Sporo czasu minęło też, zanim Robert wszystko zrozumiał. Dotąd nie zdawał sobie sprawy, że przynajmniej w części doszło do tego incydentu z jego winy. Gdyby po południu nie zaciągnął jej do pierwszego z brzegu pokoju, który, jak się okazało, należał do Eversleigha… A potem jeszcze nie nalegał wieczorem, żeby siedzieć przy stole obok niej. Większość gości uwierzyła, że znają się z dzieciństwa, ale Eversleigh uznał, że łączy ich coś więcej.
Oczywiście ten łajdak wziął ją za kobietę rozwiązłą. Zawsze należał do osobników, którzy próbują zaciągnąć do łóżka każdą kobietę, za którą nie stoją możni krewni. Robert już wcześniej powinien był pomyśleć o zapewnieniu Victorii ochrony.
Nie wiedział, ile czasu siedział na podłodze i przytulał dziewczynę. Równie dobrze mogła to być godzina, jak dziesięć minut. W końcu zaczęła miarowo oddychać i zasnęła. Delikatnie ułożył ją na łóżku. Miała awersję do tego miejsca, ale nie wiedział, gdzie ją umieścić. Do swojego pokoju nie mógł jej zabrać. To by ją kompletnie skompromitowało, a on nie chciał już zniszczyć jej życia. Uderzyła go ironia sytuacji. Przez całe siedem lat wyobrażał sobie, jak się zemści, gdy ją jeszcze raz spotka…
A teraz, gdy ma tę możliwość, wycofuje się. Było w Victorii coś, co nadal chwytało go za serce. Wiedział, że gardziłby sobą, gdyby świadomie wyrządził jej krzywdę.
Pochylił się i łagodnie pocałował ją w czoło.
– Do jutra, Torie – szepnął. – Jutro musimy porozmawiać. Nie pozwolę, żebyś drugi raz mnie opuściła.
Wychodząc z pokoju, zauważył, że Eversleigh zniknął. Z zaciętym wyrazem twarzy ruszył na poszukiwania. Musiał się upewnić, że ten łotr rozumie jedną prostą rzecz: jeżeli kiedykolwiek piśnie słówko na temat Victorii, to następne lanie, jakie mu Robert spuści, będzie jego ostatnim.
Nazajutrz rano Victoria próbowała wykonywać codzienne obowiązki, jak gdyby nic się nie stało. Umyła twarz, założyła sukienkę i zjadła śniadanie z Neville'em.
Jednak czuła, że trzęsą jej się ręce. I starała się nie wzdrygać za każdym razem, gdy zamykała oczy i widziała twarz Eversleigha.
Skończyła poranną lekcję z wychowankiem i zaprowadziła go na jazdę konną. Zawsze lubiła tę krótką przerwę w obowiązkach, ale teraz niechętnie rozstawała się z chłopcem.
Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było zostać sam na sam z własnymi myślami.
Robert dostrzegł ją za trawnikiem i ruszył pośpiesznie, aby nie zdążyła zniknąć w domu.
– Victoria! – zawołał zdyszanym głosem.
Obejrzała się. W jej oczach błysnął strach, który szybko zastąpiło uczucie ulgi.
– Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć.
– Nie przestraszyłeś. A właściwie przestraszyłeś, ale cieszę się, że to tylko ty.
– Nie przejmuj się Eversleighem. Rano wyjechał do Londynu. Widziałem na własne oczy.
Rozluźniła wszystkie mięśnie, jakby w jednej chwili opadło z niej całe napięcie.
– Bogu dzięki! – odetchnęła.
– Victoria, musimy porozmawiać.
Skinęła głową.
– Tak, oczywiście. Muszę ci podziękować. Gdyby nie ty…
– Przestań z tym dziękowaniem – wybuchnął.
Zrobiła zdziwione oczy.
– W tym, co zaszło zeszłej nocy, jest dużo mojej winy – rzekł z goryczą.
– Nie! Nie mów tak. Ty mnie uratowałeś.
Robert chętnie pozwoliłby Victorii dziękować sobie jak bohaterowi. Przy niej zawsze czuł się silny i szlachetny. I brakowało mu tego przez ostatnie siedem lat. Ale sumienie nie pozwalało mu przyjmować słów wdzięczności, które mu się nie należały.
