– Przepraszam bardzo.

Robert i Victoria odskoczyli od siebie i oboje spojrzeli w stronę drzwi. Stał w nich nadzwyczaj elegancki dżentelmen. Victoria nigdy go nie widziała, ale była pewna, że to jeden z gości. Odwróciła głowę śmiertelnie przerażona, że została przyłapana w tak kompromitującej sytuacji.

– Eversleigh – odezwał się Robert opanowanym głosem.

– Wybacz, Macclesfield – rzekł dżentelmen. – Ale to zdaje się mój pokój.

Victoria spojrzała na twarz Roberta. To dopiero kłamliwy łajdak! Nie miał najmniejszego pojęcia, czyj to pokój, chciał tylko być z nią sam na sam. Naraził na szwank jej reputację. A być może nawet pozbawił ją posady guwernantki.

Robert wziął ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi.

– Już znikamy, Eversleigh.

Victoria szybko się domyśliła, że Robert nie przepadał za lordem Eversleighem, ale była zbyt zdenerwowana, aby się nad tym zastanawiać.

– Guwernantka, co? – powiedział Eversleigh, bezczelnie mierząc wzrokiem Victorię od stóp do głów. – Trudno byłoby ci wytłumaczyć się Hollingwoodom z takiego postępku.

Robert zatrzymał się i spojrzał na Eversleigha z groźną miną.

– Jeśli komukolwiek piśniesz słówko na ten temat, choćby swojemu przeklętemu kundlowi, to rozplatam ci gardło.

Eversleigh cmoknął.

– A ty na drugi raz zajmuj się swoimi sprawami w swoim pokoju.

Robert pociągnął Victorię na korytarz. Natychmiast wyrwała mu rękę i odwróciła się tyłem.

– Twój pokój? – prawie krzyczała. – Ty cholerny kłamco!

– To ty się bałaś, gdy byliśmy w holu. I lepiej tak nie krzycz, jeżeli naprawdę nie chcesz zwrócić niczyjej uwagi.

– Nie śmiej mnie pouczać. – Wzięła głęboki oddech, starając się opanować drżenie całego ciała. – Nawet nie chcę wiedzieć, kim teraz jesteś. Z pewnością nie mężczyzną, którego znałam siedem lat temu. Jesteś bezlitosny… bezwzględny… niemoralny…

– Generalnie rozumiem, o co ci chodzi.

Jego chłodna uprzejmość dodatkowo ją zezłościła.

– Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj – powiedziała. – Nigdy.

Odeszła, żałując, że nie ma tu drzwi, którymi mogłaby trzasnąć mu przed nosem.

8

Victoria nie miała pojęcia, jak przetrwa zbliżający się wieczór. Kilka godzin w towarzystwie Roberta to wystarczające okropieństwo, ale teraz będzie jeszcze musiała spojrzeć w oczy lordowi Eversleighowi, który z pewnością uważa ją za rozpustnicę.

Zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna udać rozstroju żołądka. Mogłaby powiedzieć, że poprzedniego dnia miała styczność z panną Hypatią Vinton i bardzo możliwe, że zaszkodziło im to samo. Oczywiście w przypadku choroby lady Hollingwood nie zmusiłaby jej do udziału w kolacji. Ale chlebodawczyni mogła uznać, że Victoria złośliwie udaje chorą, i potraktować to jako powód do odprawy. Dla lady Hollingwood każdy pretekst był dobry.

Westchnęła i obejrzała suknię leżącą na łóżku. Wyglądała lepiej, niż Victoria się spodziewała, ale była za duża i będzie wisiała jak worek. Poza tym miała żółty kolor, w którym Victoria zawsze wyglądała blado. Jednak powściągnęła kobiecą próżność i postanowiła zachować spokój – przecież i tak nie chciała ściągać na siebie niczyjej uwagi.

Spojrzała na pokojowy zegar. Była za kwadrans ósma. Czas rozpocząć przygotowania, jeżeli ma się stawić na dole za pięć wpół do dziewiątej. Punktualnie za pięć wpół do dziewiątej, pomyślała z grymasem na twarzy. Ani sekundy wcześniej, ani później. Nie miała wątpliwości, że od tego zależy jej praca.

