Spojrzał jej w oczy płomiennym wzrokiem.
– Victoria, ja cię kocham. Zabrała rękę.
– Ale ja nie kocham ciebie – rzuciła i pobiegła do zakładu. Spoglądając za nią, Robert ciężko westchnął. Dlaczego myślał, że padnie mu w ramiona i wyzna dozgonną miłość? Przecież miała prawo być na niego zła. Nawet wściekła. Jednak nie miał czasu na głębsze rozmyślania, bo z zakładu krawieckiego jak burza wypadła ciotka.
– Coś ty zrobił tej biedaczce? – zagdakała. – Mało już dzisiaj narozrabiałeś?
Rzucił ciotce ostre spojrzenie. Jej wścibstwo zaczynało go irytować.
– Wyznałem Victorii miłość. Ciotce zrzedła mina.
– Naprawdę?
Nawet nie pofatygował się skinąć głową.
– W każdym razie cokolwiek jej nagadałeś, więcej tego nie powtarzaj.
– Cioteczka chce, żebym przestał wyznawać jej miłość? Położyła ręce na wydatnych biodrach.
– Jest bardzo zdenerwowana.
Miał po dziurki w nosie babskiego kramarzenia.
– Ja też, do cholery.
Pani Brightbill zrobiła krok do tyłu i, oburzona, przyłożyła dłoń do piersi.
– Robercie Kemble, ważyłeś się zakląć w mojej obecności?
– Zmarnowałem sobie siedem lat życia z powodu głupiego nieporozumienia wywołanego przez dwójkę cholernie upartych ojców. I szczerze mówiąc, cioteczko, nie mam teraz głowy do dbania o twoją nadwrażliwość.
– Robercie Kemble, tak dotkliwa zniewaga…
– … w życiu cię nie spotkała. – Westchnął i przewrócił oczami.
– … w życiu mnie nie spotkała. I nie dbam o to, że jesteś hrabią. Poradzę tej biedaczce, żeby za ciebie nie wychodziła. – Ostro się żachnęła, zrobiła w tył zwrot i pomaszerowała do zakładu.
– Kwoki! – krzyknął Robert w stronę drzwi, – Wszystkie jesteście jak kwoki w kurniku!
– Najmocniej przepraszam, jaśni panie – odezwał się woźnica oparty plecami o ściankę karety – ale kogut to lepi j, żeby się tam tera nie pakował.
Robert spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
– MacDougal, gdybyś tak cholernie dobrze nie znał się na koniach…
– Wim, wim, to jaśni pan już dawno by mnie wykopał.
– Nigdy nie jest za późno – warknął Robert.
MacDougal uśmiechnął się z ufnością człowieka, który ze służącego stał się przyjacielem.
– A widziałeś pan, jak szybko powiedziała, że pana nie kocha?
– Widziałem.
– Ja tylko tak. Na wypadek, jakbyś pan nie zauważył. Robert popatrzył groźnie i powiedział:
– Trochę za zuchwały jesteś jak na woźnicę.
– I dlatego jaśni pan mnie trzymasz.
Robert wiedział, że to prawda, ale nie miał zamiaru przyznawać Szkotowi racji, więc znowu spojrzał na witrynę zakładu krawieckiego.
– Możecie się barykadować – krzyknął, grożąc pięścią. – Ja nie odjadę!
– Co on mówi? – zapytała pani Brightbill, kojąc skołatane nerwy siódmą filiżanką herbaty.
– Że nie odjedzie – odpowiedziała Harriet.
– Nic dziwnego – mruknęła Victoria.
– Poproszę jeszcze o herbatę! – zawołała pani Brightbill, potrząsając pustą filiżanką. Katie pośpiesznie dolała jej parującego napoju. Starsza dama wypiła, wstała i wygładziła spódnicę. – Przepraszam na moment – zwróciła się do zebranych i poczłapała w stronę toalety.
– Madame musi kupić jeszcze jeden dzbanek – powiedziała cicho Katie. Victoria skarciła ją wzrokiem, ale dziewczyna nie zrozumiała i dodała: – Nie ma już herbaty. Ani kropli.
