– Wiesz – spojrzała na niego uśmiechnięta – jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa.

– Ja także.

W niedługim czasie Marie Durning usiłowała popełnić samobójstwo, ponieważ dowiedziała się, że Artur ma romans. Nie powiedziano jej jednak, kim jest kochanka jej męża. Od tej pory stosunki między nimi znacznie się pogorszyły. Po sześciu miesiącach lekarze zdecydowali, że Marie będzie mogła wkrótce wrócić do domu. Jean pracowała już od ponad roku dla Artura Durninga. Tana bardzo polubiła nową szkołę, nowy dom, nowe życie. Jean także. I nagle wszystko miało się skończyć. Artur po powrocie od Marie wszedł do domu ponury i zgnębiony.

– Co powiedziała? – Jean przyglądała mu się zaniepokojona. Miała już trzydzieści lat. Pragnęła stabilizacji i spokojnego, bezpiecznego życia, a nie potajemnych spotkań. Ale nigdy nie czyniła mu wyrzutów, bo wiedziała, jak trudna była jego sytuacja i jak bardzo się tym martwił. I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu rozmawiali o małżeństwie. Teraz patrzył na nią tak smutno, jak nigdy dotąd. Jakby nie było już dla nich nawet cienia nadziei. Ich marzenia rozpłynęły się we mgle.

– Powiedziała, że jeśli nie pozwolę jej wrócić do domu, zabije się.

– Ale ona nie może tego robić. Nie może cię szantażować do końca życia.

Jean miała ochotę płakać. A najgorsze było to, że Marie naprawdę mogła mu grozić samobójstwem i robiła to. Trzy miesiące później wróciła do domu, ale bardzo krótko wytrwała w stanie abstynencji. Już na Święta Bożego Narodzenia była z powrotem w szpitalu. Wiosną znowu wróciła do domu i tym razem udało jej się wytrzymać aż do jesieni. Zaczęła jednak popijać z przyjaciółmi podczas spotkań brydżowych w czasie lunchu. I taka sytuacja trwała ponad siedem lat.

Kiedy po raz pierwszy przyjechała do domu, Artur był tak przygnębiony, że poprosił Jean, żeby spróbowała jej pomóc.

– Ona jest taka bezbronna, nie rozumiesz tego… nie jest tak twarda jak ty. Nie potrafi współpracować… z trudem może myśleć.

I Jean, w imię miłości do Artura, zgodziła się być jego kochanką i opiekunką żony w jednej osobie. Spędzała w Greenwich dwa lub trzy dni w tygodniu, pomagając Marie w prowadzeniu domu. Marie bardzo bała się zatrudnionych w domu służących; wszyscy wiedzieli przecież, że była alkoholiczką. Dzieci także.

Domownicy na początku chcieli jej pomóc. Pilnowali jej na każdym kroku, ale niebawem okazywana jej życzliwość zaczęła się przeradzać w pogardę. Najbardziej nienawidziła jej Ann. Billy płakał, gdy się zataczała. To był koszmar; po kilku miesiącach Jean znalazła się w takiej samej pułapce jak Artur. Nie mogła jej zostawić, opuścić… to tak jakby miała uciec od własnych rodziców. Wydawało jej się czasem, że to, co robi dla Marie, przyniesie jakieś efekty. Ale mimo wszystkich starań Marie skończyła prawie tak samo jak rodzice Jean. Pewnego wieczoru miała się spotkać z Arturem w mieście, a potem zamierzali obejrzeć balet. Jean mogłaby przysiąc, że Marie, gdy wyjeżdżała z domu, była trzeźwa, przynajmniej takie robiła wrażenie. Widocznie zabrała butelkę ze sobą. Wpadła w poślizg na Merrit Parkway, w połowie drogi do Nowego Jorku, i zginęła na miejscu.

To dobrze, że Marie nigdy nie dowiedziała się, co ich łączyło. Najgorsze jednak było to, że Jean polubiła ją naprawdę. Na pogrzebie płakała bardziej niż jej własne dzieci. Upłynęło wiele tygodni, zanim zdecydowała się spędzić noc z Arturem. Ich związek trwał już od ośmiu lat i Artur zaczął się obawiać, co powiedzą na to dzieci.