Ułożyła włosy najładniej, jak potrafiła. Nie będzie tak elegancka jak inne kobiety, ale nie miała pokojówki, która zakręciłaby jej loczki albo ułożyła grzywkę. Mogła sobie pozwolić tylko na prosty, lecz elegancki kok.

Zegar dawał znać, że czas zejść na dół, więc wyszła z pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Gdy stanęła w progu bawialni, wszyscy goście Hollingwoodów popijali napoje i prowadzili konwersacje. Na szczęście lord Eversleigh stał do niej tyłem i flirtował z młodą blondynką. Victoria odetchnęła z ulgą. Nadal była przerażona tym, co wydarzyło się po południu.

Robert opierał się o ścianę i odstraszał miną każdego, kto miałby zamiar do niego podejść. Intensywnie wpatrywał się w drzwi. Wyraźnie czekał na nią.

Ruszył w jej stronę, ale zagrodziła mu drogę lady Holingwood, która natychmiast znalazła się obok Victorii.

– Dziękuję za punktualność – odezwała się gospodyni. – Na kolację wprowadzi cię pan Percival Hornsby. Zaraz cię przedstawię.

Victoria podążyła za chlebodawczynią, nie wierząc własnym uszom, że lady Hollingwood przeszło przez gardło słowo „dziękuję”. Już prawie minęły całą salę, gdy usłyszała głos Roberta:

– Panna Lyndon? Victoria?

Victoria odwróciła się. Ze strachu ściskało ją w dołku.

– O rety, to naprawdę ty! – Robert zbliżał się z pełną niedowierzania miną.

Zmrużyła oczy. Co też on knuje?

– Panie hrabio Macclesfield – zwróciła się do niego zdumiona lady Hollingwood. – Chce pan powiedzieć, że zna pannę Lyndon?

– Ależ ja doskonale znam pannę Lyndon – rzucił lekko i tylko Victoria odebrała jego słowa jako dwuznaczne. Lady Hollingwood spojrzała na Victorię z wyrzutem:

– Nigdy nie wspominałaś, że łączy cię znajomość z panem hrabią Macclesfield.

– Nie wiedziałam, że przyjeżdża w gości, proszę pani. – Skoro on mógł kłamać, mogła i ona.

– Dorastaliśmy razem – dodał Robert. – W Kent.

Victoria doszła do wniosku, że do pewnego stopnia jest to prawda. Przeprowadziła się do Kent w wieku siedemnastu lat, ale z całą pewnością dopiero tam dorosła. Ludzie dorastają, przeżywając zdrady i rozczarowania.

– Doprawdy? – Lady Hollingwood pytała z zaciekawieniem i odrobiną zaskoczenia, że jej guwernantka kiedyś poruszała się w tych samych kręgach co hrabia.

– Tak, nasze rodziny bardzo się przyjaźnią.

Zdenerwowanej Victorii zaschło w gardle do tego stopnia, że chciała odejść po coś do picia.

– Nie, nie, ja pójdę – zaproponował Robert. – Nic mi nie sprawi większej przyjemności.

– A dla mnie wszystko byłoby przyjemniejsze – bąknęła cichaczem. Chętnie nadepnęłaby mu teraz nogę albo wylała kieliszek wina na głowę. Już raz polała go wodą i sprawiło jej to przyjemność. A wino ma tę zaletę, że zostawia czerwone plamy.

Gdy Robert odszedł po lemoniadę dla Victorii, znowu zagadnęła ją lady Hollingwood:

– Znasz Macclesfielda? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

– Już mówiłam. Nie wiedziałam, że jest gościem.

– Tak czy siak jest szczególnym gościem. Ma niezwykle szerokie wpływy. Powinnaś mnie o tym poinformować, gdy przyjmowałam cię do pracy… O, pan hrabia.

Robert skinął głową i podał damom szklanki.