– Później o tym porozmawiamy. – Drżał mu głos. – Teraz są ważniejsze sprawy.
Przytaknęła ruchem głowy i poszła za nim w kierunku ogrodu. Gdy zorientowała się, że idą do labiryntu, spojrzała pytającym wzrokiem.
– Żeby nikt nam nie przeszkadzał – wyjaśnił.
Delikatnie się uśmiechnęła – po raz pierwszy tego dnia.
– Tylko żebym wiedziała, jak się wydostać.
Zaśmiał się, weszli między żywopłot i dotarli do kamiennej ławki.
– Dwa razy w lewo, raz w prawo i znów dwa razy w lewo – szepnął.
Znów się uśmiechnęła, wygładziła spódnicę i usiadła.
– Zapamiętałam.
Robert zajął miejsce obok. Na jego twarzy pojawiła się niepewność.
– Victoria… Torie.
Serce jej mocniej zabiło, gdy tak się do niej zwrócił.
Mimowolnie nadymał wargi i marszczył czoło, sprawiając wrażenie, że szuka najtrafniejszych słów. W końcu przemówił.
– Nie możesz tu zostać.
Otworzyła szerzej oczy.
– Przecież mówiłeś, że Eversleigh wyjechał do Londynu.
– Tak, ale to nieważne.
– Dla mnie bardzo ważne.
– Torie, nie wyjadę bez ciebie.
– Co takiego?
– Nie mogę stąd wyjechać i zostawić cię bez opieki. To, co się stało dzisiaj w nocy, może się powtórzyć.
Patrzyła na niego z powagą.
– Robert, zeszłej nocy nie pierwszy raz stałam się obiektem niechcianych umizgów dżentelmena.
Cały zesztywniał.
– To ma mnie uspokoić?
– Nigdy wcześniej nie zostałam zaatakowana tak brutalnie – przyznała. – Chcę tylko powiedzieć, że mam wprawę w radzeniu sobie z natrętami.
Złapał ją za ręce.
– Gdybym nie zjawił się w porę, on by cię zgwałcił. Albo nawet zamordował.
Wzruszyła ramionami i spojrzała w bok.
– Nie mogę sobie wyobrazić, żeby to… żeby coś takiego mogło się powtórzyć. A z zaczepkami i natarczywymi słowami umiem sobie radzić sama.
– To nie do pojęcia – wyksztusił. – Jak możesz pozwalać, żeby tak cię poniżano?
– Nie zapominaj, że nikt oprócz mnie samej nie może mnie poniżyć.
Wstał z ławki.
– Wiem o tym, Torie. Ale powinnaś unikać niezręcznych sytuacji.
– Czyżby? – Uśmiechnęła się z przymusem. – A jak niby mam tego dokonać? Muszę z czegoś żyć, panie hrabio.
– Torie, nie kpij sobie.
– Wcale nie kpię! Nigdy w życiu nie byłam tak poważna. Gdybym nie pracowała jako guwernantka, to bym głodowała. Nie mam wyboru.
– Masz – szepnął w odpowiedzi i padł przed nią na kolana. – Możesz wyjechać ze mną.
Była wstrząśnięta.
– Z tobą? Skinął głową.
– Do Londynu. Wyruszymy jeszcze dzisiaj.
Z trudem opanowała chęć rzucenia mu się w ramiona. Coś w niej ożyło i nagle przypomniała sobie, że dokładnie to samo czuła, gdy pierwszy raz oświadczył się jej siedem lat temu. Ale życie nauczyło ją ostrożności, toteż starannie dobrała słowa, zanim zapytała:
– Co dokładnie proponujesz?
– Kupię ci dom i zatrudnię służbę.
Uleciała z niej wszelka nadzieja. On nie proponuje małżeństwa. Nie chce się z nią ożenić. Zamierza uczynić z niej swoją metresę. Mężczyźni nie żenią się z metresami.
– Nigdy niczego ci nie zabraknie – dodał.
Z wyjątkiem miłości, pomyślała smutno. I szacunku.
