Uchodził za mężczyznę obdarzonego największym urokiem osobistym w całym towarzystwie i dlatego nigdy nie brakowało mu kobiet.

Ale Victoria stanowiła innego rodzaju wyzwanie. Nie ufała mu i najwyraźniej była przekonana, że chodzi mu tylko o to, żeby ją uwieść. Co oczywiście było prawdą i wcale nie Zamierzał przekonywać jej do czystości swoich zamiarów.

Najpierw musi odzyskać jej przyjaźń. To konieczne, chociaż nie czuł się zbyt dumny z siebie, myśląc o swych zamiarach.

Victoria na pewno będzie chciała go odepchnąć. Nie miał wątpliwości. Hmmm… Powinien zatem być nie tylko uroczy, ale i wytrwały. I prawdopodobnie bardziej wytrwały niż uroczy.

Wstał z łóżka, skropił twarz zimną wodą i wyszedł z pokoju. Miał przed sobą tylko jeden cel.

Odszukać Victorię.

Siedziała w cieniu drzewa, wyglądała cudownie i niewinnie, ale Robert starał się tego nie zauważać. Dwadzieścia metrów dalej Neville wykrzykiwał coś o Napoleonie i zawzięcie machał zabawkową szabelką. Nie spuszczając podopiecznego z oka, Victoria powoli pisała coś w notatniku.

– Nie wydaje się, że to taka straszna praca – zagadnął, siadając obok niej na ziemi. – Siedzisz w cieniu drzewa i rozkoszujesz się słonecznym popołudniem…

Westchnęła.

– Chyba mówiłam, żebyś się ode mnie odczepił.

– Niezupełnie. Zdaje się, że tylko wyprosiłaś mnie z pokoju. I wyszedłem.

Popatrzyła na niego jak na największego durnia świata.

– Robert. – Nie musiała nic dodawać. Jej gniewny ton mówił wszystko.

Wzruszył ramionami.

– Zatęskniłem za tobą. Pochyliła głowę.

– Lepiej wymyśl coś bardziej przekonującego. Podparł się na łokciach.

– Podoba ci się na wsi?

– Jak śmiesz przychodzić tu i wdawać się w pogaduszki?

– Myślałem, że między przyjaciółmi to normalne.

– Nie jesteśmy przyjaciółmi. Uśmiechnął się zawadiacko.

– Ale moglibyśmy być.

– Nie – powiedziała zdecydowanym tonem. – Nie moglibyśmy.

– Ojej, Torie, nie musisz się unosić.

– Nie… – Przerwała, bo zdała sobie sprawę, że właśnie się unosi. Przełknęła ślinę i przybrała spokojniejszy ton. – Nie unoszę się.

Uśmiechnął się czarująco.

– Robert…

– Lubię, jak wypowiadasz moje imię. – Westchnął. – Zawsze lubiłem.

– Drogi panie… – zaczęła.

– Jeszcze lepiej. Sugeruje podległość, która wydaje mi się bardzo pociągająca.

Zrezygnowana odwróciła się tyłem.

– Co tam piszesz? – zapytał, spoglądając jej przez ramię. Znieruchomiała, gdy poczuła na szyi jego oddech.

– Nic ci do tego.

– Dziennik?

– Nie. Odejdź stąd.

Zrezygnował z uroku osobistego na rzecz wytrwałości i wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.

– Piszesz o mnie?

– Już mówiłam, że to nie dziennik.

– Nie wierzę. Odwróciła się.

– Mógłbyś przestać wtykać… – Przerwała, bo znalazła się ledwie kilka milimetrów od jego twarzy. Cofnęła głowę.

Uśmiechnął się.

Cofnęła się jeszcze bardziej.

Uśmiechnął się szerzej.

Cofnęła się jeszcze bardziej i… Upadła.

Robert zerwał się na równe nogi i podał jej rękę.

– Pomóc ci?

– Nie! – Wstała, zabrała koc i przeniosła się pod inne drzewo. Miała nadzieję, że Robert zrozumie ten gest Oczywiście nie zrozumiał.

