– To nie ma znaczenia. Pewnego dnia kontakt z sędzią Barclayem może się dla ciebie okazać bardzo cenny. Nigdy nie wolno zapominać o podobnych rzeczach. Mówiąc szczerze, gorąco ci zalecam ten wyjazd. – Spencer skinął głową, przyjmując jego radę, ale kiedy potwierdzał swoją obecność na uroczystości, czuł się głupio. Firma posunęła się nawet do tego, że dokonała dla niego rezerwacji w "Shoreham". W przeddzień ceremonii pojechał pociągiem do Waszyngtonu. Dostał duży, dobrze klimatyzowany pokój. Uśmiechnął się do siebie, siadając w wygodnym, skórzanym fotelu. Zamówił do pokoju whisky. Może i dobrze byłoby wieść takie życie. Pomyślał, że miło będzie znów zobaczyć Barclayów. Spodziewał się, że spotka też Elizabeth. Nie widział jej, odkąd zaczęła studia w Vassar. Prawdopodobnie miała coś lepszego do roboty, zresztą on też nie narzekał na brak towarzystwa atrakcyjnych pań. W ciągu ostatniego roku spotykał się z kilkoma kobietami. Zabierał je na kolację do "21", do "Le Pavillon" lub do "Waldort". Chodzili na przyjęcia, do teatru, grał z nimi w tenisa w Connecticut i East Hampton, ale na żadnej z nich szczególnie mu nie zależało. Choć od zakończenia wojny upłynęły już trzy lata, wszyscy sprawiali wrażenie, jakby było im śpieszno do ożenku. Tymczasem on nie odczuwał palącej potrzeby związania się z kimś na stałe. Musiał sobie najpierw przemyśleć kilka spraw. Nie traktował praktyki prawniczej jako swego dożywotniego zajęcia. Praca ta spodobała mu się bardziej, niż to sobie wyobrażał, ale w głębi duszy czuł, że jest zbyt monotonna. Wciąż zastanawiał się, w jaki sposób uczynić ją bardziej pasjonującą i ciekawszą. Poza tym doszedł do wniosku, że nie skorzystał jeszcze w wystarczającym stopniu z uroków kawalerskiego życia, by wiązać się z kimś na dobre. No i najpierw musiał znaleźć odpowiednią dziewczynę, a jeszcze na taką nie natrafił.

Dopiero zaczynał dochodzić do siebie po przerwie, spowodowanej wojną, i wstrząsie, wywołanym śmiercią brata. Ból po jego stracie stał się mniej dotkliwy. Choć Robert zginął cztery lata temu, rodzice wciąż często o nim mówili, ale Spencer przestał już tak mocno odczuwać wewnętrzny nakaz, by go im zastąpić. Był teraz sobą, czasami czuł, że jest bardzo szczęśliwy i że sam decyduje o tym, co robi. Niekiedy miał wrażenie, iż doskwiera mu samotność, ale właściwie nie umiał określić tego uczucia. Należał do samotników. I pomimo że prawo nie było tym, czym naprawdę pragnął się zajmować, polubił swoją pracę.

Nazajutrz dzień wstał słoneczny i bezchmurny. Zaraz po śniadaniu Spencer pojechał do gmachu Sądu Najwyższego na oficjalne zaprzysiężenie Barclaya. Włożył ciemny garnitur w prążki i stonowany krawat. Wyglądał bardzo elegancko. Kilka kobiet obejrzało się za nim, udawał, że tego nie widzi. Po ceremonii on zaś uścisnął dłoń sędziego Barclaya na chwilę przedtem, nim wchłonął go tłum i porwał ze sobą. Nie widział żadnej znajomej twarzy i żałował, że ojciec nie mógł z nim przyjechać. Po południu obejrzał pomniki Waszyngtona i Lincolna, po czym wrócił do hotelu, by coś przekąsić, zanim zacznie się szykować na wieczorne przyjęcie. Barclayowie wydawali oficjalny bankiet w hotelu "Mayflower", by uczcić objęcie przez Harrisona nowego stanowiska. Spencer włożył smoking i przed hotelem zatrzymał taksówkę. Kiedy dojechał na miejsce, odczekał cierpliwie w długiej kolejce, nim został serdecznie powitany przez Priscillę Barclay.

