Gdy otworzyła oczy, on bez większego zainteresowania oglądał książki na nocnym stoliku.

– Żadnych romansów? – zapytał, biorąc do ręki naukową rozprawę o astronomii.

Na moment mocniej zacisnęła zęby.

– Nie czytuję już romansów. Przestały mnie bawić. Robert przejrzał książkę.

– Nie wiedziałem, że pasjonujesz się astronomią. Powstrzymała się od wyznania, że patrząc na księżyc i gwiazdy, czuje się bliżej niego. A raczej bliżej osoby, za którą kiedyś go uważała.

– Drogi panie – powiedziała z westchnieniem. – Czemu pan to robi?

Wzruszył ramionami i usiadł na jej małym łóżku. Niby co?

– A to! – Uniosła ręce. – Wchodzisz do mojego pokoju. Siadasz na moim łóżku. – Zmrużyła oczy, jakby dopiero w tej chwili uświadomiła sobie całą niestosowność jego zachowania. – Siedzisz na moim łóżku. Złaź z niego, na litość boską.

Bez pośpiechu się uśmiechnął.

– Możesz mnie zgonić.

– Nie jestem naiwna, żeby się nabrać na takie numery.

– Nie? – Oparł głowę na jej poduszce i położył nogi na łóżku. – Nie przejmuj się, mam czyste buty.

Victoria zmarszczyła brwi, chwyciła miskę Z wodą po myciu i chlusnęła mu na głowę.

– Cofam się w rozwoju – odezwała się zjadliwie. – Jak jest okazja, staję się dziecinna.

– Jezu Chryste! Kobieto! – jęknął Robert, podrywając się z łóżka. Po twarzy spływały mu strużki wody, mocząc krawat i koszulę.

Victoria oparła się o ścianę i zadowolona z siebie założyła ręce na piersi.

– A wiesz, że czasami myślę, że jednak jest na świecie sprawiedliwość? – mówiła z pełnym satysfakcji uśmiechem.

– Ani się waż powtórzyć tego wyczynu.

– A bo co? Bo uwłaczam twojemu honorowi? Nie wiedziałam, że go masz.

Ruszył w jej stronę z groźną miną. Victoria zerwałaby się do ucieczki, gdyby za plecami nie miała ściany.

– Jeszcze tego pożałujesz – wycedził groźnie.

Nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

– Robert – odezwała się z udawaną życzliwością. – Nigdy w życiu tego nie pożałuję. Zawsze będę cieszyć się tą chwilą. Będę ją traktować jak prawdziwy skarb. To przypuszczalnie ostatnia rzecz, jakiej mogłabym pożałować.

– Lepiej nic nie mów – rzucił oschle.

Zamilkła, ale nie przestała się uśmiechać.

Podchodził coraz bliżej, aż znalazł się o włos od niej.

– Jak mnie jeszcze raz polejesz – mówił zniżonym i ochrypłym głosem – to, do jasnej cholery, będziesz mnie musiała wysuszyć.

Umknęła na bok.

– Może ręcznik? Chętnie ci pożyczę swój.

Odwrócił się i znów stanął naprzeciw niej. Końcami palców dotknął jej podbródka. Rozpalony był cały, ale oczy wręcz pałały ogniem.

– Czekałem na to całe życie – szepnął, napierając na nią ciałem.

Sukienka pomoczyła się od jego ubrań, ale Victoria nie czuła nic prócz gorącego Roberta.

– Nie – zaprotestowała cicho. – Nie rób tego.

Z jego oczu biła dziwna desperacja.

– Nie mogę się powstrzymać – wydusił. – Jak mi Bóg miły, nie mogę.

Powoli zbliżał usta do jej ust. Na moment się zawahał, jakby przypomniał sobie, co się stało przed chwilą. A potem lekkim ruchem objął Victorię, chwycił za głowę i pocałował.

