– Jak przyjemnie jest poleżeć na słońcu, prawda? – Jego głos był głęboki i ciepły, a kiedy otworzyła oczy okazało się, że siedzi tuż obok niej.
– Cudownie. Wszystko nagle staje się zupełnie nieważne. Wszystkie te sprawy wokół nas, o które tak zabiegamy, szczegóły, które mają monumentalne znaczenie, nagle bęc… i już ich nie ma. – Uśmiechnęła się do niego zastanawiając się, czy bardzo tęskni za dziećmi i w tym momencie okazało się, że czytała w jego myślach.
– Chciałbym, żebyś któregoś dnia poznała moje dziewczynki. Na pewno oszalałyby na twoim punkcie.
– Nie jestem tego pewna. – Ten pomysł nie wydał jej się najlepszy, uśmiechnęła się nieśmiało. – Obawiam się, że niewiele wiem o małych dziewczynkach.
Spojrzał na nią z zastanowieniem, ale nie podejrzliwie.
– Czy chciałaś kiedyś mieć swoje własne dzieci?
Był typem człowieka, z którym można było rozmawiać szczerze, więc potrząsnęła przecząco głową. – Nie, nigdy. Nigdy mnie to nie pociągało, a poza tym nie miałam czasu o tym myśleć – uśmiechnęła się szczerze – no i nie spotkałam w swoim życiu właściwego mężczyzny.
Roześmiał się. – To rzeczywiście wiele tłumaczy.
– Dokładnie. A co z tobą? – Czuła się przy nim beztrosko i była pełna energii. – Chcesz mieć więcej dzieci?
Potrząsnął przecząco głową, a ona pomyślała, że któregoś dnia chciałaby spotkać właśnie tego rodzaju mężczyznę. Miała trzydzieści lat i było już za późno na dzieci. Poza tym nie odczuwała takiej potrzeby.
– I tak już nie mogę ich mieć, a przynajmniej to nie byłoby takie proste. Kiedy urodziła się Julie, Eileen i ja postanowiliśmy, że nie będziemy mieli więcej dzieci. Zdecydowałem się poddać wasektomii.
Mówił o tym tak otwarcie, że była trochę zażenowana. Ale co złego mogło być w tym, że nie chciał mieć więcej dzieci? Ona nie chciała ich w ogóle mieć i nie miała.
– To w każdym razie rozwiązuje problem.
– Tak – uśmiechnął się porozumiewawczo – nawet więcej niż jeden. – Opowiedziała mu wtedy o Harrym, dwójce jego dzieci, Averil… o tym jak Harry wrócił z Wietnamu, o niesamowitym roku poświęconym walce o życie, o operacjach, przez które przeszedł, i jego odwadze.
– To w dużym stopniu wpłynęło na moje życie. Po tym wszystkim już nigdy nie byłam taka sama… – Spojrzała z zadumą na taflę wody, a on podziwiał jej złote włosy, w których odbijały się promienie słońca… – rzeczy nabrały innej wartości. Wszystko stało się takie ważne. Nic nie przychodziło mi łatwo. – Westchnęła i spojrzała na niego. – Już kiedyś się tak czułam.
– Kiedy to było? – Jego spojrzenie było łagodne i zastanawiała się, co poczułaby, gdyby ją pocałował.
– Jak umarła moja przyjaciółka, z którą mieszkałam w jednym pokoju. Razem uczyłyśmy się w Green Hill, na Południu – wyjaśniła poważnie, a on uśmiechnął się.
– Wiem, gdzie to jest.
– Aha. – Odwzajemniła uśmiech. – Nazywała się Sharon Blake… córka Freemana Blake'a. Zginęła podczas demonstracji Martina Luthera Kinga, dziewięć lat temu… Ona i Harry zmienili moje życie bardziej niż ktokolwiek inny.
– Jesteś poważną osobą, prawda?
– Myślę, że tak. Raczej wrażliwą i za bardzo we wszystko zaangażowaną. Za ciężko pracuję, za dużo myślę i na ogół nie potrafię tego zmienić.
