Tana cieszyła się szczęściem Harry'ego i Ave i kiedy dziecko przyszło na świat dwudziestego piątego listopada, spełniło się życzenie Averil. To był pełen życia, drący się w niebogłosy chłopczyk. Nazwali go po pradziadku, Andrew Harrison. Tana uśmiechała się do niego, kiedy leżał w ramionach matki i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Nigdy przedtem nie wywoływało to u niej takiej reakcji, ale było coś słodkiego i wzruszającego w niewinności tej maleńkiej istotki, jego doskonałe różowe ciałko, duże, okrągłe oczy, maleńkie paluszki, tak delikatnie zaciśnięte w piąstkę. Tana nigdy nie widziała nic tak wspaniałego, i jednocześnie tak małego. Popatrzyli na siebie z Harrym i uśmiechnęli się, myśląc, jak połączyły się ich losy, a on wyglądał tak dumnie, jedną ręką ściskając dłoń żony, a drugą delikatnie głaskając swojego syna.

Averil wróciła do domu na drugi dzień po urodzeniu Andrew i sama przygotowała kolację na Święto Dziękczynienia, jak zwykle odmawiając przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Tana patrzyła na nią z podziwem, zachwycona tym, co zdołała przyrządzić:

– Po prostu zatkało mnie z wrażenia, wiesz? Ave karmiła maleństwo siedząc przy oknie i patrząc na zatokę. Tana patrzyła na nią, a Harry zachichotał.

– Ty także mogłabyś to zrobić, Tan, gdybyś tylko chciała.

– Nie licz na to. Z trudem potrafię ugotować sobie jajko, a potem zostawiam je, licząc na to, że coś się z niego wykluje. Dwa dni później piekę z tego indyka dla całej rodziny, udając, że nic lepszego nie miałam do roboty przez cały tydzień. Lepiej trzymaj się tej dziewczyny Harry i nie wykańczaj jej tymi ciążami. – Roześmiała się. Wiedziała, że są bardzo szczęśliwi. Averil promieniała radością i on także.

– Postaram się. Przyjedziesz na chrzciny? Ave chce je urządzić w czasie Świąt Bożego Narodzenia, pod tym warunkiem, że przyjedziesz do nas.

– A dokąd mogłabym pojechać? – zaśmiała się.

– A skąd mam wiedzieć? Może pojedziesz do domu, do Nowego Jorku. Myślałem, czy by nie zabrać dzieciaków do Gstaad, do ojca, ale on mówił, że jedzie do Tangeru z przyjaciółmi, więc nic z tego nie będzie.

– Łamiesz mi serce.

Roześmiała się. Nie widziała Harrisona już od lat, ale Harry mówił, że u niego wszystko w porządku. Wydawało się, że należy do tych mężczyzn, którzy przez całe życie będą przystojni i zdrowi. Fakt, że był już po sześćdziesiątce, a dokładnie miał sześćdziesiąt trzy lata, był nieco zaskakujący, on nie wyglądał nawet na połowę tego, jak twierdził Harry. Wspomnienie o tym, jak bardzo Harry kiedyś go nienawidził, było niesamowite, ale teraz należało to już do przeszłości. To Tana zmieniła wszystko i Harry nigdy tego nie zapomniał. Chciał znowu, żeby została matką chrzestną, a ona wzruszyła się.

– Nie masz innych przyjaciół? Twoje dzieci będą mną kompletnie znudzone, nim zdążą dorosnąć.

– To już ich sprawa. Jack Hawthorne jest ojcem chrzestnym Andrew. W końcu go wreszcie poznasz. On myśli, że go unikasz.

Przez te wszystkie lata, od kiedy byli wspólnikami, nigdy nie miała okazji, żeby go poznać. Teraz jednak była nawet ciekawa, jak on wygląda i jaki jest. Kiedy spotkali się w kościele St. Mary the Yirgin przy ulicy Union w dniu Bożego Narodzenia, stwierdziła że wygląda tak, jak się tego spodziewała. Wysoki blondyn, przystojny, jak amerykański futbolista w college'u, a przy tym miał wygląd człowieka inteligentnego i subtelnego. Był wysoki i barczysty, miał ogromne dłonie, w których trzymał dziecko tak delikatnie, że była tym niesłychanie przejęta. Gdy po ceremonii rozmawiał przed kościołem z Harrym, uśmiechnęła się do niego.

