– Skoro zaczęliśmy tę rozmowę, powiedzmy sobie wszystko do końca. Cóż takiego mi brakuje, bo przecież o to naprawdę chodzi, czyż nie? Problem nie w tym, jaki ty nie jesteś, tylko jakie są moje wady. – Była zawsze szczera aż do bólu i na tyle bystra, że zdawała sobie sprawę ze wszystkiego, co widzi, choć nie rozumiała, czym zostało to spowodowane.

– Nie jestem ci potrzebny. – Był to taki słaby argument za zerwaniem ich zaręczyn, że nawet Spencer poczuł się głupio, słysząc swe słowa.

– Ależ jesteś. Myślę jednak, że nie muszę o tym trąbić na lewo i prawo. A może właśnie tego oczekiwałeś? Poza tym tak się składa, że cię kocham, jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie. Lecz nie spodziewaj się, że kiedykolwiek będę udawała, iż wierzę w cuda niewidy, iż widzę zastępy aniołów grające na harfach, zwiastujące mi nadejście prawdziwej miłości. Lubię cię, dobrze się czuję w twoim towarzystwie. Uważam, że jesteś inteligentny i możesz dużo osiągnąć w życiu, jeśli tylko zechcesz. A kiedy ci się powiedzie, oboje będziemy szczęśliwi. I tylko tego pragnę. Czy to naganne?

– Nie. Nie ma w tym nic złego. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Ja ciebie też bardzo lubię… ale to za mało. – Mówił zbyt głośno, jak na ograniczoną przestrzeń auta, lecz zdawała się nie zwracać na to uwagi. Błagał o darowanie mu życia, ale ona tego nie rozumiała. – Wierzę w anielskie chóry i muzykę harf. Może jestem tylko beznadziejnym romantykiem, ale jeśli teraz nie postawimy przed sobą maksymalnych wymagań, to za dziesięć lat… za pięć… za rok… gorzko pożałujemy.

– Nie zapominaj też, że jest nam bardzo dobrze razem w łóżku.

Uśmiechnął się, słysząc to pozbawione pruderii oświadczenie Elizabeth. Miała rację. Tym bardziej szalona wydawała się jego miłość do dziewczyny, z którą nigdy dotąd się nie przespał. Nagle, słuchając Elizabeth i siebie, zastanowił się, czy przypadkiem wszystkie jego sny o Crystal nie są tylko czystą fantazją. Crystal to muzyka harf, rojenia, wspomnienia i fantasmagorie. Elizabeth to trzeźwy realizm. A jemu potrzebne było jedno i drugie. Przynajmniej tak mu się wydawało.

– A może nie przywiązujesz wagi do seksu, Spencerze? Choć sądząc po twoim zachowaniu, nie powiedziałabym. – Roześmiała się i nie mógł nie odpowiedzieć jej uśmiechem.

– Myślę, że ma znaczenie.

– Przynajmniej jesteś uczciwy. Niezbyt odważny, ale chociaż uczciwy. – Niespodziewanie pochyliła się, pocałowała go w kark i przesunęła mu ręką wzdłuż uda. – Może zatrzymamy się w jakimś motelu i przedyskutujemy to dokładniej?

– Elizabeth, na litość boską, ja nie żartuję. Dopiero co oświadczyłem ci, że nie mogę się z tobą ożenić, a ty chcesz jechać do motelu. Nie słuchałaś mnie? Nie obchodzi cię, co mówię? – Ogarnęła go wściekłość.

– Naturalnie, że mnie obchodzi. Nie zamierzam jednak wyciągnąć chusteczki i rozpłakać się rzewnie. Uważam, że zachowujesz się jak mały chłopczyk, ale nie licz na moją pobłażliwość. Sądzę, że ostatniej nocy coś zaszło i obleciał cię strach. Nawet sama nie wiem, skąd mam taką pewność. Ogarnięty jakąś religijną gorliwością lub czymś równie bezsensownym, chcesz uciec w siną dal. Nie chcę tego słuchać. Więc bądź tak dobry i odwieź mnie do akademika, a potem wróć do domu, otrzeźwiej i rano do mnie zadzwoń. – Nie można było zaprzeczyć, że zachowała zimną krew. Nawet podziwiał ją za to, choć z drugiej strony wzbudzała w nim lęk. I właśnie dlatego nie chciał ożenić się z nią, tylko z Crystal. Uruchomił silnik. Elizabeth spojrzała na niego spod oka. – Czy czujesz potrzebę wyspowiadania się z tego, co się zdarzyło ostatniej nocy? Czy o to chodzi? W takim razie czemu nie zwrócisz się do księdza, by udzielił ci rozgrzeszenia? Wtedy będziemy mogli dalej żyć jak normalni ludzie.