Zauważył to, ale nie miało to dla niego znaczenia. Jego żona była też taka, ale wcale mu to nie przeszkadzało. To nie on chciał się z nią rozstać. To ona. Miała romans ze swoim szefem w Waszyngtonie i potrzebowała „trochę czasu” -jak powiedziała. Dał go jej i wrócił do domu sam, ale nie chciał rozwodzić się teraz nad szczegółami.
– Czy byłaś z kimś naprawdę blisko? Mam na myśli związek romantyczny, a nie taki, jak z twoim przyjacielem, tym weteranem z Wietnamu. – Określenie Harry'ego w ten sposób zabrzmiało jakoś dziwnie bezosobowo.
– Nie. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego.
– Na pewno by ci to odpowiadało. Bliskość bez zobowiązań.
– To brzmi nieźle.
– Mnie także się podoba. – Znowu patrzył przed siebie w zamyśleniu, a potem uśmiechnął się do niej jak mały chłopczyk. – Szkoda, że nie mieszkamy w tym samym mieście. – To było trochę dziwne, że mówi o tym już teraz, ale u niego wszystko działo się błyskawicznie. W końcu okazało się, że był tak samo wrażliwy jak ona.
Jeszcze w tym samym tygodniu przyjechał dwa razy, żeby pójść z nią na kolację. Latał z Los Angeles tam i z powrotem, a w następny weekend znowu zabrał ją na żagle, mimo że była niemal całkowicie pochłonięta sprawą morderstwa i bardzo jej zależało na tym, żeby dobrze wypaść. Działał na nią kojąco, poza tym dostosowywał się do niej i to wiele ułatwiało. Była tym zachwycona. Po drugiej wycieczce po zatoce, odwiózł ją do domu i kochali się w dużym pokoju przed kominkiem. Był czuły, romantyczny i porywający. Potem zrobił dla nich obojga kolację. Spędził z nią noc i o dziwo jego obecność wcale jej nie przeszkadzała. Wstał o szóstej rano, wziął prysznic, ubrał się i podał jej śniadanie do łóżka. O siódmej piętnaście był już w taksówce jadącej na lotnisko. Złapał samolot odlatujący o ósmej do Los Angeles i o dziewiątej dwadzieścia pięć dotarł do biura. Wyglądał świeżo i był jak zwykle pełen energii. W ciągu najbliższych tygodni ustalił już rutynowy sposób poruszania się na tej trasie, niemal jej o to nie pytając. Wszystko to wydawało się takie proste. Była teraz znacznie szczęśliwsza. Nagle poczuła, że całe jej życie wzbogaciło się o nowe wartości. Dwa razy zjawił się nawet na sali sądowej, a jej udało się wygrać sprawę. Był przy niej, kiedy zapadł wyrok, i razem poszli to uczcić. Tego dnia podarował jej piękną, złotą bransoletkę kupioną u Tiffany'ego. W najbliższy weekend pojechała do niego z wizytą do Los Angeles. W piątek zjedli kolację w Bistro, w sobotę w Ma Maison, a dzień spędzili na zakupach na Rodeo Drive i leniuchowaniu przy jego basenie. W niedzielę wieczorem po spokojnej kolacji we dwoje, którą sam przyrządził na barbecue, wróciła do San Francisco.
Przez całą drogę myślała o nim, o tym, jak szybko się zaangażowała. Trochę obawiała się tego tempa, ale jego zamiary wydawały się jej tak jasno sprecyzowane, tak bardzo chciał z nią być. Wiedziała też, że dokuczała mu samotność. Dom, w którym mieszkał, był naprawdę okazały, nowoczesny, otwarty, pełen cennych eksponatów sztuki współczesnej. Były tam także dwa puste pokoje dla dziewczynek. Mieszkał w nim sam i wydawało się, że chciał być z nią jak najczęściej. Wkrótce zbliżało się Święto Dziękczynienia, a ona przywykła już do tego, że połowę tygodnia spędzał z nią w San Francisco. Po dwóch miesiącach to już w ogóle przestało być dziwne. Tydzień przed Świętem Dziękczynienia nagle zwrócił się do niej.
– Co robisz w przyszłym tygodniu kochanie?
– W Święto Dziękczynienia? – Wyglądała na zaskoczoną. Tak naprawdę, to nie myślała jeszcze o tym. Miała jeszcze rozpoczęte trzy niewielkie sprawy, które chciała zamknąć, jeśli uda się jej doprowadzić do ugody z obrońcami. To bardzo ułatwiłoby jej życie, bo naprawdę żaden z tych przypadków nie był wart rozprawy.
