Jack i Tana przygotowali w tym roku Święta Bożego Narodzenia u siebie. Było tak pięknie, pod nimi szumiały fale zatoki, a z oddali dochodził szmer miasta. – Zupełnie jak w bajce, prawda, kochanie? – wyszeptał do niej Jack, kiedy wszyscy weszli już do domu. Wiedli życie, które ich w pełni satysfakcjonowało. Ona w końcu zrezygnowała nawet ze swojego mieszkania w mieście. Przez jakiś czas chciała na wszelki wypadek je zatrzymać, ale potem jednak się rozmyśliła. Czuła się przy nim bezpiecznie. Dbał o nią. Kiedy miała w tym roku zapalenie wyrostka robaczkowego, wziął dwa tygodnie urlopu, żeby się nią zajmować. Kiedy skończyła trzydzieści sześć lat, wydał na jej cześć przyjęcie w Trafalgar Room w Trader Vic's dla osiemdziesięciu siedmiu jej najbliższych znajomych, a następnego roku zaskoczył ją wycieczką do Grecji. Wróciła do domu wypoczęta i opalona, szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem w swoim życiu. Między nimi nigdy nie było żadnych rozmów o małżeństwie, chociaż od czasu do czasu mówili o wykupieniu domu, w którym mieszkali. Tana nie była do końca przekonana do tego pomysłu i w głębi duszy Jack też nie miał na to ochoty. Żadne z nich nie chciało rozbić o skałę tej doskonałej łodzi, w której tak cudownie dryfowali już od dłuższego czasu. Mieszkali razem prawie dwa lata i oboje byli z tego bardzo zadowoleni. Wszystko układało się dobrze aż do października, kiedy wrócili z Grecji. Tana miała przed sobą poważną sprawę i siedziała do późna w nocy przygotowując notatki i materiały, chwilami zasypiała na biurku, patrząc na wody zatoki w Tiburon. Zanim Jack zdążył, jak zwykle, obudzić ją filiżanką herbaty, odezwał się dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę.

– Tana? – Spoglądała nieprzytomnie, a Jack uśmiechnął się do niej. Po takich nocach rano była do niczego. Jakby odgadując jego myśli, przeniosła na niego spojrzenie. Nagle zobaczył, jak jej oczy robią się coraz większe ze zdziwienia i szeroko otwarte gapią się na niego z przerażeniem.

– Co? Zwariowałeś? Ja nie… o, Boże. Będę tam za godzinę.

Odłożyła słuchawkę i przyglądała się Jackowi jak stawiał filiżankę herbaty z wyrazem troski na twarzy.

– Czy coś nie tak? – To nie mógł być telefon z domu, jeśli obiecała, że będzie za godzinę. To coś w pracy… nie miało żadnego związku z nim.

– Co się stało, Tan? Nadal patrzyła na niego.

– Nie wiem… Muszę porozmawiać z Frye'em.

– Prokuratorem okręgowym?

– Nie. Z panem Bogiem. A myślisz, że z kim do diabła?

– O, rany, czym się tak przejmujesz?

Nadal nie mógł zrozumieć. Ona także. Przecież odwalała kawał świetnej roboty. To nie miało żadnego sensu. Była z nimi od lat… spojrzała na Jacka oczami pełnymi łez i wstała zza biurka, rozlewając herbatę na materiały zgromadzone na stole, ale teraz nie dbała o to.

– Powiedział, że jestem zwolniona. – Zaczęła płakać i usiadła znowu, a on patrzył na nią.

– To niemożliwe, Tan.

– Tak właśnie powiedział… Praca w prokuraturze okręgowej jest całym moim życiem… – I najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że oboje wiedzieli, że to prawda.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Tana wzięła prysznic, ubrała się i w ciągu godziny dotarła do miasta, przygnębiona i niespokojna. To oczywiste, że sprawa była pilna. Wyglądała, jakby umarł jej ktoś bliski. Jack chciał z nią pojechać, ale wiedziała, że on ma dziś dużo własnych spraw do załatwienia. Harry był ostatnio często poza biurem, więc wszystko spadło na jego głowę.