– Nie powiedziałaś jeszcze, co piszesz. – Usiadł obok niej.

– Na miłość boską. – Wcisnęła mu notes do rąk. – Poczytaj sobie, jeśli musisz!

Przeczytał kilka linijek i uniósł brwi.

– Konspekt lekcji.

– Jestem guwernantką – przypomniała mu szyderczym tonem.

– I to dobrą – pochwalił.

Odwróciła oczy.

– Skąd wiadomo, jak być guwernantką? – zapytał. – Chyba nie ma specjalnych szkół.

Victoria na moment zamknęła oczy i próbowała zwalczyć przypływ nostalgii. Dokładnie takie same pytania Robert zadawał, gdy byli młodsi.

– Nie wiem – odpowiedziała w końcu. – Ja staram się naśladować matkę. Zanim umarła, uczyła mnie i Ellie. Później ja przejęłam jej rolę i uczyłam Ellie aż do momentu, gdy już nic więcej nie mogłam jej przekazać.

– Nie mogę sobie wyobrazić, żeby zabrakło ci tematów do nauczania.

Uśmiechnęła się.

– Jak Ellie skończyła dziesięć lat, to ona zaczęła mnie uczyć matematyki. Zawsze miała… – Przerwała przerażona, uświadomiwszy sobie, jak miło jej się z nim gawędzi.

Przywołała się do porządku. – Nieważne…

Robert uśmiechnął się kącikiem ust, jakby dokładnie wiedział, o co jej chodzi. Zajrzał do notatnika i przewrócił kartkę.

– Widać, że jesteś dumna z tego, co robisz. A myślałem, że nienawidzisz tej pracy.

– Nienawidzę. Ale to nie oznacza, że mam ją wykonywać byle jak. Postępowałabym nieuczciwie wobec Neville'a.

– Neville to łobuziak.

– Tak, ale zasługuje na dobre wykształcenie. Wyglądał na zaskoczonego jej słowami. Ta spryciara, która próbowała wyjść za mąż dla majątku, teraz z całym sercem oddaje się pracy nad zapewnieniem wykształcenia małemu, nieznośnemu chłopcu. Oddał jej notatnik.

– Szkoda, że nie miałem takiej guwernantki jak ty.

– Byłeś pewnie jeszcze gorszy od Neville'a – odparła.

Ale powiedziała to z uśmiechem.

Serce mocniej mu zabiło. Musiał sobie na nowo przypomnieć, że jej nie lubi i ma zamiar uwieść ją i zrujnować.

– Przypuszczam, że temu chłopcu potrzeba odrobiny dyscypliny.

– Ach, gdyby to było takie proste. Lady Hollingwood zakazała mi go upominać.

– Wiesz, jak moja młodsza kuzynka Harriet mówi o lady Hollingwood? Że ma kiełbie we łbie.

– Więc dlaczego przyjechałeś do niej na przyjęcie? Puszyła się jak paw, że będzie gościć pana hrabiego.

– Sam nie wiem. – Zawahał się i pochylił do przodu. – Ale cieszę się, że przyjechałem.

Przez kilka sekund trwała w bezruchu, jakby to mogło ją ocalić.

– Nie rób tego – wyszeptała w końcu.

– Tego? – Wyciągnął szyję i delikatnie musnął ustami jej policzek.

– Nie! – powiedziała ostro, przywołując cały gniew, jaki czuła przed laty po jego nagłym wyjeździe. Nie chciała, by znowu złamał jej serce. Jeszcze nie wydobrzało po tamtym ciosie. Obejrzała się za siebie i wstała. – Muszę Zająć się Neville'em. Nigdy nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. – Neville! Neville!

Chłopiec przybiegł do niej.

– Czego, Lyndon? – zapytał niegrzecznie.

Victoria zacisnęła zęby, próbując ignorować jego zuchwałość. Już dawno zrezygnowała z przypominania, że ma się do niej zwracać „panno Lyndon”.

