– Jack już zaczyna mnie nienawidzieć. – Wyglądała tak ponuro, że zmartwił się tym. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Każde z nich przeżywało trudne chwile. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że umrze, ale wiedział, że to prawda. Czuł się jak szmaciana lalka, z której powoli wypadały trociny i któregoś dnia nie pozostanie już nic. I to wszystko. Obudzą się któregoś dnia, a jego już nie będzie. Odejdzie w ciszy. Nie z wrzaskiem i krzykiem, z którymi pojawia się na świecie, ale ze łzą w oku i ostatnim westchnieniem, z którymi przechodzi się do następnego życia, jeśli coś takiego istnieje. Nawet nie wiedział, czy w to wierzy i chyba nie zależało mu na tym. Za bardzo był przejęty i zmartwiony z powodu wszystkich ludzi, których musiał opuścić: partnera, żony, dzieci, przyjaciół. Wszyscy na niego liczyli, a dla niego ta myśl była nie do zniesienia. Jednak w pewien sposób trzymało go to przy życiu, tak jak w tej chwili spotkanie z Tan. Czuł, że zanim odejdzie, musi jej o czymś powiedzieć. Coś ważnego. Chciał, żeby zmieniła swe życie, zanim będzie za późno. I to samo powiedział Jackowi, ale on nie chciał słuchać.

– To nie jest nienawiść, Tan. Posłuchaj, on jest przerażony pracą, która na niego spadnie. Poza tym w ciągu ostatnich miesięcy martwi się mną.

– Mógł przynajmniej coś powiedzieć.

– Kazałem mu przysiąc, że nie powie, więc nie możesz go za to winić. I na dodatek, jesteś teraz ważną osobistością, Tan. Twoja praca jest ważniejsza od jego. Tak się sprawy ułożyły. To jest trudna sytuacja dla was obojga, ale on będzie musiał do tego przywyknąć.

– Powiedz mu to.

– Powiedziałem.

– On mnie obwinia za to, co się stało. Nienawidzi mojego domu, nie jest tym samym człowiekiem.

– Ależ jest.

Harry uważał, że nawet aż za bardzo. Był tak idiotycznie wierny swoim zasadom, żeby do nikogo się nie przywiązywać, żadnych zobowiązań i kontraktów na dłuższą metę. To było puste życie i Harry mówił mu o tym wiele razy, chyba nawet za często. Jack tylko wzruszał ramionami. Podobał mu się ten styl życia, przynajmniej do chwili, kiedy Tana zaczęła nową pracę. To najbardziej go mierziło i nie ukrywał tego przed Harrym. – Może jest o ciebie zazdrosny. To nie jest przyjemne, ale możliwe. W końcu jest tylko człowiekiem.

– A więc kiedy ma zamiar dorosnąć? A może mam zrezygnować?

Rozmowa o zwykłych sprawach przynosiła ulgę, tak jakby ten koszmar był tylko snem, jakby mogła mu zapobiec rozmawiając z nim o czym innym. Zupełnie jak kiedyś… było tak cudownie… łzy pojawiły się w jej oczach na wspomnienie tamtych chwil…

– Oczywiście, że nie musisz rezygnować. Daj mu tylko trochę czasu. – A potem spojrzał na Tanę, zamyślony. – Chcę ci coś powiedzieć Tan. Dwie rzeczy. – Patrzył na nią tak intensywnie, jakby całe jego ciało zamieniło się w płomień, niemal czuła jak jego słowa drążą jej duszę. – Nie jestem pewien co przyniesie kolejny dzień i czy będziesz w pobliżu… czy… Mam ci dwie rzeczy do powiedzenia i to jest wszystko, co chcę ci pozostawić, moja przyjaciółko. Słuchaj uważnie. Po pierwsze, dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Te szesnaście lat mojego życia było prezentem od ciebie. Nie od lekarza czy kogokolwiek innego, tylko od ciebie. Zmusiłaś mnie, żebym wrócił do życia, szedł naprzód… gdyby nie ty, nigdy nie spotkałbym Averil i nie miałbym dzieci…

W jego oczach także błyszczały łzy, a teraz spłynęły po policzkach. Tana była wdzięczna, że spotkali się na lunchu w jej kancelarii. W tej chwili potrzebna im była samotność.

