– Przynajmniej masz coś na pamiątkę tej historii. – Tyle tylko mogła powiedzieć, nie chciałaby mieć dziecka z Drew, nawet gdyby nie miał wasektomii. – Czy widujesz się czasem z córką?

Przyjeżdża tu raz do roku na miesiąc – westchnął ze słabym uśmiechem. – Trochę trudno stworzyć jakąś więź w taki sposób.

Zawsze uważał, że to było nieuczciwe w stosunku do niej, ale co jeszcze mógł zrobić? Nie mógł przecież udawać, że nie wie o jej istnieniu.

– Tak naprawdę jesteśmy sobie zupełnie obcy. Jestem tym facetem, który przysyła jej co roku urodzinowe kartki i zabiera na mecze baseballowe, kiedy tu do mnie przyjeżdża. Nie wiem, co mam z nią jeszcze robić. W zeszłym roku Ave świetnie sobie z nią radziła w ciągu dnia. Pożyczyli mi swój domek w Tahoe na tydzień. Bardzo jej się tam podobało – powiedział z uśmiechem do Tany – mnie także. To takie dziwne zaprzyjaźniać się z dziesięcioletnim dzieckiem.

– Z pewnością. Związek… mężczyzna, z którym się związałam, miał dwie córki. Tak dziwnie się przy nich czułam. Nie mam własnych dzieci, a one były zupełnie inne niż gromadka Harry'ego. Nagle te dwie młode osoby zaczęły mi się badawczo przyglądać. Czułam się bardzo nieswojo.

– Przywiązałaś się do nich? – Był tym zaintrygowany, a ją zaskoczyło, z jaką łatwością może z nim o tym rozmawiać.

– Nie, zupełnie nie. Nie było na to czasu. Mieszkały na Wschodnim Wybrzeżu – przypomniała sobie całą resztę – przez jakiś czas.

Pokiwał głową uśmiechając się do niej. – Udało ci się ułożyć życie znacznie prościej niż większości z nas. – Uśmiechnął się do niej ciepło. – Widocznie nie pijesz rumu.

Roześmiała się także. – Raczej nie, ale i tak udało mi się zmarnować parę lat. Nie mam tylko namacalnych dowodów, takich, jakimi są dzieci.

– Żałujesz tego?

– Nie. – Musiało upłynąć trzydzieści trzy i pół roku, żeby mogła powiedzieć to zupełnie szczerze. – Pewne rzeczy w życiu są po prostu nie dla mnie. Tak jest właśnie z dziećmi. Lepiej się czuję w roli matki chrzestnej.

– Ja też powinienem na tym poprzestać, choćby dla dobra Barb. Na szczęście jej matka ponownie wyszła za mąż, więc ma prawdziwego ojca, do którego może zwracać się przez jedenaście miesięcy w roku, kiedy ja jestem daleko.

– Czy to ci przeszkadza? – Zastanawiała się, czy odczuwa coś takiego, jak prawo własności do dziecka. Przecież Drew odczuwał to bardzo silnie, zwłaszcza w stosunku do Elizabeth.

Ale Jack pokręcił przecząco głową. – Prawie jej nie znam. To, co mówię, jest straszne, ale taka jest prawda. Co roku poznaję ją od nowa, potem wyjeżdża, a gdy znowu wraca, jest już o rok starsza i zupełnie inna. To bezowocne starania, ale może dla Barb to ma jakieś znaczenie. Nie wiem. Jestem jej to winien. Przypuszczam, że za parę lat powie mi, żebym poszedł sobie do diabła, że ma chłopaka w Detroit i nie ma zamiaru do mnie przyjechać.

– Może zabierze go ze sobą. – Roześmieli się oboje.

– Broń Boże. Tylko tego mi trzeba. Pod tym względem czuję to samo co ty. Są pewne sprawy w życiu, których trzeba się wystrzegać… malaria… tyfus… małżeństwo… dzieci…

Roześmiała się słuchając jego szczerych wynurzeń. Z pewnością nie było to typowe nastawienie do życia, takie do którego można się przyznać w każdych okolicznościach. Czuł jednak, że z nią może o tym rozmawiać, ona czuła to samo w stosunku do niego.

– Zgadzam się z tobą. Jeśli chce się robić dobrze to, co się naprawdę lubi, to nie da się jednocześnie intensywnie angażować w tego rodzaju związki.

