I nagle usłyszała po drugiej stronie płacz Jean.

– Czy ty nie widzisz, że marnujesz sobie życie?

– Dlaczego? Dlatego, że pomagam przyjacielowi? Na czym polega ta moja krzywda?

– Na tym, że któregoś dnia obudzisz się i nagle okaże się, że masz czterdzieści lat i będzie już po wszystkim, Tan. Zmarnujesz swoją młodość, zupełnie tak jak ja, chociaż moja nie była stracona do końca, miałam przynajmniej ciebie.

– Być może ja też kiedyś będę miała dzieci. Ale na razie nie czas o tym myśleć. Studiuję prawo, mam swoje plany zawodowe i chcę robić w życiu coś pożytecznego. A potem pomyślę o innych sprawach. Tak jak Ann.

To była szpilka, ale już przyjazna i dotarła do Jean.

– Nie możesz mieć męża i kariery jednocześnie.

– Dlaczego nie? Kto tak powiedział?

– Taka jest prawda, to wszystko.

– To bzdury.

– Nie, nie masz racji. Jeśli będziesz ciągle niańczyła tego chłopaka od Winslowów, to w końcu się z tobą ożeni. A on jest teraz kaleką, nie potrzeba ci takiej kuli u nogi. Znajdź sobie kogoś innego, normalnego chłopca.

– Dlaczego? – Serce Tany krwawiło. – On też jest człowiekiem. Bardziej niż ktokolwiek inny.

– Nie znasz innych chłopców. Nigdy się z nikim nie umawiasz.

Dzięki twojemu najdroższemu pasierbowi, mamo. Tak naprawdę, ostatnio najważniejszym powodem były studia. Od czasu Harrisona zaczęła inaczej patrzeć na mężczyzn, nabrała do nich zaufania i była bardziej otwarta. Jednak do tej pory nikt nie mógł się z nim równać. Był dla niej taki dobry. Chciałaby kiedyś spotkać kogoś takiego jak on. Ale nigdy nie miała czasu, żeby się z kimś umówić. Regularnie jeździła do szpitala, ciągle uczyła się do jakichś egzaminów… wszyscy narzekali na nadmiar nauki. Studia prawnicze często niszczyły istniejące już związki, a rozpoczęcie czegoś od zera było niemal niemożliwe.

– Poczekaj parę lat, mamo. A potem, jak będę już prawnikiem, będziesz ze mnie dumna. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ale żadna z nich nie była o tym przekonana.

– Chciałabym tylko, żebyś miała normalne życie.

– Co to znaczy normalne? Czy twoje życie było normalne, mamo?

– Zaczyna być. To nie moja wina, że twój ojciec zginął i wszystko się potem zmieniło.

– Może nie, ale to twoja wina, że czekałaś prawie dwadzieścia lat, żeby Artur Durning wreszcie się z tobą ożenił.

Prawdą było, że gdyby nie atak serca, pewnie by się z nią nie ożenił.

– To był twój wybór. Ja mam także prawo do swojego wyboru.

– Być może, Tan.

Tak naprawdę nie rozumiała swojej córki. Przestała już nawet udawać, że ją rozumie. Ann Durning była o wiele bardziej normalna. Chciała tego samego, czego pragnie każda dziewczyna: męża, domu, dwójki dzieci, pięknych ciuchów. Jeśli nawet przedtem popełniała błędy, to widać, że dostała nauczkę od życia i zapewne w przyszłości będzie mądrzejsza. Ostatnio mąż kupił jej u Cartiera przepiękny pierścionek z szafirem. Tego właśnie chciała Jean dla swojego dziecka, ale Tanę to w ogóle nie obchodziło.

– Zadzwonię do ciebie niedługo, mamo. I pogratuluj ode mnie Arturowi. To on jest w tym związku szczęściarzem. Mam nadzieję, że ty także będziesz szczęśliwa.

– Oczywiście, że będę.