– I tak doszedłem do tej drugiej sprawy. Oszukujesz samą siebie, Tan. Nie wiesz, co tracisz, i nie dowiesz się, dopóki tego nie zasmakujesz. Pozbawiasz się małżeństwa, zobowiązań, prawdziwej miłości… a nie pożyczonej, wynajętej, czy tymczasowej, albo czegoś w tym rodzaju. Wiem, że ten wariat cię kocha, a ty kochasz jego, ale on uparł się, że będzie zawsze wolny, żeby nie popełnić więcej tego błędu. Ale to właśnie jest największy błąd, jaki można popełnić. Wyjdź za mąż, Tan… miej dzieci… tylko to w życiu ma sens… tylko na tym mi zależy… to jedyna ważna rzecz, jaką zostawiam po sobie… Bez względu na to kim jesteś, jeśli tego nie masz i tym nie jesteś i tego nie dajesz, jesteś nikim… żyjesz tylko w połowie… Tana, nie oszukuj siebie samej… proszę…

Płakał już otwarcie. Tak bardzo ją kochał i tak długo, że chciał, by poznała wreszcie takie uczucie, jakie łączyło jego i Averil. Kiedy do niej mówił, przypomniała sobie te niezliczone intymne i czułe spojrzenia, które tych dwoje wymieniało między sobą, spokojną radość, śmiech, który nigdy nie opuszczał ich domu… a teraz tak szybko się skończy i w głębi serca przyznawała mu rację, na swój sposób i ona tego pragnęła, a z drugiej strony była przerażona… mężczyźni w jej życiu zawsze byli nieodpowiedni… Yael McBee… Drew Lands… a teraz Jack… i ci wszyscy pozostali ludzie bez znaczenia. Nigdy nie spotkała kogoś, z kim mogłaby być aż tak blisko. Może ojciec Harry'ego byłby odpowiedni, ale to było tak dawno temu…

– Jeśli poznasz kogoś takiego, chwyć to szczęście, Tan. Rzuć wszystko, jeśli będziesz musiała. Ale jeśli to będzie to, nie będziesz musiała z niego rezygnować.

– Więc co proponujesz? Mam wyjść na ulicę z wywieszką? „Ożeń się ze mną. Zróbmy sobie dzieci”.

Roześmieli się oboje, i przez chwilę było jak za dawnych czasów.

– Och, ty głuptasie, dlaczego nie?

– Kocham cię, Harry. – Wyrzuciła z siebie te słowa i rozpłakała się znowu. Objął ją mocno.

– Tak naprawdę to nigdy nie odejdę, Tan. Wiesz o tym. Ty i ja mieliśmy zawsze tyle do stracenia… zupełnie jak z Ave, tylko w inny sposób. Będę tutaj zawsze czuwał nad wszystkimi sprawami.

Oboje płakali otwarcie, a ona nie wyobrażała sobie życia bez niego. Nie mogła pojąć, jak czuła się Averil. To był najtrudniejszy okres w ich życiu. Przez następne trzy miesiące obserwowali, jak Harry słabnie coraz bardziej, aż pewnego letniego dnia, gdy słońce stało wysoko, zadzwonił telefon. To był Jack. Mówił przez łzy, a Tanie wydawało się, że jej serce przestaje bić. Widziała Harry'ego poprzedniego wieczoru. Odwiedzała go teraz codziennie, bez względu na wszystko. W porze lunchu albo wieczorem, czasem przed pójściem do pracy. Nie wiedziała, jak źle to będzie wyglądać, ale tak sobie postanowiła. Jeszcze poprzedniego wieczoru uśmiechał się do niej i ściskał jej dłoń. Z trudem mówił, ale pocałowała go w policzek i nagle pomyślała o szpitalu wiele lat temu. Chciała znowu przywrócić go życiu, zmusić go do walki, ale on już nie mógł walczyć i łatwiej było mu odejść.

– Przed chwilą umarł.

Głos Jacka łamał się, a Tana zaczęła płakać. Chciała go zobaczyć raz jeszcze… usłyszeć jego śmiech… zobaczyć jego oczy… Przez minutę nie mogła mówić, a potem pokiwała głową i wzięła oddech, żeby zwalczyć łkanie.