– Jesteś pewna, że nie chcesz żebym cię odwiózł, Tan? Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.

Pocałowała go szybko w usta i zaprzeczyła ruchem głowy. To było takie dziwne. Żyli ze sobą już tak długo, a ich związek bardziej przypominał przyjaźń niż cokolwiek innego. To z nim mogła pogadać w nocy, podzielić się problemami, przedyskutować swoje sądowe rozprawy, poradzić się podczas przygotowań. On rozumiał jej styl życia, jej gry słów, był zadowolony z tego, co razem tworzyli i nie wymagał od niej za wiele. Harry twierdził, że to nie jest normalne i z pewnością różniło się zasadniczo od jego związku z Averil. Kiedy wyprowadzała samochód, czuła wyraźnie, jak bardzo zaniepokojony jest Jack. Stał i patrzył, jak wyjeżdża. Nadal nie mógł zrozumieć, co się właściwie stało, ale ona także tego nie rozumiała. Pół godziny później, zupełnie skołowana, weszła do biura i bez pukania wtargnęła do pokoju prokuratora okręgowego.

Nie mogła już powstrzymać łez spływających jej po policzkach. Podniosła na niego wzrok.

– Czym, do cholery, sobie na to zasłużyłam? – Wyglądała na kompletnie zdruzgotaną. W tym samym momencie jej szef pożałował tego, co zrobił. Pomyślał, że to byłby dobry dowcip, jeśli przekaże jej te wiadomość w taki zabawny sposób, ale zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że tak ją to załamie. Zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro, że ją utraci. A i tak było mu żal się z nią rozstawać.

– Jesteś za dobra na swoim stanowisku, Tan. Przestań płakać i usiądź. – Uśmiechnął się do niej, a ona była coraz bardziej zdezorientowana.

– I dlatego mnie wyrzucasz? – Nadal stała, patrząc na niego i nic nie rozumiejąc.

– Nie powiedziałem tego. Powiedziałem, że straciłaś to stanowisko.

Usiadła ciężko.

– No i co to ma niby, do cholery, znaczyć? – Sięgnęła do torebki po chusteczkę i wyczyściła nos. Nie wstydziła się swoich uczuć. Kochała swoją pracę, polubiła ją od pierwszego dnia. Pracowała w biurze prokuratora okręgowego już od dwunastu lat. Gdyby teraz miała to stracić, to tak jakby utraciła całe dotychczasowe życie. Wolałaby oddać za to cokolwiek innego. Wszystko, co posiadała. Prokurator okręgowy czuł się zakłopotany tą sytuacją i zbliżył się do niej, by objąć ją ramieniem.

– Daj spokój, Tan, nie przejmuj się tym tak bardzo. My też będziemy za tobą tęsknić, wiesz przecież.

Z jej oczu popłynęła kolejna fontanna łez, a on uśmiechnął się. W jego oczach także zalśniła łza. Jeśli usłyszy tę ofertę, to odejdzie bardzo szybko. Ale wystarczająco długo ją dręczył. Zmusił ją, żeby usiadła i spojrzał jej prosto w oczy.

– Zaproponowano ci miejsce na najwyższej ławie, kochanie. Sędzia Roberts, Sąd Miejski. No i jak to brzmi?

– Mnie? – Patrzyła na niego, nie mogąc w to uwierzyć. – Mnie? To znaczy, że nie jestem zwolniona? – Zaczęła znowu płakać, wytarła nos, i nagle roześmiała się. – To ja nie… żartowałeś…

– Chciałbym, żeby to był żart.

Ale wyglądał na zadowolonego z jej sukcesu, a ona dała mu wycisk, kiedy zrozumiała, jak okrutnie sobie z niej zażartował.

– Och, ty sukinsynu… Myślałam, że mnie wyrzucasz. – Śmiała się.

– Przepraszam. Pomyślałem, że trochę cię rozerwę taką informacją.