Nie wyglądała jednak na szczęśliwą, kiedy odłożyła słuchawkę. Tana bardzo ją zmartwiła i próbowała się tym podzielić z Arturem, ale on tylko powiedział, żeby się tak nie przejmowała. Życie było zbyt krótkie, żeby pozwolić zatruwać je przez dzieci. On nigdy tego nie robił. Poza tym mieli wiele innych spraw na głowie. Jean miała zamiar zmienić wystrój Greenwich. On chciał kupić domek w Palm Beach i jakieś niewielkie mieszkanie w mieście. Zamierzali sprzedać mieszkanie Jean, w którym obie przeżyły tyle lat. Tana była zaskoczona, kiedy o tym usłyszała.

– Do diabła, nie mam już nawet domu. – Była wstrząśnięta, mówiąc to Harry'emu, ale on wyglądał, jakby to nie zrobiło na nim wrażenia.

– Ja go nie mam już od lat.

– Powiedziała, że bez względu na to gdzie będą mieszkać, zawsze będzie tam pokój dla mnie. Czy wyobrażasz sobie, że spędzę choćby jedną noc w Greenwich po tym, co mnie tam spotkało? Wystarczy, że nadal mam koszmarne sny na ten temat. – Przygnębiło ją to bardziej, niż dała po sobie poznać. Wiedziała, że Jean zawsze chciała poślubić Artura, ale nie odebrała tego jako dobrej wiadomości. To wszystko było takie drobnomieszczańskie, takie nudne i pruderyjne. Najbardziej bolało ją to, że Jean nadal trzymała się Artura, mimo że tak źle ją traktował przez te wszystkie lata. Jednak kiedy powiedziała to Harry'emu, wściekł się na nią.

– Wiesz co, ty stajesz się zajadłym radykałem i to mnie zaczyna nudzić, Tan,

– A czy ty w ogóle zauważyłeś, że jesteś czymś więcej niż drobnym prawicowcem? – Zaczynał ją denerwować.

– Może i jestem, ale nie ma w tym nic złego. Są pewne rzeczy, w które wierzę, Tan. Nie są to poglądy radykalne, nie są lewicowe ani rewolucyjne, ale myślę, że są słuszne.

– Myślę, że jesteś jak balon wypełniony gorącym powietrzem. – Powiedziała to z ogromną pasją. Ciągle nie zgadzali się ze sobą na temat Wietnamu. – Jak możesz bronić tych dupków po tym, co tam wyprawiali?

Skoczyła na równe nogi, a on przyglądał się jej. W pokoju zapanowała dziwna cisza.

– Ponieważ byłem jednym z nich. Właśnie dlatego.

– Nie byłeś. Byłeś tylko pionkiem. Czy ty tego nie widzisz, ty cholerny idioto? Wykorzystali cię do walki w wojnie, która w ogóle nie powinna się rozpocząć.

Jego głos był cichy i śmiertelnie poważny, kiedy mówił patrząc jej prosto w oczy.

– A może ja uważam, że ta wojna jest słuszna.

– Jak możesz gadać takie bzdury? Zobacz, co się z tobą stało!

– O to właśnie chodzi. – Przesunął się na przód łóżka, wyglądał jakby chciał ją udusić. -Jeśli nie będę tego bronił… jeśli nie będę wierzył w to, co tam robiłem, to po co było to wszystko? – Nagle łzy napłynęły do jego oczu, ale ciągnął dalej – jakie to wszystko ma znaczenie, do diabła… po co oddałem im swoje nogi, jeśli mam w nich nie wierzyć? Powiedz mi, Tan! – Jego krzyk słychać było w korytarzu. – Muszę w nich wierzyć, prawda? Bo jeśli nie, jeśli uwierzę w to, co mówisz, to znaczy, że to wszystko było farsą. Mogłem równie dobrze dać się przejechać pociągowi do Des Moines…

Odwrócił od niej twarz i zaczął płakać zupełnie otwarcie. Poczuła się okropnie. Nagle zwrócił się do niej, ciągle jeszcze wściekły. – A teraz wynoś się z mojego pokoju, ty nieczuła, radykalna dziwko!