Nie zwracając uwagi na to, że spinki spadają na podłogę, wplótł dłoń w jej gęste włosy. Były w dotyku takie same jak dawniej – jedwabiste i gęste, a ich zapach doprowadzał go do szaleństwa. Cicho wymawiał jej imię, zapominając na moment o nienawiści do niej – za to, że go opuściła i sprawiła, że przez tyle lat jego serce było martwe. Zdał się wyłącznie na instynkt, a ten uznał, że miejsce Torie jest i będzie w ramionach Roberta.

Całując ją namiętnie, próbował spić z niej esencję tego wszystkiego, co ominęło go przez siedem lat. Wodził dłońmi po całym ciele, jakby próbował przypomnieć sobie wszystkie jej kształty.

– Torie – wyszeptał, przesuwając wargami po jej szyi. – Nigdy… Żadna kobieta…

Victoria odchyliła głowę do tyłu. Cały rozsądek uleciał z niej wraz z pierwszym pocałunkiem. Sądziła, że już zapomniała, jak to jest być w jego ramionach i czuć na skórze jego usta.

Ale nie. Każdy dotyk był znajomy i zdumiewająco podniecający. A gdy kładł ją na łóżko, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby zaprotestować.

Ciężarem swego ciała przycisnął ją do materaca. Jedną ręką sięgnął pod jej kolano i delikatnie przesuwał do góry.

– Chcę się z tobą kochać, Torie – powiedział drżącym z namiętności głosem. – Kochać się z tobą, aż nie będziesz w stanie myśleć. – Jego dłoń wędrowała coraz wyżej po udzie aż do miejsca, gdzie kończyła się pończocha. – Chcę się z tobą kochać tak, jak powinienem się kochać wtedy.

Victoria jęknęła z rozkoszy. Od siedmiu lat nikt jej nie przytulał i czuła głód fizycznego kontaktu. Wiedziała, co znaczy być pieszczoną i całowaną, ale aż do tej chwili nie miała pojęcia, jak bardzo jej tego brakowało. Robert zabrał rękę i Victoria poczuła, że odpina sobie bryczesy…

– O, nie! Boże! – krzyknęła, próbując go odepchnąć. – Nie, Robercie – powtórzyła, wysuwając się spod niego. – Nie mogę.

– Nie rób tak – ostrzegł wpatrzony w jej oczy. – Nie zwódź mnie…

– Ty chcesz tylko jednego, prawda? – powiedziała wstając z łóżka. – Zawsze chodziło ci tylko o jedno.

– Oczywiście o to też – mruknął z miną wyrażającą cierpienie.

– Boże, ale jestem głupia. – Złożyła ręce na piersi i przyjęła pozycję obronną. – Można by powiedzieć, że dopiero teraz dostałam nauczkę.

– Ja też – rzekł z goryczą.

– Odejdź, proszę.

Idąc do drzwi, odwrócił się na chwilę.

– Prosisz? Piękne maniery.

– Bardziej uprzejma być nie potrafię.

– Ale dlaczego mam odejść? – Ruszył w jej stronę. – Dlaczego z tym walczyć? Sama wiesz, że mnie pragniesz.

– Nie w tym rzecz! – Nagle z przerażeniem zdała sobie sprawę, że się zdradziła. Nie wiedziała, jak się wycofać z tych słów, więc ściszyła głos i powiedziała: – Robert, na miłość boską, czy ty rozumiesz, co robisz? Chcą mnie wyrzucić z tej posady. A ja nie mogę sobie na to pozwolić. Gdyby ktoś zastał cię w moim pokoju, to wyleciałabym z hukiem.

– Naprawdę? – Sprawiał wrażenie zaintrygowanego tą perspektywą.

– Zdaję sobie sprawę – mówiła spokojnie i starannie ważyła słowa – że nie darzysz mnie zbyt ciepłym uczuciem. Ale proszę cię, wyjdź stąd dla naszego wspólnego dobra! – Nie podobało jej się, że te słowa brzmią jak prośba o jałmużnę, ale nie miała wyboru. On wyjedzie i wróci do swego życia. A ona musi tu zostać i tu żyć.

Pochylił się, w jego niebieskich oczach dominowały skupienie i determinacja.

