– Z Elizabeth łączy mnie coś zupełnie innego niż to, co istnieje między nami. Nie ma w tym nic romantycznego.

– Czemu w takim razie chcesz z nią zostać? – Niczego nie rozumiała.

– Jeśli mam być szczery, nie wiem. Może dlatego, że zerwanie zaręczyn wywołałoby zbyt duże zamieszanie.

– To niezbyt przekonujący argument.

Zdawał sobie z tego sprawę i nie wiedział, co jej odpowiedzieć.

– Wiem o tym. I może to szaleństwo z mojej strony, ale napiszę do ciebie… żeby wiedzieć, co u ciebie… albo pozwól mi dzwonić. – Nie dopuszczał myśli, że mógłby znowu stracić ją z oczu. Musiał wiedzieć, że u niej wszystko w porządku, a gdyby go potrzebowała – pojechać do niej.

Crystal nie odpowiadało takie rozwiązanie. Potrząsnęła głową. Po policzkach wolno płynęły jej łzy.

– Nie… przecież bierzesz ślub. Zresztą między nami nic nie było. To tylko sen. Nie chcę twoich listów. Przypominałyby mi tylko o tym, co nigdy nie istniało. – Miała rację, Spencer wiedział, i ogarnęło go jeszcze większe przygnębienie.

– Zadzwonisz do mnie, kiedy będziesz czegoś potrzebowała?

– Na przykład czego? – Uśmiechnęła się przez łzy. – Pomocy przy zawieraniu kontraktu z wytwórnią filmową w Hollywood? Znasz się na tym?

– Oczywiście… – Uśmiechnął się, połykając łzy. – Dla ciebie zrobię wszystko. – Wszystko z wyjątkiem tego, czego oboje pragnęli nad życie. Sam to zniszczył, decydując się na pozostanie z Elizabeth. Kiedy rozmawiał z Crystal, znów ogarnęły go wątpliwości. Może miała rację, nie pozwalając mu do siebie dzwonić. Zapragnął polecieć najbliższym samolotem do Kalifornii, by znaleźć się przy niej, ale nie mógł tego zrobić żadnej z nich. Musi najpierw spróbować rozmówić się z Elizabeth. Należało jej się to.

– Przypuszczam, że pewnego dnia ujrzę twoje nazwisko na afiszach… albo będę kupował twoje płyty. – Mówił serio.

– Może kiedyś. – Teraz nie było to dla niej istotne. Myślała tylko o tym, jak bardzo będzie jej go brakowało. – Cieszę się, że znów się spotkaliśmy… mimo wszystko… warto było. – Nawet dla tych kilku dni złudzeń. Przynajmniej zobaczyła go. Obejmował ją. Czuła go blisko siebie. Powiedział, że ją kocha.

– Nie wiem, jak możesz teraz mówić coś takiego. Czuję się okropnie… szczególnie, że dowiedziałaś się o moich zaręczynach z gazety.

Wzruszyła ramionami. Nie miało to teraz żadnego znaczenia. Może nic nie miało znaczenia. Od początku do końca istniał tylko w marzeniach… ale były to przyjemne marzenia. Znów, choć próbowała się opanować, zaczęła płakać. Jak trudno powiedzieć mu "do widzenia", ze świadomością, że już nigdy go nie zobaczy.

– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.

– Ja też. – Ale w jego tonie nie usłyszała nawet cienia pewności. – Obiecaj, że zadzwonisz, kiedy będę ci potrzebny. Mówię poważnie, Crystal. – Wiedział, że nie miała teraz nikogo poza Websterami, a oni nie mogli jej wiele pomóc.

– Nic mi się nie stanie. – Uśmiechnęła się, powstrzymując łzy. – Wiesz, że jestem dzielna.

– Tak… wiem… Wolałbym, żebyś nie musiała się na to zdobyć. Zasługujesz, by zaopiekował się tobą ktoś naprawdę wyjątkowy. – Chciał dodać "i pragnąłbym być tą osobą", ale zabrzmiałoby to zbyt okrutnie i banalnie. Wiedział, że powiedzieli sobie już wszystko. – Do widzenia, Crystal. Kocham cię. – W oczach miał łzy. Ledwo dosłyszał, jak szepnęła:

– Ja ciebie też, Spencerze… – Połączenie zostało przerwane. Wiedział, że stracił Crystal. Na zawsze.