Harriet zrobiła osowiałą minę i odstawiła filiżankę.
– To szaleństwo – stwierdziła Victoria. – Robert nas uwięził.
– Właściwie to tylko ciebie – zauważyła Harriet. – Ja mogę wyjść w każdej chwili, a on nawet nie zwróci na to uwagi.
– Zwróci – powiedziała Victoria. – On wszystko widzi. Nigdy nie spotkałam bardziej wścibskiego i zawziętego…
– Chyba już dosyć, moja dhhhroga – przerwała jej madame Lambert w obawie, że jej krawcowa zacznie obrażać klientelę. – To w końcu hrabia i kuzyn panienki Brightbill.
– Victorio, nie krępuj się moją obecnością – powiedziała Harriet z entuzjazmem. – Słucham z przyjemnością.
– Harriet! – zawołała nagle Victoria.
– Słucham.
– Harriet.
– Chyba już to mówiłaś.
Victoria wpatrywała się przenikliwie w pannę Brightbill, a w głowie wirowały jej myśli.
– Harriet, chyba Bóg mi cię zesłał.
– Raczej wątpię – odpowiedziała. – Nie kończę zdań i mówię bez namysłu, co mi ślina na język przyniesie.
Victoria zaśmiała się i wzięła ją za rękę.
– Mnie się to podoba.
– Naprawdę? To cudownie. Wspaniale będzie mieć taką kuzynkę.
Victoria zacisnęła zęby.
– Nie będę twoją kuzynką.
– Szkoda. Kuzyn Robert nie jest taki zły. Zyskuje przy bliższym poznaniu.
Victoria wstrzymała się, by nie powiedzieć, że już ona się na nim dobrze poznała.
– Harriet, wyświadczysz mi przysługę?
– Z przyjemnością.
– Chciałabym, żebyś mi pomogła w pewnej zmyłce.
– O, chętnie. Mama zawsze twierdzi, że ja cała jestem jedna wielka zmyłka.
– Wybiegniesz ze sklepu, żeby zwrócić na siebie uwagę Roberta? A ja wtedy wymknę się tylnymi drzwiami.
Harriet zmarszczyła brwi.
– Ale wtedy on nie będzie miał szans zalecać się do ciebie.
Victoria uznała się za świętą, ponieważ nie krzyknęła „no właśnie!!!”. Zamiast tego powiedziała łagodnym tonem:
– Harriet, pod żadnym pozorem nie zamierzam wyjść za twojego kuzyna. Ale jak się szybko stąd nie wydostanę, to pewnie zmitrężymy tu całą noc. Robert nie ma najmniejszego zamiaru odjechać.
Na twarzy Harriet odbiło się wahanie. Victoria postanowiła wyciągnąć asa z rękawa.
– Zagrasz matce na nosie. Harriet rozpromieniła się.
– Dobrze.
– Zaczekaj chwileczkę. – Victoria w pośpiechu zaczęła zbierać swoje rzeczy.
– Co mam mu powiedzieć?
– Cokolwiek.
Harriet wykrzywiła usta.
– Nie jestem pewna, czy to dobry plan. Victoria skończyła pakowanie.
– Błagam cię.
Szesnastolatka ciężko westchnęła, teatralnym gestem wzruszyła ramionami, otworzyła drzwi i wyszła z zakładu.
– Doskonale – szepnęła Victoria i wymknęła się na zaplecze. Zarzuciła pelerynę, mocno się opatuliła i wyszła tylnymi drzwiami.
Nareszcie wolność! Chciało jej się skakać.
Zdawała sobie sprawę, że jeszcze za wcześnie na radość, ale to, że udało jej się zwieść Roberta, napawało ją ogromną satysfakcją. Później zastanowi się, co właściwie do niego czuje.
Zbiegła po schodach i wyszła na ulicę. Ledwie jednak postawiła stopę na bruku, poczuła na sobie czyjś wzrok.
To na pewno Robert.
Lecz gdy odwróciła głowę, ujrzała czarnowłosego olbrzyma z groźną blizną na policzku.
