Następnego popołudnia, kiedy pracowała, pytania znowu zaczęły powracać. Drew zadzwonił raz, ale rozmawiali bardzo krótko. Wydawało się, że gdzieś się spieszył.

– Muszę wracać do dziewczynek – powiedział pospiesznie i odłożył słuchawkę.

Następnego dnia, kiedy wylądowała w Los Angeles, czekał na nią na lotnisku. Chwycił ją w ramiona i ścisnął tak mocno, że z trudem mogła oddychać.

– Mój Boże… poczekaj… stój! – Ale on miażdżył ją przyciskając do siebie. Zaśmiewali się i całowali przez całą drogę na parking, gdzie żonglował jej torbami i paczkami, a ona była podniecona, że znowu są razem. Święta były jednak bardzo samotne bez niego. W głębi serca marzyła, że w tym roku będą one wyglądały zupełnie inaczej, że będą inne niż dotąd. Nie przyznawała się do tego nawet przed sobą, ale nagle uświadomiła sobie, że taka jest prawda. Jazda do miasta u jego boku była cudowna. Dziewczynki zostawił w domu z opiekunką, żeby spędzić z nią parę chwil tylko we dwoje, „… zanim doprowadzą nas do obłędu”. Popatrzył na nią i promieniał radością.

– Jak się czują dziewczynki?

– Wspaniale. Przysięgam, że w ciągu ostatnich czterech tygodni urosły podwójnie. Poczekaj, aż je poznasz, Tan.

I rzeczywiście była nimi zachwycona. Elizabeth była śliczna i taka dorosła, bardzo podobna do Drew, natomiast Julie jak mała, przytulna maskotka bez przerwy gramoliła się na kolana Tany. Były zachwycone prezentami, które od niej dostały. Wydawało się, że nie mają wobec niej oporów, mimo że Elizabeth kilka razy przyglądała się Tanie bardzo uważnie. Drew zorganizował wszystko doskonale. Ograniczył przytulanie i pieszczoty. Zachowywali się jak przyjaciele, którzy spędzają razem przyjemne popołudnie. Tana wiedziała, że tak właśnie będzie, to było dla niej oczywiste. Z jego zachowania wobec niej dziewczynki nie mogły się zorientować, co ich łączy. Tana zastanawiała się, czy zawsze był taki, kiedy one były w pobliżu.

– Czym się zajmujesz? – Elizabeth przyglądała się jej ciągle, a Julie obserwowała je obie. Tana uśmiechała się potrząsając masą jasnych włosów. Elizabeth patrzyła na nie z zazdrością, jak tylko ją zobaczyła.

– Jestem prawnikiem, jak twój tata. Właściwie w ten sposób się poznaliśmy.

– Moja mama też jest prawnikiem. – Szybko dodała Elizabeth. – Jest asystentką ambasadora OPA w Waszyngtonie i być może w przyszłym roku dadzą jej ambasadorstwo.

– Stanowisko ambasadora. – Poprawił ją Drew i popatrzył na wszystkie trzy „dziewczynki”.

– Ja nie chcę, żeby jej dali. – Dąsała się Julie. – Chcę, żeby wróciła tutaj i zamieszkała z nami. I z tatusiem. – Wygięła usta w podkówkę, a Elizabeth szybko dodała. -Tata mógłby wyjeżdżać z nami wszędzie tam, gdzie wyślą mamę. To zależy od tego, gdzie by to było.

Tana poczuła się dziwnie i spojrzała na niego, ale akurat robił coś innego, a Elizabeth mówiła dalej. – Być może mama nawet wróci tutaj, jeśli nie dostanie takiej oferty, jakiej się spodziewa. Przynajmniej tak powiedziała.

– To bardzo interesujące. – Tanie zaschło w ustach i marzyła o tym, żeby Drew sprowadził tę rozmowę na właściwe tory, ale on nie powiedział nic. – Lubisz mieszkać w Waszyngtonie?

– Bardzo. – Elizabeth była do przesady grzeczna, a Julie wskoczyła znowu na kolana Tany i uśmiechała się oglądając z bliska jej twarz.

– Jesteś śliczna. Prawie tak śliczna jak nasza mama.

– Dziękuję.