– I tak musimy zaczekać z decyzją przynajmniej rok – powiedział.

Nie mogła zaprzeczyć, że miał trochę racji. Poza tym i tak spędzał z nią większość swego czasu. Troszczył się o nią i zawsze o wszystkim pamiętał. Nie mogła mu nic zarzucić. Podczas ich długoletniego związku Jean starała się, żeby Tana niczego nie zauważyła, ale w rok po śmierci Marie dziewczyna zaskoczyła matkę swoją dojrzałością.

Mamo, nie jestem aż taka naiwna. Przecież widzę, co tu jest grane.

Stała przed nią wysoka i szczupła, zupełnie jak Andy; z tą samą iskierką w oku, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć śmiechem. Ale teraz nie było jej do śmiechu. Zbyt długo cierpiała znając ich tajemnicę. Jej oczy zaszły łzami, gdy patrzyła na Jean.

– On traktuje cię jak przedmiot, teraz i przez wszystkie te lata. Dlaczego się z tobą nie ożeni, zamiast zakradać się tu i znikać w środku nocy?

Jean uderzyła ją wtedy w twarz, ale Tana nie przejęła się tym. To trwało już za długo. Te wszystkie Święta Dziękczynienia, Gwiazdki, które spędzały samotnie, rozpakowując kolorowe, błyszczące pudełka z kosztownymi drobiazgami, które Artur kupował dla nich w eleganckich sklepach. Zawsze było tak samo. On jeździł z przyjaciółmi do klubu za miastem, a one zostawały same w domu. W tym roku nawet Ann i Billy wyjechali na święta z dziadkami.

– Nigdy go nie ma przy nas, kiedy go potrzebujemy! Czy ty tego nie widzisz? – Ogromne łzy potoczyły się po jej policzkach i gdy zaczęła szlochać, Jean nie mogła już wytrzymać. Czuła, że zaschło jej w gardle, ale musiała coś odpowiedzieć na zarzuty córki.

– Nie masz racji.

– Oczywiście, że mam. Ciągle zostawia cię samą. Traktuje cię jak gosposię. Prowadzisz mu dom, opiekujesz się jego dziećmi. A on daje ci za to zegarki wysadzane diamentami, złote bransoletki, eleganckie torebki, portfele i perfumy, i co z tego? A gdzie w tym wszystkim jest on? Chyba liczy się człowiek, a nie prezenty?

Cóż mogła odpowiedzieć? Czy ma zaprzeczyć, choć dobrze wie, że jej dziecko mówi prawdę? Załamała się, gdy nagle usłyszała to wszystko z ust Tany.

– Artur robi, co może…

– Nie. On robi dokładnie to, czego chce.

To było bardzo poważne stwierdzenie jak na piętnastolatkę.

– Wszystkich swoich przyjaciół zaprasza do Greenwich, każdego lata wybiera się do Bal Harbour, a zimą do Palm Beach. A kiedy jedzie w podróż służbową do Dallas, wtedy łaskawie zabiera cię ze sobą. Ciekawe, dlaczego nigdy nie zaprosi cię do Palm Beach? Czy on w ogóle nas do siebie zaprasza? Czy kiedykolwiek powiedział Ann i Billy'emu, jak wiele dla niego znaczysz? Nie. On woli zakradać się tu w nocy, żebym nie domyśliła się, co jest między wami, ale nie jestem… nie jestem taka głupia.

Cała trzęsła się ze złości. Zbyt często w ciągu tych lat widziała cierpienie w oczach matki i tym razem była bardzo bliska prawdy. Rzeczywiście, związek z Jean był dla Artura bardzo wygodny. Nie miał odwagi, by wyjaśnić wszystko dzieciom. Obawiał się, że nie zaakceptują tego. W pracy rekin biznesu, w domu nie potrafił wygrywać nawet drobnych potyczek. Nigdy nie odważył się przerwać szantażu Marie i po prostu odejść. Wolał poddawać się jej alkoholicznym zachciankom i trwał w tym aż do nieuchronnego końca. Teraz tak samo zachowywał się wobec dzieci. Ale Jean miała swoje własne domowe problemy. Nie podobało jej się to, co usłyszała od Tany, i próbowała porozmawiać o tym z Arturem. Zbył ją jednak zmęczonym uśmiechem. Miał dziś trudny dzień, a tu jeszcze Ann przysporzyła mu kłopotów.

