– To niewątpliwie prawda. – Tana powiedziała z podziwem w głosie.

Następna poprzeczka do przeskoczenia. Sąd Apelacyjny. Co za myśl. Może za następną dekadę lub dwie. A tymczasem będzie się cieszyła tym, co ma. Sprawowanie funkcji sędziego Sądu Najwyższego miało być dla niej relaksem. Dawali jej do osądzenia sprawy kryminalne, w których była już rzeczywiście ekspertem.

– To miło z jego strony, że poprowadził dzisiaj moje zaprzysiężenie. – Uśmiechnęła się do wszystkich.

– To sympatyczny facet. – Wszyscy tak o nim mówili, a ona wysłała mu karteczkę z podziękowaniem za to, że poświęcił swój cenny czas by dokonać ceremonii zaprzysiężenia, w tak dla niej ważnej chwili.

Następnego dnia zadzwonił do niej ze śmiechem na ustach.

– Jesteś przesadnie grzeczna. Nie dostałem takiego listu dziękczynnego już chyba od co najmniej dwudziestu lat.

Śmiała się z zakłopotaniem i dziękowała mu za telefon. – To po prostu było bardzo miłe z pana strony. To tak, jakby papież poprowadził ceremonię składania moich ślubów zakonnych.

– O, mój Boże… co za myśl. To właśnie robiłaś cały zeszły tydzień? Odwołuję cię ze stanowiska…

Oboje roześmieli się i gadali jeszcze trochę. Zaprosiła go, żeby wpadł do jej kancelarii przy najbliższej okazji. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, kiedy pomyślała, w jakim szacownym gronie przyszło jej pracować. Była teraz jego częścią. Sędziowie, wymierzanie sprawiedliwości i wszystko to razem wzięte. Czuła się tak, jakby wreszcie dotarła na szczyt Olimpu. W pewnym sensie było tu znacznie łatwiej w porównaniu z wnoszeniem do sądu spraw przeciwko gwałcicielom i mordercom, przygotowywaniem taktyki i wreszcie walki, jak na ringu, chociaż to także lubiła. Tutaj musiała mieć zawsze jasny umysł, obiektywne spojrzenie i przeczytać tyle na temat prawa, ile jeszcze nigdy w życiu się jej nie udało. Właśnie siedziała zakopana w stosach książek w swojej kancelarii, kiedy dwa tygodnie później sędzia Carver dotrzymał słowa i wpadł do niej.

– I to ja cię na to skazałem?

Stał na progu drzwi do jej kancelarii i uśmiechał się. Jej asystentka już dawno poszła do domu, a ona marszcząc brwi ślęczała koncentrując się nad sześcioma książkami jednocześnie, porównując paragrafy i analogiczne przypadki w historii sądownictwa. W takiej pozie zastał ją, kiedy cicho wszedł do jej biura. Podniosła głowę z uśmiechem.

– Co za miła niespodzianka. – Szybko wstała i gestem zaprosiła go, żeby usiadł na dużym, wygodnym skórzanym fotelu. – Proszę usiądź. – Spojrzała na niego. Był przystojnym, spokojnym, męskim typem intelektualisty. Nie przypominał wcale przystojnego gracza futbolowego, jakim wydawał się jej Jack. Był znacznie spokojniejszy i silniejszy, w jakiś niezrozumiały sposób. – Wypijesz drinka? – Miała pod ręką ukryty barek na takie okazje jak dzisiejsza.

– Nie, dzięki. Mam za dużo pracy do zrobienia dziś wieczór w domu.

– Ty też? Jak ci się udaje przez to wszystko przebrnąć?

– Nie udaje mi się. Czasami mam ochotę usiąść i płakać, ale w końcu jakoś sobie daję radę. Nad czym pracujesz?

Opisała mu w skrócie sprawę, a on pokiwał zamyślony głową.

– To powinno być interesujące. Być może wyląduje nawet na moim biurku.

Roześmiała się. – Nie masz do mnie zbyt wielkiego zaufania, jeśli uważasz, że złożą apelację od mojego wyroku.