Rozmowa z nimi zdecydowanie nie należała do łatwych. Tana nie miała do tej pory w ogóle kontaktu z dziećmi, z wyjątkiem pociech Harry'ego. Musiała się jednak postarać dla Drew.

– Co mamy w planie na dzisiejsze popołudnie? – Tana była już wykończona psychicznie, za wszelką cenę chciała zakończyć rozmowy na temat jego prawie eks-żony.

– Mama jedzie po zakupy na Rodeo Drive. – Powiedziała Julie z uśmiechem, a Tanie niemal odebrało mowę.

– Naprawdę? – Zwróciła zaskoczone spojrzenie na Drew, a potem na dziewczęta. – To miłe. No więc jak myślicie, może kino? Widziałyście „Sounder”?

Czuła się, jakby spadała z wysokiej góry, coraz szybciej i szybciej i nie docierała nigdzie… Rodeo Drive… to znaczy, że przyleciała do Los Angeles z dziewczynkami… i dlatego nie chciał, żeby Tana przyjechała wczoraj. Czy on rzeczywiście spędził z nią Święta Bożego Narodzenia? Następna godzina wlokła się w nieskończoność, Tana wciąż rozmawiała z dziewczynkami. Wreszcie wyszły pobawić się na podwórku, a Tana zwróciła się do niego. Jej wymowne spojrzenie powiedziało mu wiele, zanim jeszcze zdążyła się odezwać.

– Jak rozumiem, twoja żona jest w Los Angeles. Wyglądała na twardą i nieugiętą, coś w głębi jej duszy zupełnie odrętwiało.

– Nie patrz tak na mnie. – Jego głos był miękki, a oczy unikały jej spojrzenia.

– Dlaczego nie? – Wstała i podeszła do niego. – Czy spędziłeś z nią święta, Drew?

Nie mógł już przed nią uciec, stała przed nim czekając na odpowiedź. Znała już prawdę. Kiedy podniósł głowę, żeby spojrzeć jej w twarz, wiedziała, że nie pomyliła się. Dziewczynki zdradziły go.

– Dlaczego mnie okłamałeś?

– Ja cię nie okłamałem. Nie przypuszczałem… o Chryste… – Jego spojrzenie było jakieś fałszywe. Przyparła go do muru.

– Nie planowałem tego w ten sposób, ale dziewczynki nigdy dotąd nie miały świąt bez któregoś z nas, Tan… to dla nich takie trudne…

– Czy jest to trudne właśnie teraz? – Jej oczy i głos były lodowate, zawarła w nich cały ból, jaki czuła w środku… ból, który spowodowały jego kłamstwa… – A kiedy właściwie pozwolisz im do tego przywyknąć?

– Do diabła, myślisz, że lubię patrzeć na krzywdę moich własnych dzieci?

– Według mnie wyglądają znakomicie.

– Oczywiście, że tak. Dlatego, że Eileen i ja jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. To jest to minimum, które możemy dla nich zrobić. To nie ich wina, że nam nie wyszło.

Patrzył na Tanę przepraszająco, a ona walczyła ze sobą, żeby nie usiąść i nie rozpłakać się. Nie nad nim i jego dziewczynkami, ale nad sobą.

– Jesteś pewien, że nie chcesz uratować tego, co było między tobą a Eileen?

– Nie bądź śmieszna.

– A gdzie ona spała? – Wyglądał jakby przeżył wstrząs elektryczny.

– Nie wypada, żebyś o to pytała i doskonale wiesz o tym.

– O mój Boże… – Znowu usiadła, nie wierząc, jak łatwo było go przejrzeć. – Spałeś z nią.

– Nie, nie spałem z nią.

– Spałeś, prawda? – Krzyczała już, a on biegał nerwowo po pokoju, by wreszcie wrócić do niej znowu.

– Spałem na kanapie.

– Kłamiesz. Przyznaj, że kłamiesz.

– Do diabła, Tano. Przestań mnie o to podejrzewać! To nie jest takie proste, jak myślisz. Byliśmy małżeństwem prawie dwadzieścia lat, na miłość boską… Nie mogę po prostu rzucić wszystkiego z dnia na dzień, zwłaszcza, jeśli chodzi o dziewczynki – popatrzył na nią ponuro, podszedł do niej wolno i usiadł obok. – Kocham cię, Tan… Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby sobie z tym wszystkim poradzić…

Odwróciła się do niego plecami i odeszła na drugi koniec pokoju.