– Jak się czuje Ave?

– Wygląda normalnie. – Harrison przyjechał tydzień temu i zamieszkał z nimi. Tana spojrzała na zegarek.

– Pojadę tam od razu. I tak na popołudnie zarządziłam przerwę.

Poczuła jego napięcie po tych słowach, tak jakby uważał, że popisuje się przed nim. Ale taka była jej praca. Była sędzią sądu miejskiego i okręgowego.

– Gdzie jesteś?

– W pracy. Przed chwilą zadzwonił jego ojciec.

– Cieszę się, że on tam jest. Jedziesz teraz?

– Nie mogę jeszcze przez jakiś czas.

Pokiwała głową. Gdyby ona coś takiego powiedziała, skomentowałby to nieprzyjemnie, mówiąc jaka jest teraz ważna. Nie mogła z nim wygrać, nawet Harry'emu nie udało się go zmiękczyć przed śmiercią, bez względu na to, jak bardzo próbował. Miał tyle do powiedzenia, dawał tyle tym, których kochał. A teraz było już po wszystkim. Tana jechała przez Bay Bridge, po jej twarzy płynęły łzy i nagle poczuła się tak, jakby Harry siedział w samochodzie obok niej. Uśmiechnęła się. Odszedł, ale był teraz wszędzie. Z nią, z Ave, ze swoim ojcem, dzieciakami…

– Cześć mała.

Uśmiechnęła się w przestrzeń, a łzy nadal płynęły jej po policzkach. Kiedy dojechała do jego domu, już go nie było. Zabrali go, żeby przygotować wszystko do ceremonii pogrzebu. Harrison siedział w salonie, był nadal w szoku. Nagle wyglądał bardzo staro, a Tana zdała sobie sprawę, że ma już prawie siedemdziesiątkę. Cierpienie i smutek wyryło na jego twarzy bruzdy, które jeszcze bardziej dodawały mu lat. Nie powiedziała nic, tylko podeszła do niego i uścisnęli się serdecznie. Z sypialni wyszła Averil, ubrana w prostą, czarną sukienkę. Blond włosy zaczesała do tyłu. Na palcu lewej dłoni błyszczała obrączka. Harry dawał jej od czasu do czasu piękne rzeczy, ale teraz nie dbała o to. Stojąc w ich wspólnym domu, otoczona życiem i dziećmi, nosiła w sobie żałobę, dumę i ich miłość. Była zadziwiająco piękna, kiedy stanęła przed nimi, i w niezrozumiały dla siebie sposób Tana poczuła zazdrość. Między nią a Harrym było coś bardzo specjalnego, uczucie, które chyba niewielu ludzi miało okazję przeżyć, i bez względu na to, jak długo to trwało, było dla nich bezcenne. I nagle po raz pierwszy w życiu poczuła się pusta. Żałowała, że nie wyszła za niego dawno temu albo za kogoś innego… małżeństwo, dzieci… Ten moment zostawił w niej bolesną ranę, która nie chciała się zagoić. W czasie pogrzebu na cmentarzu i potem, kiedy była znowu sama, czuła coś, czego nie potrafiła nikomu wytłumaczyć, a kiedy próbowała powiedzieć o tym Jackowi, pokręcił głową i popatrzył na nią.

– Nie wariuj teraz, Tan, tylko dlatego, że Harry umarł. Powiedziała mu, że nagle poczuła się tak, jakby zmarnowała życie, dlatego że nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci.

– Ja zrobiłem jedno i drugie i, wierz mi, to nic nie zmienia. Nie oszukuj samej siebie, nie każdemu zdarza się to, co było między nimi. A jak chcesz wyjść za mąż licząc na coś takiego, możesz się mocno rozczarować, bo to wcale nie jest takie proste.

– A skąd możesz to wiedzieć? Może jest. – Była zawiedziona słuchając jego wywodu.

– Uwierz mi na słowo.

– Nie mogę brać ciebie za wzór. Ożeniłeś się z dwudziestojednoletnią dziewczyną tylko dlatego, że była z tobą w ciąży. Musiałeś tak zrobić. To coś innego niż rozważny wybór faceta w twoim wieku.