Ruszył w jej stronę.
Rzuciła torbę i krzyknęła.
– Cicho, paninko – rzekł podejrzany osobnik. – Nic ci nie zrobię.
Nie widziała powodów, aby mu wierzyć. Wymierzyła mu silnego kopniaka w goleń, odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku, aby za zakrętem wmieszać się w londyński tłum.
Ale albo napastnik był bardzo szybki, albo za słabo go kopnęła, bo po chwili dopadł ją, złapał wpół i podniósł. Krzyczała, piszczała i wrzeszczała w niebogłosy. Nie zamierzała bez walki dać się porwać temu łajdakowi.
Udało jej się wymierzyć mu silny cios w głowę. Puścił ją i zaklął sążniście. Victoria znów stała na ziemi, ale ledwie odbiegła kilka metrów, silna ręka mężczyzny sięgnęła jej peleryny.
I wtedy padły najbardziej przerażające słowa.
– Jaśni panie! – krzyczał intruz.
Jaśnie panie? Serce jej zamarło. Powinna była się domyślić.
– Jak pan nie wyjdziesz zza winkla, to nigdy wincyj nie spróbujesz mnie odprawić, bo sam odejdę!
Victoria stanęła jak wryta. Zamknęła oczy, bo nie chciała patrzeć na uśmiechniętego i zadowolonego z siebie Roberta wychodzącego zza rogu.
12
W końcu jednak uniosła powieki.
– Gonią cię? – zapytał Robert.
– Kto?
– One. Te kobiety. – Powiedział to takim tonem, jakby wymieniał nazwę jakiegoś odrażającego owada.
Spróbowała wyrwać rękę.
– Nie, popijają herbatę.
– Bogu dzięki.
– Twoja ciocia zaproponowała, że mogę u niej zamieszkać.
Mruknął coś pod nosem.
Przez chwilę panowała cisza, a potem odezwała się Victoria:
– Muszę już wracać do domu. Może więc puścisz moją rękę… – Uśmiechnęła się sztucznie, siląc się na uprzejmość.
Rozłożył ręce i szeroko rozstawił nogi.
– Bez ciebie nigdzie stąd nie pójdę.
– A ja nigdzie nie pójdę z tobą. Nie widzę…
– Victoria, nie nadużywaj mojej cierpliwości. Wytrzeszczyła oczy.
– Coś ty powiedział?
– Że…
– Dobrze słyszałam, co powiedziałeś. – Uderzyła go w ramię. – Jak śmiesz żądać, abym nie nadużywała twojej cierpliwości?! To ty nasłałeś na mnie zbira! Oprycha! Mógł zrobić mi krzywdę.
Mężczyzna, który ją gonił, święcie się oburzył.
– Jaśni panie – rzekł. – Musze zaprotestować.
Robert ściągnął usta.
– Victorio, MacDougal nie życzy sobie, aby wyzywano go od oprychów. Zraniłaś jego uczucia.
Oniemiała na moment zdumiona, nie dowierzając własnym uszom, że rozmowa potoczyła się w takim kierunku.
– Żem postąpił z paninką delikatnie – stwierdził MacDougal.
– Victoria – powiedział Robert – przydałoby się przeprosić.
– Przeprosić?! – wybuchła, bo to już było ponad jej wytrzymałość. – Przeprosić? Nie do wiary.
Ze skruszoną miną Robert spojrzał na woźnicę.
– Raczej nie przeprosi. MacDougal westchnął dobrodusznie.
– Paninka miała ciężki dzień. Zastanawiała się, którego najpierw uderzyć.
Robert rzucił kilka słów do MacDougala i szkocki woźnica oddalił się. Prawdopodobnie za rogiem czekała kareta.
– Robert – odezwała się stanowczo. – Idę do domu.
– Świetna myśl. Odprowadzę cię.
– Idę sama.
– Samotnej kobiecie grożą różne niebezpieczeństwa – odparł szybko. Pod fasadą elokwencji wyraźnie próbował kryć wzburzenie.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.