Pojechała z nim do Monterey i po długim łzawym pożegnaniu wróciła nad jezioro do rodziców. Dwa dni później odleciała z nimi do Waszyngtonu. W tym czasie Spencer był już całkowicie pochłonięty ćwiczeniami wojskowymi. Nie miał nawet czasu, by zadzwonić do Elizabeth przed jej wyjazdem. Siedziała w samolocie między swymi rodzicami i zalewała się gorzkimi łzami. Matka współczująco poklepywała ją po dłoni i ciągle wręczała jej nowe chusteczki, ojciec większość lotu przespał. Był zmęczony, a po powrocie czekało go dużo pracy. Dla wszystkich zapowiadało się bardzo pracowite lato. Elizabeth miała nadzieję, że wojna w Korei nie potrwa długo. Chciała jak najszybciej rozpocząć nowe życie ze swym mężem.

Rozdział dwudziesty trzeci

Spencer spędził w Fort Ord siedem tygodni, odbywając szkolenie na poligonie i uczestnicząc w pozorowanych walkach. Zdumiewało go, że w ciągu pięciu lat aż tyle zapomniał, ale z każdym dniem odzyskiwał dawne umiejętności, a jego organizm zdawał się pamiętać więcej niż umysł. Co wieczór rzucał się wyczerpany na pryczę, zbyt zmęczony, by mówić lub jeść, a nawet zatelefonować do żony. Największym wysiłkiem woli zmuszał się i dzwonił do niej raz na parę dni, żeby się zbytnio nie martwiła. Ale Elizabeth nie tyle się martwiła, co narzekała na swój los. Złościło ją, że go nie ma, a przecież powinien tu być i chodzić na przyjęcia. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze dni swego małżeństwa. Ale kto mógł przypuszczać, że rozpocznie się wojna w Korei i wywoła takie zamieszanie. Dla Spencera stało się to swego rodzaju odroczeniem. Kiedy brał ślub z Elizabeth, nie miał wątpliwości, że czyni słusznie, ale teraz, gdy do niej dzwonił, czasami odnosił wrażenie, że rozmawia z kimś zupełnie sobie obcym. Mówiła mu o przyjęciach, na które chodziła ze znajomymi rodziców, chwaliła się, że uczestniczyła w obiedzie wydanym przez Trumanów w Białym Domu. Elizabeth też czuła się dziwnie, była mężatką, a czasami wydawało jej się, że nadal jest panną. Wyjechała do przyjaciół w Wirginii, w przyszłym tygodniu matka miała ją zabrać do Vassar.

– Bardzo za tobą tęsknię, najdroższy.

Uśmiechnął się.

– Ja za tobą też. Wkrótce wrócę do domu.

Ale żadne z nich nie wiedziało, kiedy to nastąpi. Może za kilka miesięcy, a może za kilka lat. Sama myśl o tym wprawiała ją w przygnębienie. Nie chciała wracać do Vassar, nie chciała, by wyjeżdżał, nieraz czyniła mu wymówki, że został w rezerwie, ale teraz było już za późno na jakiekolwiek zmiany.

Przed zaokrętowaniem dali mu dwa tygodnie urlopu, ale zabronili wyjechać dalej niż trzysta kilometrów od koszar, na wypadek gdyby zaszła konieczność wcześniejszego zameldowania się w jednostce. Najchętniej wcale by nie powiedział o tym Elizabeth. Wiedział, że zechce przyjechać, a uważał, że szkoda jej zachodu. Poza tym i tak zaraz wróci na uczelnię. Obojgu im będzie bardzo przykro znów się żegnać a gdyby odwołali go wcześniej, Elizabeth przeżyłaby nowe rozczarowanie. W końcu powiedział jej o urlopie, a ona zgodziła się, że nie ma sensu, by do niego przyjeżdżała, skoro istnieje ryzyko, że w każdej chwili mogą go odwołać. Zaproponowała, aby zatrzymał się w domu rodziców w San Francisco. Skinął głową zamyślony.

– Jesteś pewna, że twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu?

– Nie chciał się naprzykrzać, nawet jeśli dom stał pusty. Nie chciał, by pomyśleli, że ich wykorzystuje.