Płakała przez całą drogę do szkoły. Wiedziała, że w pewnym sensie on ma rację. Po tym wszystkim przez co przeszedł, nie mógł sobie pozwolić na przyjęcie jej stanowiska w tej kwestii. Od kiedy wrócił z Wietnamu, zaczęła narastać w niej jakaś wściekłość, której nigdy przedtem nie znała, rodzaj złości, której nic nie mogło ugasić i chyba nigdy nie zdoła. Rozmawiała o tym któregoś wieczoru przez telefon z Harrisonem, a on to zrzucił na karb jej młodości. Ona jednak wiedziała, że to nie tylko to. Chodziło o coś więcej. Miała do wszystkich pretensje o to, że Harry został okaleczony. Zwłaszcza, że chodziło tu o polityczne rozgrywki, walkę o wysokie stołki… Do diabła, półtora roku temu zabito prezydenta Stanów Zjednoczonych i jak to możliwe, że do tej pory ludzie nie widzą tego wszystkiego, co się wokół dzieje. Nadal nie zdają sobie sprawy z tego, co powinni zrobić… Tana nie chciała martwić Harry'ego jeszcze bardziej. Zadzwoniła do niego z przeprosinami, ale nie chciał z nią rozmawiać. I po raz pierwszy od sześciu miesięcy, które spędził w Lettermanie, nie przyszła go odwiedzić przez trzy dni z rzędu. A kiedy w końcu to zrobiła, wsunęła najpierw przez szparę w drzwiach jego pokoju gałązkę oliwną, dopiero potem weszła nieśmiało do środka.

– Czego chcesz? – Spojrzał na nią, a ona uśmiechnęła się wymownie.

– Tak właściwie, to przyszłam po czynsz.

Usiłował powstrzymać parsknięcie śmiechem. Nie był już na nią zły. Ale naprawdę zrobiła się z niej radykałka. I co z tego? Tak właśnie było w Berkeley. Wyrośnie z tego. Bardziej zaintrygowało go to, co przed chwilą usłyszał.

– Znalazłaś coś fajnego?

– No, jasne. – Zachichotała. – Na Channing Way, maleńki domek z dwiema sypialniami, salonem i kuchenką. Wszystko znajduje się na jednym piętrze, więc będziesz musiał się przyzwoicie zachowywać i uprzedzić swoje przyjaciółki, żeby za głośno nie krzyczały.

Zaśmiali się oboje. Harry był podniecony nowiną.

– Zobaczysz, będziesz zachwycony.

Klasnęła w dłonie i opisała mu wszystko ze szczegółami. Lekarz pozwolił mu pojechać tam podczas najbliższego weekendu. Ostatnią operację przeprowadzono sześć tygodni temu; terapia przebiegała nieźle. Zrobili dla niego wszystko, co było możliwe. Nadszedł czas, by wrócił do domu. Harry i Tana podpisali umowę najmu domu od razu, jak tylko Harry go obejrzał. Właściciel nie miał nic przeciwko temu, że nosili różne nazwiska, żadne z nich zresztą nie miało zamiaru się tłumaczyć. Tana i Harry uścisnęli się i z radosnymi minami wracali z powrotem do Lettermana. Dwa tygodnie później wprowadzili się do domu. Harry musiał nadal dojeżdżać na zabiegi, ale Tana obiecała, że będzie go podwozić. Dwa tygodnie po egzaminach otrzymał list gratulacyjny, z zawiadomieniem o przyjęciu go do Boalt. Siedząc na wózku, czekał niecierpliwie na jej powrót do domu. Jego policzki były mokre od łez.

– Przyjęli mnie Tan… to wszystko twoja wina… – Uściskali się i ucałowali. Nigdy przedtem nie kochał jej tak bardzo jak w tej chwili. Tana wiedziała tylko tyle, że jest jej najdroższym przyjacielem. Gotowała tego wieczora kolację, podczas gdy on otwierał butelkę szampana Dom Perignon.

– Skąd go wziąłeś? – Spojrzała mile zaskoczona.

– Przechowywałem go bardzo długo.

– Po co?

Odkładał go na inną okazję, ale stwierdził, że wydarzyło się tyle przyjemnych rzeczy jak na jeden dzień, że warto to uczcić.

– Dla ciebie, głuptasie.

Była tak cudownie nieświadoma jego uczuć. Ale to także w niej kochał. Tak pochłonęły ją studia i egzaminy, wakacyjna praca i wydarzenia polityczne, że nie zauważała tego, co dzieje się przed jej nosem. A przynajmniej na pewno nie wiedziała o jego zamiarach. Poza tym on nie był jeszcze gotowy. Nadal starał się zyskać na czasie, obawiał się ją utracić.