Gwiazda

Przełożyła Bogumiła Nawrot

Dla Popeye, jedynej miłości mego życia

Olive


Rozdział pierwszy

Ptaki nawoływały się w ciszy wczesnego poranka w Dolinie Alexander. Słońce wznosiło się wolno nad wzgórzami, rozpościerając złociste palce na niebie, które w jednej chwili stało się niemal purpurowe. Liście drzew szeleściły lekko poruszane słabym wietrzykiem. Crystal stała bez ruchu na wilgotnej trawie, obserwując jasne niebo, eksplodujące migotliwymi barwami. Na krótką chwilę ptaki przestały śpiewać, jakby im też piękno doliny odebrało głos. Wokół ciągnęły się żyzne pola, otoczone wyniosłymi wzgórzami, na których pasło się bydło. Ranczo jej ojca liczyło osiemdziesiąt hektarów; na urodzajnej glebie uprawiano kukurydzę, orzechy włoskie i winorośl, a hodowla bydła przynosiła dodatkowe zyski. Ranczo Wyattów od stuleci było dochodowe, ale Crystal kochała je nie za to, co przynosiło, ale za to, jakim było. Wydawało się, że wiedzie bezgłośny dialog z duchami, z których obecności tylko ona zdawała sobie sprawę. Obserwowała, jak wysoka trawa kołysze się lekko na wietrze, i czuła ciepło promieni słonecznych, padających na jej włosy koloru pszenicy. Zaczęła cicho śpiewać. Miała oczy barwy letniego nieba. Nagle skierowała się biegiem w stronę rzeki, wilgotna murawa uginała się pod jej stopami. Usiadła na gładkiej, szarej skale, czując lodowatą wodę, zalewającą jej stopy, i przyglądała się wschodzącemu słońcu. Lubiła obserwować wschód słońca, lubiła biec przez pola, lubiła po prostu być tu, rozkoszować się młodością i swobodą, żyć w zgodzie z sobą i przyrodą. Lubiła siedzieć w takie ciche ranki i śpiewać, jej dźwięczny głos niósł się wkoło, olśniewający także i bez akompaniamentu instrumentów. W tym śpiewie, który słyszał tylko Bóg, było coś nieziemskiego.

Na ranczo pracowało wielu pastuchów, doglądających bydło, Meksykanów, uprawiających kukurydzę i winną latorośl. Nad wszystkim czuwał ojciec, Tad Wyatt – nikt nie kochał tej ziemi tak bardzo, jak on i Crystal. Jej brat Jared pomagał w gospodarstwie po szkole, ale w wieku szesnastu lat był bardziej zainteresowany pożyczaniem furgonetki i wypadami z przyjaciółmi do Napa, odległego o pięćdziesiąt minut jazdy od Jim Town. Był przystojnym młodzieńcem, ciemnowłosym jak ojciec, i miał dryg do poskramiania dzikich koni. Dziś był dzień ślubu Becky, starszej siostry Crystal. Matka i babka już się krzątały w kuchni. Słyszała je, kiedy wymykała się z domu, by obejrzeć wschód słońca nad górami. Dziewczyna weszła do wody. Stopy jej ścierpły, a skóra na kolanach zaczęła szczypać. Roześmiała się na głos, ściągnęła przez głowę cienką, bawełnianą koszulę nocną i rzuciła ją na brzeg. Wiedziała, że nikt jej nie obserwuje jak stoi wdzięcznie w strumieniu, zupełnie nieświadoma swej niezwykłej urody, niczym młoda Wenus, wynurzająca się z rzeki. Kiedy tak stała, jedną ręką przytrzymując na czubku głowy długie, jasnoblond włosy, a lodowata woda opływała jej zgrabną postać, można ją było z daleka wziąć za kobietę. Tylko ci, którzy dobrze znali Crystal, wiedzieli, że jest jeszcze dzieckiem. Obcym wydawała się dojrzałą osiemnastoletnią lub dwudziestoletnią kobietą o kształtnej figurze, jakby wyrzeźbionej z bladoróżowego marmuru, i ogromnych niebieskich oczach. Nie była jeszcze kobietą, lecz niespełna piętnastoletnim podlotkiem. Roześmiała się sama do siebie na myśl o tym, że jej szukają. Na pewno już przyszły do pokoju, zbudzić ją, żeby pomogła w kuchni. Crystal wyobraziła sobie wściekłość swej siostry i bezzębną babkę, cmokającą z bezsilnej złości. Jak zwykle im się wymknęła. Często uciekała przed nudnymi obowiązkami, by biegać swobodnie po całym ranczo, włóczyć się po pastwiskach i lasach podczas zimowych deszczów, lub śpiewając, jeździć na oklep na koniu hen, za wzgórza, do tajemnych miejsc, które odkryła podczas długich spacerów z ojcem. Tutaj się urodziła i pewnego dnia, kiedy będzie tak stara, jak babcia Minerva, a może jeszcze starsza, tutaj umrze. Kochała to ranczo i tę dolinę całą duszą Odziedziczyła po ojcu umiłowanie ziemi, żyznych pól i zielonych pastwisk. Ujrzała w pobliżu sarnę i uśmiechnęła się łagodnie. W świecie Crystal nie było wrogów, niebezpieczeństw, tajemnych lęków. Tu miała swoje miejsce i ani na moment nie wątpiła, że jest tu bezpieczna.