– One wszystkie mają w tym wieku swoje własne zdanie na każdy temat. Do diabła, popatrz, co się dzieje z moimi dzieciakami.

Billy miał siedemnaście lat i już dwa razy w tym roku został zatrzymany za prowadzenie samochodu po pijanemu. Ann kończyła dziewiętnaście i właśnie wyrzucono ją z drugiego roku studiów w Wellesley. Chciała pojechać z przyjaciółmi do Europy, podczas gdy Artur namawiał ją, by spędziła trochę czasu w domu. Jean próbowała zabrać Ann na lunch, żeby ją nakłonić do ugody z ojcem, ale ona zignorowała te starania i powiedziała, że i tak przekona go do swoich planów jeszcze przed końcem tego roku.

I, mówiąc szczerze, udało jej się tego dokonać. Następne lato spędziła na południu Francji. Poderwała trzydziestosiedmioletniego francuskiego playboya i wkrótce pobrali się w Rzymie. Zaszła w ciążę, straciła dziecko i wróciła do Nowego Jorku z podkrążonymi oczami i skłonnością do nadużywania tabletek. Jej małżeństwo wywołało burzę w międzynarodowej prasie. Artur z obrzydzeniem przygotowywał się na spotkanie z „młodym” zięciem. Wydał fortunę, aby ten żigolak zgodził się wreszcie zostawić jego córkę w spokoju. Wysłał Ann do Palm Beach, żeby „doszła do siebie”, ale jak zwykle wpadła tam w tarapaty, zabawiając się przez całe noce z chłopcami w swoim wieku, a jeśli nadarzała się okazja, to z ich tatusiami także. Jean nie pochwalała trybu życia Ann, ale dziewczyna miała już dwadzieścia jeden lat i Artur niewiele mógł zdziałać. Odziedziczone po matce nieruchomości dawały jej ogromne dochody i miała dosyć pieniędzy, by dobrze się bawić. Zanim skończyła dwadzieścia dwa lata poleciała do Europy i znowu było o niej głośno. Jedyną pociechą dla Artura było to, że Billy'emu udało się nie wylecieć z Princeton, mimo że już kilka razy naprawdę niewiele brakowało.

– Trzeba przyznać, że nie masz z nimi łatwego życia, prawda kochanie?

Spędzali teraz razem spokojne wieczory w Greenwich, ale prawie zawsze nalegała, aby na noc odwoził ją do domu. Bez względu na późną porę. Co prawda jego dzieci wyjechały, ale Jean miała przecież Tanę i nie pozwoliłaby sobie na spędzanie nocy poza domem, chyba wtedy, gdy Tana nocowała u przyjaciółki lub wyjeżdżała na weekend na narty. Jean przestrzegała pewnych stałych reguł i Artur cenił ją za to.

– Przecież wiesz, że w końcu i tak zrobią, co zechcą, Jean. Bez względu na to, jaki im dajesz przykład.

W pewnym sensie miał rację, ale z drugiej strony nigdy nie starał się im przeciwstawić. Przyzwyczaił się do samotnych nocy i gdy czasem budząc się rano znajdował Jean przy sobie, traktował to jak nadzwyczajne święto. Niewiele pozostało już z tego gorącego uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, ale nadal był to wygodny układ dla obojga, a zwłaszcza dla niego. Nigdy nie prosiła o więcej, niż mógł jej dać. Wiedział, jak bardzo jest mu wdzięczna za wszystko, co zrobił w ciągu tych lat, które spędzili razem. Gwarantował jej bezpieczne życie, jakie bez niego nie byłoby możliwe, wspaniałą pracę, dobrą szkołę dla Tany i różne drobne przyjemności: wyjazdy, biżuterię, futra. Dla niego to były niewielkie wydatki, a Jean, mimo że nadal chętnie siadywała z igłą i nitką w rękach, sama nie zajmowała się już szyciem pokrowców na meble czy ubrań dla siebie i córki. Dwa razy w tygodniu przychodziła do niej sprzątaczka.