– Myślałem, jak bardzo będzie mi ciebie brakowało – oświadczył porażony pięknem tego miejsca. Nigdy nie widział wspanialszej krainy: porośnięta wysokimi sosnami, pełna rozległych jezior, otaczały ją góry widoczne na horyzoncie. Wszystko tu było takie łatwe, takie zdrowe, naturalne i beztroskie. Kochał takie miejsca. Chciał, by ten tydzień trwał wiecznie. Spojrzała na niego czule. Spodobał jej się wyraz jego oczu i to, co powiedział.

– Ja też będę za tobą tęskniła, Spence. – Uśmiechnął się, słysząc to głupie zdrobnienie, choć nie głupsze od "Liz", które absolutnie do niej nie pasowało.

Nagle bez słowa wziął ją w ramiona, pocałował i powiedział to, na co czekała od ich pierwszego spotkania.

– Zdaje się, że się w tobie zakochałem.

Uśmiechnęła się uszczęśliwiona.

– Uświadomienie sobie tego zajęło ci strasznie dużo czasu.

Wybuchnął śmiechem.

– Dobre sobie. Kiedy w końcu zdałem sobie sprawę z tego, że cię kocham, ty oświadczasz z niezadowoleniem, że powinienem był wcześniej dojść do takiego wniosku.

– Zaczęłam się już bać, że zostanę starą panną.

– Gdybym miał dwadzieścia jeden lat, niezbyt przejmowałbym się taką perspektywą. – Nagle w pełni dotarło do niego znaczenie tych słów. Wiedział, że nie wolno mu zwodzić Elizabeth w nieskończoność. Znali się wystarczająco długo, poczuł się związany z nią mocniej niż kiedykolwiek. Była wspaniałą dziewczyną i chyba miała rację mówiąc, że wspólnie mogą wiele osiągnąć. – Elizabeth, czy zostaniesz moją żoną?

– Czy to oficjalne oświadczyny? – Sprawiała wrażenie wzruszonej. Przyklęknął na jedno kolano i uśmiechnął się do niej.

– Teraz tak. No więc jak?

– No pewnie! – Wydała okrzyk radości i rzuciła mu się na szyję, o mały włos nie przewracając łodzi.

– Zaczekaj! Na litość boską, jeszcze nas utopisz! To nie jest pomyślane jako historia o tragicznym finale.

– I nie będzie, mój najdroższy. Obiecuję. Szykuje się bardzo szczęśliwe zakończenie. – Spencer również nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

Znów ją pocałował. W końcu uruchomili silnik, by wrócić i powiedzieć o wszystkim jej rodzicom. Ale kiedy przybili do brzegu, poczuł się trochę głupio. Niełatwo dzielić swoje najbardziej intymne uczucia z obcymi w gruncie rzeczy ludźmi.

Ojca zastali w salonie. Telefonował do Waszyngtonu. Po chwili odłożył słuchawkę i odwrócił się do nich. Spencer zorientował się po wyrazie jego twarzy, że czegoś się domyśla. Elizabeth była radosna jak skowronek.

– O co chodzi, Elizabeth? – Uśmiechnął się do nich.

Nie dała dojść swemu narzeczonemu do słowa. Sama chciała o wszystkim powiedzieć ojcu.

– Spencer właśnie poprosił mnie o rękę. – Odwróciła się rozpromieniona w stronę swego przyszłego męża, jakby czekając, aby potwierdził jej słowa.

– Powinienem był zrobić to znacznie wcześniej. Czy udzieli nam pan swego błogosławieństwa?

Harrison Barclay wstał i uścisnął dłoń Spencerowi. Spoglądał życzliwie na nich oboje, a szczególnie na swą córkę.

– Macie je już od dawna. Życzę wam dużo szczęścia. – Uściskał Elizabeth, a potem przybrał poważną minę. – Kiedy zamierzacie się pobrać?

– Jeszcze się nie zastanawialiśmy. Musimy wszystko omówić.

– Gdyby to zależało ode mnie, wolałbym, żeby Elizabeth najpierw ukończyła studia. Ale domyślam się, że nie mogę wymagać od was aż tyle. Co byście powiedzieli, gdyby ślub odbył się za rok? Moglibyście się pobrać na przykład w czerwcu. Elizabeth przeniosłaby się na ostatni rok na Columbię, jeśli oczywiście zamierzacie zostać w Nowym Jorku.