Spojrzała na słońce, sunące coraz wyżej po niebie, i wolno wróciła na brzeg. Z łatwością wspięła się na skały, na których leżała koszula nocna. Wciągnęła ją przez głowę, materiał przylgnął do wilgotnej skóry. Burza włosów opadła na ramiona dziewczyny. Crystal wiedziała, że czas wracać, bo o tej porze wszyscy będą już wściekli. Matka na pewno się poskarżyła ojcu. A przecież wczoraj Crystal pomagała przy pieczeniu dwudziestu czterech szarlotek, zrobiła chleb, sprawiła kurczaki, pomogła przy gotowaniu siedmiu szynek i nadziewaniu dojrzałych pomidorów bazylią i orzechami włoskimi. Wykonała przypadającą na nią część obowiązków i wiedziała, że nie zostało już nic do zrobienia. Mogli się tylko denerwować, wchodzić sobie nawzajem w drogę i słuchać, jak Becky wydziera się na brata. Miała masę czasu, by wziąć prysznic, ubrać się i na jedenastą zdążyć do kościoła. Nie była potrzebna, tylko im się zdawało, że jej potrzebują. Wolała włóczyć się po polach i brodzić w strumieniu w porannym słońcu. Powietrze nagrzało się i wietrzyk ucichł. Zapowiadał się piękny dzień.

W oddali ujrzała dom i usłyszała głos babki, nawołującej ją głośno z ganku.

– Cryyyy…staaaa…l!

Wydawało się, że jej imię rozbrzmiewa zewsząd. Roześmiała się i pobiegła w stronę domu. Przypominała długonogie dziecko z rozwianymi włosami.

– Crystal!

Kiedy dobiegła do domu, babka wciąż stała na ganku. Babcia Minerva miała na sobie czarną suknię, którą wkładała zawsze, gdy robiła coś w kuchni, i czysty, biały fartuch. Na widok Crystal, biegnącej w podskokach w białej, bawełnianej koszuli nocnej, oblepiającej figurę dziewczyny, zacisnęła ze złości usta. W tej dziewczynie nie dało się znaleźć nic sztucznego, żadnej kokieterii, tylko olśniewającą urodę, której była nieświadoma. Wciąż pozostawała dzieckiem i nie zdawała sobie sprawy z tego, co to znaczy być kobietą.

– Crystal! Jak ty wyglądasz?! Przez tę koszulę wszystko widać! Nie jesteś już dzieckiem! Co by się stało, gdyby cię ktoś zobaczył?

– Babciu, przecież dziś sobota… nikogo nie ma. – Uśmiechnęła się szczerze do staruszki, nie okazując zakłopotania ani skruchy.

– Jak ci nie wstyd. Powinnaś się teraz szykować na ślub swej siostry – mruknęła z dezaprobatą babka, wycierając ręce w fartuch. – Biegasz jak dzikuska o wschodzie słońca, a tu tymczasem tyle roboty. Chodź, pomożesz matce.

