Jednak tego wieczoru w jego duszy zaszła pewna przemiana. Nie chciał, aby ktokolwiek patrzył na Victorię z takim lubieżnym szyderstwem, jakie dostrzegł w oczach Eversleigha. I wcale nie podobało mu się uprzejme zainteresowanie, jakie okazał jej kapitan.

Chciał ją mieć dla siebie. Oceniając siedem minionych lat, uznał, że nie najlepiej mu się bez niej wiodło. Być może do końca jej nie ufa, ale pragnie, aby była obecna w jego życiu.

Ale najpierw musi się uporać z Eversleighem. Fakt, że ten gbur nawiązał z Victorią rozmowę w bawialni, źle wróżył. Robert musiał się postarać, aby ten typ dokładnie zrozumiał, że on będzie bronił Victorii przed złośliwymi plotkami. Znał Eversleigha od lat, razem chodzili do Eton. Był draniem i pozostał draniem.

Rozejrzał się po sali. Przez pogaduszki z natarczywą lady Hollingwood spóźnił się na występ i nigdzie nie dostrzegł Eversleigha. Po cichu wymknął się do holu. Złapie tego łajdaka i zmusi do milczenia.

Victoria próbowała pisać konspekt lekcji, ale nie mogła się skoncentrować. Niech to! Uwierzyła, że przed siedmiu laty postępował wobec niej uczciwie, ale to, co wyprawiał teraz, było w najlepszym razie godne pożałowania.

Próbował ją uwieść. Na dodatek w nieswoim pokoju, choć doskonale wiedział, że w każdej chwili ktoś może ich przyłapać. Potem miał czelność zaczepić ją na oczach jej chlebodawczyni i innych gości. A w końcu postawił ją w niezręcznej sytuacji, zmuszając, aby siedzieli obok siebie podczas kolacji. Lady Hollingwood nigdy jej tego nie wybaczy. Właściwie Victoria mogła już pakować torby.

A najgorsze w tym wszystkim, że ponownie obudził w niej pożądanie. I to tak silne, że sama się dziwiła.

Potrząsnęła głową i spróbowała myśleć o czymś innym. Wróciła do konspektu lekcji. Wczoraj Neville'owi podobała się lekcja o kolorach. Być może jutro zajmą się kolorem niebieskim. Mogliby wypić herbatę w niebieskim salonie. I pomówić o lazurycie, kobalcie, niebie. Mogłaby zabrać ze sobą lustro, aby porównali kolor swoich oczu. Ona ma ciemnoniebieskie, a Neville jasnoniebieskie. Jak Robert.

Westchnęła, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdoła wyrzucić Roberta z myśli.

Podniosła notatnik, by przeczytać wpisy z poprzednich dni. Dziesięć minut bezmyślnie wpatrywała się w litery i nic do niej nie docierało. Nagle usłyszała pukanie.

Robert. To na pewno on.

Przyszło jej na myśl, aby nie otwierać, ale wiedziała, że on nie odejdzie. Otwierając drzwi, oznajmiła:

– Mam nadzieję, że przyszedłeś mnie przeprosić za swoje zachowanie.

Na progu stał lord Eversleigh. Uśmiechał się szyderczo.

– Oczekuje pani kogoś innego, tak? Może hrabiego Macclesfielda?

Przerażona Victoria spąsowiała.

– Nie, nie oczekuję go. Tylko… Wciągnął się do środka.

– Zamknij – polecił ściszonym głosem.

– Słucham?

– Drzwi.

Nie ruszyła się, tylko zmrużyła oczy, uświadamiając sobie powoli, że znalazła się w niebezpiecznej sytuacji. Spojrzała na korytarz. Nie wiedziała, dokąd uciekać, ale musiała podjąć próbę.

On jednak zwinnym ruchem dopadł drzwi i zanim się zorientowała, zamknął je i oparł się o nie plecami.

– Piękna jesteś – rzekł.

– Pan się chyba pomylił. Podszedł do niej.

– Szczycę się tym, że nigdy się nie mylę.

– Chodziło mi tylko… To znaczy hrabia Macclesfield i ja… My…

Pogładził ją po policzku.

