na herbatę – oznajmiła Harriet.
– Obawiam się, że muszę odmówić – odparła skromnie Victoria. – To nie wypada.
– Nonsens – powiedziała pani Brightbill.
– A moja mama uchodzi za autorytet w sprawach tego, co wypada, a co nie wypada – stwierdziła Harriet. – Więc jeśli mówi, że wypada, to na pewno wypada.
Victoria zmarszczyła brwi, zastanawiając się chwilę nad zawiłą wypowiedzią Harriet.
– Chyba muszę się zgodzić z kuzyneczką, chociaż sprawia mi to ból – dodał Robert. – Sam nie raz usłyszałem od cioci wykład o stosownym, zachowaniu.
– W to akurat łatwo uwierzyć – powiedziała Victoria.
– O tak, Robert lubi sobie poszaleć – potwierdziła Harriet, a kuzyn rzucił jej karcące spojrzenie.
– Naprawdę? – Victoria zwróciła się do dziewczyny.
– Tak, tak. Przypuszczam, że to złamane serce pchało go w ramiona innych kobiet.
Nieprzyjemny ucisk w żołądku Victorii stawał się coraz bardziej dotkliwy.
– O ilu dokładnie mówisz kobietach?
– Było ich mnóstwo – odparła gorliwie Harriet. – Multum.
Robert się roześmiał.
– Czemu się śmiejesz? – fuknęła młoda Brightbill. – Chcę, żeby była trochę o ciebie zazdrosna.
Victoria zasłoniła roześmiane usta dłonią i udawała, że się zakrztusiła. Doprawdy, słodka ta Harriet.
Do rozmowy włączyła się pani Brightbill, która do tej pory załatwiała coś z madame Lambert.
– Panna Lyndon gotowa? – Z tonu jej głosu wynikało, że nie bierze pod uwagę przeczącej odpowiedzi.
– To bardzo miło z pani strony, pani Brightbill, ale mam tu w zakładzie bardzo dużo pracy i…
– Właśnie rozmawiałam z madame Lambert. Uznała, że nic się nie stanie, jeżeli wyjdziesz na godzinkę.
– Nie masz się co sprzeciwiać – rzekł uśmiechnięty Robert. – Cioteczka zawsze stawia na swoim.
– To chyba rodzinne – mruknęła Victoria.
– Mam nadzieję – odparł.
– No dobrze – powiedziała Victoria. – Właściwie chętnie wypiję filiżankę herbaty.
– Znakomicie. – Pani Brightbill zatarła ręce. – Mamy wiele spraw do omówienia.
Victoria wytrzeszczyła oczy i dopiero po kilku sekundach udało jej się zrobić niewinną minę.
– Pan hrabia też jest zaproszony?
– Jeśli sobie tego nie życzysz, to nie.
Victoria odwróciła się do Roberta i posłała mu złośliwy uśmiech.
– A zatem miłego dnia.
On tylko oparł się plecami o ścianę i z uśmiechem obserwował, jak wychodzi z zakładu. Nie chciał odbierać jej przekonania, że to ona jest górą. Mówiła, że pragnie normalności? Zachichotał do siebie. Nie ma bardziej przerażająco normalnej osoby niż ciocia Brightbill.
Spotkanie przy herbacie upłynęło w dość przyjemnej atmosferze. Pani Brightbill i Harriet raczyły Victorię opowieściami o Robercie, z których w tylko nieliczne skłonna była uwierzyć. Tak wychwalały jego honor, odwagę i dobroć, jakby kandydował na świętego.
Właściwie nie wiedziała, dlaczego tak bardzo chciały mieć ją w rodzinie. Ojciec Roberta z pewnością nie podchodził z entuzjazmem do małżeństwa syna z córką pastora. Która teraz w dodatku jest zwyczajną krawcową! Kto to słyszał, aby hrabia żenił się z kimś takim? Mimo to na podstawie kilku wypowiedzi pani Brightbill typu: „Och, już przestaliśmy liczyć, że Robert kiedykolwiek się ożeni” albo „Jesteś pierwszą od lat godną szacunku kobietą, którą się zainteresował”, Victoria wywnioskowała, że zależy im na tym małżeństwie.
Ona sama ledwie się odzywała. Niewiele miała do powiedzenia, a poza tym pani Brightbill i Harriet rzadko dopuszczały ją do głosu.
Po godzinie obydwie odprowadziły ją do zakładu. Podejrzliwie zajrzała do środka, spodziewając się, że zza manekina wyskoczy Robert.
Ale go nie było. Madame Lambert poinformowała, że miał do załatwienia jakąś sprawę w innej części miasta.
Victoria uświadomiła sobie z przerażeniem, że ogarnia ją uczucie niebezpiecznie przypominające rozczarowanie. Nie żeby jej brakowało Roberta, tłumaczyła sobie, ale brakowało jej przekomarzania się z nim.
– Zostawił ci to. – Madame podała jej nowe pudełko ciasteczek. – Miał nadzieję, że się skusisz.
Victoria spojrzała na nią groźnie.
– To jego słowa – natychmiast dodała madame. – Nie moje.
Victoria odwróciła się, aby ukryć uśmiech, a potem zmusiła się do zaciśnięcia ust. Robert jej nie przekupi. Mówiła mu już, jak bardzo ceni sobie niezależność. Nie zdobędzie jej serca romantycznymi gestami.
Starała się działać rozsądnie, ale w końcu uznała, że przecież jedno ciasteczko nie zaszkodzi…
Robert uśmiechnął się od ucha do ucha na widok Victorii pałaszującej trzecie ciasteczko. Gdyby wiedziała, że obserwuje ją przez okno wystawowe, nawet by nie powąchała łakoci.