– Nie gadaj głupstw. Jesteś przecież członkiem rodziny. Jeśli chcesz, spytam mamę, ale wiem, że się zgodzi. – Elizabeth zwróciła się do matki. Priscilla Barclay sama podeszła do telefonu i zaczęła gorąco nalegać, by Spencer zatrzymał się w ich domu w San Francisco. Podczas nieobecności Barclayów mieszkali w nim dozorca i stara Chinka, która pracowała u nich od lat.

– Czuj się jak u siebie. – Świadomość tego, że Spencer wkrótce pójdzie na wojnę, wpływała na nią przygnębiająco, głównie ze względu na córkę. Od czasu rozstania ze Spencerem Elizabeth była bardzo nieszczęśliwa. Matka nie mogła się doczekać, kiedy rozpocznie się rok akademicki. Sądziła, że Elizabeth łatwiej zniesie nieobecność męża, kiedy zajmie się nauką.

Spencer pojechał do miasta wynajętym samochodem i zamieszkał w jednym z eleganckich pokoi gościnnych. Miał dwa tygodnie tylko dla siebie. Nie bardzo wiedział, jak wykorzystać ten czas. Ale odczuwał ulgę, że uwolnił się wreszcie od towarzystwa kolegów oficerów, że nie musi nosić żołnierskich buciorów oraz identyfikatora. Niepokoiły go doniesienia z Korei. Wyglądało to na małą, brudną wojnę i wcale już nie miał ochoty znów znaleźć się na Pacyfiku. Był dziewięć lat starszy niż za pierwszym razem i w wieku trzydziestu jeden lat nie zależało mu tak bardzo na popisywaniu się odwagą i brawurą. Miał po co żyć i bohaterska śmierć w obcym kraju wcale go nie pociągała. Jednak z drugiej strony były chwile, kiedy cieszył się, że znów jest wolny. Zadzwonił do swojej firmy. Wspólnicy okazali się bardzo uprzejmi, życzyli mu wszystkiego najlepszego, powiedzieli, żeby się nie martwił, praca będzie na niego czekała. Czuł jednak, że musi to któregoś dnia spokojnie przemyśleć. Teraz, wyrwawszy się z Wall Street, wcale nie był pewien, czy chciałby tam wrócić. Nadal o wiele bardziej pociągało go prawo karne, a pracując w tej kancelarii nie miał szans na zajęcie się sprawami karnymi. Ale zanim zdecyduje się na jakąś zasadniczą zmianę, musi najpierw omówić to z Elizabeth. Przypuszczał, że wolałaby, aby nadal pracował w dotychczasowej firmie.