– Jak to miło, że pan przyszedł, panie Hill. Czy widział się pan już z Elizabeth?

– Nie jeszcze nie.

– Kilka minut temu gdzieś mi mignęła. Jestem pewna, że bardzo się ucieszy ze spotkania z panem.

Postąpił krok dalej, by przywitać się z gospodarzem, a potem usunął się na bok, robiąc miejsce dla kolejnych gości, czekających w długiej kolejce za nim. Podszedł do baru i zamówił szkocką z wodą. Rozejrzał się po sali. Niemal wszyscy mężczyźni byli starsi od niego, kobiety miały na sobie drogie toalety. Zebrały się tu wszystkie osobistości kraju i nagle Spencera ogarnęła fala podekscytowania, że znalazł się wśród nich. Pociągnął łyk whisky. Rozpoznał jeszcze jednego sędziego Sądu Najwyższego, a potem zaczął obserwować młodą kobietę, rozmawiającą ze starszym dżentelmenem. Kiedy się odwróciła, zobaczył, że to córka sędziego Barclaya. Wyglądała znacznie poważniej niż rok temu i jakby wyładniała. Uśmiechnęła się, rozpoznawszy go. Przypomniał sobie, jaka była zrównoważona, kiedy się poprzednio spotkali. Wydawała mu się ładniejsza, niż ją zapamiętał. Kiedy uśmiechając się podszedł do Elizabeth, jej życzliwe brązowe oczy wyraźnie się ożywiły. Kasztanowe włosy ścięła krócej niż poprzednio. Miała na sobie olśniewającą suknię z białego atłasu, podkreślającą opaleniznę, którą zawdzięczała letniemu pobytowi nad jeziorem Tahoe. Zdziwił się, że nie dostrzegł rok temu, iż jest tak atrakcyjna.

– Witam. Co nowego? Jak tam w Vassar?

– Nudno. – Uśmiechnęła się do niego, patrząc mu prosto w oczy. – Wydaje mi się, że jestem za stara, by studiować w college'u. – Vassar wydawał jej się taki dziecinny. Po trzech miesiącach najchętniej rzuciłaby college i zaczęła coś innego, ale zostały jej jeszcze trzy lata nauki. Na początku drugiego roku zaczęła się poważnie obawiać, czy wytrzyma do końca. – Poughkeepsie jest wprost okropne.

– Po Kalifornii nawet Nowy Jork czasami wydaje się okropny. Szczególnie uciążliwe są zimy, prawda? – Roześmiał się. Rok temu sam nieraz narzekał na pogodę, ale teraz znów się przyzwyczaił. Lubił Nowy Jork, był pełen życia i całkowicie się różnił od sennego Poughkeepsie.

– Miło, że pan przyszedł. Jestem pewna, że ojciec bardzo się ucieszył – powiedziała uprzejmie i Spencer o mało nie wybuchnął śmiechem. Trudno sobie wyobrazić, by sędziemu Barclayowi, otoczonemu tłumem współpracowników i przyjaciół, szczególną przyjemność sprawiła obecność jakiegoś młodego, niczym się nie wyróżniającego prawnika.

– Czułem się zaszczycony jego zaproszeniem. Musi być dumny z tej nominacji.

Uśmiechnęła się do niego, sącząc dżin z tonikiem.

– To prawda. Podobnie jak matka. Ubóstwia Waszyngton. Urodziła się tutaj.

– Nie wiedziałem o tym. Wyobrażałem sobie, że dla pani to też będzie jakaś atrakcja. Udaje się pani czasem wyrwać ze szkoły? – Podziwiał jej gładkie ramiona i doszedł do wniosku, że podoba mu się jej nowa fryzura.