– Co miałabym robić w zamian? – zapytała, choć wcale nie dlatego, że brała pod uwagę przyjęcie propozycji. Chciała tylko usłyszeć z jego ust jednoznaczną odpowiedź.
Osłupiał ze zdziwienia, słysząc pytanie.
– No… Eee…
– Co? – powtórzyła dobitniej.
– Ja tylko chcę być z tobą. – Ujął jej dłonie i opuścił wzrok, jakby zdał sobie sprawę z niestosowności swych słów.
– Ale nie chcesz się ze mną ożenić – powiedziała surowym tonem. Jak mogła być tak głupia i myśleć, że znów będą ze sobą szczęśliwi?
Wstał.
– Nie myślałaś chyba…
– Oczywiście, że nie. Jak mogłabym sądzić, że pan hrabia Macclesfield poślubi córkę pastora? – W jej głosie zabrzmiała drwina. – Na Boga. Ja rzeczywiście przez całe siedem lat myślałam, jak oskubać cię z majątku.
Drgnął pod wpływem jej nieoczekiwanego ataku. Te słowa poruszyły w jego duszy coś, co przypominało wyrzuty sumienia. Nigdy do końca nie potrafił wyobrazić sobie Victorii w roli chciwej spryciary szukającej bogatego męża, ale czy mógł inaczej o niej myśleć? Na własne oczy widział, jak smacznie spała, zamiast uciekać razem z nim. Znowu otoczył serce pancerzem i powiedział:
– Nie wychodzi ci sarkazm, Victorio.
– I dobrze. – Machnęła ręką. – W takim razie uważam naszą rozmowę za skończoną.
Błyskawicznym rucham złapał ją za nadgarstek.
– Hola, hola.
– Puść mnie – rzuciła stanowczo.
Wziął głęboki oddech, próbując się opanować. Nie chciał uwierzyć, że jest na tyle nierozsądna, że woli pozostać tu niż wyjechać z nim do Londynu.
– Powiem to raz jeszcze. – Wpatrywał się w nią. – Nie chcę cię tu zostawić na pastwę pozbawionych skrupułów facetów.
Jej śmiech jeszcze bardziej go wzburzył.
– Chcesz powiedzieć, że jednym pozbawionym skrupułów facetem, z którym wolno mi się zadawać, jesteś ty?
Tak. Nie! Na miłość boską, kobieto, nie możesz tu zostać.
Dumnie uniosła głowę.
– Nie widzę innego wyjścia. Zacisnął zęby.
– Właśnie ci zaproponowałem…
– Mówię… – Patrzyła lodowatym wzrokiem. -… że nie widzę innego wyjścia. Nie będę niczyją metresą.
Wyrwała się i odeszła do wyjścia z labiryntu. Robert zdał sobie sprawę, że także z jego życia.
10
Robert pojechał do Londynu i starał się wrócić do normalnego życia. Nie był w stanie przekonać sam siebie, że nie obchodzi go odmowa Victorii.
Nie jadł, nie spał. Czuł się jak bohater lichego melodramatu. Widział Victorię wszędzie. W chmurach, w tłumie ludzi, a nawet w… zupie.
Gdyby nie był taki przybity, uznał później, pewnie nie stawiłby się na wezwanie ojca.
Co kilka miesięcy markiz przysyłał mu list z żądaniem przyjazdu do Castleford Manor. Początkowo były to ostre polecenia, ale z czasem listy przybrały ton bardziej ugodowy, a nawet błagalny. Markiz pragnął, aby Robert zainteresował się rodzinnym majątkiem. Chciał pokazać synowi, jakim zaszczytem jest nosić tytuł markiza. A najbardziej chciał, aby Robert się ożenił i dał mu dziedzica, który przejmie nazwisko Kemble.
O wszystkim tym – coraz uprzejmiej – pisał w listach. Ale Robert tylko je przeglądał, a potem wrzucał do kominka. Nie był w Castleford Manor od ponad siedmiu lat, od tamtego pechowego dnia, gdy jego marzenia – legły w gruzach, a ojciec, zamiast go pocieszyć, z radości omal nie zatańczył na swym bezcennym mahoniowym biurku.
"Gwiazdka Z Nieba" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gwiazdka Z Nieba". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gwiazdka Z Nieba" друзьям в соцсетях.