Crystal uśmiechnęła się i wbiegła na szeroki ganek, z którego wślizgnęła się przez okno do swojej sypialni. Babka zatrzasnęła drzwi i poszła pomagać swej córce w kuchni.

Crystal przez chwilę stała bez ruchu w swoim pokoju, nucąc sobie cicho, potem ściągnęła koszulę nocną i rzuciła ją w kąt. Spojrzała na prostą, białą bawełnianą sukienkę z bufiastymi rękawami i małym, koronkowym kołnierzykiem, którą miała włożyć na ślub Becky. Matka wybrała dla Crystal możliwie najprostszy fason, bez falbanek, bez żadnych ozdóbek, które mogłyby podkreślić olśniewającą urodę dziewczyny. Była to dziecinna sukieneczka, ale Crystal to nie przeszkadzało. Przyda się później na wyjście do kościoła. Kupili jej w Napa skromne, białe pantofelki, a ojciec przywiózł z San Francisco parę nylonowych pończoch. Babce bardzo się to nie spodobało, a matka powiedziała, że Crystal jest jeszcze za młoda, by nosić nylony.

– Przecież to jeszcze dziecko, Tad. – Olivię zawsze irytowało to, że tak rozpieszczał ich najmłodszą córkę. Za każdym razem przywoził jej z Napa i San Francisco jakieś drobiazgi lub coś oryginalnego do ubrania.

– Będzie się w nich czuła wyjątkowo.

Ubóstwiał Crystal od dnia jej narodzin, ilekroć na nią spojrzał, czuł bolesne ukłucie w sercu. Jako mała dziewczynka miała aureolę jasnych włosów i zawsze patrzyła prosto w oczy, jakby miała mu do powiedzenia coś niezwykłego. Spoglądała na świat rozmarzonym wzrokiem i było w niej coś wyjątkowego, co sprawiało, że wszyscy zatrzymywali się i przyglądali się jej oniemiali. Zawsze skupiała na sobie wzrok ludzi. Coś ich do niej przyciągało, coś więcej niż jej wyjątkowa uroda. Niepodobna do nikogo z rodziny, jedyna w swoim rodzaju – była niczym muzyka dla duszy ojca, nieskazitelna i świetlista jak kryształ. To on wybrał dla swej córeczki imię, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy spoczywającą w ramionach Olivii w kilka chwil po narodzeniu. Imię pasowało idealnie do jej błyszczących, wyrazistych oczu i miękkich, jasnych włosów. Nawet rówieśnicy, z którymi się bawiła, wyczuwali, że Crystal jest kimś wyjątkowym, że w jakiś nieuchwytny sposób różni się od pozostałych dzieci – była swobodniejsza, pogodniejsza i szczęśliwsza od nich. Nigdy nie poddawała się całkowicie nakazom i ograniczeniom, nakładanym na nią przez nerwową, wiecznie narzekającą matkę, starszą siostrę o wiele od niej brzydszą, brata, dokuczającego jej bezlitośnie, czy nawet przez surową babkę która wprowadziła się do nich po śmierci dziadka Hodgesa, kiedy Crystal miała siedem lat. Tylko ojciec zdawał się ją rozumieć, tylko on wiedział, że jest niezwykła, niczym jakiś rzadki ptak, któremu od czasu do czasu trzeba pozwolić swobodnie polatać, by mógł wznieść się ponad przeciętność. Dostał Crystal w darze prosto z rąk Boga i dla niej zawsze robił wyjątki, łamał zasady, obsypywał ją drobnymi upominkami, ku niezadowoleniu innych.

– Crystal! – rozległ się za drzwiami pokoju ostry głos matki.

Dzieliła ten pokój z Becky przez prawie piętnaście lat. Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i w progu stanęła Olivia Wyatt, spoglądając na córkę z nerwową dezaprobatą.

– Czemu jesteś nago?

Crystal była piękna, a Olivia nie lubiła myśleć o tym, że jej córka, choć patrzyła na świat oczami niewinnego dziecka, jest już dojrzałą kobietą. Dziewczynka odwróciła się do matki, ubranej w suknię z niebieskiego jedwabiu i czysty biały fartuch, taki sam, jaki miała babcia Minerva.