– Robisz to zadziwiająco dobrze, Jack.

– Dzięki. Trochę zardzewiałem, ale nadal mogę sobie z tym jeszcze poradzić.

– Masz dzieci? – Była to taka zwykła rozmowa przed kościołem. Mogli ze sobą jeszcze porozmawiać na temat prawa albo wspólnego przyjaciela, ale łatwiej i przyjemniej było pogadać o nowym, świeżo ochrzczonym maleństwie, które oboje nieśli.

– Mam jedno. Ma dziesięć lat.

– To niesamowite. – Dziesięć lat to było tak dużo… oczywiście Elizabeth miała trzynaście, ale Drew był znacznie starszy od tego faceta. Albo przynajmniej tak wyglądał. Tana wiedziała, że Jack dawno skończył trzydzieści lat, ale stwarzał wrażenie jakby ciągle był młodym chłopakiem. Później, na przyjęciu w domu Averil i Harry'ego opowiadał historyjki, dowcipy, z których wszyscy się zaśmiewali, łącznie z Taną. Uśmiechnęła się do Harry'ego, kiedy znalazła go w kuchni nalewającego komuś kolejnego drinka:

– Nic dziwnego, że tak bardzo go lubisz. To sympatyczny facet.

– Jack?

Harry nie wyglądał na zaskoczonego. Oprócz Tany i Averil, Jack Hawthorae był jego najlepszym przyjacielem i dobrze im się razem pracowało przez ostatnie lata. Stworzyli wygodną i dobrze funkcjonującą kancelarię. Pracowali w podobny sposób, nie tak intensywnie jak Tana, ale za to trochę rozsądniej. Obaj naprawdę świetnie się dobrali.

– Jest bardzo inteligentny, ale nie daje tego po sobie poznać.

– Zauważyłam.

Na początku wyglądał bardzo zwyczajnie, niczym się nie wyróżniał, ale Tana dostrzegła w nim coś więcej niż dowcip i błyskotliwość.

Wreszcie pod koniec dnia zaproponował, że ją odwiezie. Z wdzięcznością przystała na tę propozycję. Zostawiła swój samochód przy kościele w mieście.

– No, w końcu poznałem wreszcie słynną asystentkę okręgowego prokuratora. Lubią o tobie pisać, prawda?

Zawstydziło ją to trochę, ale on powiedział to zupełnie obojętnie.

– No cóż, jeśli nie mają nic innego do roboty.

Uśmiechnął się do niej. Podobała mu się jej skromność. A poza tym długie, zgrabne nogi widoczne spod czarnej, aksamitnej spódnicy, którą miała na sobie. Kupiła tę garsonkę w I. Magnin specjalnie z okazji chrzcin.

– Harry jest z ciebie bardzo dumny, wiesz? Czuję się tak, jakbym cię znał bardzo dobrze. Mówi o tobie niemal bez przerwy.

– Ja nie jestem wcale lepsza. Nie mam dzieci, więc każdy musi wysłuchiwać historyjek o Harrym i o tym, jak razem chodziliśmy do szkoły. – Wy dwaj też musieliście być nieźle zwariowani.

– Chyba tak. Dobrze się jednak razem bawimy. Od czasu do czasu jakaś potworna wpadka i tyle.

Uśmiechnęła się wspominając, a potem spojrzała z uśmiechem na Jacka. – Chyba się starzeję, ogarniają mnie wspomnienia i nostalgia…

– To ta pora roku.

– Prawda? Święta zawsze tak na mnie wpływają.

– Na mnie też.

Zastanawiała się, gdzie jest teraz jego córka i czy ona była powodem jego nostalgii.

– Ty jesteś z Nowego Jorku, prawda? Potwierdziła kiwnięciem' głowy. To także należało już do wspomnień.

– A ty?

– Ja jestem ze Środkowego Zachodu. Dokładnie z Detroit. Wspaniałe miejsce.

Uśmiechnął się, po czym oboje się roześmieli. Łatwo się z nim rozmawiało i jego propozycja wypicia wspólnego drinka wydała jej się niegroźna. Kiedy zaczęli rozglądać się za jakimś barem, okazało się, że wszędzie było pusto. W końcu była przecież noc Bożego Narodzenia. Skończyło się na tym, że zaprosiła go do siebie, a on zgodził się z ochotą. Tak bardzo się nie wyróżniał z otoczenia, że wcale go nie poznała, kiedy wpadła na niego w następnym tygodniu w ratuszu. Był jednym z tych wysokich blondynów, przystojnych facetów, którzy mogli uchodzić za kumpli z college'u, czyichś mężów, braci, narzeczonych, ale nagle, kiedy zorientowała się, kim on jest, zaczerwieniła się ze wstydu.