– To nie ma nic wspólnego z religią.

– Myślę, że ma, i wydaje mi się, że ty uważasz podobnie. Wiesz co, Spencerze? – Zapaliła kolejnego papierosa i odwróciła głowę w stronę okna. – Nie chcę tego dłużej słuchać. Przeżyj swój crise de conscience (crise de conscience (fr.) – kryzys sumienia – przyp. tłum.), jak mówią Francuzi, nie mieszając w to innych i nie niszcząc przy okazji naszej przyszłości.

– Naszą przyszłość zniszczymy, jeśli się pobierzemy. Wierz mi, wiem, co mówię – oświadczył z przekonaniem, ale nadal nie zdawała się traktować jego słów poważnie.

– Niewierność per se (per se (łac.) – samo przez się, samo z siebie – przyp. tłum.) nie jest wystarczającym powodem do rozwodu, bez względu na to, co mówi prawo. Jeśli więc o to chodzi, jeśli ostatniej nocy razem ze swymi kolesiami poszedłeś na dziwki, oszczędź mi swych ekshibicjonistycznych wynurzeń. Weź się w garść i jak każdy normalny, przyzwoity, szanujący się mężczyzna wymyśl na mój użytek jakieś zgrabne kłamstwo, kup mi ładny drobiazg u jubilera i przestań się mazgaić.

Spencer spojrzał na nią, nie wierząc własnym uszom.

– Mówisz poważnie?

– Niezupełnie. Ale w przeważającej części. Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem. Jeśli od czasu do czasu masz ochotę na skok w bok, jestem gotowa przymknąć na to oko. Ale kiedy się pobierzemy, nie będę już taka tolerancyjna.

– Zapiszę to sobie. – Zdumiewała go. Nagle zaczął się zachowywać tak, jakby wciąż zamierzał poślubić ją, a nie Crystal. – Jesteś nadzwyczaj wyrozumiała.

– A więc jednak o to chodziło?

– Nie całkiem. – Nadal był zdecydowany nie mówić jej o Crystal. Nie powinno jej to interesować. Ale dewaluowała jego wczorajsze spotkanie z Crystal, traktując je jak nieważny wyskok i okazując gotowość do przejścia nad tym do porządku dziennego. Przez to rozmowa stała się jeszcze trudniejsza. – Myślę, że bardzo duże znaczenie ma fakt, iż różnimy się w poglądach co do naszych oczekiwań od życia. Pod pewnymi względami pragnę więcej niż ty, pod innymi – twoje żądania są bardziej wygórowane od moich. A to, moja droga, źle rokuje małżeństwu, które jest przecież kojarzone w niebie.

– Bzdura. – Wyjechali na autostradę. Elizabeth przysunęła się bliżej do Spencera.

– No widzisz, pod tym względem też się nie zgadzamy. Ja uważam, że jest kojarzone w niebie.

– Zupełnie ci odbiło. – Mówiąc to wsunęła mu rękę między uda. Gwałtownie skręcił kierownicą,

– Elizabeth, przestań!

– Dlaczego? Przecież zawsze to lubiłeś. – Bawiła się nim. Nabijała się z niego. Nie zamierzała poważnie traktować jego słów.

– Czy dotarło do ciebie cokolwiek z tego, co powiedziałem?

– Bardzo dużo. I szczerze mówiąc mój drogi, uważam, że to wszystko gówno prawda. – Znów pocałowała go w kark i wbrew samemu sobie poczuł ogarniające go podniecenie. Miał ochotę pokochać się z nią, by dowieść swojej racji. Ale czego właściwie chciał dowieść? Że między nimi wszystko skończone? Dlaczego nie chciała mu wierzyć? Czy wiedziała o czymś, o czym on nie wiedział? Była nieprawdopodobnie uparta i pewna siebie.

– Mylisz się. Wszystko, co powiedziałem, to prawda.

– Może teraz tak ci się wydaje. Ale jutro będziesz się wstydził tego, co dziś wygadywałeś. Chcę oszczędzić ci podobnego uczucia, dlatego puszczę twoje słowa mimo uszu. Co ty na to?