Uniosła chusteczkę, którą zostawił z ciastkami, i sprawdziła monogram. Potem szybko upewniła się, czy żadna z koleżanek nie patrzy, przyłożyła materiał do twarzy i wciągnęła jego zapach.
Robert poczuł rozpierającą dumę. A zatem serce jej zmiękło. Szybciej umrze, niż się do tego przyzna, ale było jasne, że złagodniała.
Obserwował, jak chowa chusteczkę za stanik, i ten prosty gest natchnął go nadzieją. Odzyska Victorię. Był tego pewien.
Przez resztę dnia chodził roześmiany.
Cztery dni później Victoria miała ochotę dać mu po głowie. I zdecydowała, że zrobi to przy użyciu pudełka drogich ciasteczek. Jednego z tych czterdziestu, które jej przysłał.
Podarował jej także trzy powieści miłosne, miniaturowy teleskop i bukiecik kwiatów wiciokrzewu z karteczką: „Mam nadzieję, że przypomną ci o domu”. Victorii chciało się krzyczeć, gdy przeczytała w zakładzie te słowa. A więc dokładnie pamiętał, co ona lubi, a czego nie lubi. I wykorzystywał to, aby osłabić jej wolę.
Snuł się za nią jak cień. Zostawiał jej tyle czasu, że swobodnie mogła pracować u madame Lambert, ale gdy tylko stawała na progu, on wyłaniał się nie wiadomo skąd.
Twierdził, że nie lubi, jak ona chodzi samotnie – zwłaszcza po tej okolicy.
Victoria zwróciła mu uwagę, że biega za nią wszędzie. Robert zacisnął usta, a potem bąknął coś o dbałości o bezpieczeństwo i zagrożeniach w Londynie. Victoria była pewna, że usłyszała w tym zdaniu też słowa „cholera” i „jak diabli”.
Bez końca powtarzała, jak bardzo ceni sobie swoją niezależność i że chce być sama, ale on nie słuchał. Pod koniec tygodnia przestał także się odzywać. Przez cały czas tylko patrzył na nią z zachwytem.
Prezenty od Roberta docierały do zakładu z niepokojącą regularnością, ale on przestał sobie strzępić język propozycjami małżeństwa. W końcu zapytała go o przyczyny tego milczenia, a on odparł tylko:
– Jestem tak oburzony twoim postępowaniem, że staram się nic nie mówić, żeby cię nie urazić.
Nie spodobał jej się ten ton, ale szli właśnie przez szczególnie niebezpieczny fragment ulicy i postanowiła powstrzymać się od komentarza. Gdy przybyli pod jej dom, zniknęła za drzwiami bez słowa pożegnania. Pobiegła do pokoju i wyjrzała przez okno.
Przez ponad godzinę stał wpatrzony w zasłony okienne. Tym też wprawił ją w zakłopotanie.
Robert stał przed domem Victorii. Był zdesperowany. Właśnie osiągnął kres wytrzymałości. A właściwie wyraźnie go przekroczył. Uzbroił się w cierpliwość, nie kusił dziewczyny drogimi prezentami, lecz dobierał podarunki tak, aby miały jakieś głębsze znaczenie. Starał się przemówić Victorii do rozsądku, aż w końcu zabrakło mu słów.
Ale tego wieczoru czuł, że przelała się czara goryczy. Victoria nie wiedziała, że każdego dnia, gdy wracali do domu, jakieś dziesięć kroków za nimi podążał MacDougal.
Zazwyczaj czekał, aż Robert sam go odszuka, ale tego wieczoru pojawił się obok swego pana, gdy tylko Victoria zniknęła za drzwiami.
Powiedział, że poprzedniej nocy, dokładnie przed tym domem, zadźgano jakiegoś człowieka. Robert wiedział, że dom jest solidnie zamknięty, ale plamy krwi na bruku nie dodawały mu otuchy. Victoria dzień w dzień chodzi tędy do pracy. W końcu naprawdę ktoś na nią napadnie.
Czy zdoła się obronić?
Podniósł ręce do głowy i przyłożył palce do pulsujących skroni. Głębokie oddechy nie zmniejszyły zdenerwowania ani narastającego poczucia bezradności. To oczywiste, że nie zdoła zapewnić Torie bezpieczeństwa, póki ona mieszka w tej dziurze.
Taki stan rzeczy dłużej trwać nie może.
Następnego dnia zachowywał się dziwnie. Był jeszcze bardziej milczący i zamyślony, ale najwyraźniej wiele miał do omówienia z MacDougalem.
Victoria nabrała podejrzeń.
Pod koniec dnia pracy jak zwykle czekał na nią przed drzwiami zakładu. Ona już dawno przestała się sprzeciwiać tej wymuszonej eskorcie. Miała nadzieję, że w końcu Robert się znudzi i da jej spokój.
Jednak na myśl o takiej ewentualności, czuła w sercu dziwne ukłucie samotności. Przyzwyczaiła się do obecności Roberta. Byłoby dziwnie, gdyby nagle zabrakło go u jej boku.
Przygotowała się do wyjścia i zarzuciła szal na ramiona. Jeszcze trwało lato, ale wieczorem robiło się chłodno. Wyszła za próg na ulicę i ujrzała karetę Roberta.
– Uznałem, że lepiej będzie podjechać do domu – wyjaśnił.
Pytającym gestem uniosła brwi.
Wzruszył ramionami.
– Zanosi się na deszcz.
Spojrzała w niebo. Nie chmurzyło się za bardzo, ale też nie było czyste. Postanowiła nie wdawać się w dysputy. Była na to zbyt zmęczona, bo całe popołudnie zajmowała się nadzwyczaj wymagającą księżną.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.