– Tak, zamieszkamy chyba w Nowym Jorku. Wydaje mi się, że czerwiec to idealny termin. – Spencer był zadowolony, Elizabeth – trochę rozczarowana.

– Dlaczego muszę wracać do szkoły? – jęknęła niemal jak dziecko, ale ojciec odpowiedział stanowczym tonem:

– Bo jesteś zbyt mądra, by rzucać studia, a Vassar to wspaniała uczelnia. Zresztą spędzisz tam tylko dziesięć miesięcy. Jesienią wydamy przyjęcie i oficjalnie ogłosimy wasze zaręczyny. Potem będziesz miała masę roboty, planując razem z matką wesele. – W tym momencie, jakby na tajny sygnał, do pokoju weszła pani Barclay. – Priscillo, mamy dla ciebie wspaniałą nowinę. – Spojrzał na córkę, a potem na Spencera. – Nasze dzieci właśnie się zaręczyły.

– Och, córeczko… – Priscilla Barclay objęła Elizabeth, a następnie pocałowała swego przyszłego zięcia. Czuł się, jakby porwała go fala i uniosła na pełne morze. W ciągu kilku minut zaręczył się, a w czerwcu miał się ożenić. Ale przecież sam tego chciał.

Pogrążyli się w ożywionej rozmowie, a podczas lunchu ogłosili nowinę pozostałym członkom rodziny. Ian był zachwycony, a Sarah nie posiadała się wprost z radości. Spencer zadzwonił do swych rodziców. Ustalono, że przyjęcie zaręczynowe odbędzie się w San Francisco, tuż po Święcie Dziękczynienia. Spencer zapewnił Barclayów, że poprosi swych rodziców, by przylecieli na tę uroczystość. Elizabeth zażądała, by wzięli ślub w Grace Cathedral. Była wciąż trochę nadąsana. Po co czekać jeszcze rok. Rozchmurzyła się nieco dopiero, gdy Spencer przypomniał jej, że co tydzień może przecież przyjeżdżać do Nowego Jorku. Był to dla niego niezwykle wyczerpujący dzień. Kiedy tego wieczoru położył się do łóżka i czekał na przyjście Elizabeth, poczuł się przytłoczony emocjami. Ledwo zebrał w sobie dosyć sił, by się z nią pokochać. Niemal usnął w jej ramionach, z trudem powstrzymywał się, by nie zapaść w kamienny sen, a musiał przypomnieć Elizabeth, żeby wróciła do siebie. Kiedy się ocknął, było rano.

Elizabeth pojechała z nim do miasta i odprowadziła go na lotnisko. Powiedziała, że musi sobie kupić trochę rzeczy i chce zatrzymać się w mieście na kilka dni. Nadal znajdował się w stanie dziwnego oszołomienia. Pocałował Elizabeth na pożegnanie i wsiadł do samolotu. Obserwował San Francisco, kurczące się w dole. Dopiero wtedy w pełni zdał sobie sprawę z tego, co zaszło. Elizabeth Barclay zostanie jego żoną.

Rozdział dziewiętnasty

Jak można się było tego spodziewać, rodziców Spencera ucieszyła wiadomość o zaręczynach syna. Prawdę mówiąc, wprost nie posiadali się z radości i obiecali, że przylecą do San Francisco na Święto Dziękczynienia, by uczestniczyć w przyjęciu zaręczynowym. Jeszcze zanim Spencer wyjechał, przystąpiono do przygotowań do tej uroczystości. Odniósł wrażenie, że Barclayowie zamierzają zaprosić przynajmniej pięćset osób.

– Musi być niezwykłą dziewczyną – zauważyła matka. – Kiedy nam ją przedstawisz? – Czuła się trochę urażona, że nie zrobił tego wcześniej. Spencer obiecał, że dokona wzajemnej prezentacji, jak tylko Elizabeth wróci z San Francisco.

Następne tygodnie przeleciały jak z bicza strzelił. Zdawało się, że minęła tylko chwilka, a już odbierał Elizabeth na lotnisku w Idlewild, by zawieźć ją do Poughkeepsie. Kupił u Tiffany'ego pierścionek z brylantowym oczkiem i szafirami po obu stronach – najdroższy, na jaki było go stać. Kamienie nie były duże, ale w dobrym gatunku, i pierścionek naprawdę ładnie się prezentował. Na jego widok Elizabeth zapiszczała z zachwytu.