– Nie, nie – wyjaśnił szybko – jesteś po prostu nowa i bez względu na to, co zasądzisz, jeśli im się to nie spodoba, złożą apelację. Może nawet spróbują obalić twój wyrok. Bądź ostrożna i nie dawaj im powodów.

To była dobra rada. Pogadali jeszcze przez chwilę. Miał ciemne, zamyślone oczy, które dodawały mu zmysłowości, nie pasującej jednak do jego powagi. Było w nim wiele kontrastów i to ją właśnie intrygowało. W końcu odprowadził ją, pomagając zanieść sterty książek do samochodu, a potem zawahał się. – Czy mógłbym namówić cię na hamburgera albo coś takiego?

Uśmiechnęła się do niego. Lubiła tego mężczyznę. Nie znała nigdy dotąd kogoś takiego jak on.

– Mógłbyś, jeśli obiecasz mi, że będę w domu wystarczająco wcześnie, żeby jeszcze trochę popracować.

Wybrali BilTs Place w Clement. Było tam skromnie i czysto. W otoczeniu hamburgerów, frytek, mlecznych koktajli i dzieciaków nikt nie mógł podejrzewać kim byli, jak ważne były ich funkcje. Rozmawiali o sprawach, które w ciągu minionych lat przysporzyły im najwięcej kłopotu, porównywali Standford do Boalt i w końcu Tana roześmiała się.

– No dobrze, już dobrze, poddaję się. Twoja szkoła jest lepsza od mojej.

– Tego nie powiedziałem. – Roześmiał się. – Powiedziałem, że mieliśmy lepszą drużynę futbolową.

– To przynajmniej nie jest moją winą. Nie miałam z tym nic wspólnego.

– Właśnie tak mi się jakoś wydawało.

Przebywanie z nim było bardzo odprężające. Mieli wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół i czas przeleciał im błyskawicznie. Odwiózł ją do domu i miał zamiar się pożegnać, kiedy zaprosiła go na drinka. Był bardzo zaskoczony podziwiając jej piękny dom i zachwycał się, jak wspaniale go urządziła. To prawdziwy raj, który zachęcał każdego gościa do wygodnego usadowienia się na kanapie przed kominkiem i błogiego odpoczynku.

– Jestem tu szczęśliwa. – I naprawdę była szczęśliwa, zwłaszcza kiedy nikt jej nie przeszkadzał. Czuła się natomiast nieswojo, gdy odwiedzał ją tu Jack. Ale teraz, z Russem było jej cudownie. Rozpalił ogień w kominku, Tana nalała mu kieliszek czerwonego wina i rozmawiali o rodzinie i życiu. Dowiedziała się, że dziesięć lat temu stracił żonę i miał dwie córki, które wyszły już za mąż.

– Przynajmniej nie jestem jeszcze dziadkiem. – Russel Carver uśmiechnął się do niej. – Beth studiuje architekturę w Yale, a jej mąż prawo, natomiast Lee jest projektantką mody w Nowym Jorku. Jest w tym naprawdę dobra. Jestem z nich dumny… ale wnuki… – niemal zajęczał, a ona uśmiechnęła się – nie jestem jeszcze gotowy.

– Masz zamiar powtórnie się ożenić? – Ciekawił ją ten mężczyzna. Był naprawdę interesujący.

– Nie. Chyba nie spotkałem nikogo, kto stałby się dla mnie tak ważny. – Rozejrzał się po domu, a potem znowu spojrzał na nią. – Wiesz jak to jest, przyzwyczajasz się do swojego stylu życia. Trudno to wszystko dla kogoś zmienić.

Uśmiechnęła się. – Chyba masz rację. Tak naprawdę chyba nigdy nie spróbowałam. To nie świadczy dobrze o mojej odwadze.

Czasami tego żałowała i gdyby Jack podjął decyzję, zanim wszystko zaczęło się między nimi psuć… Popatrzyła na Russa z uśmiechem.

– Małżeństwo zawsze mnie przerażało.

– I powinno. To nadzwyczaj skomplikowana i delikatna operacja. Ale kiedy jest udana, to może być cudownie. – Jego oczy rozbłysły ciepłym blaskiem i łatwo było się domyśleć, że musiał być szczęśliwy ze swoją żoną. – Ja mam wyłącznie dobre wspomnienia na ten temat.