– Dlaczego tak ci zależy na tej posadzie? Nie wydaje mi się, żebyś była nią zachwycona.

Victoria żachnęła się.

– Oczywiście, że nie jestem zachwycona. Czy myślisz, że przyjemnie jest spełniać zachcianki najbardziej krnąbrnego pięciolatka na świecie? Myślisz, że lubię, jak zwraca się do mnie jak do maminego kundla? Zastanów się. Na to chyba cię stać.

Zignorował tę obraźliwą uwagę.

– Więc dlaczego nie odchodzisz?

– Bo nie mam wyboru! – wybuchła. – Czy ty rozumiesz, co to znaczy nie mieć wyjścia? Rozumiesz? Oczywiście, że nie. – Odwróciła się plecami, aby nie zdradzać swoich emocji.

– Dlaczego nie wyjdziesz za mąż?

– Bo… – zająknęła się. Jak mu mogła powiedzieć, że nigdy nie poznała mężczyzny takiego jak on? Chociaż ją okłamywał, wiedziała, że nikt nigdy nie da jej tyle szczęścia, ile zaznała przez tamte dwa krótkie miesiące.

– Idź już – powiedziała ledwie słyszalnym głosem. – Idź.

– Torie, to jeszcze nie koniec.

Udała, że nie słyszy tego pieszczotliwego zdrobnienia.

– To koniec. To powinno się skończyć, zanim jeszcze się zaczęło.

Wpatrywał się w nią całą minutę.

– Zmieniłaś się – rzekł w końcu.

– Nie jestem tą samą dziewczyną, którą próbowałeś wykorzystać, jeśli o to ci chodzi. – Stanęła wyprostowana i dumna. – Minęło siedem lat. Jestem inną osobą. Ty pewnie także.

Wyszedł z pokoju bez słowa i szybko przemknął z części dla służby do skrzydła gościnnego, w którym otrzymał pokój.

Na co on, do diabła, liczył?

Nie przemyślał wszystkiego do końca. Innego wyjaśnienia nie było. Bo po co organizował przedpołudnie podopiecznemu Victorii, a potem zakradał się do jej pokoju?

– Ponieważ przy niej czuję, że żyję – szepnął do siebie.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio doznał takiej harmonii uczuć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł taki przypływ energii.

No, niezupełnie. Pamiętał doskonale. To było wtedy, gdy po raz ostatni trzymał ją w objęciach. Siedem lat temu.

Pocieszał się nieco, że ona także nie zaznała szczęścia przez te wszystkie lata. Ukartowała sobie, że wyjdzie za mąż za bogacza, a skończyła na marnej posadce guwernantki.

Jej sytuacja nie wygląda różowo. On być może jest w środku martwy, ale przynajmniej wolno mu robić, co zechce. A Victoria zarabia na życie pracą, której nienawidzi, a na dodatek stale się boi, że może ją stracić.

I wtedy przyszedł mu do głowy szatański pomysł, jak za jednym posunięciem dokonać zemsty i zdobyć Victorię.

Drgnął na myśl, że znów weźmie ją w ramiona i będzie całował każdy zakątek jej delikatnego ciała.

Doszedł do wniosku, że jeśli w takiej niedwuznacznej sytuacji zastaną ich jej chlebodawcy, to nie pozwolą, aby dalej troszczyła się o ich ukochanego Neville'a.

Victoria pójdzie na bruk. Nie przypuszczał, żeby chciała wracać do ojca. Jest na to zbyt dumna. Zostanie sama jak palec. Nie będzie miała nikogo.

Oprócz niego.

Tym razem musiał opracować precyzyjny plan.

Dwie godziny leżał bez ruchu na łóżku, nie zwracał uwagi na pukanie do drzwi ani gong oznajmujący koniec śniadania. Z rękami pod głową wpatrywał się w sufit i planował.

Jeśli chce zwabić Victorię do łóżka, musi ją zauroczyć. Nie przewidywał, by miał z tym kłopoty. Siedem ostatnich lat mieszkał w Londynie i nauczył się korzystać ze swojego czaru.