– Już to kiedyś słyszałam. – Spojrzała mu w twarz, w jej oczach były łzy. – Moja matka słuchała takich bzdur przez siedemnaście lat, Drew.

– To nie są bzdury, Tan. Potrzebuję tylko czasu. To jest bardzo trudne dla nas wszystkich.

– Świetnie. – Wzięła swoją torbę i palto z krzesła. – Więc zadzwoń do mnie, jak już będziesz miał to za sobą. Wydaje mi się, że dopiero wtedy będę w stanie się tobą cieszyć.

Ale zanim dotarła do drzwi chwycił ją za ramię.

– Nie rób tego. Proszę…

– Dlaczego nie? Eileen jest w mieście. Zadzwoń do niej. Na pewno chętnie dotrzyma ci dziś w nocy towarzystwa. – Tana uśmiechnęła się sarkastycznie, starając się ukryć swój ból. – Możesz spać na kanapie… albo z nią, jeśli chcesz.

Otworzyła drzwi, a on wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać.

– Kocham cię, Tan.

Gdy usłyszała te słowa, miała ochotę usiąść i płakać. Nagle odwróciła się do niego i, gdy spojrzała mu w oczy, cała jej siła gdzieś się ulotniła.

– Nie rób mi tego, Drew. To niesprawiedliwe. Nie jesteś wolny… nie masz prawa… Ale w tej chwili uchyliła drzwi do swego serca na tyle, że znowu udało mu się doń wśliznąć. Bez słowa przyciągnął ją do siebie, pocałował namiętnie, a ona poczuła, jak mięknie i ulega mu. Kiedy ją puścił, spojrzała na niego.

– To niczego nie rozwiązuje.

– Nie. – Mówił już spokojniej. – Ale czas to rozwiąże. Daj mi tylko szansę. Przysięgam, że nie będziesz żałować. – I wtedy powiedział to, co przerażało ją najbardziej. – Któregoś dnia chciałbym się z tobą ożenić, Tan.

Chciała go powstrzymać, cofnąć film do momentu zanim to powiedział, ale to już nie miało znaczenia, bo do domu wpadły śmiejąc się i krzycząc dziewczynki, gotowe do wspólnej zabawy. Popatrzył na nią ponad ich głowami i szepnął bezgłośnie.

– Proszę, zostań.

Wahała się przez chwilę. Wiedziała, że powinna wyjechać, i tego właśnie chciała. Tu nie było dla niej miejsca. Przecież spędził noc z kobietą, którą poślubił, i razem z dwójką swoich dzieci obchodzili Święta Bożego Narodzenia. Gdzie tu było miejsce dla Tany? Ale kiedy patrzyła na niego nie mogła odejść. Chciała być częścią tej rodziny, należeć do niego, do niego i dziewczynek, nawet jeśli się z nią nie ożeni. Nie pragnęła małżeństwa. Chciała tylko być z nim, tak jak wtedy, kiedy się poznali. Powoli odstawiła torbę i odłożyła palto. Spojrzała na niego, a on się uśmiechnął. Poczuła, jak wszystko w niej znów poddaje się jego mocy. Julie objęła ją czule w pasie, Elizabeth zachichotała.

– Dokąd chciałaś iść, Tan? – Elizabeth była bardzo dociekliwa. Fascynowało ją wszystko, co Tana zrobiła czy powiedziała.

– Och, nigdzie. – Uśmiechnęła się do tego ślicznego, dorastającego dziecka. – No, a co chciałybyście teraz robić? – Dziewczynki śmiały się, żartowały, a Drew gonił je po pokoju. Nie widziała go nigdy tak szczęśliwym. Później tego popołudnia wybrali się do kina, jedli prażoną kukurydzę w rożkach, potem zabrał je do La Brea Tar Pits, wieczorem do Perino na kolację, a kiedy w końcu wrócili do domu, cała czwórka była już gotowa, żeby pójść do łóżka. Julie zasnęła w ramionach Drew, a Elizabeth udało się dotrzeć do łóżka o własnych siłach. Tana i Drew usiedli przed kominkiem w salonie i rozmawiali szeptem. Delikatnie dotknął jej złotych włosów, które tak uwielbiał.