– Cholera. – Patrzyła na niego z niedowierzaniem i znowu wyczyściła nos. Była zbyt wstrząśnięta tym wszystkim, żeby się na niego gniewać. – O, Boże… jak to się stało?

– To szykowało się już od dłuższego czasu, Tan. Wiedziałem, że kiedyś wreszcie nastąpi. Nie wiedziałem tylko, kiedy. I mogę się założyć, że od dziś za rok będziesz już w Sądzie Najwyższym. Będziesz świetna w tej roli po tym wszystkim, co tu pokazałaś.

– Och, Larry… mój Boże… nominacja na sędziego… sędzia Roberts… – słowa wydobywały się z niej bez żadnej kontroli. – Nie mogę w to uwierzyć. – Spojrzała na niego znowu. – Mam trzydzieści siedem lat i nigdy o tym nie pomyślałam.

– Dzięki Bogu, że ktoś inny pomyślał. – Wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń.

Rozpierała ją radość.

– Gratulacje, Tan, z całą pewnością zasłużyłaś na to. Chcieliby zapoznać cię z nowymi obowiązkami za trzy tygodnie.

– Tak szybko? A co z moją pracą… Chryste, mam sprawę, która wchodzi na wokandę dwudziestego trzeciego… – zmarszczyła brwi, a on roześmiał się i wielkodusznie machnął ręką.

– Zapomnij o tym, Tan. Może weźmiesz sobie trochę wolnego, żeby przygotować się do nowej pracy? Przerzuć te papiery na biurko kogoś innego. Wykorzystaj ten tydzień na to, żeby trochę ogarnąć to wszystko i uporządkować sprawy w domu.

– A co ja powinnam zrobić? – Nadal była zaskoczona. – Kupić sobie togę?

– Nie. – Roześmiał się. – Ale myślę, że możesz rozejrzeć się za domem. Nadal mieszkasz w Marin?

Wiedział, że mieszka z kimś od dwóch lat, ale nie był pewien, czy ma jakieś swoje lokum w mieście czy nie. Potwierdziła kiwnięciem głowy.

– Musisz mieć mieszkanie w mieście, Tan.

– Jak to?

– Taki jest warunek, żeby zostać sędzią w San Francisco. Możesz zatrzymać ten dom, w którym mieszkasz, ale twoja główna rezydencja musi być w mieście.

– Naprawdę musze tego przestrzegać? – Ta wiadomość zasmuciła ją.

– Zdecydowanie tak. Przynajmniej w ciągu tygodnia pracy.

– Chryste. – Patrzyła przez chwilę w podłogę myśląc o Jacku. Nagle całe jej życie wywróciło się do góry nogami. – Będę musiała to jakoś załatwić.

– W ciągu najbliższych tygodni będziesz miała mnóstwo roboty, ale przede wszystkim musisz dać odpowiedź. – Zwrócił się do niej oficjalnym tonem. – Tano Roberts, czy akceptujesz stanowisko, które ci zaproponowano, i zgadzasz się służyć jako sędzia okręgu San Francisco?

Spojrzała na niego trochę zalękniona. – Tak.

Wstał i uśmiechnął się do niej, szczęśliwy, że los był dla niej łaskawy. Ona najbardziej zasłużyła sobie na to.

– Powodzenia, Tan. Będzie nam ciebie brakowało.

Z jej oczu znowu popłynęły łzy. Nadal była w szoku. Podeszła do swojego biurka i usiadła. Musiała zrobić jeszcze tysiące rzeczy. Opróżnić szuflady, przejrzeć papiery, wprowadzić kogoś w sprawy, które musi przekazać, zadzwonić do Harry'ego, powiedzieć Jackowi… Jack…! Nagle spojrzała na zegarek i chwyciła słuchawkę telefonu. Sekretarka powiedziała, że jest na zebraniu, ale Tana powiedziała, żeby go jednak poprosiła do telefonu.

– Cześć, kochanie, dobrze się czujesz?

– Tak. – Głos miała zmieniony, tak jakby zabrakło jej powietrza. Nie wiedziała, od czego zacząć. – Nie uwierzysz w to, co się stało, Jack.