Znów zjechał na pobocze, by spojrzeć na nią, i mało nie wybuchnął śmiechem. Obawiał się, że Elizabeth zrobi coś nieobliczalnego, a tymczasem wcale się nie przejęła jego oświadczeniem. Pozostawała absolutnie niewzruszona. A najgorsze było to, że mu zaimponowała.

– Jesteś znacznie bardziej zwariowana niż ja.

– Dziękuję. – Pochyliła się i pocałowała go namiętnie w usta, jednocześnie wolno odpinając mu spodnie. Próbował się jej wyrwać, ale nie robił tego z pełnym przekonaniem.

– Elizabeth, nie… – Całowała go, pieszcząc jednocześnie. Nie potrafił się oprzeć ogarniającej go fali podniecenia. Nie mógł wprost uwierzyć w to, co się z nim dzieje. Chwilę później leżeli razem na siedzeniach, gorączkowo szamocząc się z ubraniem. Spódnica Elizabeth podjechała wysoko w górę, Spencerowi kalesony plątały się wokół kostek nóg. Szyby samochodu zaparowały, co dobitnie świadczyło o namiętności sceny, odgrywającej się w aucie. Na krótką chwilę Spencer zupełnie stracił panowanie nad sobą. Potem, gdy doprowadzali się oboje do porządku, ogarnęło go przygnębienie. Natomiast Elizabeth była w wyśmienitym nastroju.

To absurdalne – zbeształ siebie w myślach za takie szalone zachowanie. Czyżby przeżywał nerwowe załamanie?

– Według mnie było bardzo przyjemnie. Nie bądź taki sztywniak.

Przez resztę drogi do Poughkeepsie żartowała sobie z niego. Kiedy dotarli na miejsce, pocałowała go namiętnie w usta, nie zważając na jego protesty, i obiecała, że podczas weekendu porozmawia z nim poważnie. Przez całą drogę powrotną do Nowego Jorku Spencer nie czuł się uspokojony ani winny, ani nieszczęśliwy, ani niepocieszony, tylko jak ostatni głupiec. I dopiero w nocy, kiedy leżał w łóżku i znowu zaczął myśleć o Crystal, w pełni uświadomił sobie beznadziejność swego położenia. Elizabeth, doprowadziwszy do tego, by się jej oświadczył, nie pozwoli mu się teraz wycofać. Tymczasem on pragnął jechać do Kalifornii, by uciec z inną kobietą. Przypominało to perypetie bohaterów opery komicznej, tyle tylko, że działo się naprawdę. Kusiło go, by zadzwonić do ojca i porozmawiać z nim o swoim problemie, ale doszedł do wniosku, że ojciec pomyśli, iż jego syn zupełnie zwariował. Przez chwilę sam nie był pewien, czy rzeczywiście jest całkowicie normalny.

Następnego ranka chciał zadzwonić do Crystal, ale właściwie nie mógł jej jeszcze nic konkretnego powiedzieć. Nawet nie wiedziała, że jest zaręczony. Uświadomił sobie nagle, że nie wolno mu do niej zadzwonić, póki ostatecznie nie rozmówi się z Elizabeth. Dziś jeszcze bardziej niż wczoraj był na siebie wściekły, że w drodze do Poughkeepsie doszło między nimi do zbliżenia. Teraz brakowałoby tylko, żeby Elizabeth zaszła w ciążę. Ale dobrze wiedział, że jego narzeczona w tych sprawach zachowywała daleko idącą ostrożność. Nawet bez tej dodatkowej komplikacji Spencer przeżywał poważny dylemat. Przez cały tydzień nie mógł jeść, spać, skupić się na pracy. Myślał cały czas o Crystal i o zaręczynach z Elizabeth, których jak dotąd nie udało mu się zerwać. Od czasu do czasu zastanawiał się, czy Elizabeth nie ma przypadkiem racji, twierdząc, że małżeństwa nie są kojarzone w niebie. Rzeczywiście było im ze sobą dobrze, również w łóżku, imponowała mu swoją inteligencją, świetnie się rozumieli… ale Elizabeth nawet nie mogła się równać z Crystal… przynajmniej tak mu się wydawało… choć szczerze mówiąc, prawie nie znał Crystal. Pod koniec tygodnia miał kompletny mętlik w głowie. Tak dużo o tym wszystkim myślał, ważąc wszystkie za i przeciw, że w końcu wszystko wydało mu się bezsensowne. Wiedział jedynie, że od kilku lat prześladują go romantyczne wizje Crystal, pozostające w rażącym kontraście z trzeźwo myślącą kobietą, z którą wciąż był zaręczony.