– To brzmi bardzo pięknie, moja droga, ale oboje wiemy, że nie o to chodzi. Szczerze mówiąc, jestem przerażony na samą myśl o tym, że mógłbym jeszcze kiedyś trafić na taką Kate z Detroit, narzekającą całe noce, że nie ma tu żadnych przyjaciół… albo jakąś inną kompletnie uzależnioną ode mnie kobietę, nudzącą się przez cały dzień i zamęczającą mnie w nocy, po to, żeby po dwóch latach małżeństwa stwierdzić, że połowa biznesu, który stworzyłem razem z Harrym, należy do niej. – Uśmiechnął się. – A ty czego się boisz, moja droga? Odmrożeń, porodu? Rezygnacji z kariery? Współzawodnictwa z mężczyznami?

Był zadziwiający. Uśmiechnęła się do niego z uznaniem dla jego przenikliwości.

– Brawo. Wszystkiego naraz. Może obawiam się zaprzepaścić to, co do tej pory osiągnęłam, albo boję się, że ktoś mnie zrani… nie wiem. Parę lat temu miałam wątpliwości co do małżeństwa. Moje zamążpójście było zawsze jedynym marzeniem mojej matki, a ja ciągle odpowiadałam „zaczekaj… jeszcze nie teraz… mam tyle innych rzeczy do zrobienia”. To tak, jakby dobrowolnie pójść na szafot – żadna chwila nie jest odpowiednia.

Śmiał się, a ona przypomniała sobie, jak Drew oświadczał jej się przy kominku, po czym szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Nadal sprawiało jej to ból. Większość innych wspomnień o nim nie raniła jej już tak bardzo. Ale to należało do najbardziej bolesnych. Czuła się jakby wtedy z niej zakpił. Chciała właśnie dla niego uczynić wyjątek i przyjęła jego oświadczyny, a potem on wrócił do Eileen… Jack przyglądał się jej, a ona wzdrygnęła się.

– Nikt nie jest wart takiej smutnej miny, Tana. Uśmiechnęła się do niego. – To stare wspomnienia.

– Więc o nich zapomnij. Już więcej nie będą cię raniły.

Było w nim coś cudownie łatwego i mądrego. Zaczęła się z nim spotykać, specjalnie się nad tym nie zastanawiając. Kino, wczesna kolacja, spacer po ulicy Union, mecz futbolowy. Przychodził i odchodził, został jej przyjacielem i nie było w tym nic dziwnego, kiedy późną wiosną w końcu przespali się ze sobą. Znali się już wtedy od pięciu miesięcy i po tak długim czasie nie było to tak emocjonujące jak trzęsienie ziemi, ale odpowiadało jej. Był miły, inteligentny, doskonale ją rozumiał i respektował jej pracę. Mieli wspólnego najlepszego przyjaciela. Kiedy latem przyjechała do niego córka, z przyjemnością spędzali czas wszyscy razem. Była słodkim jedenastoletnim dzieckiem, przypominającym szczenię setera irlandzkiego. Zabrali ją parę razy do Stinson Beach, jeździli razem z nią na pikniki. Tana była bardzo zajęta – właśnie wtedy miała poważny proces na wokandzie – ale kiedy pojechali do Harry'ego, spędziła z nimi bardzo miłe chwile. Harry obserwował ich bardzo uważnie, żeby stwierdzić, czy to coś poważnego. Averil uznała, że raczej nie, a ona zwykle miała rację. Nie było w tym ognia, pasji, namiętności, ale nie było także cierpienia. Czuli się ze sobą swobodnie, mieli wspólne zainteresowania, świetnie się bawili i bardzo dobrze było im razem w łóżku. Tana z przyjemnością mogłaby spotykać się z Jackiem, nic nie zmieniając w ich życiu przez resztę życia. Małżeństwo nie miało dla nich żadnego znaczenia. Doprowadzali do irytacji wszystkich przyjaciół, którzy bez przerwy szarpali się po sądach ze swoimi kolejnymi rozwodami. Pary, podobne do nich, widywano w sobotnie wieczory na kolacjach, na wspólnych wakacjach, na przyjęciach z okazji Bożego Narodzenia i innych uroczystościach. Trzeba przyznać, że na ogół przyjemnie spędzali razem czas. Prędzej czy później lądowali w łóżku, a następnego dnia wracali do swoich domów, żeby znaleźć ręczniki dokładnie w tym samym miejscu, w którym być powinny, nie naruszone łóżko i ekspres do kawy w pełnej gotowości. Dla nich obojga był to najdoskonalszy układ, ale Harry'ego doprowadzało to do szału. Śmieli się z niego.