– Macclesfield lubi, jak udajesz niewiniątko? Przy mnie nie musisz się wysilać. Podobasz mi się taka, jaka jesteś. Nadgniłe owoce bywają bardzo słodkie.

Odsunęła się z odrazą.

– Drogi panie – zaczęła po dobroci. – Bardzo proszę o…

Zachichotał.

– Lubię, jak kobieta prosi. Przyjemnie ci ze mną będzie. – Brutalnie przyciągnął ją do siebie. – To tylko przedsmak tego, co możesz mieć. Obiecuję, że nie pożałujesz. Jestem człowiekiem majętnym.

– Nie obchodzą mnie pańskie pieniądze – odparła, odwracając głowę w bok. – Proszę stąd wyjść.

– Mamy do wyboru dwie możliwości – powiedział. W jego oczach pojawił się złowróżbny błysk. – Albo przestaniesz udawać i będziesz się dobrze bawić, albo będziesz się stawiać przez cały czas. Mnie obojętne. Tak czy siak będę miał uciechę.

Wymierzyła mu siarczysty policzek.

– To był twój błąd – wycedził. Pchnął ją na łóżko i przygniótł całym ciężarem ciała.

Victoria zaczęła szarpać się i krzyczeć.

Najpierw Robert zajrzał do pokoju Eversleigha, ale wcale się nie zdziwił, że go nie zastał. Przeszukał skrzydło gościnne w nadziei, że Eversleigh zabawia się z jakąś kobietą. Niestety udało mu się tylko przyłapać żonę lorda Winwooda z mężem kochanki lorda Winwooda.

Nawet okiem nie mrugnął. W jego sferze takie postępowanie należało do normy, co zresztą już go nie bawiło.

Zajrzał do salonu, w którym grano w karty, bo wiedział, że Eversleigh lubi hazard.

– Eversleigh? – odezwał się jeden z graczy. – Był, ale poszedł.

– Naprawdę? – Robert próbował ignorować podejrzliwe spojrzenia. Powszechnie wiedziano o ich wzajemnej niechęci. – A nie wiecie, dokąd?

– Widziałem, jak szedł po schodach – powiedział ktoś.

Robert powstrzymał jęk. Będzie musiał jeszcze raz przeszukać skrzydło gościnne.

– Dziwne, że skorzystał ze schodów dla służby – dodał ktoś inny.

Ucisk w żołądku towarzyszący Robertowi przez cały wieczór gwałtownie się nasilił. Robert wybiegł z salonu karcianego i przeskakiwał po trzy stopnie schodów dla służby.

I wtedy usłyszał krzyki.

Victoria. Jeżeli natychmiast jej nie… Nie zdołał dokończyć myśli.

Dziewczyna nie dawała za wygraną. Broniła się jak szalona, drapała jak kot. Jej opór dodatkowo rozwścieczył Eversleigha, ale nie mogła dać się zgwałcić bez słowa protestu.

Napastnik był silny. O wiele silniejszy od niej, więc bez trudu trzymał ją i jednocześnie zdzierał z niej ubrania. Zdjął jej rękę z ust, aby pociągnąć za dekolt sukienki, a Victoria skorzystała z okazji i znów zaczęła krzyczeć.

– Zamknij się, suko – warknął i przekręcił głowę dziewczyny, wciskając jej twarz w poduszkę. Victoria ugryzła go w rękę.

– Cholera jasna, dziwko jedna! – krzyknął. Złapał drugą poduszkę i przykrył jej głowę.

Nie mogła złapać tchu. Czy on zamierza ją zamordować? Jeszcze bardziej przeraziła ją myśl, że lord zwariował. Kopała i drapała na oślep. Ale opadała z sił.

Nagle w chwili, gdy zaczynała ogarniać ją ciemność, usłyszała trzask i wściekły ryk, którego nie potrafiła do niczego porównać.

Eversleigh gwałtownie się poderwał. Zrzuciła z siebie poduszkę i czołgała się po łóżku. Dotarła do brzegu. Chociaż przy każdym ruchu i każdym oddechu paliło ją w płucach, musiała zejść z łóżka. Po prostu musiała. Schroniła się w kąciku.