Oboje rozumieli, że właśnie dlatego trudno mu ożenić się powtórnie.

– Moje dziewczyny są wspaniałe. Musisz je kiedyś poznać.

– Bardzo bym chciała. – Gawędzili jeszcze przez parę minut, po czym dokończył wino i wyszedł. Poszła na górę, do swojej kryjówki z książkami, które pomógł jej przynieść do domu, i pracowała do późna w nocy, a następnego dnia śmiała się, kiedy goniec sądowy pojawił się u niej z kopertą w ręku. Russ napisał do niej list z podziękowaniem, bardzo podobny do tego, który dostał od niej po uroczystości zaprzysiężenia. Zadzwoniła do niego i pośmieli się trochę razem. Z nim znacznie łatwiej jej się rozmawiało niż tego samego dnia później z Jackiem. Znowu wstąpił na ścieżkę wojenną, spierając się co do sposobu spędzenia weekendu tak ostro, że w końcu postanowiła w ogóle się z nim nie spotkać. W sobotę siedziała w domu sama, przeglądając stare fotografie, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. W drzwiach stał Russel Carver z przepraszającym uśmiechem i bukietem róż w ręku.

– To w okropnie złym stylu i przepraszam cię z góry. Wyglądał bardzo dobrze w tweedowej marynarce i swetrze w serek. Uśmiechnęła się do niego z zadowoleniem.

– Nie słyszałam dotąd, żeby przychodzenie z bukietem róż było w złym stylu.

– To ma być rekompensata za najście bez zapowiedzenia, które jest w złym stylu, ale myślałem o tobie i nie miałem twojego numeru telefonu. Pomyślałem, że pewnie jest zastrzeżony, więc postanowiłem spróbować… – Uśmiechnął się nieśmiało, a ona zaprosiła go gestem ręki do środka.

– Nie mam zupełnie nic do roboty i to cudownie, że wpadłeś.

– Jestem zaskoczony, że zastałem cię w domu. Byłem pewien, że cię nie będzie.

Nalała mu kieliszek wina i usiedli na kanapie.

– Właściwie to miałam pewne plany, ale zrezygnowałam z nich.

Sprzeczki z Jackiem były nie do wytrzymania i nie wiedziała już, jak ma to rozegrać. Wcześniej czy później będą musieli albo dojść do porozumienia, albo to skończyć, ale nie chciała robić tego teraz, a poza tym on wyjechał.

– W takim razie cieszę się. – Russ Carver uśmiechnął się do niej. – Czy pojechałabyś ze mną do Butterfield?

– Do tego domu aukcyjnego? – Spojrzała z zainteresowaniem. Pół godziny później, przechadzali się wśród dzieł sztuki orientalnej rozmawiając na przeróżne tematy. Tak łatwo się z nim gadało, dawało jej to jakieś odprężenie. Okazało się, że mają takie same opinie na niemal wszystkie tematy. Próbowała opowiedzieć mu historię swojej matki.

– Wydaje mi się, że może między innymi dlatego nigdy nie chciałam wyjść za mąż. Ciągle miałam przed oczami obraz matki wiecznie czekającej na telefon od niego…

Nienawidziła tego wspomnienia, nawet teraz.

– Wobec tego powinnaś właśnie wyjść za kogoś, kto dałby ci poczucie bezpieczeństwa.

– Poza tym wiedziałam, że on jednocześnie oszukuje swoją żonę. Nigdy nie chciałabym być na miejscu żadnej z nich… ani mojej matki… ani oszukiwanej żony.

– To musiało być dla ciebie trudne, Tana.

Współczuł jej w wielu sprawach. Opowiedziała mu o Harrym tego popołudnia, kiedy spacerowali na Union Street. Mówiła o ich przyjaźni, latach szkolnych, szpitalu, i o tym, jak samotna była po jego śmierci. Kiedy opowiadała, w jej oczach pojawiły się łzy, ale było też na jej twarzy coś łagodnego, kiedy znów spojrzała na Russa.