Pierwszego dnia pobytu w San Francisco Spencer wybrał się na długi spacer po mieście. Było upalne, sierpniowe popołudnie. Właśnie tego dnia Crystal ukończyła dziewiętnaście lat. Zjadła razem ze swymi kolegami z pracy mały tort urodzinowy, a Harry dał jej wolny wieczór. Kupiła butelkę szampana, by wypić ją razem z panią Castagna. Ostatnio przeprowadziła się do lepszego pokoju, bo lokator, sprzedający polisy ubezpieczeniowe, został powołany do wojska i wyjechał do Korei. Nowy pokój był nieco większy, a okno wychodziło na czyjś ogródek. Poza tym w życiu Crystal niewiele się zmieniło. Nieźle zarabiała, śpiewając w klubie Harryego, w prasie ukazało się parę pochlebnych recenzji. Kilka razy śpiewała na bardzo wytwornych przyjęciach. Dwa razy odwiedzili ją Websterowie przy okazji wizyt Hiroko u doktora Yoshikawy. Miesiąc temu urodziło im się drugie dziecko, ale tym razem nie było nikogo, kto mógłby im pomóc. Okazało się, że płód jest w położeniu pośladkowym, lecz zanim Boydowi udało się sprowadzić pomoc, dziecko umarło. Musiał pojechać do położnej aż w Calistoga, zostawiając Hiroko tylko z Jane. Nie powiedział akuszerce, że jego żona jest Japonką, ale i tak miał dużo szczęścia, że zgodziła się z nim jechać. Uratowała życie Hiroko, która – choć od porodu minął już miesiąc – nadal nie wstawała z łóżka. Crystal obiecała, że ją odwiedzi, ale bała się wrócić do doliny, nawet by zobaczyć się ze swą przyjaciółką. Było to dla niej zbyt bolesne. Wiedziała, że Tom nadal flirtuje z siostrą Boyda. W swoim ostatnim liście Hiroko donosiła, że ponownie zaciągnął się do wojska i wyjechał do Korei. Boyda też wezwano do stawienia się przed komisją wojskową, ale ponieważ od kilku lat cierpiał na astmę, tym razem nie przyjęto go do służby, i nawet dobrze, że tak się stało. Hiroko byłoby zbyt trudno mieszkać samej wśród nadal wrogo nastawionych sąsiadów. Choć od zakończenia wojny minęło pięć lat, nic się pod tym względem nie zmienili. Wciąż odnosili się do niej z niechęcią. Mieli dobrą pamięć i zimne serca. Po rozpoczęciu działań wojennych w Korei ich nienawiść jeszcze się wzmogła. Koreańczycy, Japończycy większość z nich nie dostrzegała żadnej różnicy. Crystal, pożegnawszy się z panią Castagna, poszła do siebie i położyła się na chwilę. Po wypiciu dwóch kieliszków szampana ogarnęła ją błogość. Ciekawa była, gdzie jest Spencer, jeśli jego też zmobilizowali. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia. Zniknął z jej życia. Przestał dla niej istnieć. Pozostawał tylko w jej sercu. Natrętnie powracało pytanie, czy jest szczęśliwy ze swą żoną. Na ogół starała się o nim nie myśleć. Nigdy nie przychodziło jej to łatwo, a teraz, po szampanie, znów niepodzielnie zawładnął jej umysłem. Pozwoliła sobie na to, traktując owe rojenia jak prezent urodzinowy. W pokoju zrobiło się gorąco i Crystal postanowiła przejść się po North Beach. Restauracje pełne były gości, na chodnikach stały grupki ludzi, rozmawiających po włosku. Ulicami biegały dzieci, goniąc się lub uciekając matkom. Na chwilę przypomniało jej się własne dzieciństwo i Jared, który tak lubił się z nią przekomarzać. Miała na sobie dżinsy, starą koszulę i buty kowbojskie, włosy splotła w warkocz. Weszła do narożnego sklepu i kupiła sobie loda.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – szepnęła do siebie i ruszyła wolnym krokiem z powrotem do domu.

Lody rozpuściły się i kapały jej na buty, Crystal starała się uratować jak najwięcej z tego, co jeszcze zostało. Pochyliła się, żeby się nie pobrudzić, i uśmiechnęła się do małej dziewczynki, przyglądającej jej się ciekawie. Nie zauważyła wysokiego, ciemnowłosego żołnierza, obserwującego ją z pewnej odległości. Źle się czuł sam w pustym domu i tego wieczoru przeszedł wiele kilometrów, myśląc o Crystal i o swej żonie. Po raz pierwszy od dawna kusiło go, by się zobaczyć z Crystal. Ale przespacerował się tylko obok domu, w którym kiedyś mieszkała. Odprowadził ją tu po tym pamiętnym spotkaniu, zaraz po Święcie Dziękczynienia. Przypuszczał, że teraz jest w pracy i śpiewa w klubie. Kiedy ją ujrzał, serce zabiło mu mocniej. Czuł się tak, jakby zobaczył senną marę. Obserwował dziewczynę w niebieskich dżinsach i kowbojskich butach, która stała na skraju chodnika i zajadała loda. Przez chwilę nie był pewien, czy powinien do niej podejść. Wyglądała zupełnie jak mała dziewczynka. Jakby czując na sobie czyjś wzrok, odwróciła się i zamarła. Lody wypadły jej z ręki. Wyprostowała się, spojrzała na niego, po czym ruszyła spiesznym krokiem w stronę domu pani Castagna. Ale Spencer pierwszy znalazł się obok schodów prowadzących do drzwi wejściowych.