– Niezbyt często. W ubiegłym roku zaledwie parę razy byłam w Nowym Jorku. Ale zamierzam spędzać z rodzicami więcej czasu podczas wakacji. Teraz będzie mi łatwiej się z nimi widywać, niż kiedy mieszkali w Kalifornii. – Porozmawiali jeszcze chwilę, a kiedy goście zaczęli zajmować miejsca przy stolikach, Spencer przestudiował jedną z kilku plansz, na której wypisane było, kto gdzie siedzi. Okazało się, że usadzono go przy tym samym stoliku co Elizabeth. Podejrzewał, że to pomysł pani Barclay. Nie miał pojęcia, że to Elizabeth domagała się, by siedzieć obok Spencera. Rok temu wywarł na niej mocne wrażenie i czuła się trochę zawiedziona, że Spencer ani razu nie spróbował się z nią skontaktować w Vassar. – Jak się panu podoba firma prawnicza, w której pan pracuje? – Zapomniała już, co to była za firma, ale pamiętała, że należała do prestiżowych kancelarii nowojorskich.

– Jest niczego sobie. – Uśmiechnął się, pomagając jej zająć miejsce, a ona roześmiała się na głos.

– Sprawia pan wrażenie zaskoczonego tym faktem.

Odpowiedział jej rozbawionym spojrzeniem i usiadł obok.

– Bo jestem zaskoczony. Wcale nie byłem pewien, czy chcę zostać prawnikiem.

– A teraz jest pan pewien?

– Na ogół tak. Mam nadzieję, że kiedyś ta praca stanie się bardziej pasjonująca, bo jak do tej pory jest za spokojna. – Skinęła głową, a po chwili uśmiechnęła się z dumą do siedzącego przy sąsiednim stoliku ojca.

– Proszę tylko spojrzeć, jakie ma pan przed sobą perspektywy.

– Obawiam się, że taka kariera nie jest pisana każdemu. Ale na razie czuję się usatysfakcjonowany tym, co robię.

– Czy kiedykolwiek myślał pan o zajęciu się polityką? – spytała, kiedy podano pierwsze danie: zupę z homarów, a do tego białe wino. Spencer spojrzał na nią rozbawiony. Wciąż miała tak samo przenikliwe oczy, którymi zdawała się przeszywać człowieka na wylot, i nie bała się pytać o poważne sprawy. Tak jak rok temu, spodobała mu się jej bezpośredniość. Miała odwagę mówić o wszystkim, czym wzbudziła jego podziw. Elizabeth brała inicjatywę w swoje ręce i parła do przodu. Miała władczą naturę. Rozporządzała swoją osobą, dominowała nad otoczeniem i przypuszczał, że jeśli tylko miała okazję, również nad ludźmi, z którymi się stykała. Przyglądała mu się uważnie. Pasjonowała się polityką, a duży wpływ na jej zainteresowania wywarł ojciec.

– Mój brat miał ambicje polityczne, a przynajmniej tak mu się wydawało.

Ale nie jestem pewien, czy to właściwe zajęcie dla mnie. – Cały problem polegał na tym, że do tej pory nie wiedział, co chciałby robić w życiu.

– Gdybym się urodziła mężczyzną, zajmowałabym się polityką. – Powiedziała to z pełnym przekonaniem i trochę jej zazdrościł tej pewności siebie. Nie można jej było zarzucić braku odwagi. Pamiętał, że kiedy się poprzednio widzieli, twierdziła, iż chce zostać prawnikiem.

– Co pani studiuje w Vassar? _

– Nauki humanistyczne. Literaturę. Francuski. Historię. To niezbyt pasjonujące.

– A czym wolałaby się pani zajmować? – Intrygowała go swym przenikliwym umysłem i bezpośredniością. Elizabeth Barclay z pewnością nie należała do osób nieśmiałych.

– Rzucić szkołę i robić coś użytecznego. Myślałam, by na jakiś czas przyjechać do Waszyngtonu, ale kiedy o tym wspomniałam ojcu, strasznie się rozzłościł. Chce, żebym najpierw ukończyła college.

– Wydaje mi się to dość rozsądne. Zostały pani już tylko trzy lata. – Ale kiedy patrzył na nią, nawet jemu wydało się, że to jeszcze strasznie długo.

– Czy był pan w ciągu tego roku w Kalifornii?

– Nie. – Powiedział to z wyraźnym żalem. – Nie miałem czasu, ostatni rok przeleciał mi bardzo szybko.