– O rany, popatrzcie tylko na siebie, jesteście tak cholernie z siebie zadowoleni, że zaraz się rozpłaczę. – Cała trójka wybrała się razem na lunch. Ani Tana, ani Jack nie przejęli się jego gadaniem.

Spojrzała na Jacka z uśmiechem. – Kochanie, podaj mu, proszę, chusteczkę.

– Niee, niech wytrze w rękaw. Zawsze tak robi.

– Czy wy nie wiecie, co to przyzwoitość? Co się z wami dzieje? Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. – Po prostu jesteśmy chyba dekadentami.

– Nie chcecie mieć dzieci?

– Nie słyszałeś nigdy o kontroli urodzeń? – Jack popatrzył na niego.

Harry wyglądał jakby miał ochotę go uderzyć. Tana roześmiała się.

– Daj spokój, wariacie. Nie uda ci się z nami tym razem. Jest nam dobrze, tak jak jest.

– Spotykacie się już od roku. Czy to dla was nic, do diabła, nie znaczy?

– Owszem, znaczy, że jesteśmy bardzo wytrwali. Wiem na przykład, że Jack jest gotów zabić, jeśli ktoś obrazi sekcję sportową w niedzielnej prasie, i nienawidzi muzyki klasycznej.

– I to wszystko? Jak możecie być tacy niewrażliwi?

– To jest bardzo naturalne. – Uśmiechnęła się słodko do swojego przyjaciela, a Jack zachichotał.

– Pogódź się z tym, Harry, mamy przewagę liczebną, przewyższamy cię o klasę, jesteś przelicytowany.

Ale w sześć miesięcy później, kiedy Tana skończyła trzydzieści pięć lat, udało im się jednak zaskoczyć Harry'ego.

– Pobieracie się?

Harry wstrzymał oddech, kiedy Jack powiedział mu, że rozglądają się za domem, ale Jack roześmiał się.

– Nie, do diabła, nie znasz swojej przyjaciółki, jeśli nadal uważasz, że istnieje na to choćby cień szansy. Myślimy o tym, żeby razem zamieszkać.

Harry obrócił swój fotel dookoła, patrząc na Jacka.

– To najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem. Nie pozwolę, żebyś jej to zrobił.

Jack odparował. – To był jej pomysł, a poza tym – ty i Ave w swoim czasie robiliście dokładnie to samo.

Jego córka wróciła już do domu, a jeżdżenie tam i z powrotem do siebie było bardzo uciążliwe.

– Jej mieszkanie jest za małe dla nas obojga. Moje także. Tak naprawdę, to chciałbym zamieszkać w Marin. Tana mówi, że też by tego chciała.

Harry wyglądał na zmartwionego. Pragnął szczęśliwego zakończenia, ryżu, płatków róży, dzieci, a żadne z nich nie chciało go usłuchać.

– Czy ty wiesz jak skomplikowane jest inwestowanie w nieruchomości, jeśli nie jesteście małżeństwem?

– Oczywiście, że wiem, i ona także. Dlatego najprawdopodobniej wynajmiemy coś, a nie kupimy.

I tak właśnie zrobili. Znaleźli dom w Tiburon, który bardzo im się spodobał. Miał cztery sypialnie i był zaskakująco tani w porównaniu z tym, co oglądali do tej pory. Każde z nich mogło w nim mieć swoje biuro, wspólną sypialnię i sypialnię dla Bar b, kiedy będzie przyjeżdżała z Detroit, lub dla ewentualnych gości. Był tam piękny balkon, weranda i łazienka z cudownym widokiem. Oboje nie byli nigdy dotąd tak szczęśliwi. Harry i Averil przyjechali z dzieciakami, żeby wszystko obejrzeć i musieli przyznać, że dom był niezły, ale Harry'emu nie na tym zależało. Tana śmiała się tylko. A co najgorsze, Jack trzymał jej stronę. Nie miał zamiaru znowu uwikłać się w małżeństwo. Miał trzydzieści osiem lat, a jego beztroska eskapada do Detroit dwanaście lat temu kosztowała go zbyt wiele.