Coś trzasnęło, ktoś krzyknął. Ale ona nie patrzyła. Nie mogła nawet otworzyć oczu. Pragnęła jedynie opanować przerażenie.

W końcu jednak uniosła powieki i ujrzała Roberta. Okładał leżącego Eversleigha.

– Robert – odezwała się słabym głosem. – Dzięki Bogu.

Nie dał znaku, że ją słyszy. Dalej bił przeciwnika.

– Robert – powiedziała trochę głośniej. Nadal była w szoku, nie umiała opanować dygotu i pragnęła, żeby Robert znalazł się przy niej.

Ale do niego nic nie docierało. Gdy w końcu na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach dzikość człowieka pierwotnego. Po chwili wyprostował się, by zaczerpnąć tchu, i zapytał:

– Zrobił ci coś?

Otworzyła usta, ale nie zdołała wymówić ani słowa.

– Skrzywdził cię? – Z oczu biła mu wściekłość. Victoria wiedziała, że jeśli przytaknie, Robert zatłucze Eversleigha na śmierć. Pokręciła głową. Właściwie nie skłamała. Nie skrzywdził jej. Nie tak, jak myślał Robert.

Zostawił nieprzytomnego łajdaka i podszedł do niej. Przykucnął i pogładził ją po policzku. Drżała mu ręka.

– Nic ci nie jest?

Jeszcze raz pokręciła głową.

– Victorio, ja…

Przerwało mu stęknięcie dobiegające ze środka pokoju. Zaklął bezgłośnie i przeprosił Victorię. Podszedł do lorda, złapał go za kołnierz i pasek od spodni, wyniósł na korytarz i rzucił na podłogę. Starannie zamknął drzwi i wrócił do Victorii.

Trzęsła się i kołysała. Po policzkach ciekły jej łzy, nie była w stanie mówić. Roberta znów ogarnęła panika. Co ten łajdak jej zrobił?

– Ciii – szepnął, nie mając pojęcia, co powiedzieć, aby lepiej się poczuła. – Ciii.

– Robert – wydusiła. – Robert.

– Jestem przy tobie, moja kochana. – Wziął ją pod ręce i uniósł. Wstała i natychmiast go objęła. Ściskała go za szyję tak kurczowo, jakby od tego zależało jej życie.

Ruszył w stronę łóżka. Chciał przy niej usiąść i trzymać w objęciach, póki się nie uspokoi. Ona jednak stawiła nagły opór.

– Nie do łóżka! – krzyknęła z rozpaczą. – Tylko nie tam!

Spojrzał na pomiętą pościel i zacisnął pięści. Kiedy wpadł do pokoju, Eversleigh przyciskał poduszką głowę Victorii. Mógł ją udusić.

Ta myśl ugodziła go jak sztylet.

Rozejrzał się po pokoju. Był skromnie umeblowany, więc usiadł na podłodze i oparł się o bok łóżka. Przez kilka minut tulił Victorię i milczeli.

W końcu uniosła głowę i spojrzała błagalnym wzrokiem.

– Próbowałam się bronić – powiedziała. – Naprawdę.

– Wiem, Torie.

– Ale on był silniejszy. – Wyglądała, jakby chciała przekonać go do czegoś bardzo ważnego. – Silniejszy ode mnie.

– Zachowałaś się wspaniale – rzekł, powstrzymując się od łez.

– Przygniótł mnie poduszką i nie mogłam złapać tchu. I nie mogłam się bronić. – Znów zaczęła się trząść. – Nie chciałam mu pozwolić… Nie chciałam. Przysięgam, że nie chciałam.

Chwycił ją za ramiona i obrócił, aż niemal zetknęli się nosami.

– To nie twoja wina – stwierdził stanowczo. – Nie obwiniaj siebie.

– Gdybyś ty nie nadszedł…

– Ale nadszedłem. – Znów ją delikatnie przytulił. Minęło sporo czasu, zanim opanowała drżenie. I zanim przestał do niej powracać obraz twarzy Eversleigha.