Napisał do niej raz, ale otrzymał list z powrotem nie odpieczętowany. Pomyślał, że może się wyprowadziła, choć w głębi serca czuł, że nie zmieniła adresu. Zachowała jedynie dość rozsądku, by nie rozpoczynać czegoś, co od samego początku skazane było na niepowodzenie. Wiedziała, że musi wymazać go z pamięci. Nie przyszło jej to łatwo. Okazało się równie trudne, jak opuszczenie ranczo i doliny, ale zmusiła się, by spróbować o nim zapomnieć. Nie chciała nawet śpiewać piosenek, które wykonywała tamtego wieczoru, kiedy on słuchał. Każdy poranek, każdy dzień, każda noc, każda piosenka, każdy zachód słońca przypominał jej Spencera. Wciąż o nim myślała. W przeszłości miała tylko marzenia, przez chwilę łudziła się, że to coś więcej, i teraz cierpiała nieskończenie mocniej. Znała dokładnie kolor jego oczu, zapach włosów, miękkość ust, dotyk rąk, barwę głosu. I teraz o wszystkim musiała zapomnieć. Miała przed sobą całe życie i nikogo, kogo mogłaby kochać. Ale posiadała dar niebios, o którym często mówiła jej pani Castagna, a Pearl przypominała, że nadal czeka na nią Hollywood. Lecz teraz, kiedy zabrakło Spencera, życie straciło sens.

Rozdział dwudziesty drugi

Spencer dużo myślał o Crystal, ale postanowił wywiązać się ze zobowiązań wobec Elizabeth. Na święta Bożego Narodzenia wyjechał razem z nią do Palm Beach. Powoli zaczął odzyskiwać równowagę ducha. Bez przerwy myślał o tym, by napisać do Crystal, ale jakoś nigdy się już na to nie zdobył. Wiedział, że Crystal chce, by ją zostawił w spokoju, i gnębiło go ogromne poczucie winy. A Elizabeth nie wracała do tej sprawy, traktując ją jak swego rodzaju faux pas, które wspaniałomyślnie mu wybaczyła.

Mimo wszystko przyjemnie spędzili święta, wrócili z Florydy wypoczęci i opaleni. Do ślubu pozostało tylko sześć miesięcy.

Elizabeth zabierała go na przyjęcia, wydawane w Nowym Jorku, albo razem wyjeżdżali do Waszyngtonu w odwiedziny do jej rodziców. Tamtej wiosny nie miał zbyt wiele okazji, by o czymkolwiek myśleć, ale często prześladowały go wspomnienia Crystal. Starał się z całych sił o niej zapomnieć. Nie było sensu doprowadzać się do szaleństwa marzeniami. To, co robię, jest słuszne, powtarzał sobie niemal codziennie.

Na początku maja pani Barclay pojechała do San Francisco, by przypilnować ostatnich przygotowań. Ślub miał się odbyć w Grace Cathedral, tak jak tego pragnęła Elizabeth, a przyjęcie planowano wydać w hotelu "St Francis". Wprawdzie chciała, by wesele urządzono w domu, ale z drugiej strony zaprosiła ponad siedemset osób, więc pozostawał tylko hotel. Spencer nieraz czytał o takich ślubach, ale jeszcze nigdy w podobnym nie uczestniczył. W czerwcu, zaraz po zakończeniu roku akademickiego, poleciał z Elizabeth do San Francisco. Miała za sobą trzy lata studiów, jesienią przenosiła się na uniwersytet Columbia, by uzyskać dyplom. Był to jedyny warunek, jaki postawił jej ojciec, zanim zgodził się na ich ślub. Chciał, aby Elizabeth ukończyła studia, i bardzo żałował, że nie zostanie absolwentką Vassar. Ale Elizabeth pragnęła tylko jednego: zamieszkać z mężem. W samolocie dopisywały im humory. Spencer wiedział, że kiedy znajdą się w Kalifornii, czeka go przyjęcie za przyjęciem. Do ślubu pozostał jeszcze tydzień. Miał się odbyć siedemnastego czerwca, na miodowy miesiąc wybierali się na Hawaje. Elizabeth ledwo się mogła doczekać tej chwili, ale w ubiegłym tygodniu oświadczyła nonszalancko. że do dnia ślubu Spencer ma zakaz wstępu do jej sypialni. Podczas lotu bezlitośnie pokpiwał sobie z niej, mówiąc, że w tej sytuacji nie może dłużej ponosić odpowiedzialności za swoje czyny. Ich nocne spotkania były teraz coraz rzadsze, bowiem ojciec Elizabeth wynajął dla Spencera i dla wszystkich drużbów spoza miasta pokoje w "Bohemian Club". Wśród zaproszonych gości znalazł się kolega z biura George. Spencer wciąż pamiętał, jak George przekonywał go, że czyni słusznie, i w końcu sam w to uwierzył. Póki nie znalazł się w San Francisco.