– Neville…

Nie dane jej jednak było dokończyć zdania, bo w ułamku sekundy Robert wstał i podszedł do chłopca.

– Jak ty się odzywasz, co? – zapytał ostro. – Jak ty się zwracasz do guwernantki?

Neville rozdziawił usta.

– Powiedziałem do niej… To znaczy… Eee…

– Zwróciłeś się do niej „Lyndon”, tak?

– Tak, proszę pana. Ja…

– Czy wiesz, że to jest elementarny brak szacunku? Tym razem Victoria otworzyła usta ze zdumienia.

– Nie, proszę pana. Nie wiem…

– Panna Lyndon ciężko pracuje, żeby zapewnić ci wykształcenie. Tak czy nie?

Neville próbował się odezwać, ale słowa nie chciały przejść mu przez gardło.

– Od tej pory masz mówić „panno Lyndon”. Rozumiesz?

Neville patrzył na Roberta wzrokiem, w którym podziw mieszał się z przerażeniem. Energicznie pokiwał głowę.

– Dobrze – rzekł stanowczo Robert. – No to dawaj rękę.

– Dawać… rękę?

– Tak. Uściśnięcie ręki będzie oficjalnym potwierdzeniem obietnicy, że będziesz odnosić się do panny Lyndon stosownie. Żaden dżentelmen nie złamie takiej obietnicy, prawda?

Neville wyciągnął przed siebie drobną rączkę.

Uścisnęli sobie ręce i Robert poklepał chłopca po plecach.

– A teraz idź do swojego pokoju. Panna Lyndon przyjdzie tam za chwilę.

Neville prawie biegiem pomknął do domu. Victoria stała osłupiała ze zdumienia. Odwróciła się do Roberta jak w transie.

– Co ty… Jak ty to…

Robert złożył ukłon.

– Udzieliłem ci odrobinę pomocy. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

– Nie! – odparła głosem pełnym emocji. – Nie mam. Dziękuję ci. Bardzo dziękuję.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

– Lepiej już zajmę się Neville'em. – Zrobiła kilka kroków w stronę domu, a potem odwróciła się wciąż zdumiona. – Dziękuję.

Robert stał oparty o drzewo. Był zadowolony z poczynionych postępów. Victoria nie mogła się powstrzymać od podziękowań. Taki stan rzeczy w pełni go satysfakcjonował.

Już dawno powinien był przywołać tego chłopca do porządku.

6

Minął cały dzień, zanim Victoria ujrzała Roberta ponownie. Cały dzień czekała, myślała i marzyła o nim, chociaż doskonale wiedziała, że postępuje źle.

Robert Kemble raz jej złamał serce i nie ma powodu sądzić, że nie uczyni tego ponownie.

Robert. Nie potrafiła nazywać go w myślach inaczej, choć był hrabią Macclesfield i dlatego postępował zgodnie z zasadami, których ona nigdy nie zrozumie.

Właśnie dlatego ją porzucił. I nigdy poważnie nie myślał o ślubie z córką biednego pastora. Prawdopodobnie dlatego ją okłamywał. W ostatnich latach dowiedziała się, że uwodzenie młodych i niewinnych kobiet uchodzi wśród arystokratów za swego rodzaju sport. A Robert po prostu postępował zgodnie z regułami obowiązującymi w tym świecie.

W jego świecie. A nie jej.

Mimo to pomógł jej z Neville'em. Wcale nie musiał tego robić. Teraz chłopiec traktuje ją jak królową. Takiego spokojnego dnia jak dzisiaj nie pamiętała w całej swojej karierze guwernantki.

Wiedziała, że herosi ścinają głowy smokom, cytują wiersze i tak dalej, ale być może w rzeczywistym świecie wystarczy poskromić niesfornego pięciolatka, by zostać bohaterem.

Pokręciła głową. Nie powinna wynosić Roberta na piedestał. I jeśli jeszcze raz spróbuje się z nią spotkać, powinna kazać mu pójść własną drogą. Nieważne, że na jego widok raduje się dusza, serce szybciej bije i…