– Przepraszam, Jack… Jestem taka roztargniona…

– Masz prawo być.

Uśmiechnął się, a ją rozbawiło to, że jej praca robiła na nim takie wrażenie. Harry chyba znowu mu coś nakłamał. Wiedziała, że często przesadzał, mówiąc o gwałcicielach, których wsadzała do więzienia, chwytach judo, które znała, sprawach, przez które przebrnęła zwycięsko bez pomocy śledczych. Oczywiście, nic z tego nie było prawdą. Ale Harry uwielbiał opowiadać historyjki, a zwłaszcza te bajeczki o jej perypetiach.

– … i po co tak kłamiesz? – Pytała Harry'ego nieraz, ale nie okazywał skruchy.

– Część z tego jest prawdą.

– Akurat, jest. Wpadłam w zeszłym tygodniu na jednego z twoich znajomych, który myślał, że handlarz koki zadźgał mnie nożem w więziennej celi. Na litość boską, Harry, przestań już.

Pomyślała o tym teraz i wyglądało na to, że Harry nadal snuje swoje niestworzone historie. Uśmiechnęła się do Jacka. – Właściwie ostatnio jest dosyć spokojnie. A jak u ciebie?

– Nieźle. Mamy parę ciekawych spraw. Harry i Ave pojechali na parę tygodni do Tahoe, więc sam muszę pilnować naszej fortecy.

– On jest rzeczywiście typowym pracoholikiem.

Oboje roześmieli się, a on popatrzył na nią nieśmiało. Przez cały tydzień marzył o tym, żeby do niej zadzwonić, ale nie miał odwagi.

– Pewnie nie miałabyś czasu na wspólny lunch, prawda?

Ku jego zaskoczeniu przyjęła zaproszenie. Był zachwycony. Poszli do Bijou, małej francuskiej restauracji w Polk, która była bardziej pretensjonalna niż dobra, ale miło spędzili tam czas gawędząc przez ponad godzinę. Tana tyle się nasłuchała o przyjacielu Harry'ego w ciągu ostatnich lat, jednak nigdy przedtem nie udało im się spotkać. Przyczyn było wiele: jej praca, trudne procesy, całe to zamieszanie z Drew.

– To idiotyczne, wiesz. Harry powinien był nas poznać już dawno temu.

Jack uśmiechnął się. – Zdaje się, że próbował. – Nie powiedział nic, co wskazywałoby na to, że wie o Drew, ale Tana mogła już o tym rozmawiać.

– Przez jakiś czas byłam trochę trudna do zniesienia. – Powiedziała z uśmiechem.

– A teraz? – Spojrzał na nią tym samym łagodnym wzrokiem, jakim patrzył na ich chrzestne dziecko.

– Pozbierałam się już do kupy.

– To dobrze.

– Właściwie, to tym razem Harry uratował mi życie.

– Wiem, że martwił się o ciebie swego czasu. Westchnęła. – Zrobiłam z siebie idiotkę… Chyba każdy ma coś takiego za sobą.

– Ja na pewno. – Uśmiechnął się do niej. – Dziesięć lat temu, kiedy pojechałem do domu na wakacje, zrobiłem dziecko najlepszej przyjaciółce mojej młodszej siostry. Nie wiem, co mi odbiło, chyba zgłupiałem. Ona była takim ślicznym, małym rudzielcem… dwadzieścia jeden lat… i bęc. Zaraz potem okazało się, że nagle się żenię. Nie podobało jej się tutaj. Cały czas płakała. Biedna, maleńka Barb przez pierwsze sześć miesięcy życia cierpiała na kolkę. Rok później Kate wróciła do domu i było po wszystkim. Teraz mam eks-żonę i córkę w Detroit i nie wiem o nich nic, poza tym co wiedziałem wtedy. To było największe głupstwo, jakie zrobiłem w życiu, i już nigdy tego nie powtórzę! – Wyglądał na bardzo zdeterminowanego i łatwo było zauważyć, że naprawdę w to wierzy. – Od tej pory nie piję czystego rumu. – Roześmiał się smutno, a Tana zaśmiała się razem z nim.