– Spencerze, właśnie o takim marzyłam! – Wsunął go jej na palec w samochodzie. Postanowili przed wyruszeniem do Vassar spędzić kilka godzin w jego mieszkaniu. Elizabeth chichotała, leżąc w łóżku i błyskając mu pierścionkiem prosto w oczy. Sprawiała wrażenie bardzo młodej i bardzo szczęśliwej. – Boże, ale za tobą tęskniłam. Pozostała część wakacji była okropna.

– Mnie też ciebie brakowało. – Poczuł się lepiej, kiedy ją ujrzał. Przeżył kilka bezsennych nocy, zachodząc w głowę, co też najlepszego uczynił i czemu to zrobił, ale jeden z najbliższych przyjaciół zapewnił go, że to zupełnie normalne. Teraz wiedział, że postąpił słusznie. Spędzili w łóżku kilka godzin, a gdy wracał z Poughkeepsie już dokuczyła mu samotność. Elizabeth miała przyjechać do Nowego Jorku na weekend i spotkać się z jego rodzicami.

Pokochali ją od pierwszego wejrzenia. Ojciec zawsze miał nadzieję, że Spencer zwiąże się właśnie z kimś takim. Niezwykle im imponowała swymi znajomościami. Od czasu do czasu wtrącała mimochodem uwagi na temat ludzi, których znali jedynie z gazet. Matka była pod wrażeniem elegancji, inteligencji i manier Elizabeth. Oboje mogli tylko przyklasnąć temu małżeństwu. Ojciec zdążył się już wszystkim pochwalić, że Spencer bierze ślub z córką sędziego Barclaya.

Elizabeth przyjeżdżała do Nowego Jorku prawie na każdy weekend, a w listopadzie wszyscy razem polecieli do Kalifornii. W Dniu Dziękczynienia Barclayowie zaprosili całą rodzinę na wystawny obiad, szczególnie serdecznie podejmując rodziców Spencera. Starsi państwo przyjemnie spędzili czas w swoim towarzystwie, obie matki polubiły się od razu. Wszystkim wydawało się oczywiste, że małżeństwo młodych będzie szczęśliwe. Ian i Sarah też przylecieli na świąteczny obiad i przyjęcie zaręczynowe. Gregory miał zbyt dużo pracy w Waszyngtonie, by się pojawić, ale Elizabeth niezbyt przejęła się jego nieobecnością. Nigdy nie była zbyt blisko z Gregiem. Zdawał się wieść swoje własne życie, nie uczestnicząc w większości rodzinnych uroczystości.

Poza tym wszyscy wiedzieli, że Greg się właśnie rozwodzi z żoną.

Przyjęcie, wydane następnego dnia, było nadzwyczaj okazałe. Na koktajlu, połączonym z kolacją w stylu bufetu, pojawiło się czterysta osób. W domu Barclayów spotkała się śmietanka San Francisco, przyszedł nawet burmistrz. Goście tańczyli do późna w noc. Spencer uważał, że Elizabeth nigdy nie wyglądała ładniej. Miała na sobie suknię z czarnego atłasu. Spoglądał na swoją narzeczoną rozpromienionym wzrokiem, trzymając ją blisko w tańcu.

– Szczęśliwa?

– Jak jeszcze nigdy. – Lubiła przedstawiać go swym znajomym. Był tak zabójczo przystojny. Wszystkie koleżanki jej zazdrościły. Kiedy z nimi rozmawiał, Elizabeth widziała w ich oczach zawiść.

Nazajutrz młodzi wybrali się na przejażdżkę. W Sausalito zatrzymali się na lunch. Była sobota, mimo zmęczenia po wczorajszych tańcach wszystkim dopisywały humory. Wieczorem zamierzali zjeść kolację na mieście, a potem może iść gdzieś potańczyć. Rodzice wybierali się do "Bohemian Club". W poniedziałek wszyscy się rozjadą – młodzi i starsi państwo Hill do Nowego Jorku, a sędzia Barclay wraz z małżonką do Waszyngtonu. Zostały im już tylko dwa dni i dwie noce i chcieli miło spędzić ten czas.