Nagle myśli o Crystal zaczęły go prześladować dzień i noc. Był tak blisko niej i rozpaczliwie pragnął ją zobaczyć. Pił teraz znacznie więcej niż zwykle, i tym razem postąpił zgodnie z rozsądkiem – jakoś udało mu się oprzeć pokusie. Zresztą byłoby to wobec niej niesłychanym okrucieństwem. Duszą i sercem oddał się przygotowaniom do ślubu. Codziennie uczestniczył w wystawnych przyjęciach, wydawanych na ich cześć. Zorganizowano przyjęcie w Atherton, Woodside, kilka w samym San Francisco, a w przeddzień ślubu Barclayowie urządzili wystawną kolację dla weselnych gości w "Pacific Union Club". Poprzedniego dnia Spencer miał swój kawalerski wieczór, jego organizacją zajął się Ian. Było kilka striptizerek i morze szampana. Spencer zwalczył w sobie chęć, by w drodze powrotnej do domu wstąpić do klubu "U Harry'ego" i powiedzieć Crystal, że wciąż ją kocha. Próbował to nieskładnie wyjaśnić Ianowi, zanim zorientował się, że nie musi mu się z niczego tłumaczyć.

– Dobra, synu – roześmiał się Ian. – Zawsze pijemy szampana w kryształowych kieliszkach. – Położyli go do łóżka w jego pokoju.

Nazajutrz, podczas próbnego przyjęcia, Spencer był bardzo przygaszony. Zresztą nie on jeden. Natomiast Elizabeth, w sukni wieczorowej z różowego atłasu, wprost promieniała. Nigdy nie wyglądała śliczniej niż w ciągu tych ostatnich dni. Matka kupiła jej w Waszyngtonie i Nowym Jorku kilka wytwornych kreacji. Elizabeth miała teraz nieco dłuższe włosy, upinała je w węzeł z tyłu głowy, chcąc pokazać wszystkim brylantowe kolczyki, otrzymane w prezencie ślubnym od rodziców. Spencer dostał od Barclayów zegarek Patek Philippe'a i platynową papierośnicę, wysadzaną szafirami i brylantami. On zaś podarował im złotą szkatułkę, z wygrawerowaną linijką wiersza, do którego sędzia Barclay przywiązywał duże znaczenie. Elizabeth dał naszyjnik z rubinóW i kolczyki. Wiedział, że będzie spłacał ten prezent kilka lat. Ale Elizabeth bardzo podobały się rubiny, a lubiła wszystko, co najlepsze. Uśmiechając się do niej tamtego wieczoru w "Pacific Union Club" wiedział, że zasługiwała na to.

Ślub odbył się następnego dnia w południe. Drużbowie opuścili "Bohemian Club" w kilku limuzynach. Panna młoda przyjechała do kościoła rolls-royce`em z 1937 roku. Należał do nieżyjącego już dziadka Elizabeth. Barclayowie używali tego wozu tylko podczas oficjalnych uroczystości państwowych. Elizabeth promieniała szczęściem, kiedy dwie pokojówki i lokaj pomagali jej wsiąść do auta, układając ostrożnie w środku ponad czterometrowej długości welon. Ojciec przyglądał się jej w niemym zachwycie. Na głowie miała stroik z koronki, wyszywanej małymi perełkami, oraz małą tiarę. Cieniutki woal spowijał ją niczym mgiełka, a suknia z koronki podkreślała szczupłość sylwetki. Była to niewiarygodna suknia, niewiarygodny dzień, niezapomniana chwila. Kiedy szofer wiózł ich do Grace Catherdal, dzieci na ulicach pokazywały sobie palcami pannę młodą. Wyglądała prześlicznie, ojciec z trudem powstrzymywał łzy, kiedy kroczyli uroczyście wzdłuż głównej nawy przy dźwiękach marsza z "Lohengrina". Głosy dzieci, śpiewających razem z chórem, przypominały śpiew aniołków. Spencer obserwował zbliżającą się Elizabeth i czuł, jak mu wali serce. Długo czekali na tę chwilę. Wreszcie nadeszła. Klamka zapadła. Kiedy Elizabeth uśmiechnęła się do niego zza welonu, wiedział, że postąpił słusznie. Wyglądała prześlicznie. A za chwilę zostanie jego żoną. Na zawsze.