– Lady Hollingwood, pozwoliłem sobie przynieść lemoniadę także dla pani.

Gospodyni podziękowała ze sztucznym uśmiechem. Victoria milczała, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że jeżeli otworzy usta, to powie coś zdecydowanie niestosownego w kulturalnym towarzystwie. Sytuację uratował lord Hollingwood, który podszedł i zapytał żonę, czy aby nie czas rozpoczynać kolację.

– Ach, tak – powiedziała lady Hollingwood. – Jeszcze tylko przedstawię pannę Lyndon panu Hornsby'emu.

– Może ja mógłbym towarzyszyć pannie Lyndon przy kolacji? – odezwał się Robert.

Victoria oniemiała. Zdała sobie sprawę, że to obraza dla lady Hollingwood. Powinnością najwyższego rangą dżentelmena na przyjęciu jest dotrzymanie towarzystwa gospodyni.

– Ależ… Ależ… – wyksztusiła skonsternowana lady Hollingwood.

Robert posłał jej szeroki uśmiech.

– Nie widzieliśmy się z panną Lyndon od bardzo dawna i na pewno mamy sobie wiele do powiedzenia. Nie mam na przykład pojęcia, jak radzi sobie jej siostra. – Odwrócił się do Victorii z zaciekawioną miną. – Jak się miewa droga Eleanor?

– Ellie? Znakomicie – odparła krótko.

– Nadal taka zuchwała jak dawniej?

– Nie tak zuchwała jak ty – odcięła się. Jednak szybko musiała się ugryźć w język.

– Panno Lyndon! – upomniała ją lady Holingwood. – Jak śmiesz odzywać się do hrabiego Macclesfielda takim tonem? Pamiętaj o swojej pozycji.

Ale Robert zachichotał.

– Zawsze rozmawialiśmy z panną Lyndon szczerze i bez ogródek. Właśnie dlatego tak bardzo lubimy swoje towarzystwo.

Victoria z trudem opanowała się, aby nie powiedzieć, że jego towarzystwo wcale jej nie bawi.

Lady Hollingwood sprawiała wrażenie, że nie wie, jak postąpić w tak niezwykłej dla siebie sytuacji. Była niezadowolona, że najwyższy rangą gość będzie przy kolacji dotrzymywał towarzystwa guwernantce.

Victoria szybko zdała sobie sprawę, że nietakt popełniony przez Roberta może jej zaszkodzić.

– Nie ma potrzeby, abym siedziała obok hrabiego. Możemy…

– Ależ jest taka potrzeba – przerwał Robert.

– Lady Hollingwood tak przydzieliła miejsca, że…

– Nie musimy trzymać się sztywnych reguł. Na pewno pan Hornsby z przyjemnością zajmie moje miejsce na szczycie stołu.

Lady Hollingwood prawie pozieleniała. Hornsby nigdy nie był i nigdy nie będzie zbyt ważną osobistością. Zanim jednak zgłosiła sprzeciw, Robert zwrócił się do wspomnianego dżentelmena.

– Percy – zagadnął przyjaznym tonem. – Nie zechciałbyś towarzyszyć lady Hollingwood przy kolacji? Byłbym ci dozgonnie wdzięczny, gdybyś zgodził się zamienić miejscami przy stole.

– Aaa… Ale… – strwożył się Percy. – Ale… Ja jestem tylko…

Robert oszczędził mu dalszego jąkania i przyjacielskim gestem poklepał go po plecach.

– Będziesz się bawił wybornie. Lady Hollingwood cudownie prowadzi konwersację.

Percy wzruszył ramionami i podał ramię gospodyni. Przyjęła je, bo nie chciała urazić pana hrabiego, ale nie omieszkała rzucić Victorii groźnego spojrzenia.

Przerażona Victoria zamknęła oczy. Chlebodawczyni nie da sobie wytłumaczyć, że to nie jej wina. Nieważne, że to wszystko ukartował Robert i on nalegał na zamianę. Już lady Hollingwood znajdzie sposób, aby winę zrzucić na guwernantkę.