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym.
Od lat nie odwiedzała rodziny. Święta Dziękczynienia z Arturem i Jean zawsze były trudne do zniesienia. Ann rozwiodła się znowu parę lat temu i mieszkała teraz w Greenwich razem ze swoimi rozwydrzonymi dzieciakami. Billy przyjeżdżał i wyjeżdżał, jeśli akurat nie miał nic lepszego do roboty. Nie ożenił się jeszcze. Artur z wiekiem stawał się coraz bardziej męczący, a jej matka była ciągle podenerwowana. Ostatnio stale narzekała, ubolewała zwłaszcza nad tym, że Tana do tej pory nie wyszła za mąż i pewnie w ogóle to nie nastąpi. Rozmowy na temat „zmarnowanego życia” były główną treścią jej wizyt u matki, na co zwykle Tana odpowiadała „Dzięki, mamo”.
Alternatywą na Święto Dziękczynienia były odwiedziny Averil i Harry'ego, ale, mimo że bardzo ich kochała nie znosiła ich nudnych znajomych. Wszyscy przyjeżdżali dużymi samochodami kombi z gromadą dzieci. Tana zawsze czuła się w ich towarzystwie jakby trafiła w niewłaściwe miejsce i była za to głęboko wdzięczna swojemu losowi. Podziwiała Harry'ego za to, że mógł to wszystko wytrzymać. Któregoś roku śmiała się z tego razem z jego ojcem. Rozumiał Tanę, bo też nie mógł tego znieść i rzadko ich odwiedzał. Wiedział, że Harry jest szczęśliwy, ma zapewnioną dobrą opiekę i nie potrzebuje go, więc trzymał się swojego stylu życia.
– Chciałabyś pojechać ze mną do Nowego Jorku? – Drew spojrzał na nią z nadzieją.
– Mówisz poważnie? Po co? – Była zaskoczona. Co czekało na niego w Nowym Jorku? Jego rodzice nie żyli, a córki były w Waszyngtonie.
– No – przemyślał już to wszystko z góry – mogłabyś odwiedzić swoją rodzinę, a ja zajrzałbym do dziewczynek w Waszyngtonie, spotkalibyśmy się potem w Nowym Jorku i zabawili trochę. Może mógłbym zabrać je ze sobą? Co o tym myślisz?
Zastanowiła się przez chwilę i wolno pokiwała głową. Jej włosy rozsypały się wokół twarzy. – To możliwe. – Uśmiechnęła się. – Może nawet całkiem wykonalne, jeśli wyłączysz z tego tę część o mojej rodzinie. Święta z nimi mogą doprowadzić człowieka do samobójstwa.
Roześmiał się. – Nie bądź taka cyniczna, ty mała czarownico.
Delikatnie ujął pukiel jej włosów i pocałował ją w usta. Był tak cudownie czuły, że otwierała przed nim najbardziej niedostępne zakamarki swej duszy. Nigdy przedtem nie spotkała takiego mężczyzny jak on. Zaufanie, jakim go obdarzyła, zaskoczyło ją samą.
– A tak poważnie, mogłabyś się urwać?
– Tak naprawdę, to akurat teraz mogłabym. – W rzeczywistości prawie nigdy nie miała wolnego czasu, więc było to dla niej coś niezwykłego.
– Więc? – W jego oczach błyszczały iskierki, a ona zarzuciła mu ręce wokół szyi.
– Wygrałeś. Posunę się nawet do tego, że złożę wizytę matce, w ramach poświęcenia.
– Z pewnością pójdziesz za to prosto do nieba. Zajmę się wszystkim. Możemy oboje polecieć na Wschodnie Wybrzeże w następną środę wieczorem. Ty spędzisz czwartek w Connecticut i spotkamy się w Nowym Jorku w czwartek wieczorem, kiedy przyjadę z dziewczynkami. Zatrzymamy się w…, zastanówmy się. – Zamyślił się, a ona roześmiała się.
"Gra Z Fortuną" отзывы
Отзывы читателей о книге "Gra Z Fortuną". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Gra Z Fortuną" друзьям в соцсетях.